Najostrzejszy
wiraż
- wywiad z pastorem W.
Andrzejem Bajeńskim - Prezbiterem Naczelnym KZCh
Bracie Andrzeju, ten rok obfituje w znaczące decyzje i
zmiany w Twoim życiu: Rezygnacja z pastorowania warszawskiemu zborowi, ponowny
wybór na stanowisko Prezbitera Naczelnego naszego Kościoła... To chyba nie
pierwszy tak znaczący wiraż w Twoim życiu?
Nie, to nie jest
pierwszy wiraż, ale chyba najostrzejszy z dotychczasowych. Poprzedni miał
miejsce dziewięć lat temu, gdy powróciłem po rocznych studiach uzupełniających
w Kalifornii. Wiraże nie są może najwygodniejsze i najbezpieczniejsze, ale są
konieczne i pożyteczne. Bez nich nie powstają nowe rzeczy. Moja pierwsze
kadencja Prezbitera Naczelnego sporo mnie nauczyła. Zwłaszcza otworzyła szerzej
moje oczy na potrzeby naszej wspólnoty kościelnej jako całości. Zobaczyłem też
lepiej, ile jest potrzeb w lokalnych zborach, poza moją ukochaną Warszawą.
Pytanie, które teraz pada najczęściej pod Twoim adresem:
Dlaczego zrezygnowałeś z pastorowania Chrześcijańskiej Społeczności w Warszawie?
Niejednokrotnie przecież deklarowałeś, że ten zbór jest Twoim priorytetem, że
zaangażowanie w konkretny Kościół lokalny jest dla Ciebie najważniejsze...
Zrezygnowałem, bo
musiałem. Przyszło to bardzo niespodziewanie dla mnie samego. Szykując się do kolejnego
23. sezonu służby Pastora Przełożonego ChS w Warszawie i 30. sezonu
kaznodziejstwa, nagle coś we mnie się odmieniło. Jakby nagle gdzieś wewnątrz
pękła jakaś nakręcająca mnie sprężyna. Ku swemu przerażeniu poczułem, że pewien
okres mojej służby się zamyka i nie mogę dalej iść tą drogą. To może się
wydawać irracjonalne: Pozostawiać zbór, którego jest się współtwórcą i z którym
związane było moje całe życie, który był moim oczkiem w głowie. Pozostawić
zastęp przyjaznych mi ludzi i dobrą posadę…
Moja rezygnacja wynika z
chęci poszerzenia oddziaływania. A z drugiej strony, ChS w Warszawie dla
dalszego rozwoju też potrzebuje czegoś nowego i wierzę, że moi następcy
postarają się to „coś” zapewnić. To prawda, że ten zbór zawsze był moim
priorytetem. Również w ostatnich kilku latach, gdy oprócz pastorowania zborowi
pełniłem funkcję Prezbitera Naczelnego KZCh. To powodowało, że żyłem z
narastającym poczuciem winy. Widziałem coraz więcej potrzeb, a nie miałem ani
czasu, ani energii, by angażować się tam, gdzie pomoc przywódcza była bardziej
potrzebna niż w Warszawie.
Dalej uważam, że zbory
są najważniejsze, bo tam „dzieje się Kościół”. Warszawa chyba mnie już aż tak
nie potrzebuje, a moje doświadczenie bardziej przyda się innym. Dlatego dalej
będę zaangażowany głównie w pomoc zborom – lokalnym Kościołom.
Zostałeś powołany na drugą kadencję jako Prezbiter Naczelny
naszego Kościoła. Jak oceniasz minione cztery lata? Jak podsumowałbyś
poprzednią kadencję: najważniejsze sprawy, które udało się załatwić, czego nie
dało się zrobić?
Miniona kadencja została
przez nas nieco skrócona (ze względu na zmianę statutu). Dla mnie było to
przede wszystkim uczenie się prezbiterowania i poszukiwania lepszych rozwiązań
organizacyjnych dla naszej wspólnoty kościelnej. Oceniam te cztery lata jako
„małe początki dobrego”.
Udało się stworzyć dobry
zespół przywódczy (choć w tej sprawie mam pewien niedosyt), zdynamizować
działania regionalne, opracować nowe zasady funkcjonowania Kościoła, zakończone
uchwaleniem nowego statutu i to jednogłośnie.
Nie udało się posunąć do
przodu sprawy ustawy o stosunku państwa do naszego Kościoła. Wygląda na to, że
żaden z rządów (ani poprzedni prawicowy, ani obecny lewicowy) nie ma ani
dobrego pomysłu, ani nie wykazuje dobrej woli w tej kwestii.
Mamy nowy statut. Zmieniliśmy nazwę Kościoła. Dlaczego? I
dlaczego "Wspólnota Kościołów Chrystusowych", a nie na przykład Twoja
ulubiona nazwa "Chrześcijańska Społeczność"?
Nazwy należą do
kategorii spraw bardzo niełatwych. Jedni lubią tradycję, inni wolą nowości, jeszcze
inni mają swoje głębokie powody do obstawania przy tym, do czego się po prostu
przyzwyczaili. Nazwa Wspólnota Kościołów Chrystusowych jest najpiękniejszą z
możliwych: Wspólnota – bo to najlepiej oddaje wspólnotowy charakter
naszego Kościoła; Kościołów – bo tak naprawdę to nie struktury
ponadzborowe, a zbory - Kościoły lokalne są istotą i manifestacją Kościoła; Chrystusowych
– bo jesteśmy Jego Kościołem i swoją nazwą wskazujemy na Założyciela, a ponadto
taka jest nasza tradycja.
W tej nazwie jest miejsce
i na tradycję, co się niektórym podoba, i na pewną nowoczesność. Tak więc każdy
powinien być przynajmniej trochę zadowolony. Wszyscy raczej woleliśmy, by w
nazwie nie posługiwać się obcą w polskiej kulturze pozostałością wpływu
reformacji kategorią „zbór”. A że wyszło nam WKCh zamiast poczętej przeze mnie
wiele lat temu nazwy Chrześcijańska Społeczność? No cóż, widać nie mam aż
takiej siły przekonywania. A ponadto, gdyby teraz cała wspólnota przyjęła tę
nazwę, straciłaby ona nieco. Ta nazwa kojarzona jest raczej z nowszymi zborami
niż bardzo tradycyjnymi. Niech tak na razie pozostanie, a w przyszłości
zobaczymy.
Sformułowanie Chrześcijańska
Społeczność też ulega pewnej przemianie. Postanowiliśmy, że każdy zbór
przyjmie również nazwę własną, a pewnym szablonem-kategorią będzie określenie społeczność
lub kościół jako pierwszy jej człon, podobnie jak parafia katolicka,
gmina żydowska czy dawniej zbór protestancki. Tak więc zmieniamy szyk wyrazów –
z Chrześcijańska Społeczność na
Społeczność Chrześcijańska.
Nowa nazwa Kościoła podoba się i wiele zborów już jej używa,
ale to wymaga dokonania formalności w MSWiA. Kiedy możemy się spodziewać
decyzji Departamentu ds. Wyznań o wpisie Wspólnoty Kościołów Chrystusowych do
Rejestru Kościołów i związków wyznaniowych?
Gdy ten numer Słowa i
Życia będzie czytany, formalności związane z nowelizacją statutu będą już
zakończone.
Często słyszy się, że to nie plany, programy i wyznaczane
sobie cele, lecz Boża wizja sprawia, iż Kościół żyje, wzrasta i rozwija się. Co
możesz powiedzieć o wizji dla naszej wspólnoty kościelnej? Jakie zadania i cele
stawia sobie Zarząd Kościoła? Co będzie dominowało w Twoim prezbiterowaniu
Kościołowi w tej drugiej kadencji? Albo co chciałbyś, aby dominowało?
Mam nadzieję, że
przynajmniej niektóre nasze wizje są odbiciem Bożych pragnień dla naszego
Kościoła. Celów dla Kościoła nie należy bowiem wymyślać, ale odkrywać. One
zawsze muszą być odbiciem odwiecznych celów Boga.
Najważniejsze cele na
następnych kilka lat to przede wszystkim tworzenie nowych zborów w ośrodkach
wielkomiejskich oraz umacnianie i rozwijanie istniejących zborów. Priorytet
będą miały wielkie miasta, ale nie będziemy zaniedbywać mniejszych. Najpierw
wielkie miasta, potem mniejsze skupiska ludzi, chyba że Pan Bóg wyraźnie
pokieruje inaczej.
W mojej służbie
chciałbym, aby dominował służebny styl przewodzenia. Zamierzam tworzyć zespoły
misjonarskie, zakładające nowe zbory, oraz wspierać tych wszystkich liderów w
Kościele (nie tylko naszym), którzy chcą być skuteczniejsi w budowaniu Kościoła.
Program misyjny skierowany na duże miasta - co to za pomysł
i na czym ma polegać? Czy będziesz osobiście zaangażowany w ten program?
Tak. Jako Prezbiter
Naczelny uważam rozwój Kościoła za swoje pierwsze zadanie. Dlatego też
powołałem przy Społeczności Chrześcijańskiej w Warszawie służbę pod nazwą
Centrum Rozwoju Kościoła ProEcclesia. Ta służba będzie moim drugim ramieniem,
obok prezbiterstwa.
Mam takie marzenie, aby
- zanim będę się nadawał już tylko na emeryturę - we wszystkich wojewódzkich
miastach i głównych ośrodkach regionalnych powstały ewangeliczne wspólnoty
„środka”, czyli trochę takie jak SCh w Warszawie. W niektóre projekty będę się
bardziej angażował osobiście, inne tylko okazjonalnie wspierał.
Na pierwszy ogień idzie
zupełnie nowy projekt ProCracovia, równolegle będę wspierał projekt „nowego
otwarcia” w Katowicach nazwany ProSilesia. Nie możemy zaniedbać rozpoczętych
przed trzema laty działań proradomskich. A na horyzoncie kilka niedokończonych
spraw i kolejne nowe miasta.
Rok 2004 to także Twoje 50. urodziny. Spory dorobek za Tobą.
Jakbyś miał wymienić trzy najważniejsze wydarzenia z Twojego życia, dające
największą satysfakcję, mające dla Ciebie największe znaczenie, to byłyby to...
No tak, jestem w połowie
drogi do setki. A dorobek nie jest aż taki duży. Z mojej 30-letniej służby
kaznodziejskiej uzbierało się kilka metrów szuflad z kazaniami. Z mojego
25-letniego pasterzowania w Warszawie jest spore stadko. Spalonej ziemi raczej
po sobie nigdzie nie pozostawiałem, chyba że już nie pamiętam. W swojej Biblii
mam kartkę z datami najważniejszych wydarzeń mojego życia. Jest ich około
dwadzieścia. Ciężko wybrać. Największe znaczenie i najwięcej satysfakcję
czerpię chyba z ważnych dla mnie relacji. Czyli przyjęcie Chrystusa, a potem
decyzja o podjęciu służby i małżeństwo z Urszulą spośród wszystkich życiowych
wydarzeń wybijają się zdecydowanie.
Największe Twoje marzenie: służbowe i prywatne?
Dom zbudowałem, drzewo
zasadziłem, syna spłodziłem [śmiech...].
Marzy mi się dynamiczna,
dobrze zorganizowana, przyjazna ludziom i wierna Bogu wspólnota kościelna, w
rozwoju której miałbym swoje udziały i to realizowane wspólnie z moim synem
Łukaszem, a w zasadzie ze wszystkimi członkami naszej rodziny.
Prywatnie: Pojechać
kiedyś szlakiem podróży misyjnych apostoła Pawła w okolice basenu Morza
Śródziemnego (Izrael, Turcja, Grecja). Chciałbym też nauczyć się być
niezapomnianym dziadkiem dla najmłodszego pokolenia.
Duchowo (nie wiem, czy
to jest kategoria służbowa czy prywatna): Chciałbym być „uzależniony” od
Chrystusa i znajdować się tylko tam, gdzie Bóg chce mnie mieć.
Dziękuję za rozmowę.
To ja dziękuję. ■
[Rozmawiał
Bronisław Hury]
Copyright
© Słowo
i Życie 2004
|
|
|