Paul Borthwick
GDY BÓL STAJE SIĘ
WIĘZIENIEM
Co dobrego
może wyniknąć z cierpienia?
W filmie „The Princess Bride” Nieustraszony Pirat Roberts
obnaża romantyczną czułostkowość głównej bohaterki, Księżniczki Buttercup.
Kiedy ona lamentuje nad utratą ukochanego, on strofuje jej użalanie się nad
sobą: „Życie to ból, Księżniczko, a każdy, kto mówi, że jest inaczej, próbuje
coś ci sprzedać”.
Czy kiedykolwiek myślałeś podobnie, że życie to ból? Że
przyszłość to niewiele więcej jak jeden długi ból serca: emocjonalny, fizyczny
czy powodowany relacjami międzyludzkimi? To uczucie często intensyfikuje się
wraz z wiekiem, gdy poznajemy ból nie tylko jako doznanie nagłe, ale
chroniczne. Nagły ból może być nieznośny, ale mija po relatywnie krótkim
czasie: łamiemy kość, przyłapujemy dziecko na kłamstwie, nasz budżet zostaje
nadszarpnięty nieoczekiwanymi wydatkami, nasi rodzice nadużywają naszej
gościnności w czasie wakacji.
Jednakże chroniczny ból ciągnie się w nieskończoność, bez
żadnych widoków na jego ustanie: lekarz stwierdza artretyzm; niezamężna córka
oświadcza, że jest w ciąży; nie jesteśmy w stanie spłacić długów i tracimy dom;
nasi schorowani rodzice muszą zamieszkać u nas.
Nagły ból to noc w areszcie. Chroniczne cierpienie to
wieloletnie więzienie bez możliwości zwolnienia warunkowego.
Dla mnie i mojej żony ciągły ból to zaburzenie relacji
rodzinnych z powodu rodzica-alkoholika. To opiekowanie się innym z rodziców z
chorobą Alzheimera. To również życie z nieuleczalną chorobą.
Niezależnie od tego, czy nasz ból ma charakter duchowy, fizyczny,
ekonomiczny czy dotyczy relacji międzyludzkich, wielu z nas identyfikuje się w
swoim życiu z chroniczną formą któregoś z nich. Jak możemy wytrwać, kiedy
modliliśmy się o ulgę, o uzdrowienie czy uwolnienie, a Bóg nie dał nam
odpowiedzi takiej, jakiej się spodziewaliśmy? A w istocie, idąc krok dalej, jak
poprzez ból możemy wzrastać?
Szlifowanie
charakteru
W wieku czterdziestu lat stwierdzono u mnie cukrzycę typu 1,
tak zwaną „młodzieńczą” (niektórzy mówili nawet, że ta diagnoza potwierdziła
moją niedojrzałość!). Modliliśmy się w tej sprawie i oczekiwaliśmy cudownego
ozdrowienia, lecz Bóg nie zainterweniował. Tak więc prowadzę życie uzależnione
od insuliny. Uważam na to, co jem, badam poziom cukru w mojej krwi i wstrzykuję
insulinę co najmniej cztery razy dziennie. Bez takiej dyscypliny ta chroniczna
choroba prowadziłaby do uszkodzenia nerek, chorób serca, ślepoty czy amputacji.
Nienawidzę mojej cukrzycy. To moje więzienie.
Borykałem się z myślą, dlaczego Bóg pozwolił na takie
cierpienie. To zmaganie się pozwoliło mi wzrosnąć. Bóg użył – i nadal używa –
mojej cukrzycy, aby rozwijać mój charakter. Moje doznania znajdują
potwierdzenie w Piśmie Świętym, które wielokrotnie poucza, że wzmacniamy się
poprzez ogień i cierpienie. Kogo Pan miłuje, tego karze (Hbr 12,5-6), a to
często wiąże się z bólem (w. 11). Ale rezultat jest tego wart, przynajmniej z
Bożej perspektywy. To pozwala ukształtować nasz charakter na wzór Jezusa na
parę konkretnych sposobów.
Dzięki cukrzycy żyję każdego dnia coraz bardziej uświadamiając
sobie moją zależność od Boga. Nie biorę już za pewnik tego, że będę długo żył,
że będę widział, że rany na moim ciele będą się goić. Swoje życie traktuję jako
dar. Zrozumiałem, w jak bardzo niewielkim stopniu panuję nad swoim zdrowiem i
nad większością tego, co mnie spotyka. Ta świeża dla mnie zależność wyraża się
w modlitwie. Teraz rozmawiam z Bogiem więcej i dziękuję Mu za rzeczy, za które
przedtem nigdy nie dziękowałem. Przemiana w moim życiu modlitewnym pogłębiła
moją więź z Bogiem poprzez poleganie na Nim z chwili na chwilę. Jak Asaf w
Psalmie 73 nauczyłem się mówić: „Jesteś wszystkim, czego pragnę”.
Cukrzyca zmusiła mnie do większej samodyscypliny. Chociaż
ćwiczenia fizyczne i utrzymanie właściwej wagi nie mogą mnie uleczyć, to jednak
podnoszą jakość mojego życia. Widzę, jak te fizyczne metody przekładają się
również na dyscyplinę duchową. Wprawiając się ćwiczeniach fizycznych, które
wzmacniają moje zdrowie, robię też postępy w tym, co odżywia mojego ducha.
Bóg użył mojej ciągłej dolegliwości, bym miał więcej
współczucia dla innych i więcej cierpliwości wobec siebie. Zanim dopadła mnie
cukrzyca, spoglądałem na tych , którzy chronicznie cierpieli, myśląc iż powinni
po prostu „przezwyciężyć to” i maszerować ku duchowemu zwycięstwu. Cukrzyca nauczyła mnie pokory. Pokazała mi, że
zwycięskie życie w „więzieniu” nie jest łatwą kwestią cytowania wersetów czy
nastawienia psychicznego. To może być długa, męcząca, codzienna podróż.
Niski poziom cukru – rzecz zwyczajna u insulinozależnych
cukrzyków – sprawia, że bywam płaczliwy, zrzędliwy i generalnie nie do
zniesienia. Te niekontrolowane huśtawki nastrojów sprawiły, że mam więcej
zrozumienia dla mojej żony (przynajmniej ona tak twierdzi), kiedy fizyczne
czynniki, typu hormony, wpływają na jej stan emocjonalny.
Nienawidzę swojego więzienia i gdyby Bóg otworzył wrota, z
radością wyszedłbym na wolność. Jednakże, odnotowując jak mój charakter został
przez to skorygowany, czuję się zobowiązany zgodzić się z psalmistą: „Dobrze
mi, żem został upokorzony” (Ps 119,71).
Poszerzanie
służby
Doznaję pocieszenia w moim cierpieniu, kiedy widzę jego
pozytywny wpływ na mój charakter i moją relację z Bogiem. Znajduję pociechę,
widząc jak Bóg używa mojego cierpienia dla pożytku szerszego audytorium.
Starotestamentowa historia Józefa potwierdza tę prawdę (1 M
37-50). Józef przez ponad dwadzieścia lat był uciskany i więziony. Emocjonalny
koszt był tak ogromny, że przy pierwszym spotkaniu z rodziną, nie mógł
powstrzymać łez.
Ostatecznie jednak dzięki swoim zmaganiom Józef mógł oglądać
Boży zamiar dla jego cierpień: „Wy wprawdzie knuliście zło przeciwko mnie, ale Bóg obrócił to w dobro,
chcąc uczynić to, co się dziś dzieje: zachować
przy życiu liczny lud” (1 M 50,20)
Józef pojął, że jednym z Bożych
celów w naszym cierpieniu jest nie to, by je usunąć, lecz nadać mu sens,
znaczenie przemieniające życie każdego z nas i wpływające na życie innych.
Apostoł Paweł głosił, że Bóg
„pociesza nas we wszelkim utrapieniu naszym, abyśmy tych, którzy są w
jakimkolwiek utrapieniu, pocieszać mogli taką pociechą, jaką nas samych Bóg
pociesza” (2 Kor 1,4). Opis cierpień Pawła (2 Kor 6,4-10, 11,23-29) przekonuje
nas, że nie traktował lekko swoich trudności, ale widział w nich Boży zbawienny
cel.
Po wielu błaganiach o uzdrowienie
mnie z cukrzycy, w końcu postanowiłem modlić się w ten sposób: „No dobrze,
Boże, jeśli nie uzdrowienie, to przynajmniej użyj tej choroby, by pomóc mi
służyć komuś jeszcze”.
Kilka lat później, kiedy już dawno
zapomniałem o tej modlitwie, przemawiałem na konferencji misyjnej dla młodzieży.
Na jednym z seminariów napomknąłem o mojej chorobie, jako wyzwaniu dla mnie i
mojej żony: zabieraniu igieł, insuliny i innych rzeczy do miejsc takich jak
Kuba, Afganistan, Kolumbia czy Sri Lanka.
Po zakończeniu wykładu do przodu
wybiegła siedemnastoletnia dziewczyna. Opowiedziała mi swoją historię zalewając
się łzami. Zawsze wierzyła, że Bóg powołuje ją do pracy misyjnej za granica,
ale kilka miesięcy przed tą konferencją stwierdzono u niej cukrzycę typu 1.
Przeraziła się, że jej powołanie zostało anulowane. A potem powiedziała: „Ale
dzisiaj usłyszałam, że pracujesz misyjnie nawet będąc cukrzykiem. I twoja
historia dała mi nadzieję, że Bóg nadal może mnie użyć”. Przypomniałem sobie
moja modlitwę sprzed lat i dziękowałem Bogu za to, że moja kondycja zdrowotna
była zachętą dla tej młodej kobiety do życia pomimo jej dolegliwości.
Tego typu historia powtarza się
często wśród naśladowców Chrystusa. Elżbieta była wykorzystywana seksualnie w
dzieciństwie, więc w swoim Kościele zainicjowała grupę wsparcia dla osób z
takimi problemami. Ernie składał świadectwo na oddziale chemoterapii, gdzie był
leczony na raka – zanim umarł, prowadził innych do Chrystusa. Tony swój
cotygodniowy czas w kolejce bezrobotnych traktował jako szansę do zachęcania
bardzo czasem zniechęconych ludzi. Lee swój udział w grupie Anonimowych
Alkoholików opisuje jako daną jej możliwość, by ludzi zmagających się z
nałogiem połączyć z Bożą przebaczającą łaską.
Chory psychicznie krewny, zerwane
relacja, gigantyczny dług – jakikolwiek bolesny problem, któremu musimy stawić
czoło, może mieć inny wymiar, kiedy modlimy się tak: „Panie, użyj mojego bólu.
Poprzez tę trudną dla mnie sytuację czyń coś dobrego w życiu innych”.
Apetyt na
wieczność
Chroniczny ból nakierowuje nas również na Boże cele,
dotyczące wieczności. W Drugim Liście do Koryntian, pisząc o cierpieniu, Paweł
stwierdza: „Dlatego nie upadamy na duchu; bo choć zewnętrzny nasz człowiek niszczeje, to
jednak ten nasz wewnętrzny odnawia się z każdym dniem. Albowiem nieznaczny
chwilowy ucisk przynosi nam przeogromną obfitość wiekuistej chwały, nam, którzy
nie patrzymy na to, co widzialne, ale na to, co niewidzialne; albowiem to, co
widzialne, jest doczesne, a to, co niewidzialne, jest wieczne” (2 Kor ,16-18).
Cierpienia Pawła, dobrze
obeznanego z różnorodnymi życiowymi utrapieniami, powodowały, że wyczekiwał on
Nieba. Będąc w więzieniu pisał „Albowiem dla mnie życiem jest Chrystus, a
śmierć zyskiem” (Flp 1,21). Jego doczesne cierpienie utwierdzało go w
przekonaniu, że jego prawdziwe i stałe obywatelstwo jest gdzie indziej (Flp
3,20). Podejrzewam, że zainspirował go przykład Jezusa, który „zamiast doznać
należytej mu radości, wycierpiał krzyż” (Hbr 12,2).
Pieśni, zwane przez nas spirituals,
pisane były przez ludzi ciemiężonych i niewolników. Ich słowa,
odzwierciedlające wyczekiwanie Nieba, pomagały przetrwać udrękę dnia. Ich życie
było ugruntowane na słowach: „Na świecie ucisk mieć będziecie, ale ufajcie, Ja
zwyciężyłem świat” (J 16,33). Dlatego śpiewali na swej drodze przez niewolę, że
ich problemy wkrótce się skończą, bo odejdą, by być z Panem, gdzie nie będzie
płaczu ani zawodzenia.
Chroniczny ból i trudności
przypominają nam, że życie obejmuje również utratę: bliskich więzi, sprawności
fizjologicznej, stabilności finansowej. Wyczekiwanie Nieba daje mi siły do
przetrwania, ponieważ mówi mi, że nadchodzi dzień, kiedy
niczego już nie utracimy. Bóg otrze łzy całego mojego życia i powita mnie u
Siebie.
W codziennym zmaganiu się z cukrzycą, wizja Nieba pozwala mi
się uśmiechać w wyczekiwaniu na wielką ucztę, którą będę się tam cieszyć, gdzie
z pewnością będą lody, wata cukrowa i ciasto orzechowe. Mówiąc poważnie, każde
nakłucie, każde badanie krwi, każde nowe powikłanie przypomina mi, że mój
zewnętrzny człowiek niszczeje. Spoglądanie na życie przez okulary wieczności
nakłania mnie do stawiania istotnych pytań: Czy dbam o swojego wewnętrznego
człowieka? Czy żyję dla spraw wiecznych? Czy - jak Jezus - wybiegam poza
trudności, skupiając się na radości, która mnie oczekuje?
Wiem, że nadchodzi dzień, kiedy otrzymam zmartwychwstałe
ciało i nastanie kres wszelkich dolegliwości. Wiem, że nadchodzi dzień, kiedy
Jezus otrze z naszych oczu wszelkie łzy: zerwanych więzi, słabego zdrowia,
ubóstwa, złych wyborów. Jednakże teraz utwierdzam się w nadziei na Niebo
poprzez wytrwałość i prosząc Boga o łaskę, by to moje więzienie było dla mnie
okazją do kierowania mych oczu na wieczną nagrodę.
Od bólu do
pasji
Być może największą lekcją, jaką wyniosłem z mojego
cierpienia, było odkrycie zależności pomiędzy pasją i cierpieniem. Każdy z nas
chciałby mieć więcej pasji, być żarliwym dla Chrystusa. Dowiedziałem się, że
pasja wywodzi się z bólu. Czasownik pascho,
(od którego wywodzi się pasja) znaczy dosłownie cierpieć, dlatego
słowo pasja oznacza też mękę Chrystusa. Ból nauczył mnie modlić słowami:
„Panie, użyj mojego więzienia, tej nieuleczalnej dolegliwości, abym był
bardziej gorliwy w poznawaniu Ciebie. Proszę, przemień moje cierpienie w
pasję”.
Modlę się o gorliwość, bym nadal pozwalał mojemu bólowi
temperować moje użalanie się nad sobą, zgorzknienie, gniew, niecierpliwość i
inne przejawy grzesznej natury. Chcę być jak Jezus, który „nauczył się posłuszeństwa przez to, co
wycierpiał” (Hbr 5,8). Modlę się o żarliwość, by ból otwierał mnie, kierował na
kontynuowanie usługiwania innym. I chciałbym umieć tak współczuć, by oznaczało
to dosłownie cierpieć razem z innymi.
I modlę się o rosnącą gorliwość
dla wieczności. Nie chcę nadziei na Niebo odkładać na stare lata. Pragnę
raczej, by moje codzienne „więzienie” uczyło mnie, co to znaczy cierpieć, zamiast
doznawać należytej mi radości (Hbr 12,2).
Wygląda na to, że ból to taka
niemile przez nas widziana droga do pasji. A jeśli jest jakaś krótsza ścieżka,
wybierajcie ją. Bóg jednak często włącza do tego „więzienie”. Modlę się, byście
wytrwali przechodząc przez swoje „więzienie” i pozwolili Bogu wypełnić w waszym
życiu Jego zbawczy cel. ■
Tłum. z angielskiego A.
Leszczyńska i N. Hury. Tytuł oryg. „When Pain is Your Prison”. Wykorzystano za pozwoleniem.
ZBOLAŁE MINY
Droga wiary czasem przypomina
bardziej pełną emocji przejażdżkę kolejkę górską niż spokojną przechadzkę po
lesie – zwłaszcza gdy musimy stawiać czoło trudnościom czy przewlekłemu bólowi.
W trakcie takiej przejażdżki zaobserwowałem - u siebie i innych – następujące reakcje:
Gniew. W wieku 12-18 lat zdarzyły mi się przez cztery operacje, siedem złamań
kości i mnóstwo innych koszmarów. Kiedy pękł mi dysk w kręgosłupie w 42. roku
życia nawymyślałem Bogu: „Co za dużo, to niezdrowo”. On pozwala nam wymyślać,
ale często pozostaje to bez odpowiedzi.
Użalanie się nad sobą. Gdy po wykryciu u mnie cukrzycy zobaczyłem w sklepie placek z dynią,
zalałem się łzami. „Ależ ty przecież nie lubisz placka z dynią” –
zaprotestowała moja żona. „Tak, ale nawet gdybym miał na niego ochotę, i tak
nie mógłbym go zjeść” – odpowiedziałem. Użalanie się nad sobą rzadko bywa
racjonalne.
Porównywanie się. Kiedy cierpimy, często wykrzykujemy: „Dlaczego ja muszę przez to
przechodzić, kiedy inni mają tak lekko w życiu?”. Psalm 22, 37, 49, 73 i 88 –
wszystkie one ilustrują, że takie zmaganie się nie było również obce autorom
ksiąg starotestamentowych.
Rozpaczanie. Mam przyjaciela, który przeszedł przez 10 operacji korygujących
wrodzoną wadę kości w jego nodze. Większość z nich przyniosła oczekiwany skutek,
ale on wciąż rozpacza na myśl, ile stracił w pierwszych osiemnastu latach
swojego życia, nosząc aparaty ortopedyczne i chodząc o kulach.
Zniechęcenie. W Psalmie 73 Asaf zapisał słowa, dobrze znane każdemu, kto zna
chroniczny ból: „Moje trudności były tak ogromne, że prawie odpadłem; prawie
się poddałem; prawie przestałem wierzyć” (parafraza moja).
Każdy, kto zmaga się z chroniczną
dolegliwością, trudnościami czy cierpieniem, walczy z tego typu emocjami.
Rodzina i przyjaciele, pisanie, czytanie Biblii, modlitwa, grupy wsparcia czy
poradnictwo mogą pomóc, gdy poszukujemy łaski potrzebnej do radzenia sobie z
naszym bólem.
Z czasem powoli
uczymy się nie tyle panować nad naszą goryczą, co uwalniać się od niej. W miarę wygładzania się naszego charakteru, uczymy się zapraszać Boga, by
zmieniał nasze nastawienie i perspektywy. Bywają dni, kiedy cieszymy się
zwycięstwem, bywają dni, kiedy trzeba się zmagać.
Czasami najlepsze, co możemy
zrobić, to zapiąć mocno pasy naszej wiary i trzymać się, ufając, że Bóg
doprowadzi nas do końca tej przejażdżki – do miejsca, gdzie nasza podróż
wreszcie nabierze sensu.
Paul Borthwick
Tłum. z ang. N. Hury. Tytuł oryg. „Pained Expressions”. Wykorzystano za pozwoleniem.
|
Copyright
© Słowo
i Życie 2004