numer 3/2004


Najostrzejszy wiraż
- wywiad z pastorem W. Andrzejem Bajeńskim - Prezbiterem Naczelnym  KZCh



Bracie Andrzeju, ten rok obfituje w znaczące decyzje i zmiany w Twoim życiu: Rezygnacja z pastorowania warszawskiemu zborowi, ponowny wybór na stanowisko Prezbitera Naczelnego naszego Kościoła... To chyba nie pierwszy tak znaczący wiraż w Twoim życiu?

Nie, to nie jest pierwszy wiraż, ale chyba najostrzejszy z dotychczasowych. Poprzedni miał miejsce dziewięć lat temu, gdy powróciłem po rocznych studiach uzupełniających w Kalifornii. Wiraże nie są może najwygodniejsze i najbezpieczniejsze, ale są konieczne i pożyteczne. Bez nich nie powstają nowe rzeczy. Moja pierwsze kadencja Prezbitera Naczelnego sporo mnie nauczyła. Zwłaszcza otworzyła szerzej moje oczy na potrzeby naszej wspólnoty kościelnej jako całości. Zobaczyłem też lepiej, ile jest potrzeb w lokalnych zborach, poza moją ukochaną Warszawą.


Pytanie, które teraz pada najczęściej pod Twoim adresem: Dlaczego zrezygnowałeś z pastorowania Chrześcijańskiej Społeczności w Warszawie? Niejednokrotnie przecież deklarowałeś, że ten zbór jest Twoim priorytetem, że zaangażowanie w konkretny Kościół lokalny jest dla Ciebie najważniejsze...

Zrezygnowałem, bo musiałem. Przyszło to bardzo niespodziewanie dla mnie samego. Szykując się do kolejnego 23. sezonu służby Pastora Przełożonego ChS w Warszawie i 30. sezonu kaznodziejstwa, nagle coś we mnie się odmieniło. Jakby nagle gdzieś wewnątrz pękła jakaś nakręcająca mnie sprężyna. Ku swemu przerażeniu poczułem, że pewien okres mojej służby się zamyka i nie mogę dalej iść tą drogą. To może się wydawać irracjonalne: Pozostawiać zbór, którego jest się współtwórcą i z którym związane było moje całe życie, który był moim oczkiem w głowie. Pozostawić zastęp przyjaznych mi ludzi i dobrą posadę…


Moja rezygnacja wynika z chęci poszerzenia oddziaływania. A z drugiej strony, ChS w Warszawie dla dalszego rozwoju też potrzebuje czegoś nowego i wierzę, że moi następcy postarają się to „coś” zapewnić. To prawda, że ten zbór zawsze był moim priorytetem. Również w ostatnich kilku latach, gdy oprócz pastorowania zborowi pełniłem funkcję Prezbitera Naczelnego KZCh. To powodowało, że żyłem z narastającym poczuciem winy. Widziałem coraz więcej potrzeb, a nie miałem ani czasu, ani energii, by angażować się tam, gdzie pomoc przywódcza była bardziej potrzebna niż w Warszawie.

Dalej uważam, że zbory są najważniejsze, bo tam „dzieje się Kościół”. Warszawa chyba mnie już aż tak nie potrzebuje, a moje doświadczenie bardziej przyda się innym. Dlatego dalej będę zaangażowany głównie w pomoc zborom – lokalnym Kościołom.

Zostałeś powołany na drugą kadencję jako Prezbiter Naczelny naszego Kościoła. Jak oceniasz minione cztery lata? Jak podsumowałbyś poprzednią kadencję: najważniejsze sprawy, które udało się załatwić, czego nie dało się zrobić?


Miniona kadencja została przez nas nieco skrócona (ze względu na zmianę statutu). Dla mnie było to przede wszystkim uczenie się prezbiterowania i poszukiwania lepszych rozwiązań organizacyjnych dla naszej wspólnoty kościelnej. Oceniam te cztery lata jako „małe początki dobrego”.


Udało się stworzyć dobry zespół przywódczy (choć w tej sprawie mam pewien niedosyt), zdynamizować działania regionalne, opracować nowe zasady funkcjonowania Kościoła, zakończone uchwaleniem nowego statutu i to jednogłośnie.

Nie udało się posunąć do przodu sprawy ustawy o stosunku państwa do naszego Kościoła. Wygląda na to, że żaden z rządów (ani poprzedni prawicowy, ani obecny lewicowy) nie ma ani dobrego pomysłu, ani nie wykazuje dobrej woli w tej kwestii.

Mamy nowy statut. Zmieniliśmy nazwę Kościoła. Dlaczego? I dlaczego "Wspólnota Kościołów Chrystusowych", a nie na przykład Twoja ulubiona nazwa "Chrześcijańska Społeczność"?


Nazwy należą do kategorii spraw bardzo niełatwych. Jedni lubią tradycję, inni wolą nowości, jeszcze inni mają swoje głębokie powody do obstawania przy tym, do czego się po prostu przyzwyczaili. Nazwa Wspólnota Kościołów Chrystusowych jest najpiękniejszą z możliwych: Wspólnota – bo to najlepiej oddaje wspólnotowy charakter naszego Kościoła; Kościołów – bo tak naprawdę to nie struktury ponadzborowe, a zbory - Kościoły lokalne są istotą i manifestacją Kościoła; Chrystusowych – bo jesteśmy Jego Kościołem i swoją nazwą wskazujemy na Założyciela, a ponadto taka jest nasza tradycja.


W tej nazwie jest miejsce i na tradycję, co się niektórym podoba, i na pewną nowoczesność. Tak więc każdy powinien być przynajmniej trochę zadowolony. Wszyscy raczej woleliśmy, by w nazwie nie posługiwać się obcą w polskiej kulturze pozostałością wpływu reformacji kategorią „zbór”. A że wyszło nam WKCh zamiast poczętej przeze mnie wiele lat temu nazwy Chrześcijańska Społeczność? No cóż, widać nie mam aż takiej siły przekonywania. A ponadto, gdyby teraz cała wspólnota przyjęła tę nazwę, straciłaby ona nieco. Ta nazwa kojarzona jest raczej z nowszymi zborami niż bardzo tradycyjnymi. Niech tak na razie pozostanie, a w przyszłości zobaczymy.

Sformułowanie Chrześcijańska Społeczność też ulega pewnej przemianie. Postanowiliśmy, że każdy zbór przyjmie również nazwę własną, a pewnym szablonem-kategorią będzie określenie społeczność lub kościół jako pierwszy jej człon, podobnie jak parafia katolicka, gmina żydowska czy dawniej zbór protestancki. Tak więc zmieniamy szyk wyrazów – z Chrześcijańska Społeczność na Społeczność Chrześcijańska.


Nowa nazwa Kościoła podoba się i wiele zborów już jej używa, ale to wymaga dokonania formalności w MSWiA. Kiedy możemy się spodziewać decyzji Departamentu ds. Wyznań o wpisie Wspólnoty Kościołów Chrystusowych do Rejestru Kościołów i związków wyznaniowych?

Gdy ten numer Słowa i Życia będzie czytany, formalności związane z nowelizacją statutu będą już zakończone.


Często słyszy się, że to nie plany, programy i wyznaczane sobie cele, lecz Boża wizja sprawia, iż Kościół żyje, wzrasta i rozwija się. Co możesz powiedzieć o wizji dla naszej wspólnoty kościelnej? Jakie zadania i cele stawia sobie Zarząd Kościoła? Co będzie dominowało w Twoim prezbiterowaniu Kościołowi w tej drugiej kadencji? Albo co chciałbyś, aby dominowało?

Mam nadzieję, że przynajmniej niektóre nasze wizje są odbiciem Bożych pragnień dla naszego Kościoła. Celów dla Kościoła nie należy bowiem wymyślać, ale odkrywać. One zawsze muszą być odbiciem odwiecznych celów Boga.


Najważniejsze cele na następnych kilka lat to przede wszystkim tworzenie nowych zborów w ośrodkach wielkomiejskich oraz umacnianie i rozwijanie istniejących zborów. Priorytet będą miały wielkie miasta, ale nie będziemy zaniedbywać mniejszych. Najpierw wielkie miasta, potem mniejsze skupiska ludzi, chyba że Pan Bóg wyraźnie pokieruje inaczej.


W mojej służbie chciałbym, aby dominował służebny styl przewodzenia. Zamierzam tworzyć zespoły misjonarskie, zakładające nowe zbory, oraz wspierać tych wszystkich liderów w Kościele (nie tylko naszym), którzy chcą być skuteczniejsi w budowaniu Kościoła.


Program misyjny skierowany na duże miasta - co to za pomysł i na czym ma polegać? Czy będziesz osobiście zaangażowany w ten program?

Tak. Jako Prezbiter Naczelny uważam rozwój Kościoła za swoje pierwsze zadanie. Dlatego też powołałem przy Społeczności Chrześcijańskiej w Warszawie służbę pod nazwą Centrum Rozwoju Kościoła ProEcclesia. Ta służba będzie moim drugim ramieniem, obok prezbiterstwa.


Mam takie marzenie, aby - zanim będę się nadawał już tylko na emeryturę - we wszystkich wojewódzkich miastach i głównych ośrodkach regionalnych powstały ewangeliczne wspólnoty „środka”, czyli trochę takie jak SCh w Warszawie. W niektóre projekty będę się bardziej angażował osobiście, inne tylko okazjonalnie wspierał.

Na pierwszy ogień idzie zupełnie nowy projekt ProCracovia, równolegle będę wspierał projekt „nowego otwarcia” w Katowicach nazwany ProSilesia. Nie możemy zaniedbać rozpoczętych przed trzema laty działań proradomskich. A na horyzoncie kilka niedokończonych spraw i kolejne nowe miasta.


Rok 2004 to także Twoje 50. urodziny. Spory dorobek za Tobą. Jakbyś miał wymienić trzy najważniejsze wydarzenia z Twojego życia, dające największą satysfakcję, mające dla Ciebie największe znaczenie, to byłyby to...


No tak, jestem w połowie drogi do setki. A dorobek nie jest aż taki duży. Z mojej 30-letniej służby kaznodziejskiej uzbierało się kilka metrów szuflad z kazaniami. Z mojego 25-letniego pasterzowania w Warszawie jest spore stadko. Spalonej ziemi raczej po sobie nigdzie nie pozostawiałem, chyba że już nie pamiętam. W swojej Biblii mam kartkę z datami najważniejszych wydarzeń mojego życia. Jest ich około dwadzieścia. Ciężko wybrać. Największe znaczenie i najwięcej satysfakcję czerpię chyba z ważnych dla mnie relacji. Czyli przyjęcie Chrystusa, a potem decyzja o podjęciu służby i małżeństwo z Urszulą spośród wszystkich życiowych wydarzeń wybijają się zdecydowanie.


Największe Twoje marzenie: służbowe i prywatne?


Dom zbudowałem, drzewo zasadziłem, syna spłodziłem [śmiech...].


Marzy mi się dynamiczna, dobrze zorganizowana, przyjazna ludziom i wierna Bogu wspólnota kościelna, w rozwoju której miałbym swoje udziały i to realizowane wspólnie z moim synem Łukaszem, a w zasadzie ze wszystkimi członkami naszej rodziny.


Prywatnie: Pojechać kiedyś szlakiem podróży misyjnych apostoła Pawła w okolice basenu Morza Śródziemnego (Izrael, Turcja, Grecja). Chciałbym też nauczyć się być niezapomnianym dziadkiem dla najmłodszego pokolenia.


Duchowo (nie wiem, czy to jest kategoria służbowa czy prywatna): Chciałbym być „uzależniony” od Chrystusa i znajdować się tylko tam, gdzie Bóg chce mnie mieć.


Dziękuję za rozmowę.

To ja dziękuję. 


[Rozmawiał Bronisław Hury]


Copyright © Słowo i Życie 2004
Słowo i  Życie - strona główna