Gene Dulin
Finanse i frytki
Rad jestem z zaproszenia do przyjazdu do Polski. I widzę, że
stała się rzecz niesamowita: Ci, których zapamiętałem jako chłopców, dziś są
„patriarchami”. Wspaniale jest widzieć ich na pozycjach przywódczych,
zwiastujących Boże Słowo. Czuję się dziś trochę jak apostoł Paweł w Efezie, gdy
mówił, że więcej już go żywego nie zobaczą. To jedno ze wspaniałych przesłań
Dziejów Apostolskich. Pod pewnym względem dziś czuję się podobnie. Podróżowanie
nie jest łatwe, ale wcześniej tego nie zauważałem, uświadomiłem to sobie
dopiero teraz, gdy kończę 80 lat. Cieszę się jednak tym dniem. To ciekawy i
bardzo dobry dzień.
Apostoł Paweł, przemawiając do starszych w Efezie, zachęcał,
by pamiętali „na słowa Pana Jezusa, który sam powiedział: Bardziej błogosławioną
rzeczą jest dawać aniżeli brać” (Dz 20,35). Ta wypowiedź Jezusa nie została
zapisana w Ewangeliach, to jedyne miejsce w Nowym Testamencie, z którego wiemy,
że Jezus coś takiego powiedział. Lepiej jest dawać, niż otrzymywać - to zasada,
o której nie wolno nam zapominać. Apostoł Paweł przekazał nam sporo zasad
zarządzania finansami, o których chciałbym teraz jedynie napomknąć (gdybym miał
zgłębić temat, siedzielibyśmy tu do rana). Polecam lekturę rozdziałów 8 i 9
Drugiego Listu do Koryntian. Znajdujemy tam kilka słów kluczowych: gorliwi dla
Pana, oddający Bogu najpierw samych siebie, wyróżniający się w wierze i
miłości, wdzięczni, radośni, hojni, obfitujący w dobre dzieła, doskonalący się w dawaniu. Apostoł Paweł
nakazuje też im, by zadbali o to, by nie dawać nikomu powodu do jakichkolwiek
oskarżeń. Ich uczciwość ma być niepodważalna. „Dwóch ludzi posłałem z nim, by
upewnić się, że on tych pieniędzy nie weźmie” – zdaje się pisać Paweł,
„zapobiegając temu, aby nas ktoś nie obmawiał w związku z hojnym darem” (2 Kor
8,20). W Indianapolis mamy zasadę, że o pieniądze kościelne w żadnym przypadku
nie może troszczyć się tylko jedna osoba. Zawsze do liczenia czy księgowania
zaangażowane są co najmniej dwie osoby. Administrowanie pieniędzmi jest bardzo
ważne. Jedną z rzeczy, jaką bardzo cenię u Billy’ego Grahama, jest to, że w
całej jego służbie nie było ani jednego finansowego skandalu. On zrobił
wszystko, co po ludzku możliwe, aby nikt nie mógł go oskarżyć o jakąkolwiek
nieprawość.
Każdy z nas ma swoje wyzwania. Każdego z nas Bóg zachęca,
byśmy wchodzili przez otwierane przez Niego drzwi. Chciałbym zilustrować to
kilkoma przykładami z własnego życia. Chcę, abyście wiedzieli, że jako młody
kaznodzieja powiedziałem sobie, że nigdy nie będę misjonarzem. To przestroga:
Nigdy nie mów nigdy, bo Bóg szybko ci udowodni, że zrobisz dokładnie to, o czym
jesteś przekonany, że nie chcesz tego zrobić. Nie chciałem być misjonarzem, bo
miałem wstręt do proszenia o pieniądze. A jednak Bóg położył mi na sercu pracę
misyjną w Kanadzie. Nie chciałem tego robić, ale wyglądało na to, że Bóg mnie
popycha w tę stronę. A więc postanowiłem zrezygnować z dotychczasowej pracy w
dobrym Kościele, gdzie miałem najlepszą w całej okolicy płacę. Miałem ładny
dom, blisko rodziny mojej i żony. Mieliśmy dwie małe córeczki, które chciały
być ze swoimi dziadkami. Wszystko szło pięknie, a ja zrezygnowałem. Najpierw
poszedłem do rodziców. Mój ojciec nie był chrześcijaninem. Wysłuchał mnie i
zapytał, skąd wezmę pieniądze. Odpowiedziałem, że nie mamy żadnych pieniędzy. I
wtedy usłyszałem, że jestem najgłupszy na świecie...
Niedaleko nas mieszkał kaznodzieja dużego Kościoła. Był moim
przyjacielem, a jego Kościół miał dość pieniędzy, aby nas wysłać do Kanady,
więc postanowiłem poprosić go o wsparcie finansowe. Starannie przygotowałem się
na to spotkanie. Najpierw zrelacjonowałem to, co będziemy robić w Kanadzie, a
na końcu powiedziałem mu, co mój ojciec-niechrześcijanin o mnie myśli. Byłem
pewny, że to poruszy jego serce. A on rozparł się w swoim wielkim fotelu i
powiedział: „Widzę, że chyba muszę zgodzić się z twoim ojcem”... Pojechaliśmy
jednak do Kanady. Kościoły, które nas znały, dały nam dość pieniędzy, aby kupić
tam dom, wyposażyć go i mieć wszystko, co było potrzebne do życia i służby. My
nie mieliśmy pieniędzy, ale Bóg zaopatrzył nas. Pamiętajmy, że nie możemy
prześcignąć Boga. On jest wszechmogący i każdą potrzebę potrafi zaspokoić.
Kolejna ilustracja: W Toronto spotkaliśmy rosyjskiego
kaznodzieję Johna Huka, który prosił, żeby pojechać z nim do Polski i Rosji.
Ledwo wiązałem koniec z końcem na misyjnym wsparciu, ale wiedziałem, że Bóg
chce, żebyśmy odbyli tę podróż. Napisaliśmy do przyjaciół w całej Ameryce o
planowanym wyjeździe za żelazną kurtynę, oczekując że oni dadzą nam dość
pieniędzy, abyśmy tę podróż mogli odbyć. Niecierpliwie otwierałem pierwszą
kopertę. Były w niej trzy centy - mniej niż kosztował znaczek pocztowy!
Zastanawiałem się, jak to interpretować: Czy to było wszystko, co miała wdowa,
czy raczej tajne przesłanie na temat tej podróży? Nadeszły jednak kolejne
koperty i mogliśmy zapłacić waszemu Orbisowi i radzieckiemu Inturistowi. Bóg
nas zaopatrzył obficie. Otrzymaliśmy więcej niż potrzebowaliśmy na podróż i
mogliśmy jeszcze wspomóc wierzących w Polsce i w Związku Radzieckim. W czasie
tej podróży widzieliśmy wielką potrzebę Nowych Testamentów w języku rosyjskim.
Wróciliśmy do Kanady, zebraliśmy pieniądze i wydaliśmy Nowy Testament w języku
rosyjskim w najmniejszym formacie, by łatwo było je przemycać do Związku
Radzieckiego. Ale to nie zaspokoiło potrzeb. Chrześcijanie w Rosji chcieli
drukować Biblie i Nowe Testamenty u siebie. Nie mieli odpowiednich urządzeń,
ale byli bardzo pomysłowi. Ktoś z nich zrobił powielacz z wyżymaczki do pralki,
ale potrzebowali matrycy. A więc wpadli na pomysł, żebyśmy zrobili im negatywy
w Kanadzie i przekazali je do Związku Radzieckiego. Nie znam szczegółów
technicznych, ale zrobiliśmy im je.
Powiem wam coś, czego publicznie nigdy nie mówiłem. Odbyłem
specjalną podróż, aby dostarczyć te negatywy Polski. Jeśli pamiętacie czasy
komunizmu to wiecie, że polskie władze celne nie były zachwycone rosyjskimi
tekstami Biblii. Nie chciałem, żeby złapano mnie z tym na granicy.
Zastanawiałem się, jak przejść przez kontrolę celną. Zdecydowałem się włożyć te
negatywy do saszetki z portfelem i paszportem, a podczas kontroli położyć ją
przed nimi na blacie. Pomyślałem, że jak zobaczą coś zupełnie na wierzchu,
będzie dla nich oczywiste, że ja tego nie ukrywam. Zrobiłem tak i udało się. A
potem ktoś z polskich chrześcijan przewiózł negatywy dalej na Wschód. Przez
lata w Rosji drukowano z nich Nowe Testamenty na kopiarkach, zrobionych z
wyżymaczek do pralek.
I jeszcze jedna historia - o Haus Edelweiss w Austrii. Wielu
z was było tam. Wiecie, że to piękne miejsce. Przebywaliśmy na campingu pod
Wiedniem w drodze do Europy Wschodniej. Powiedziałem do żony, że byłoby dobrze,
gdybyśmy mieli tu jakąś swoją bazę. Któregoś dnia przejeżdżaliśmy przez
Heiligenkreuz i w lusterku samochodu zobaczyłem tę posiadłość. Była tak
zarośnięta krzakami, że budynku prawie nie było widać. Zawróciłem i zobaczyłem,
że jest na sprzedaż. To było coś niezwykłego. Nie miałem ani grosza na zakup,
ale właściciel był akurat na miejscu. Był Żydem, a ja umiałem się targować. Mój
ojciec handlował końmi i wiedziałem, jak ubija się interes. Gdy byłem mały,
trenowałem to pod nieobecność ojca. Tam zawsze były negocjacje, a spór trwał aż
do ugody. Usiedliśmy więc z tym austriackim Żydem w jego pokoju i kupiliśmy
Haus Edelweiss za 120 tysięcy dolarów. To było niewiarygodne, bo ja wtedy nie
miałem pieniędzy nawet na zadatek! Wynegocjowaliśmy cały rok na spłatę
należności w kwartalnych ratach. Rozesłaliśmy listy o planach zakupu tej
posiadłości. Za każdym razem, gdy zbliżał się termin płatności, mieliśmy - z
dokładnością do 10 dolarów – kwotę, jaką trzeba było zapłacić. Przy trzeciej
racie otrzymaliśmy znacznie więcej pieniędzy i mogliśmy spłacić całość.
Zastanawiałem się wtedy, dlaczego tak się stało. Wkrótce okazało się, że
gdybyśmy wpłacali ostatnią ratę w uzgodnionym terminie, musielibyśmy - ze
względu na zmianę austriackich przepisów podatkowych - zapłacić około 5 tysięcy
dolarów więcej. Bracia, Bóg troszczy się o nas i skrupulatnie zaopatruje.
Miejcie odwagę stanąć z wiarą i pozwolić Mu dotrzymać obietnic.
Nie chciałbym jednak, by ktokolwiek myślał, że Bóg nie może
się obejść bez naszych pieniędzy. Bóg nie potrzebuje naszych pieniędzy, bo
wszystko przecież należy do Niego. Tysiące krów i bydła na wzgórzach są Jego.
Srebro, złoto i wszelkie kosztowności należą do Niego. Bóg może ruszyć ręką i
zaistnieją gwiazdy. On nie potrzebuje złotówek ani dolarów z naszej kieszeni,
ale my potrzebujemy Mu je dać. I Bóg wie, że jeżeli jesteśmy wdzięczni, jeśli
naprawdę doceniamy to, co On dla nas czynił, będziemy te pieniądze dawać. To
zasada, o której nie wolno nam zapomnieć. Dajemy, bo kochamy Boga. Bo jesteśmy
Mu wdzięczni za to, czego dokonał dla nas, że tak nas umiłował, że dał swojego
Syna. Jesteśmy zachwyceni tym, co On dla nas czyni.
Słyszałem o pewnym ojcu, który poszedł ze swoim synkiem do
McDonald'sa i kupił mu happy meal. Gdy siedzieli przy stoliku, ojciec wyciągnął
rękę, by wziąć jedną frytkę, ale synek wrzasnął: ”Nie, to moje”. Ojciec był
zawiedziony. Stać go było, by kupić wszystkie frytki w tej restauracji, a nawet
całą restaurację. Ale chciał, by jego synek podzielił się z nim swoimi
frytkami. Przyjaciele, Bóg daje nam wszystkie frytki na tym świecie i jestem
pewien, że niektóre z nich możemy Mu oddać. ■
[Skrót rozważania
podczas Dorocznej Konferencji WKCh 2005, na zakończenie dnia, którego tematyką
były finanse w Kościele. Oprac. N.H.]
Copyright
© Słowo
i Życie 2005