Heidi
Zwariowana fanatyczka
- Jesteś młoda, ładna. Powinnaś korzystać z życia.
Umawiać się z chłopakami! Bawić się i hulać, pókiś młoda, a nie tracić ten
najlepszy w życiu czas na poświęcanie się i modlitwy do Boga. Zostaw to sobie
na starość – powiedział mi kiedyś pewien chłopak. Odpowiedziałam mu, że gdybym
mogła wybrać raz jeszcze, teraz - żyjąc od nowa z Bogiem - nie chciałabym ani
milimetra ze swojego starego życia przed nawróceniem. A przecież nie zawsze tak
mówiłam, choć Boga znałam przecież zawsze. Niestety, znałam Go tylko tak, jak
się zna wielkich sławnych ludzi: na przykład Matkę Teresę czy Michaela
Jacksona. Można wiedzieć o nich wszystko, znać każdy epizod z ich życia, ale
nigdy nie poznać ich osobiście.
I
tak właśnie było u mnie z Bogiem. Wiedziałam o Nim bardzo dużo, ale nigdy Go
tak naprawdę nie poznałam. Pamiętam, jak mama prowadzała mnie do kościoła,
kiedy byłam dzieckiem. Pamiętam nasz dom, niegdyś pełen misjonarzy i różnych
Bożych ludzi. Pamiętam obozy chrześcijańskie i wspólne wyjazdy. Pamiętam też
powroty do domu i problemy rodziców. Nie wystarczało mi to, co mama usiłowała
mi wpoić. Chciałam zawsze wiedzieć więcej i myśleć inaczej. Szybko stworzyłam
sobie swój światek z kilkumetrowymi ścianami z książek. Starałam się być inna
niż reszta tzw. tłumu i ciągle szukałam czegoś, co zapełniłoby moją ogromną
pustkę, wręcz głód czegoś, czego nie mogłam znaleźć.
Bunt
W liceum
żyłam ideologią hippie-punk-squatter: nie czesałam włosów, ubierałam się w
kolorowe, najlepiej obszarpane ubrania. Wyrażałam przez to swój bunt. Szybko
też odnalazłam się w „młodzieńczej awangardzie artystycznej” Olsztyna. Myślałam
wtedy, że mam wielu przyjaciół. I rzeczywiście, wszędzie, gdzie się pojawiłam,
byłam duszą towarzystwa, radosna i beztroska. Mój dom natomiast przemieniałam w
hotel i jadłodajnię dla moich znajomych. Wobec sprzeciwu rodziców przeniosłam
się na fosę zamkową - miejsce spotkań różnych subkultur. Tam poznałam smak
taniego wina, trawki i kleju. Grałam w zespole rockowym, organizowałam imprezy
artystyczne, byłam w kilku teatrach amatorskich, jeździłam na festiwale, byłam
zastępcą redaktora... Myślałam wtedy, ze jestem kimś: znałam wszystkich, byłam lubiana
i poważana. Szybko też Bóg przestał być dla mnie ważny, nie miałam dla Niego
ani czasu, ani ochoty. Niestety, im więcej się angażowałam w jakieś nowe akcje,
żeby zapełnić pustkę, tym bardziej mi ona doskwierała. Zaczęłam więc żyć od
imprezy do imprezy. Moimi przyjaciółmi byli artyści-alkoholicy. Wracałam do
domu w stanie upojenia albo nie wracałam wcale. Czerwona lampka zapaliła się u
mnie, gdy dostałam wezwanie do sądu na przesłuchanie. Wtedy obiecałam mojemu
rodzeństwu, które zawsze mnie kryło przed rodzicami, że skończę z tzw.
towarzystwem i wezmę się za siebie.
Miłość, kac, depresja
Kiedy
po raz pierwszy naprawdę się zakochałam, myślałam, że zniknie pustka i będę
spełniona. Byłam szczęśliwa. Zaczęłam dbać o siebie, o szkołę, o dom. Niestety,
mój różowy światek u boku mojego wybrańca zaczął tonąć w litrach wina i wódki.
Myślałam, że jestem silna, że zdołam wyciągnąć go z alkoholizmu. Leczyłam jego
kace i twierdziłam, że miłość wszystko zwycięży... Potem piłam już razem z nim,
chociaż zupełnie sama.
Mój
świat zawalił się wtedy, kiedy mój chłopak się powiesił. I mimo że sznur się
urwał, dla mnie on umarł na zawsze, a z nim jakaś część mnie samej. - Boga nie
ma, sprawdziłem to - powiedział.
Zagłuszyć nie tylko pustkę
Jedynym
moim krzykiem do Boga było błaganie, żeby wyrwać się z tego miasta na studia i
zacząć wszystko na nowo. Modliłam się o to i tylko o to przez cały rok przed
maturą.
Wrocław.
Wymarzone studia, daleko od domu, daleko od starych śmieci... Zaczynamy od
nowa? Nie. Wcale nie było lepiej. Z Olsztyna udało mi się uciec, od siebie i
pustki - nie. W szkołach artystycznych pielęgnuje się w ludziach ból i
cierpienie. Mówią, że wtedy wzrasta kreatywność. Można też swoją wenę twórczą
pobudzić środkami wspomagającymi, czyli odurzającymi. Kiedy więc nie
wytrzymywałam presji bycia pod lupą profesorów na scenie, dodawałam sobie
odwagi piwkiem, a wyobraźnię pobudzałam wypalonym skrętem. Szybko też poznałam
ludzi, z którymi mogłam grać na bębnach. Dzięki temu miałam wszelkie używki za
darmo.
I
to była jedyna różnica między Wrocławiem a Olsztynem. Teraz miałam wszystko za
darmo i nie musiałam się z tym kryć. Stres w połączeniu z alkoholem wyniszczał
mi wątrobę. Często miałam straszne bóle brzucha i drgawki. Padałam na podłogę,
nie mogłam się ruszać ani oddychać. To były najgorsze kwadranse w moim życiu.
Potem zagłuszałam już nie tylko pustkę, ale też ból, rozżalenie, strach i
depresje.
Przełom
Któregoś
dnia, pogrążona w depresji, po raz kolejny opuściłam zajęcia. I wtedy do mojego
pokoju weszła Paulina. Dziewczyna, z którą mieszkałam. Dziewczyna, która była
na dwóch odwykach (alkoholowym i narkotykowym). Dziewczyna, która prowadziła
zwariowane nocne życie. Ta właśnie dziewczyna zapytała mnie: „Czy ty chodzisz z
Duchem Świętym?", po czym wyszła. Przez moje ciało przeszły dreszcze. W
dzieciństwie wiele słyszałam o Duchu Świętym i rzeczywiście, prowadził mnie,
ale teraz... Ta noc była przełomem w moim życiu. Pola dała mi adresy terapii, a
ja jej opowiadałam całą noc o moim dzieciństwie, jak żyłam blisko Boga. - Skoro
wiesz, jak wygląda życie z Bogiem, że On zawsze pomoże i podniesie, to dlaczego
wybierasz życie w świecie, gdzie musisz polegać tylko na sobie, gdzie ciągle
zawodzisz się na ludziach? Dlaczego wybierasz świat, mimo tego że znasz Boga,
że wiesz, iż na Nim nigdy się nie zawiedziesz? – zapytała mnie. Tego dnia ze
łzami w oczach stanęłam przed Bogiem, jak przed przyjacielem.
Od
tego momentu moje życie zaczęło się zmieniać. Ale nie było przy tym żadnych
fajerwerków i cudów. We wspólnocie, w której wcześniej pojawiałam się tylko po
to, żeby grać, teraz czerpałam garściami ze źródła miłości Bożej, która goiła
wszystkie moje rany.
Dopiero teraz żyję
Jednak
ciągle jeszcze miałam pociąg do alkoholu i te straszne bóle wątroby. Na
spotkaniu modlitewnym, w którym teraz aktywnie uczestniczyłam, modliliśmy się o
mój problem, żebym nie musiała iść na terapię, bo to mógłby być koniec mojej
edukacji w tym mieście. Po trzech tygodniach od tego spotkania mój przyjaciel
zauważył, że nie mam napadów bólów i towarzyszących im drgawek, że nie jestem
rozedrgana emocjonalnie, że w ogóle jestem jakimś innym człowiekiem.
Potem
zadzwoniłam do mojego taty i powiedziałam mu, że go kocham. Popłakał się, bo
pierwszy raz usłyszał te słowa z moich ust. Z ust córki, która kiedyś wyzywała
go i uciekała z domu z nadzieją, że za kilkanaście lat on będzie umierał w domu
starców. Kiedy odłożyłam słuchawkę, też zapłakałam. Bóg uczynił cud w moim
życiu - dał mi miłość do mojego taty.
Bóg
kształtuje mnie codziennie. Zabrał moją nienawiść, złość, gorycz, nałogi. Budzę
się każdego ranka z wielkim pokojem i radością w sercu. I co najważniejsze, nie
ma już tej pustki. Tę pustkę w sercu tylko On może zapełnić. I choć moje życie
wcale nie jest usłane różami, bo niebiański Ojciec kocha swoje dziecko i wychowuje
je w karności, dopiero teraz czuję, że żyję. A kiedy upadam, On zawsze mnie
podnosi i pociesza.
Jak
można, pochodząc z chrześcijańskiego domu, tak się stoczyć? – pomyśli ktoś. A
można. I czeka to każdego, kto idzie na kompromisy, jest letni, rozbity
pomiędzy głosem świata a głosem Boga. Ja też nie od razu byłam wypalona
duchowo. Zaczynałam powolutku, od kompromisów. Byłam sezonową chrześcijanką, od
wakacji do wakacji, gorąca w niedzielę, a w szkole – lodowa pustynia. Każdy,
kto żyje podwójnym życiem: niedziela - kościół, a w tygodniu - bujne życie
towarzyskie, wcześniej czy później zostanie odłączony od miłości Bożej,
ponieważ Biblia mówi, że Bóg letniego człowieka z ust wypluje...
<> Teraz
moja szkoła się nawraca, bo nie sposób nie dzielić się tą miłością, którą
wypełnia całkowicie Boże światło. „Zwariowana fanatyczka” – nazwał mnie ktoś. I
dobrze. Mogę być jeszcze większą fanatyczką w oczach ludzi, jeśli tylko dzięki
temu będę mogła być bliżej mojego Zbawcy.
„Byliście bowiem
zbłąkani jak owce,
lecz teraz nawróciliście się do pasterza
i stróża dusz
waszych".
(1 P 2,25) ■
Copyright
© Słowo
i Życie 2004
|
|
|