Maryśka Marcol
Święta w domu
Siedzę w pociągu. Patrzę na
przesuwające się za oknem ośnieżone pola i lasy. Na zewnątrz mroźna, zimowa
pogoda, zresztą w pociągu też niewiele lepiej. Mam na sobie kurtkę, a wełniane
rękawiczki ogrzewają mi dłonie, chociaż i tak, co chwilę muszę przybliżyć je do
ust i grzać chuchaniem. To mi jednak zupełnie nie przeszkadza. Wiem bowiem, że
jestem już coraz bliżej ciepła - coraz bliżej domu. Dopiero przed chwilą
opuściłam dworzec główny w Poznaniu, ale moje myśli są już od niego bardzo daleko
- w moim rodzinnym domu w Ustroniu. Mam przed oczami widok mamy w fartuchu,
która nieustannie biega po schodach, z jednej kuchni do drugiej. Mieszkamy w
piętrowym domu i odkąd sięgam pamięcią Święta Bożego Narodzenia zawsze
jednoczyły kuchnie dwóch największych autorytetów w tej dziedzinie: Mamy i
Babci. Zapachy już od wigilijnego poranku rozsiewają się po całym domu. Tata
pojechał samochodem do myjni, załatwia ostatnie sprawy w mieście. Moja siostra
i ja, obudzone krzątaniną w kuchni, kursujemy między Mamą i Babcią. Tylko jedna
osoba jest jeszcze pogrążona w głębokim śnie - mój brat. Niedługo jednak to
potrwa, bo właśnie kolejnym moim obowiązkiem będzie zmuszenie najstarszego
studenta do pracy. Mama, nauczona doświadczeniem, woli jednak pozostawić mężczyzn
z dala od kuchni.
Tak mniej więcej mija ten
szczególny dzień - na przygotowaniach do najpiękniejszego wieczoru roku. Punkt
kulminacyjny całego dnia to nie tylko wspólne jedzenie i prezenty, ale przede
wszystkim rodzinna społeczność, która począwszy od Wigilii będzie trwała aż do
końca przerwy świątecznej. Szczególny czas wśród szczególnych ludzi, których
najbardziej kocham.
Jeszcze parę lat temu
wyczekiwaliśmy na pojawienie się pierwszej gwiazdki. Gdy niebo było
zachmurzone, aby rozpocząć społeczność wigilijną, gwiazdka musiała się pojawić
jedynie w mojej dziecięcej wyobraźni. Niecierpliwie fikałam nogami pod stołem,
kiedy Tata bądź nieżyjący już Dziadek czytał historię narodzenia Jezusa.
Jeszcze bardziej niecierpliwiłam się, kiedy najpierw słyszałam zapowiedź
narodzenia z Księgi Izajasza, a dopiero potem otwierano tekst z Ewangelii. Nie
wszystko byłam w stanie zrozumieć, ale powaga na twarzach moich Rodziców i
Dziadków, a równocześnie radość tryskająca z ich oczu, uświadamiała mi
niezwykłą istotę i moc czytanego z Biblii Słowa. Następnie głowy rodziny, czyli
Dziadek i Tato modlili się na głos, dziękując Bogu za Jezusa, za zbawienie, ale
też za miniony rok w naszej rodzinie, za obficie zastawiony stół. W modlitwie
wspominana jest też cała rodzina rozrzucona po świecie, przyjaciele i
misjonarze, o których w wieczór wigilijny modlimy się w szczególny sposób...
Kolejnym punktem jest tradycyjne
dzielenie się opłatkiem. Jednak nie opłatek jest najważniejszy, ale szczera
rozmowa z każdym uczestnikiem Wigilii, wzajemne przepraszanie się i życzenia.
Bowiem to właśnie moi najbliżsi wiedzą najlepiej, czego mi życzyć i jakie są
moje pragnienia. Jest to zdecydowanie najbardziej wzruszająca chwila całego
okresu świątecznego.
W końcu, po odśpiewaniu pieśni
jesteśmy gotowi na spożycie wspólnego, pysznego posiłku, który składa się
prawie z dwunastu potraw (biorąc po uwagę wszystkie rodzaje ciasteczek).
Dziadkowie bardzo pielęgnowali zwyczaj podawania buchty z mlekiem (specjalne
ciasto drożdżowe z anyżem i rodzynkami) i do dzisiaj jest ona jedną z opcji
początkowych. Jak na każdym polskim stole jako główne danie pojawia się karp.
Dla wszystkich dzieci rozdawanie
prezentów będzie zawsze najważniejszym punktem wigilijnego programu. Jednak,
aby wszystko było pod kontrolą, najpierw należy posprzątać ze stołu, pomyć i
powycierać - to na pewno dobre ćwiczenie cierpliwości! Po piskach, radościach,
niespodziankach i zachwytach przy rozpakowywaniu prezentów nadchodzi czas na
kolędy.7 Dochodzi do nas cała rodzina siostry mojej mamy i razem, przy
akompaniamencie pianina, gitary, fletu i saksofonu przeżywamy muzyczną radość
Świąt Bożego Narodzenia. Tworzymy naprawdę głośny, zgrany i wielogłosowy chór,
jeszcze do niedawna dyrygowany energicznymi wymachami rąk mojej Babci! To
jednak jest zaledwie rozgrzewką wokalno-instrumentalną, bowiem potem udajemy
się do kościoła, gdzie w jeszcze większej społeczności chwalimy Boga.
A to wszystko jest jedynie
początkiem Świąt, które zaliczam do najbardziej radosnego, muzycznego, a przede
wszystkim pełnego rodzinnego ciepła okresu w roku. Czasu, którego zawsze
oczekuję z niecierpliwością. Wyrosłam już z okresu niecierpliwego machania
nogami pod stołem i nieustannego koncentrowania się na tym, co leży pod
choinką. Ale i teraz, siedząc w pociągu i zbliżając się do domu, jestem tak
samo podekscytowana i rozpromieniona, że po raz kolejny Pan Bóg pozwala nam
wspólnie świętować Jego przyjście na Ziemię... ■
Copyright ©
Słowo i Życie 2005