C.S. LEWIS
Moralność seksualna
czyli
to, co chrześcijanie nazywają cnotą czystości
Chrześcijańskiej
cnoty czystości nie wolno mylić ze społeczną zasadą „skromności" (w pewnym
sensie tego słowa), to jest właściwego zachowania czy przyzwoitości. Społeczna
zasada właściwego zachowania decyduje o tym, jaka część ciała może być
odsłonięta albo na jakie tematy można rozmawiać i w jakich słowach - według
zwyczajów danej grupy społecznej. Dlatego choć zasada czystości jest jednakowa
dla wszystkich chrześcijan wszystkich epok, zasada właściwego postępowania jest
zmienna. Dziewczyna na wyspach Pacyfiku, która prawie nic nie ma na sobie, i
wiktoriańska dama w całości okryta ubraniami mogą być tak samo „skromne"
czy też przyzwoite według standardów własnego społeczeństwa, a przy tym
niezależnie od ubioru obie mogą być jednakowo czyste (lub jednakowo nieczyste).
Niektóre słowa używane przez czyste kobiety w czasach Szekspira, w wieku
dziewiętnastym przeszłyby przez gardło tylko kobiecie z marginesu społecznego.
Jeśli ludzie łamią zasadę właściwego postępowania, obowiązującą w czasie i
miejscu, w którym żyją, i czynią tak, aby wzbudzić żądzę w sobie samych lub w
innych, popełniają występek przeciwko czystości. Jednak jeśli łamią ją z
niewiedzy czy nieuwagi, ich jedynym przewinieniem są złe maniery. Jeśli, co się
często zdarza, łamią ją wyzywająco, aby szokować czy żenować innych,
niekoniecznie dopuszczają się nieczystości, ale z pewnością okazują się
nieżyczliwi, bo nieżyczliwością jest cieszyć się z cudzego zażenowania. Nie
wydaje mi się, aby szalenie surowe standardy właściwego zachowania w
jakimkolwiek stopniu dowodziły czystości czy też ją wspomagały - dlatego sądzę,
że wielkie odprężenie i uproszczenie zasad, które dokonało się za mojego
własnego życia, jest czymś dobrym. Jednak w chwili obecnej wywołuje to tę
niedogodność, że różni ludzie w różnym wieku wyznają różne standardy i sami nie
wiemy, co z tym począć. Dopóki to zamieszanie trwa, wydaje mi się, że ludzie
starzy lub staroświeccy powinni bardzo się pilnować, aby nie uznawać ludzi
młodych czy „wyemancypowanych" za zepsutych za każdym razem, kiedy ci
zachowają się (według starego standardu) niewłaściwie. Z drugiej strony, ludzie
młodzi nie powinni uważać starszych od siebie za pruderyjnych purytanów tylko
dlatego, że jest im trudno dostosować się do nowych standardów. Większość
problemów może tu rozwiązać autentyczne pragnienie, aby mieć o innych jak
najlepsze zdanie i pozwolić im czuć się jak najlepiej.
Zepsuty instynkt
Czystość
to najbardziej niepopularna z cnót chrześcijańskich. Nie da się jej uniknąć
- chrześcijańska zasada głosi: „Albo małżeństwo i pełna wierność wobec partnera,
albo całkowita abstynencja”. Jest to coś tak trudnego i tak sprzecznego z
naszym instynktem, że najwyraźniej albo chrześcijaństwo jest w błędzie, albo
coś zepsuło się w naszym instynkcie seksualnym. Jedno albo drugie. Oczywiście,
jako chrześcijanin sądzę, że to instynkt uległ zepsuciu.
Jednak
mam też inne powody, by tak sądzić. Biologicznym celem seksu są dzieci, tak jak
biologicznym celem jedzenia jest odnowa ciała. Otóż gdybyśmy jedli, kiedy tylko
przyjdzie nam ochota i tyle, ile tylko zechcemy, zapewne większość z nas
jadłaby zbyt wiele - choć nie aż tak bardzo za wiele. Można jeść za dwóch, ale
nie da się jeść za dziesięciu. Apetyt wykracza poza swój sens biologiczny tylko
w niewielkim stopniu. Jednak gdyby młody, zdrowy człowiek miał folgować
seksualnemu apetytowi za każdym razem, kiedy przyszłaby mu na to ochota, a
każdy taki stosunek przynosiłby dziecko, to w dziesięć lat bez trudu zaludniłby
niewielką wieś. Ten apetyt przerasta swoją funkcję w sposób niedorzeczny i
absurdalny.
Albo
inaczej. Można zgromadzić sporą widownię na striptiz - aby przyglądali się
dziewczynie rozbierającej się na scenie. Otóż załóżmy, że przyjeżdżasz do
kraju, gdzie można zapełnić teatr do ostatniego miejsca, gdy umieści się na
scenie zakryty talerz, a następnie wolno unosi pokrywkę w taki sposób, aby tuż
przed zgaśnięciem świateł każdy zobaczył, że leży na nim barani kotlet albo
kawałek boczku - czy nie uznałbyś, że w tym kraju stało się coś niedobrego z
apetytem? I czy ktoś wychowany w innym świecie nie uznałby, że coś równie
dziwacznego spotkało nasz instynkt seksualny?
Pewien
krytyk stwierdził, że gdyby odkrył kraj, gdzie odbywałyby się podobne akty
striptizu z jedzeniem, uznałby, że wśród jego obywateli panuje głód. Chciał
przez to oczywiście powiedzieć, że takie rzeczy jak seksualny striptiz wskazują
nie tyle na seksualne zepsucie, ile wygłodzenie. Zgadzam się, że gdybyśmy
natknęli się w jakimś kraju na podobne występy z baranimi kotletami, głód byłby
jednym z kilku możliwych wyjaśnień, które przyszłyby mi do głowy. Jednak
następnym krokiem byłoby zbadanie naszej hipotezy poprzez sprawdzenie, czy
rzeczywiście w tym kraju jada się mało, czy też wiele. Gdyby zebrany materiał
wskazywał na duże spożycie żywności, należałoby oczywiście porzucić hipotezę o
głodzie i szukać innej. Podobnie, zanim przyjmiemy, że striptiz wywołany jest
seksualnym głodem, musimy poszukać dowodów na to, że seksualna abstynencja jest
w naszych czasach bardziej rozpowszechniona niż wówczas, kiedy striptizu nie
znano. Ale przecież takich dowodów nie znajdziemy. Za sprawą antykoncepcji
instynktowi seksualnemu można dziś folgować w małżeństwie znacznie taniej (a
poza nim znacznie mniej ryzykownie) niż kiedykolwiek przedtem, zaś opinia
publiczna patrzy obecnie na nieślubne związki czy nawet zboczenia dużo
łagodniej niż kiedykolwiek od czasów pogańskich. Można sobie zresztą wyobrazić
inne hipotezy niż teorię „wygłodzenia". Jest rzeczą jasną, że apetyt seksualny,
jak każdy inny, narasta, kiedy mu folgujemy. O jedzeniu może wiele myślą
głodujący, jednak tak samo zachowują się żarłoki. Łechtanie na podniebieniu
czują nie tylko wygłodniali, ale i przejedzeni.
Wreszcie
trzecia myśl. Nie znalazłoby się wielu ludzi, którzy chcieliby jeść rzeczy
niejadalne, albo zamiast żywność jeść, robiliby z nią coś innego. Inaczej
mówiąc, zboczenia apetytu są rzadkie. Jednak zboczenia instynktu seksualnego są
liczne, oporne w leczeniu i straszne. Z przykrością wchodzę tu w szczegóły, ale
to konieczne. A konieczne jest to dlatego, że przez ostatnie dwadzieścia lat i
tobie, i mnie kłamano w zaparte na temat seksu. Powtarzano nam do znudzenia, że
pożądanie seksualne niczym się nie różni od innych pragnień i wystarczy
porzucić nasze głupie, wiktoriańskie pomysły z jego tłumieniem, a wszystko
będzie uporządkowane jak w ślicznym ogródku. To nieprawda. Jeśli spojrzysz na
fakty, a nie propagandę, zrozumiesz, że tak nie jest.
Problem nie w seksie ani w
przyjemności
Słyszymy,
że seks zwichrował się, bo był tłumiony. Ale przez ostatnie dwadzieścia lat
tłumiony nie był. Był wywlekany na światło jak dzień długi. Mimo to pozostał
tak samo zwichrowany. Jeśli kłopoty wywołało tłumienie, odprężenie powinno
pomóc. Jednak nie pomogło. Myślę, że jest na odwrót. Myślę, że ludzkość
stłumiła seks, bo tak bardzo się wykrzywił. Ludzie współcześni powtarzają:
„Seksu nie należy się wstydzić". Mogą mieć na myśli dwie rzeczy. Jedna:
„Nie należy wstydzić się faktu, że ludzkość dokonuje reprodukcji w pewien określony
sposób, ani że sposób ten przynosi przyjemność". Jeśli to chcą powiedzieć,
mają słuszność. Chrześcijaństwo mówi to samo. Problem nie w seksie ani w
przyjemności. Dawni nauczyciele chrześcijańscy mawiali, że gdyby człowiek nie
upadł, przyjemność płynąca z seksu nie byłaby mniejsza, ale wręcz większa niż
dzisiaj. Wiem, że pewni nierozgarnięci chrześcijanie wypowiadali się tak, jakby
chrześcijaństwo uznawało seks, ciało czy przyjemność za rzeczy złe same w
sobie. Mylili się. Chrześcijaństwo jest niemal jedyną z wielkich religii, która
w pełni akceptuje cielesność - która uznaje, że materia jest dobra, że sam Bóg
przyjął kiedyś ludzkie ciało i że otrzymamy pewnego rodzaju ciała nawet w
niebie, gdzie będą zasadniczą częścią naszego szczęścia, naszego piękna i
naszej energii. Chrześcijaństwo wyniosło małżeństwo wyżej niż jakakolwiek inna
religia, a najwspanialsza poezja miłosna świata została niemal w całości
stworzona przez chrześcijan. Jeśli ktokolwiek stwierdzi, że seks sam w sobie
jest zły, chrześcijaństwo natychmiast temu zaprzeczy. Ale kiedy ktoś stwierdza:
„Seksu nie należy się wstydzić", może ma na myśli, że „stanu, w jakim
znalazł się obecnie instynkt seksualny, nie należy się wstydzić".
Jeśli
akurat to miałby na myśli, moim zdaniem myli się. Myślę, że należy się
wstydzić. Nie ma powodu się wstydzić, kiedy jedzenie sprawia nam przyjemność -
należałoby się wstydzić, gdyby połowa ludzkości uczyniła z jedzenia główne
życiowe zainteresowanie i bezustannie oglądała je na fotografiach, śliniąc się
przy tym i mlaskając. Nie twierdzę, że ty czy ja osobiście odpowiadamy za
obecną sytuację. Nasi przodkowie przekazali nam organizmy, które są pod tym
względem wypaczone - a my dorastamy w otoczeniu propagandy, która sprzyja
nieczystości. Są ludzie, którzy chcą stale zaogniać nasz instynkt seksualny,
aby zarobić na nas pieniądze. Przecież człowiek ogarnięty obsesją nie stawi
wielkiego oporu sprzedawcy. Bóg zna naszą sytuację - nie będzie nas sądził tak,
jakbyśmy nie musieli się borykać z żadnymi trudnościami. Liczy się szczerość i
wytrwałość woli w ich pokonywaniu.
Musimy zechcieć
Zanim
zostaniemy uleczeni, musimy tego zechcieć. Ci, którzy naprawdę chcą pomocy,
znajdą ją - ale dla wielu współczesnych ludzi nawet samo takie życzenie jest
trudne. Łatwo jest myśleć, że chcemy czegoś, podczas gdy tak naprawdę tego nie
chcemy. Pewien słynny chrześcijanin powiedział dawno temu, że jako młodzieniec
nieustannie modlił się o czystość, ale po latach zdał sobie sprawę, że kiedy
ustami mówił „Panie, uczyń mnie czystym", w sercu po cichu dodawał: „Ale
jeszcze nie teraz". To samo zdarza się w modlitwach o inne cnoty. Są trzy
przyczyny, dla których wyjątkowo trudno jest nam pragnąć całkowitej czystości,
nie mówiąc o jej osiągnięciu.
Przede
wszystkim połączenie naszej skrzywionej natury, kuszącego nas szatana i całej
współczesnej propagandy żądzy wywołuje w nas uczucie, że pragnienia, którym
stawiamy opór, są tak „naturalne", tak „zdrowe" i rozsądne, że
sprzeciwiać się im byłoby rzeczą niemal zboczoną i nienormalną. Plakat za
plakatem, film za filmem, powieść za powieścią tworzą skojarzenie pomiędzy ideą
folgowania seksualności a ideami zdrowia, normalności, młodości, szczerości i
dobrego humoru. To skojarzenie jest kłamstwem. Jak wszystkie potężne kłamstwa,
odwołuje się do prawdy - przedstawionej powyżej prawdy, że seks sam w sobie (w
oderwaniu od narosłych wokół niego ekscesów i obsesji) jest „normalny",
„zdrowy" itd. Kłamstwo polega na sugerowaniu, że każdy akt seksualny,
wobec którego odczuwasz w danej chwili pokusę, jest również normalny i zdrowy.
Takie zdanie - z czystego rozsądku i niezależnie od nauki chrześcijańskiej -
musi okazać się brednią. Uleganie każdemu pragnieniu prowadzi w oczywisty
sposób ku niemocy, chorobie, zazdrości, kłamstwu, skrytości i temu wszystkiemu,
co jest zaprzeczeniem zdrowia, humoru i szczerości. Każdy rodzaj szczęścia,
nawet na tym świecie, wymaga sporej powściągliwości. Dlatego stwierdzenie, że
każde pragnienie - choćby i silne - jest zdrowe i rozsądne, to stwierdzenie bez
wartości. Każda zdrowa na umyśle i cywilizowana osoba musi mieć zasady,
umożliwiające jej dokonywanie wyboru: pomiędzy pragnieniami, które można
zaakceptować i które trzeba odrzucić. Jedna osoba opiera swoje wybory na
zasadach chrześcijańskich, inna na zasadach higieny czy normach społecznych.
Prawdziwy konflikt przebiega nie pomiędzy chrześcijaństwem i „naturą",
lecz pomiędzy zasadami chrześcijańskimi a innymi zasadami kontrolującymi
„naturę", bo „naturę" (czyli naturalne pragnienia) i tak trzeba
kontrolować, żeby nie zrujnowała ci kompletnie życia. Należy przyznać, że
zasady chrześcijańskie są surowsze od innych - jednak sądzimy, że kiedy ich
przestrzegasz, towarzyszy ci taka pomoc, jakiej nie otrzymasz, jeśli będziesz
przestrzegać innych.
Po
drugie, wielu ludzi zniechęca się do podjęcia poważnej próby praktykowania
chrześcijańskiej cnoty czystości, bo sądzą (zanim spróbują), że to niemożliwe.
Ale kiedy chce się podjąć jakąś próbę, nie wolno nigdy myśleć o możliwości czy
niemożliwości. Kiedy dostajemy na egzaminie zadanie nieobowiązkowe,
zastanawiamy się, czy umiemy je rozwiązać - dostając zadanie obowiązkowe,
musimy zrobić, co się da. Punkty można zawsze dostać nawet za bardzo
niedoskonałą odpowiedź - jednak na pewno ich nie dostaniemy, jeśli zostawimy
pytanie nietknięte. Nie tylko na egzaminach, ale i na wojnie, we wspinaczce
górskiej, ucząc się pływania, jazdy na łyżwach albo na rowerze, czy wręcz
zapinając sztywny kołnierzyk zgrabiałymi palcami - ludzie nieraz dokonują
rzeczy, które wydawały się zupełnie niemożliwe, dopóki nie spróbowali. Cudowne
jest to, jak wiele można zrobić, jeśli nie ma innego wyjścia.
Rzeczywiście
możemy być pewni, że doskonała czystość - tak jak doskonała miłość i
dobroczynność - nie może zostać osiągnięta samym ludzkim wysiłkiem. Trzeba
prosić o pomoc Boga. Nawet wtedy może się długo wydawać, że pomoc jest albo
żadna, albo nie taka, jakiej ci potrzeba. To nieważne. Po każdej porażce proś o
wybaczenie, wstawaj i próbuj od nowa. Początkowo Bóg bardzo często pomaga nam
osiągnąć nie tyle samą cnotę, ile właśnie zdolność powstawania i stałego
rozpoczynania od nowa. Bo niezależnie od tego, jak wartościowa jest czystość
(lub odwaga, prawdomówność czy każda inna cnota), proces ten wyrabia w duszy
jeszcze ważniejszy nawyk. Leczy nas ze złudzeń na własny temat i uczy polegać
na Bogu. Z jednej strony dowiadujemy się, że nie możemy sobie ufać nawet w
najlepszych chwilach, z drugiej zaś, że nie musimy się poddawać rozpaczy nawet
w chwilach najgorszych, bo porażki są nam wybaczane. Rzeczą fatalną jest
zadowolenie się wyłącznie czymś niedoskonałym.
Seks
opanowany
Po
trzecie, ludzie nieraz błędnie pojmują to, co psychologia nazywa
„represją", czyli wyparciem ze świadomości. Psychologia uczy, że seks
„wyparty do podświadomości" jest niebezpieczny. Ale w tym kontekście słowo
„wyparty" jest określeniem technicznym: nie oznacza tego samego, co seks
„opanowany", to jest taki, któremu się oparliśmy. „Wyparte"
pragnienie czy „wyparta" myśl oznacza pragnienia lub myśli zepchnięte
(zwykle w bardzo młodym wieku) do podświadomości, które teraz mogą się pojawić
w umyśle wyłącznie w bardzo zamaskowanej, nierozpoznawalnej formie. Wyparta
seksualność w ogóle nie wydaje się pacjentowi seksualnością. Kiedy nastolatek
czy dorosły usiłuje opanować świadome pragnienie, nie ma to nic wspólnego z
wypieraniem uczuć do podświadomości - wyparcie tu w żadnym wypadku nie grozi.
Wręcz przeciwnie, ci, którzy poważnie usiłują osiągnąć czystość, są znacznie
bardziej świadomi własnej seksualności i wkrótce poznają ją znacznie lepiej niż
inni. Poznają własne pragnienia tak samo, jak Sherlock Holmes znał Moriarty'ego
czy Wellington Napoleona - tak jak szczurołap poznaje gryzonie, a hydraulik
cieknące rury. Cnota, nawet na etapie prób, daje światło - folgowanie skutkuje
zamgleniem.
Chociaż
mówiłem tu o seksie dosyć długo, na koniec chcę jak najdobitniej stwierdzić, że
nie w nim leży centrum chrześcijańskiej moralności. Ktokolwiek sądzi, że dla
chrześcijan nieczystość to najgorsza przywara, jest w grubym błędzie. Grzechy
cielesne, choć złe, są najmniej złymi grzechami w ogóle. Wszelkie najgorsze
przyjemności są czysto duchowe: przyjemność płynąca z udowadniania, że druga
osoba jest w błędzie, przyjemność pomiatania innymi i protekcjonalności,
przyjemność mieszania innym szyków czy intryganctwa - przyjemności płynące z władzy
i z nienawiści. Bo oto są we mnie dwie rzeczy, które walczą z ludzkim
jestestwem, do którego mam zmierzać. Są to dwie inne części jestestwa: część
zwierzęca i część diaboliczna. Diaboliczna jest gorsza. Dlatego nieczuły kołtun
i faryzeusz, który regularnie chodzi do kościoła, może być znacznie bliżej
piekła niż prostytutka. Choć oczywiście najlepiej nie być ani jednym, ani
drugim.
Fragment z:
„Chrześcijaństwo po prostu” (tyt. oryg. „Mere Christianity”), Wydawnictwo Media
Rodzina, Poznań 2002. Wykorzystano za pozwoleniem. Śródtytuły pochodzą od
redakcji.
Copyright
© Słowo
i Życie 2004