Słowo i Życie nr 2/2005


pastor W. Andrzej Bajeński

Refleksje okołopapieskie

Czas naznaczony śmiercią papieża był dla mnie osobiście jednym ze smutniejszych okresów mojego dorosłego życia. Zupełnie nie związany z papiestwem religijnie, przeżywałem tę śmierć tak zwyczajnie, po ludzku: ze smutkiem i w zadumie. Poprzez wydarzenia, refleksje innych i własną zadumę mogłem na nowo przemyśleć wiele spraw. Niektórymi chciałbym się podzielić.

Śmierć papieża Jana Pawła II można porównać do „trzęsienia w posadach” cywilizacji zachodniej. To wydarzenie, którego epicentrum znajdowało się w Watykanie nie spowodowało specjalnych szkód dobrze przygotowanemu na takie wypadki Kościołowi Rzymskokatolickiemu. Wywołało natomiast niespotykaną w ostatnich dziesięcioleciach falę humanistyczno-religijno-patriotycznego sentymentu. W odległej o 1800 km od Rzymu Polsce można było mówić nawet o przejściu fali swoistego „tsunami”.

Światło, świecznik i światłowody

Karol Wojtyła był człowiekiem promiennym. Promieniował światłem głęboko moralnego nauczania i osobistej charyzmy. Ale osobiste światło, mimo swojej nieprzeciętności, nie świeciłoby tak jasno i nie sięgało tak daleko, gdyby nie znalazło się na wysokim świeczniku. Fenomen tego zjawiska, jakim był Jan Paweł II polega na zbieżności osobistej charyzmy Karola z Wadowic z wyniesieniem tegoż na tron papieski – najwyżej ustawiony świecznik religijnego przywództwa tego świata. Mówiąc obrazowo, to osobiste światło Karola Wojtyły wyniesione w osobie papieża Jana Pawła II na najwyższy świecznik religijnego urzędu, dzięki „światłowodom”, jakimi są współczesne media, przez ponad ćwierć wieku silnym blaskiem oświecało naszą globalną wioskę, pobudzając do refleksji i czynienia dobra.

Mój przyjaciel pastor napisał w tych dniach coś, co - myślę - trafnie oddaje wpływ papieskiej posługi w minionych latach. „Byłem na spotkaniu z Papieżem w 1983 r. przed moim nawróceniem, a potem tego samego roku na pielgrzymce w Częstochowie. To rzeczywiście była charyzmatyczna osobowość. Pamiętam, że dla mnie był to moment obudzenia duchowego głodu, którego prawdziwe zaspokojenie znalazłem w Chrystusie. Myślę, że w ludziach został w ostatnich dniach obudzony duchowy głód przeżyć i tęsknota za życiem, które spełnione może być tylko w Chrystusie. Modlę się o mądrość, by nie popadać w jakiekolwiek skrajności, ale zwyczajnie przyłożyć swoje serce i ręce do pomocy ludziom w otwarciu drzwi Chrystusowi".

To jest bezsporne: Papież rozbudzał w ludziach głód duchowych doznań.

Epoka Papieża-Polaka

Wszystko wskazuje na to, że takiego właśnie określenia będzie się używać w opisach minionego ćwierćwiecza. Można nie podzielać przekonań papieża, można nie cenić jego dokonań, ale nie można nie przyznać, że był on jedną z najbardziej niezwykłych postaci naszych czasów.

Od pewnego czasu byliśmy świadkami gaśnięcia życia i schyłku działalności Karola Wojtyły - naszego wielkiego rodaka, który pełnił swoją funkcję 26 lat.

Nie potrzeba być socjologiem, aby widzieć, że główną przyczyną niespotykanego zjawiska „fali tsunami” - było nałożenie się uczuć patriotycznych na wzbudzoną przez pontyfikat Jana Pawła II wielką falę uczuć humanistyczno-religijnych.

Porównując wydarzenie śmierci papieża do efektu tsunami nie mam na myśli śmiercionośnego charakteru tej fali, ale raczej rozmiar tego zjawiska i porywającą wszystko i wszystkich siłę. Nie oparły się jej ani instytucje państwa, ani media, ani biznes, ani handel, ani szkolnictwo, ani związki wyznaniowe, ani nawet sport. Ta wielka fala przeszła przez miliony polskich domów, porywając ze sobą serca starców, młodzieży i dzieci.

Światło zgasło, ale poświata tej wielkiej osobistości będzie jeszcze długo widoczna. Epoka dobiega końca. Na starym świeczniku pojawił się nowy papież. Teraz on będzie oświecał drogę. Czy będzie to globalny „aftershock”? Przekonamy się niebawem.

Trudno oceniać

W minionych tygodniach mogliśmy usłyszeć i przeczytać tysiące najprzeróżniejszych opinii o papieżu i jego pontyfikacie. Obok sentymentalnych wyrazów żalu i gorących westchnień pojawiają się również nieco chłodniejsze, przemyślane analizy i oceny.

Ocenianie przywódców jest zawsze trudne, często skrajne, a nierzadko niesprawiedliwe. Ocena kogoś takiego, jak papież jest szczególnie trudna. Dlatego wielu ludzi ogranicza się do zwyczajnego ”brak mi słów…”. Mnie też często brak odpowiednich słów, aby jasno wyrazić, co czuję i jak myślę. Ale czując wewnętrzną potrzebę i przynaglany przez środowisko postanowiłem podzielić się swoimi opiniami dotyczącymi głównie kwestii religijnych.

Zgodnie z nauką Chrystusa i jego apostołów w kwestii ocen bliźnich winniśmy być bardzo powściągliwi. Chrystus nauczał: „I gdybyście byli zrozumieli, co to jest: Miłosierdzia chcę, a nie ofiary, nie potępialibyście niewinnych” (Mt 12,7). Apostoł Paweł zaś zachęcał chrześcijan: „Przeto nie sądźcie przed czasem, dopóki nie przyjdzie Pan, który ujawni to, co ukryte w ciemności, i objawi zamysły serc; a wtedy każdy otrzyma pochwałę od Boga” (1 Kor 4,5). Oceny tego, kto jest wielki, a kto maluczki, wydawane przez Jezusa, zwykle zaskakują: „Zaprawdę powiadam wam: Nie powstał z tych, którzy z niewiast się rodzą, większy od Jana Chrzciciela, ale najmniejszy w Królestwie Niebios większy jest niż on” (Mt 11,11).

Nasze ludzkie oceny siebie samych i innych ludzi są zwykle bardzo ułomne i stronnicze. Zwykle są one bardzo mocno zabarwione tym, jacy my sami jesteśmy. Apostoł Paweł przypomina Tytusowi, że „dla czystych wszystko jest czyste, a dla pokalanych i niewierzących nic nie jest czyste, ale pokalane są zarówno ich umysł, jak i sumienie” (Tyt 1,15).

Muszę przyznać, że przy autentycznym szacunku dla wielce humanistycznej postawy i uznaniu dla wielkiego rodaka odczuwam pewien zawód powodowany tym, że ten wspaniały humanista, najwyższego kalibru rodak, człowiek tak zasłużony dla swojego narodu, poświęcił tak wiele – całego siebie i całe swoje życie – komuś, kto należy jedynie do otoczenia Chrystusa, a nie samemu Chrystusowi. Totus Tuus (Cały Twój) to piękne i szlachetne motto, gdy jest odpowiedzią człowieka na największe Boże przykazanie: „Będziesz miłował Pana, Boga swego, z całego serca swego i z całej duszy swojej, i z całej myśli swojej, i z całej siły swoje” (Łk 10,27). Cały Twój, Boże! Cały Twój, Chrystusie – to coś znacznie większego i właściwszego niż Totus Tuus, Maryjo!

Rozumiem, że z punktu widzenia tradycji rzymskokatolickiej wygląda to zupełnie inaczej. W katolicyzmie Maryja jest postacią najbardziej czczoną i najbliższą ludziom. Ale takie traktowanie sprawy każe mi zadać pytanie: Czy godzi się uczniowi i słudze Chrystusa Pana być bardziej oddanym Jego matce niż Jemu samemu? Czy w świetle kilkakrotnie powtórzonych w Ewangeliach słów Chrystusa: „Nie jest uczeń nad mistrza ani sługa nad swego pana; wystarczy uczniowi, aby był jak jego mistrz, a sługa jak jego pan” (Mt 10,24-25), godzi się komukolwiek z grona naśladowców Chrystusa być bardziej maryjnym niż sam Mistrz i Pan?

Jako przedstawiciel nurtu chrześcijaństwa ewangelicznego, w którym chrystusowość jest znacznie bardziej ceniona niż maryjność, od sług Kościoła oczekiwałbym wskazywania przede wszystkim na Chrystusa i głoszenia przede wszystkim Jego Słowa. Mam wrażenie, że naród polski w ostatnich latach stał się bardziej religijny, ale niekoniecznie bardziej oddany Chrystusowi.

Piękne gesty i nadużycia

Gdy w przeddzień pogrzebu papieża zobaczyłem, jak około milion ludzi spotkało się na krakowskich Błoniach, aby uczcić tego, którego szanowali i kochali, a kogo już nie ma, byłem do głębi poruszony. Ileż poświęcenia, oddania, komuś, w kogo się wierzy. Po tym, co zobaczyłem, kocham swój naród jeszcze mocniej. Kocham go za ten szczery, płynący z serca sentymentalizm. Gesty pojednawcze zamiast zaciśniętych pięści czy wzniesionych palców to kolejny przykład, jak śmierć papieża uwolniła w ludziach pragnienie zrobienia czegoś dobrego, znaczącego, pojednawczego.

Nie podoba mi się pomniejszanie wartości gestów naszych prezydentów czy stadionowych szalikowców. Moim zdaniem od czegoś trzeba zaczynać, a gesty pojednania powinniśmy pielęgnować i propagować w każdej sferze życia, aby stały się one nie tyle „gestami jednorazowego użytku”, co narodowymi nawykami Polaków. Ludzi, którzy się na nie zdecydowali, Moje uznanie dla wyrazów oddania swojemu przywódcy i gestów pojednawczych między sobą nie zmienia mojej opinii w kwestii nadużyć, czynionych powszechnie w mówieniu o papieżu, oraz w interpretowaniu wszystkiego, co go dotyczy. Przykładem może być choćby kwestia tytułowania go „Ojcem Świętym”. Dla chrześcijanina ewangelicznego takie postępowanie jest absolutnie niestosowne. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta. Zwrot „Ojcze Święty” użyty jest w Piśmie Świętym tylko jeden raz. Chrystus Pan tym określeniem zwracał się do swojego Ojca czyli Boga wszechświata: „Ojcze święty, zachowaj w imieniu Twoim tych, których mi dałeś, aby byli jedno, jak my” (J 17,11).

Ewangelie wskazują tak jednoznacznie na to, kto jest naszym Ojcem Świętym, że człowiek czerpiący swoją wiarę z Ewangelii, a nie z ludzkiej tradycji, nigdy nie użyje tego tytułu w odniesieniu do kogokolwiek z ludzi. I nie wynika to z braku szacunku dla ludzi w ogóle lub dla papieża w szczególności, ale z czci dla Boga, Ojca Niebiańskiego. Trzeba umieć zachowywać proporcje między tym, co przynależy Bogu, a tym, co należy oddawać ludziom.

Jest jeszcze jeden powód, dla którego szafowanie w Kościele pojęciem „ojciec” winno być bardziej powściągliwe. Szczegółowa instrukcja Chrystusa w kwestii nazewnictwa przywódców (p. Mt 23,9) jest jednoznaczna i z tego, co wiem, nie została przez Niego dotychczas odwołana. Nie wiem jaką opinię o tytułowaniu ich „Ojcze Święty” mają papieże, ale szczerze przyznam, że ważniejsza w tej kwestii jest dla mnie opinia Głowy Kościoła, niż któregokolwiek z jego sług.

Wołanie ludu rzymskiego "Santo subito!" („Święty od zaraz”) mogę zrozumieć. To naturalny odruch, oddający podwyższoną temperaturę nastroju zgromadzonego tłumu. W tłumie wystarczy jeden zapalnik i całe zgromadzenie ogarnia płomień. Natomiast zdanie wygłoszone przez Prymasa Polski (w orędziu z 10 kwietnia transmitowanym przez TP): „Modliliśmy się dużo za Ojca Świętego, będziemy modlić się dalej już do Niego, żeby wypraszał nam łaski - jest dla mnie niezrozumiałe i zasługuje na stanowczy sprzeciw. Kto jak kto, ale ksiądz Prymas powinien wiedzieć, że modlitwa kierowana do kogokolwiek poza Ojcem w Niebie jest modlitwą zanoszoną pod niewłaściwy adres. Rozumiem, że można się przejęzyczyć, ale na litość boską, Księże Prymasie, niechże Ksiądz nie namawia ludzi do religijności, za którą nie stoi autorytet Pisma Świętego. Czyż jedynym autoryzowanym przez Chrystusa Pana adresatem modlitw nie jest Bóg? Czyż nie do tego Ojca mamy wołać: „Ojcze nasz, który jesteś w niebie”? Czy przestało obowiązywać apostolskie wskazanie na Chrystusa jako jedynego pośrednika: „Albowiem jeden jest Bóg, jeden też pośrednik między Bogiem a ludźmi, człowiek Chrystus Jezus” (1 Tym 2,5)?

Jak znam życie, papież Jan Paweł II prawdopodobnie zostanie wyniesiony na ołtarze i stanie się postacią jeszcze bardziej kultową. To nie zmienia jednak faktu, że każdy sam, na podstawie słów Ewangelii musi zdecydować, czy godzi się chrześcijaninowi zanosić modlitwy do kogokolwiek poza Bogiem, czy nie? Biblia od pokoleń służy nam dobrą radą: „Nie pokładajcie ufności w książętach ani w człowieku, który nie może pomóc! Gdy opuszcza go duch, wraca do prochu swego; w tymże dniu giną wszystkie zamysły jego. Błogosławiony ten, którego pomocą jest Bóg Jakuba, Którego nadzieja jest w Panu, Bogu jego” (Ps 146,3).

Chrześcijaństwo ewangeliczne a katolicyzm

Nurt chrześcijaństwa ewangelicznego, obok nurtu katolickiego (Kościoła powszechnego w jego zachodnim i wschodnim obrządku) oraz nurtu protestanckiego (Kościoły powstałe w wyniku Wielkiej Reformacji) jest trzecim, wielkim i najszybciej dziś rozwijającym się na świecie nurtem chrześcijaństwa. Nurt ten nie wywodzi się - wbrew temu, co sądzi wielu - z protestantyzmu, ale z mesjanicznego żydostwa, i przejawia się w Kościołach należących do wszystkich nurtów chrześcijaństwa.

Chrześcijanie należący do nurtu ewangelicznego zwykle zachowują dystans wobec instytucji papiestwa. I trzeba przyznać, że mają ku temu ważkie powody. Zrozumienie różnic między katolicyzmem, a chrześcijaństwem ewangelicznym pozwala szanować ludzi, nie podzielając ich wszystkich poglądów.

Zasadnicza różnica miedzy nurtem chrześcijaństwa ewangelicznego, a rzymskim katolicyzmem leży w podejściu do Pisma Świętego. Dla osób wierzących ewangelicznie, bez względu na ich kościelną przynależność, najwyższym i jedynym autorytetem w sprawach wiary i życia jest Pismo Święte a szczególnie Nowy Testament, czyli pisma przekazujące i utrwalające naukę Chrystusa i Jego apostołów.

Chrystusowcy, podobnie jak wielu innych chrześcijan nurtu ewangelicznego, swoje zasady, mądrość i siłę czerpią ze słów i czynów Chrystusa przekazanych poprzez naocznych świadków i apostołów Jezusa Chrystusa, natchnionych do tego dzieła przez Ducha Świętego.

Ewangeliczne chrześcijaństwo w budowaniu swojej tożsamości odwołuje się nie tyle do ewangelickości, co do samej Ewangelii. To nie tradycja katolicka, prawosławna, luterańska, kalwińska czy inna, ale apostolska tradycja Nowego Testamentu jest fundamentem i zasadniczym punktem odniesienia chrześcijan ewangelicznych. Wszelkie inne świadectwa wiary i doświadczenia (również dzieła reformatorów Kościoła) traktowane są przez nas jako wtórne i jedynie uzupełniające.

Chrześcijanie ewangeliczni wszelkie tradycje poapostolskie traktują jako element ludzki w życiu Kościoła. Ten ludzki element uznawany jest za pożyteczny, gdy pokrywa się z nauką Nowego Testamentu, lub szkodliwy, gdy staje z nią w sprzeczności.

Kościół katolicki obok Pisma Świętego jako obowiązujący autorytet przyjmuje tworzoną na przestrzeni wieków przez Kościół rzymski tradycję. W ten sposób koncepcje tak nieznane Biblii, jak np. prymat biskupa Rzymu nad całym Kościołem czyli papiestwo lub kult świętych, bez problemu mieszczą się w jego nauce.

Patrząc do Biblii nie znajdujemy podstaw do uznawania papiestwa za twór Boży i zupełnie nie przemawiają do nas argumenty zwolenników tradycji rzymskiej, wyprowadzającej urząd papieski od Chrystusa i obwołującej apostoła Piotra pierwszym papieżem. Również historia ukazuje papiestwo zdecydowanie jako twór cesarstwa rzymskiego. Nie trzeba być historykiem, aby dostrzec w rzymskim katolicyzmie więcej cech wspólnych z bardzo eklektyczną religijnością imperium rzymskiego, niż ze zdecydowanie bardziej ekskluzywną religijnością żydowskiego chrystianizmu. Może dlatego ten niezwykły Pielgrzym przyjmowany był zawsze bardziej jak spadkobierca rzymskich cesarzy, niż jako namiestnik żydowskiego Mesjasza.

Chrześcijanom nurtu ewangelicznego pragnienie dochowania wierności tradycji Nowego Testamentu, a więc nauce Chrystusa i Jego apostołów, nakazuje stawiać pytania: Czy godzi się chrześcijaninowi być bardziej papieskim niż był Chrystus i Jego apostołowie?

Na pytania:

  •  kto w chrześcijaństwie, będącym przecież religią uniwersalną, a więc skierowaną do wszystkich ras, narodów, ludów jest drogą, prawdą i życiem?

  • kto wyznacza Boże standardy: świętości, wiary, nadziei, miłości, pobożności, charyzmatyczności, przywództwa, pośrednictwa, itp?

  • kto jest kanonem życia i wiary chrześcijanina?

najdobitniej odpowiada sam Chrystus: „Ja jestem droga i prawda, i żywot, nikt nie przychodzi do Ojca, tylko przeze mnie” (J 14,6). On jest Drogą. Nie ma innych, autoryzowanych dróg do Boga. On jest Prawdą. Dlatego jasno poucza tych, którzy uwierzyli w Niego: „Jeżeli wytrwacie w słowie moim, prawdziwie uczniami moimi będziecie i poznacie prawdę, a prawda was wyswobodzi” (J 8,31-32).On jest Życiem: „Jam jest zmartwychwstanie i żywot; kto we mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie” (J 11,25).

Przesłanie kaznodziei

Przeżywając to wszystko, co towarzyszyło śmierci Jana Pawła II, uświadomiłem sobie raz jeszcze, że fakty są ważne, ale jeszcze ważniejsza jest perspektywa ich postrzegania. A że „nie widzimy rzeczy takimi, jakimi one są, ale takimi jakimi my jesteśmy” przeto zdaję sobie sprawę, że to, co mnie otacza, postrzegam po swojemu, jako człowiek Ewangelii, fan Chrystusa i kaznodzieja Bożego Słowa. 

Szukając w Biblii Bożej perspektywy mogącej być światłem dla dziejących się wydarzeń, moją uwagę przykuły słowa 40 rozdziału księgi Izajasza. Gdy największy spośród kaznodziejów Starego Testamentu, usłyszał polecenie: „Zwiastuj!”. Jedynym jego zmartwieniem było: „Co mam zwiastować”? W odpowiedzi Bóg zainspirował go swoim prostym, jasnym przesłaniem o tym, że życie człowieka, nawet gdy jest najpiękniejsze, jest wartością bardzo nietrwałą: "Zaprawdę: Ludzie są trawą!". Najpierw prorok Izajasz, potem apostoł Piotr cytując tę wypowiedź Boga uczą, z czym należy wiązać życiowe nadzieje: „Gdyż wszelkie ciało jest jak trawa, a wszelka chwała jego jak kwiat trawy. Uschła trawa, i kwiat opadł, ale Słowo Pana trwa na wieki" (Iz 40; 1 P 1,24-25). Ta prawda pozostaje niezmienna. Tyle w nas wartości nieprzemijających, ile w nas Słowa Pana.

Zgasłe życie papieża przypomina odwieczną prawdę o tym, że ludzie mogą czasem stanowić epokę, ale nigdy opokę. Opoką życia i wiary człowieka pozostaje jedynie Bóg. „Nie trwóżcie się i nie lękajcie się! Czy wam tego już dawno nie opowiedziałem i nie zwiastowałem? I wy jesteście moimi świadkami. Czy jest bóg oprócz mnie? Nie, nie ma innej opoki, nie znam żadnej” (Iz 44,8).
Copyright © Słowo i Życie 2005
Słowo i Życie - strona główna