pastor W. Andrzej Bajeński
Refleksje
okołopapieskie
Czas naznaczony śmiercią papieża
był dla mnie osobiście jednym ze smutniejszych okresów mojego dorosłego życia.
Zupełnie nie związany z papiestwem religijnie, przeżywałem tę śmierć tak
zwyczajnie, po ludzku: ze smutkiem i w zadumie. Poprzez wydarzenia, refleksje
innych i własną zadumę mogłem na nowo przemyśleć wiele spraw. Niektórymi
chciałbym się podzielić.
Śmierć papieża Jana Pawła
II można porównać do „trzęsienia w posadach” cywilizacji zachodniej. To
wydarzenie, którego epicentrum znajdowało się w Watykanie nie spowodowało
specjalnych szkód dobrze przygotowanemu na takie wypadki Kościołowi
Rzymskokatolickiemu. Wywołało natomiast niespotykaną w ostatnich
dziesięcioleciach falę humanistyczno-religijno-patriotycznego sentymentu. W
odległej o 1800 km od Rzymu Polsce można było mówić nawet o przejściu fali
swoistego „tsunami”.
Światło, świecznik i światłowody
Karol Wojtyła był człowiekiem
promiennym. Promieniował światłem głęboko moralnego nauczania i osobistej
charyzmy. Ale osobiste światło, mimo swojej nieprzeciętności, nie świeciłoby
tak jasno i nie sięgało tak daleko, gdyby nie znalazło się na wysokim
świeczniku. Fenomen tego zjawiska, jakim był Jan Paweł II polega na zbieżności
osobistej charyzmy Karola z Wadowic z wyniesieniem tegoż na tron papieski –
najwyżej ustawiony świecznik religijnego przywództwa tego świata. Mówiąc
obrazowo, to osobiste światło Karola Wojtyły wyniesione w osobie papieża Jana
Pawła II na najwyższy świecznik
religijnego urzędu, dzięki „światłowodom”, jakimi są współczesne media, przez
ponad ćwierć wieku silnym blaskiem oświecało naszą globalną wioskę, pobudzając
do refleksji i czynienia dobra.
Mój przyjaciel pastor napisał w
tych dniach coś, co - myślę - trafnie oddaje wpływ papieskiej posługi w
minionych latach. „Byłem na spotkaniu z Papieżem w 1983 r. przed moim
nawróceniem, a potem tego samego roku na pielgrzymce w Częstochowie. To
rzeczywiście była charyzmatyczna osobowość. Pamiętam, że dla mnie był to moment
obudzenia duchowego głodu, którego prawdziwe zaspokojenie znalazłem w
Chrystusie. Myślę, że w ludziach został w ostatnich dniach obudzony duchowy
głód przeżyć i tęsknota za życiem, które spełnione może być tylko w Chrystusie.
Modlę się o mądrość, by nie popadać w jakiekolwiek skrajności, ale zwyczajnie
przyłożyć swoje serce i ręce do pomocy ludziom w otwarciu drzwi
Chrystusowi".
To jest bezsporne: Papież
rozbudzał w ludziach głód duchowych doznań.
Epoka
Papieża-Polaka
Wszystko wskazuje na to, że takiego właśnie
określenia będzie się używać w opisach minionego ćwierćwiecza. Można nie
podzielać przekonań papieża, można nie cenić jego dokonań, ale nie można nie
przyznać, że był on jedną z najbardziej niezwykłych postaci naszych czasów.
Od pewnego czasu byliśmy świadkami
gaśnięcia życia i schyłku działalności Karola Wojtyły - naszego wielkiego
rodaka, który pełnił swoją funkcję 26 lat.
Nie potrzeba być socjologiem, aby
widzieć, że główną przyczyną niespotykanego zjawiska „fali tsunami” - było
nałożenie się uczuć patriotycznych na wzbudzoną przez pontyfikat Jana Pawła II
wielką falę uczuć humanistyczno-religijnych.
Porównując wydarzenie śmierci
papieża do efektu tsunami nie mam na myśli śmiercionośnego charakteru tej fali,
ale raczej rozmiar tego zjawiska i porywającą wszystko i wszystkich siłę. Nie
oparły się jej ani instytucje państwa, ani media, ani biznes, ani handel, ani
szkolnictwo, ani związki wyznaniowe, ani nawet sport. Ta wielka fala przeszła
przez miliony polskich domów, porywając ze sobą serca starców, młodzieży i
dzieci.
Światło zgasło, ale poświata tej
wielkiej osobistości będzie jeszcze długo widoczna. Epoka dobiega końca. Na
starym świeczniku pojawił się nowy papież. Teraz on będzie oświecał drogę. Czy
będzie to globalny „aftershock”? Przekonamy się niebawem.
Trudno
oceniać
W minionych tygodniach mogliśmy usłyszeć i przeczytać
tysiące najprzeróżniejszych opinii o papieżu i jego pontyfikacie. Obok
sentymentalnych wyrazów żalu i gorących westchnień pojawiają się również nieco
chłodniejsze, przemyślane analizy i oceny.
Ocenianie przywódców jest zawsze trudne, często
skrajne, a nierzadko niesprawiedliwe. Ocena kogoś takiego, jak papież jest
szczególnie trudna. Dlatego wielu ludzi ogranicza się do zwyczajnego ”brak mi
słów…”. Mnie też często brak odpowiednich słów, aby jasno wyrazić, co czuję i
jak myślę. Ale czując wewnętrzną potrzebę i przynaglany przez środowisko
postanowiłem podzielić się swoimi opiniami dotyczącymi głównie kwestii
religijnych.
Zgodnie z nauką Chrystusa i jego
apostołów w kwestii ocen bliźnich winniśmy być bardzo powściągliwi. Chrystus
nauczał: „I gdybyście byli zrozumieli, co to jest: Miłosierdzia chcę, a nie
ofiary, nie potępialibyście niewinnych” (Mt 12,7). Apostoł Paweł zaś
zachęcał chrześcijan: „Przeto nie sądźcie przed czasem, dopóki nie
przyjdzie Pan, który ujawni to, co ukryte w ciemności, i objawi zamysły serc; a
wtedy każdy otrzyma pochwałę od Boga” (1 Kor 4,5). Oceny tego, kto jest
wielki, a kto maluczki, wydawane przez Jezusa, zwykle zaskakują: „Zaprawdę
powiadam wam: Nie powstał z tych, którzy z niewiast się rodzą, większy od Jana
Chrzciciela, ale najmniejszy w Królestwie Niebios większy jest niż on” (Mt 11,11).
Nasze ludzkie oceny siebie samych
i innych ludzi są zwykle bardzo ułomne i stronnicze. Zwykle są one bardzo mocno
zabarwione tym, jacy my sami jesteśmy. Apostoł Paweł przypomina Tytusowi, że „dla
czystych wszystko jest czyste, a dla pokalanych i niewierzących nic nie jest
czyste, ale pokalane są zarówno ich umysł, jak i sumienie” (Tyt 1,15).
Muszę przyznać, że przy autentycznym szacunku dla
wielce humanistycznej postawy i uznaniu dla wielkiego rodaka odczuwam pewien
zawód powodowany tym, że ten wspaniały humanista, najwyższego kalibru rodak,
człowiek tak zasłużony dla swojego narodu, poświęcił tak wiele – całego siebie
i całe swoje życie – komuś, kto należy jedynie do otoczenia Chrystusa, a nie
samemu Chrystusowi. Totus Tuus (Cały Twój) to piękne i szlachetne
motto, gdy jest odpowiedzią człowieka na największe Boże przykazanie: „Będziesz
miłował Pana, Boga swego, z całego serca swego i z całej duszy swojej, i z całej
myśli swojej, i z całej siły swoje” (Łk 10,27). Cały Twój, Boże! Cały Twój,
Chrystusie – to coś znacznie większego i właściwszego niż Totus Tuus,
Maryjo!
Rozumiem, że z punktu widzenia
tradycji rzymskokatolickiej wygląda to zupełnie inaczej. W katolicyzmie Maryja
jest postacią najbardziej czczoną i najbliższą ludziom. Ale takie traktowanie
sprawy każe mi zadać pytanie: Czy godzi się uczniowi i słudze Chrystusa Pana
być bardziej oddanym Jego matce niż Jemu samemu? Czy w świetle kilkakrotnie
powtórzonych w Ewangeliach słów Chrystusa: „Nie jest uczeń nad mistrza ani sługa nad
swego pana; wystarczy uczniowi, aby był jak jego mistrz, a sługa jak jego pan” (Mt 10,24-25), godzi
się komukolwiek z grona naśladowców Chrystusa być bardziej maryjnym niż sam
Mistrz i Pan?
Jako przedstawiciel nurtu
chrześcijaństwa ewangelicznego, w którym chrystusowość jest znacznie bardziej
ceniona niż maryjność, od sług Kościoła oczekiwałbym wskazywania przede
wszystkim na Chrystusa i głoszenia przede wszystkim Jego Słowa. Mam wrażenie,
że naród polski w ostatnich latach stał się bardziej religijny, ale
niekoniecznie bardziej oddany Chrystusowi.
Piękne
gesty i nadużycia
Gdy w przeddzień pogrzebu papieża zobaczyłem, jak
około milion ludzi spotkało się na krakowskich Błoniach, aby uczcić tego,
którego szanowali i kochali, a kogo już nie ma, byłem do głębi poruszony. Ileż
poświęcenia, oddania, komuś, w kogo się wierzy. Po tym, co zobaczyłem, kocham
swój naród jeszcze mocniej. Kocham go za ten szczery, płynący z serca
sentymentalizm. Gesty pojednawcze zamiast zaciśniętych pięści czy wzniesionych
palców to kolejny przykład, jak śmierć papieża uwolniła w ludziach pragnienie
zrobienia czegoś dobrego, znaczącego, pojednawczego.
Nie podoba mi się pomniejszanie
wartości gestów naszych prezydentów czy stadionowych szalikowców. Moim zdaniem
od czegoś trzeba zaczynać, a gesty pojednania powinniśmy pielęgnować i
propagować w każdej sferze życia, aby stały się one nie tyle „gestami
jednorazowego użytku”, co narodowymi nawykami Polaków. Ludzi, którzy się na nie
zdecydowali, Moje uznanie dla wyrazów oddania swojemu przywódcy i gestów
pojednawczych między sobą nie zmienia mojej opinii w kwestii nadużyć,
czynionych powszechnie w mówieniu o papieżu, oraz w interpretowaniu
wszystkiego, co go dotyczy. Przykładem może być choćby kwestia tytułowania go
„Ojcem Świętym”. Dla chrześcijanina ewangelicznego takie postępowanie jest
absolutnie niestosowne. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta. Zwrot „Ojcze Święty”
użyty jest w Piśmie Świętym tylko jeden raz. Chrystus Pan tym określeniem
zwracał się do swojego Ojca czyli Boga wszechświata: „Ojcze święty, zachowaj w imieniu
Twoim tych, których mi dałeś, aby byli jedno, jak my” (J 17,11).
Ewangelie wskazują tak
jednoznacznie na to, kto jest naszym Ojcem Świętym, że człowiek czerpiący swoją
wiarę z Ewangelii, a nie z ludzkiej tradycji, nigdy nie użyje tego tytułu w
odniesieniu do kogokolwiek z ludzi. I nie wynika to z braku szacunku dla ludzi
w ogóle lub dla papieża w szczególności, ale z czci dla Boga, Ojca
Niebiańskiego. Trzeba umieć zachowywać proporcje między tym, co przynależy
Bogu, a tym, co należy oddawać ludziom.
Jest jeszcze jeden powód, dla
którego szafowanie w Kościele pojęciem „ojciec” winno być bardziej
powściągliwe. Szczegółowa instrukcja Chrystusa w kwestii nazewnictwa przywódców
(p. Mt 23,9) jest jednoznaczna i z tego, co wiem, nie została przez Niego
dotychczas odwołana. Nie wiem jaką opinię o tytułowaniu ich „Ojcze Święty” mają
papieże, ale szczerze przyznam, że ważniejsza w tej kwestii jest dla mnie
opinia Głowy Kościoła, niż któregokolwiek z jego sług.
Wołanie ludu rzymskiego
"Santo subito!" („Święty od zaraz”) mogę zrozumieć. To naturalny
odruch, oddający podwyższoną temperaturę nastroju zgromadzonego tłumu. W tłumie
wystarczy jeden zapalnik i całe zgromadzenie ogarnia płomień. Natomiast zdanie
wygłoszone przez Prymasa Polski (w orędziu z 10 kwietnia transmitowanym przez
TP): „Modliliśmy się dużo za Ojca Świętego, będziemy modlić się dalej już do
Niego, żeby wypraszał nam łaski” - jest
dla mnie niezrozumiałe i zasługuje na stanowczy sprzeciw. Kto jak kto, ale
ksiądz Prymas powinien wiedzieć, że modlitwa kierowana do kogokolwiek poza
Ojcem w Niebie jest modlitwą zanoszoną pod niewłaściwy adres. Rozumiem, że
można się przejęzyczyć, ale na litość boską, Księże Prymasie, niechże Ksiądz
nie namawia ludzi do religijności, za którą nie stoi autorytet Pisma Świętego.
Czyż jedynym autoryzowanym przez Chrystusa Pana adresatem modlitw nie jest Bóg?
Czyż nie do tego Ojca mamy wołać: „Ojcze nasz, który jesteś w niebie”? Czy przestało obowiązywać
apostolskie wskazanie na Chrystusa jako jedynego pośrednika: „Albowiem
jeden jest Bóg, jeden też pośrednik między Bogiem a ludźmi, człowiek Chrystus
Jezus” (1
Tym 2,5)?
Jak znam życie, papież Jan Paweł
II prawdopodobnie zostanie wyniesiony na ołtarze i stanie się postacią jeszcze
bardziej kultową. To nie zmienia jednak faktu, że każdy sam, na podstawie słów
Ewangelii musi zdecydować, czy godzi się chrześcijaninowi zanosić modlitwy do
kogokolwiek poza Bogiem, czy nie? Biblia od pokoleń służy nam dobrą radą: „Nie
pokładajcie ufności w książętach ani w człowieku, który nie może pomóc! Gdy
opuszcza go duch, wraca do prochu swego; w tymże dniu giną wszystkie zamysły
jego. Błogosławiony ten, którego pomocą jest Bóg Jakuba, Którego nadzieja jest
w Panu, Bogu jego” (Ps 146,3).
Chrześcijaństwo
ewangeliczne a katolicyzm
Nurt chrześcijaństwa
ewangelicznego, obok nurtu katolickiego (Kościoła powszechnego w jego zachodnim i
wschodnim obrządku) oraz nurtu protestanckiego (Kościoły powstałe w wyniku Wielkiej
Reformacji) jest trzecim, wielkim i najszybciej dziś rozwijającym się na
świecie nurtem chrześcijaństwa. Nurt ten nie wywodzi się - wbrew temu, co sądzi
wielu - z protestantyzmu, ale z mesjanicznego żydostwa, i przejawia się w
Kościołach należących do wszystkich nurtów chrześcijaństwa.
Chrześcijanie należący do nurtu
ewangelicznego zwykle zachowują dystans wobec instytucji papiestwa. I trzeba
przyznać, że mają ku temu ważkie powody. Zrozumienie różnic między
katolicyzmem, a chrześcijaństwem ewangelicznym pozwala szanować ludzi, nie
podzielając ich wszystkich poglądów.
Zasadnicza różnica miedzy nurtem
chrześcijaństwa ewangelicznego, a rzymskim katolicyzmem leży w podejściu do
Pisma Świętego. Dla osób wierzących ewangelicznie, bez względu na ich kościelną
przynależność, najwyższym i jedynym autorytetem w sprawach wiary i życia jest
Pismo Święte a szczególnie Nowy Testament, czyli pisma przekazujące i
utrwalające naukę Chrystusa i Jego apostołów.
Chrystusowcy, podobnie jak wielu
innych chrześcijan nurtu ewangelicznego, swoje zasady, mądrość i siłę czerpią
ze słów i czynów Chrystusa przekazanych poprzez naocznych świadków i apostołów
Jezusa Chrystusa, natchnionych do tego dzieła przez Ducha Świętego.
Ewangeliczne chrześcijaństwo w
budowaniu swojej tożsamości odwołuje się nie tyle do ewangelickości, co do
samej Ewangelii. To nie tradycja katolicka, prawosławna, luterańska, kalwińska
czy inna, ale apostolska tradycja Nowego Testamentu jest fundamentem i zasadniczym
punktem odniesienia chrześcijan ewangelicznych. Wszelkie inne świadectwa wiary
i doświadczenia (również dzieła reformatorów Kościoła) traktowane są przez nas
jako wtórne i jedynie uzupełniające.
Chrześcijanie ewangeliczni
wszelkie tradycje poapostolskie traktują jako element ludzki w życiu
Kościoła. Ten ludzki element uznawany jest za pożyteczny, gdy pokrywa się z nauką Nowego Testamentu, lub szkodliwy, gdy staje z nią w
sprzeczności.
Kościół katolicki obok Pisma Świętego jako
obowiązujący autorytet przyjmuje tworzoną na przestrzeni wieków przez Kościół rzymski
tradycję. W ten sposób koncepcje tak nieznane Biblii, jak np. prymat biskupa
Rzymu nad całym Kościołem czyli papiestwo lub kult świętych, bez problemu
mieszczą się w jego nauce.
Patrząc do Biblii nie znajdujemy
podstaw do uznawania papiestwa za twór Boży i zupełnie nie przemawiają do nas
argumenty zwolenników tradycji rzymskiej, wyprowadzającej urząd papieski od
Chrystusa i obwołującej apostoła Piotra pierwszym papieżem. Również historia
ukazuje papiestwo zdecydowanie jako twór cesarstwa rzymskiego. Nie trzeba być
historykiem, aby dostrzec w rzymskim katolicyzmie więcej cech wspólnych z
bardzo eklektyczną religijnością imperium rzymskiego, niż ze zdecydowanie
bardziej ekskluzywną religijnością żydowskiego chrystianizmu. Może dlatego ten
niezwykły Pielgrzym przyjmowany był zawsze bardziej jak spadkobierca rzymskich
cesarzy, niż jako namiestnik żydowskiego Mesjasza.
Chrześcijanom nurtu ewangelicznego
pragnienie dochowania wierności tradycji Nowego Testamentu, a więc nauce
Chrystusa i Jego apostołów, nakazuje stawiać pytania: Czy godzi się
chrześcijaninowi być bardziej papieskim niż był Chrystus i Jego apostołowie?
Na pytania:
-
kto w chrześcijaństwie, będącym przecież religią
uniwersalną, a więc skierowaną do wszystkich ras, narodów, ludów jest drogą,
prawdą i życiem?
-
kto wyznacza Boże standardy: świętości, wiary, nadziei,
miłości, pobożności, charyzmatyczności, przywództwa, pośrednictwa, itp?
-
kto jest kanonem życia i wiary chrześcijanina?
najdobitniej odpowiada sam Chrystus: „Ja jestem droga i prawda, i żywot,
nikt nie przychodzi do Ojca, tylko przeze mnie” (J 14,6). On jest Drogą. Nie ma innych,
autoryzowanych dróg do Boga. On jest Prawdą. Dlatego jasno poucza tych, którzy
uwierzyli w Niego: „Jeżeli wytrwacie w słowie moim, prawdziwie uczniami moimi będziecie i
poznacie prawdę, a prawda was wyswobodzi” (J 8,31-32).On jest Życiem: „Jam
jest zmartwychwstanie i żywot; kto we mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie” (J 11,25).
Przesłanie
kaznodziei
Przeżywając to wszystko, co towarzyszyło śmierci Jana
Pawła II, uświadomiłem sobie raz jeszcze, że fakty są ważne, ale jeszcze
ważniejsza jest perspektywa ich postrzegania. A że „nie widzimy rzeczy takimi,
jakimi one są, ale takimi jakimi my jesteśmy” przeto zdaję sobie sprawę, że to,
co mnie otacza, postrzegam po swojemu, jako człowiek Ewangelii, fan Chrystusa i
kaznodzieja Bożego Słowa.
Szukając w Biblii Bożej perspektywy mogącej być
światłem dla dziejących się wydarzeń, moją uwagę przykuły słowa 40 rozdziału
księgi Izajasza. Gdy największy
spośród kaznodziejów Starego Testamentu, usłyszał polecenie: „Zwiastuj!”. Jedynym jego zmartwieniem
było: „Co mam zwiastować”? W
odpowiedzi Bóg zainspirował go swoim prostym, jasnym przesłaniem o tym, że
życie człowieka, nawet gdy jest najpiękniejsze, jest wartością bardzo nietrwałą:
"Zaprawdę: Ludzie są trawą!". Najpierw prorok
Izajasz, potem apostoł Piotr cytując tę wypowiedź Boga uczą, z czym należy
wiązać życiowe nadzieje: „Gdyż wszelkie ciało jest jak trawa, a wszelka
chwała jego jak kwiat trawy. Uschła trawa, i kwiat opadł, ale Słowo Pana trwa
na wieki" (Iz
40; 1 P 1,24-25). Ta prawda pozostaje niezmienna. Tyle w nas wartości
nieprzemijających, ile w nas Słowa Pana.
Zgasłe życie papieża przypomina
odwieczną prawdę o tym, że ludzie mogą czasem stanowić epokę, ale nigdy opokę.
Opoką życia i wiary człowieka pozostaje jedynie Bóg. „Nie trwóżcie się i nie lękajcie
się! Czy wam tego już dawno nie opowiedziałem i nie zwiastowałem? I wy
jesteście moimi świadkami. Czy jest bóg oprócz mnie? Nie, nie ma innej opoki,
nie znam żadnej” (Iz 44,8). ■
Copyright
© Słowo
i Życie 2005