numer 2/2004


Michał Pleban

Czy jest nadzieja na trwały pokój?

Wojna drzemie w nas wszystkich. Nie ma podziału na  złych i dobrych.

To tylko kwestia okoliczności i siły charakteru,

że jedni częściej a inni rzadziej czynią zło.

Amerykańska ofensywa w Iraku rozpoczęła się 20 marca 2003 r. o godzinie 3:30. Wojna trwa znacznie dłużej niż zapowiadano. A to oznacza przede wszystkim jedno - więcej ofiar. O wiele więcej. Nie podejmuję się oceny, czy wojna jest słuszna, czy nie. Życie nie jest tak czarno-białe, jak tego chcieliby fanatyczni zwolennicy (ci, którzy wklejają na swoich stronach internetowych amerykańskie flagi i podpisują wielkimi literami: "Niech Bóg błogosławi armię amerykańską"; mam nadzieję, że nie wzorują się na „Gott mit uns”) czy przeciwnicy (ci, co w "obronie" pokoju napadają pod amerykańską ambasadą na tych, którzy takie flagi niosą). Zapewne prawdą jest, że Saddam zamordował znacznie więcej ludzi, niż zginie ich w tej wojnie. Prawdą jest też i to, że wobec celów światowej polityki i  kontrolowania roponośnych złóż Półwyspu Arabskiego śmierć kilku tysięcy cywilów tak naprawdę wielkich polityków niewiele obchodzi. Przy milczącej zgodzie opinii międzynarodowej popełniano tysiące zbrodni przeciwko ludzkości i dopóki w grę nie wchodziły pieniądze, nikt się tym specjalnie nie przejmował. Czy można mieć pewność, że tym razem wyzwolenie narodu irackiego spod władzy dyktatora jest rzeczywiście głównym celem?

Jedno jest pewne: Niezależnie od tego, czy rzeczywiście trzeba było rozpętać tę wojnę, czy nie, codziennie giną w niej ludzie. Setki matek już nigdy nie zobaczą swoich synów. Żony opłakują swoich mężów, a dzieci ojców. Albo inaczej - to właśnie ojcowie rozpaczają nad swoimi dziećmi, które zginęły w tej wojnie. Oglądając wiadomości w telewizji, zastanawiam się, ile ludzkiego nieszczęścia kryje się za suchymi sformułowaniami typu: "Siły koalicji opanowały miasto... Ciężkie walki w rejonie... Amerykańskie samoloty zbombardowały dziś...". I zadaję sobie pytania, jak chyba każdy z nas: Dlaczego? Kiedy to  się skończy? Co można zrobić, aby ludzie zamiast mordować się nawzajem, zaczęli wreszcie dążyć do pokoju? Dlaczego Bóg nie zrobi czegoś, żeby wreszcie coś się zmieniło?

Po koszmarze pierwszej wojny światowej stworzono Ligę Narodów, by nic podobnego nie wydarzyło się ponownie. A jednak się wydarzyło i w dwadzieścia lat później powołano Organizację Narodów Zjednoczonych, równie bezskuteczną. Wszelkie działania, jeżeli nawet prowadziły do pokoju, to na bardzo krótko. Niewątpliwie działania takie podejmować należy, bez nich świat szybko stałby się koszmarem. Ale ich nieskuteczność sprawia, że nie można się nawet łudzić, że doprowadzą kiedykolwiek do trwałego pokoju.

Niektórzy twierdzą, że zlikwidowanie różnic gospodarczych między krajami biednymi a bogatymi usunie przyczynę, dla której wybuchają konflikty. Umyka ich uwadze, że zbrojne konflikty nie omijają również krajów bogatych (niech Irlandia Północna i terrorystyczna działalność baskijskiej organizacji ETA w Hiszpanii posłużą za przykłady). Ich przyczyną, niezależnie od tego, gdzie wybuchają, jest raczej nienawiść, nietolerancja, żądza władzy i chorobliwa ambicja, a nie jakiekolwiek problemy ekonomiczne. Tak więc, choć trzeba pochylić czoła przed tymi, którzy dążą do zniesienia dysproporcji i organizują pomoc humanitarną, jasno widać, że nie tędy droga.

Jeszcze inni powiadają, że aby doprowadzić do pokoju, potrzeba edukacji. Głosząc idee tolerancji, demokracji i poszanowania praw człowieka, powoli, ale skutecznie doprowadzi się do tego, że ludzie złożą broń, nauczą się żyć obok siebie i pokojowo rozwiązywać konflikty. Historia jednak bezlitośnie potwierdza, że wobec ludzkiej nienawiści i żądzy zemsty, wzniosłe idee znaczą tyle, co strzelanie z procy do nadjeżdżającej lokomotywy. Ogrom wojen religijnych zaprzecza, że szczytne hasła mają jakikolwiek wpływ. Demokracja również niewiele może w tej kwestii zmienić.

Tak naprawdę źródło wojny tkwi w człowieku. Nie w sytuacji politycznej, stanie posiadania czy przynależności religijnej. Ludzka nienawiść nie pochodzi z zewnątrz, ale rodzi się w sercu człowieka. Żeby ją usunąć, nie wystarczy pouczyć i nakazać, tak jak nie można nakazać mrówce, aby stała się słoniem. Trzeba by wymyślić sposób na to, aby uczynić ludzi naprawdę innymi. Zmienić nie ich poglądy, ale ich samych. Sprawić, żeby w naturalny sposób, zamiast odruchów agresji i czynienia zła, zaczęli sami z siebie kochać i szanować innych, troszczyć się o ich dobro. I to nie tylko w sytuacjach, kiedy jest to wygodne i przyjemne (to każdy potrafi), ale wtedy, kiedy zemsta wydaje się usprawiedliwiona, krzywda oczywista, a korzyści z wyrządzenia zła nieodparcie kuszące. I zwłaszcza wtedy, kiedy czyimś kosztem można zdobyć większą władzę lub pieniądze.

Wojna drzemie w nas wszystkich. Nie ma podziału na złych i dobrych. To tylko kwestia okoliczności i siły charakteru, że jedni częściej a inni rzadziej czynią zło. Zapewne niewielu z nas zostałoby mordercami, ale to nie znaczy, że w zwykłych, codziennych sprawach, w domu, w rodzinie i na ulicy, nie bywamy od czasu do czasu złoczyńcami, dążąc do własnej korzyści i wygody, nie zważając na drugiego człowieka.

Chcesz coś zrobić dla pokoju na świecie? Mądra rada: Chcąc zmieniać innych, zmień najpierw samego siebie. Żył kiedyś ktoś, kto to wiedział. W odróżnieniu od setek filozofów, polityków i nauczycieli wiedział, że nie wystarczy uczyć ludzi, co mają robić. Jego słowa: „Nie dziw się, że ci powiedziałem: Musicie się na nowo narodzić” (J 3,7) są dziś tak samo aktualne, jak wtedy, gdy zostały wypowiedziane. A wypowiedział je dwa tysiące lat temu w Palestynie Jezus z Nazaretu. Nikt nie może ot tak, po prostu, stać się nagle kimś innym: inaczej reagować, inaczej odnosić się do innych, do czego innego dążyć. Byłby to cud prawdziwy. I rzeczywiście – to jest to cud. Ale cud, który jest możliwy. Jak może się to stać?

Jeśli chcesz zacząć nowe życie, zastanów się nad tym, które prowadzisz teraz. Co złego dzisiaj robisz? Jak krzywdzisz innych? Jak krzywdzisz samego siebie? Nie usprawiedliwiaj się przez porównywanie się z innymi. Pomyśl, czy jest ci dobrze z tym, czy chcesz się od tego odwrócić? Jeśli jest ci dobrze, nie czytaj dalej. Masz do tego prawo, tylko nie nazywaj siebie dłużej pacyfistą, obrońcą pokoju ani dobrym, sprawiedliwym człowiekiem. Ale jeśli chcesz zmiany, jest dobra wiadomość dla ciebie. Jezus zgodził się umrzeć za ciebie i za wszelkie zło, jakie popełniasz. Może ta śmierć nie miałaby większego znaczenia, gdyby nie to, że On nie tylko umarł, ale zrobił coś więcej – On zmartwychwstał. Tak samo dzisiaj ci, którzy w Niego wierzą, mogą umrzeć dla samych siebie, żeby powstać do nowego życia. Nie jest to żaden slogan religijny ani pusta idea. To rzeczywistość, której doświadczyły miliony ludzi na całym świecie. Nie oznacza to życia łatwego i przyjemnego, ale oznacza możliwość znalezienia w Bogu siły do zmiany, jakiej nie masz w samym sobie. Nie jest to tylko (nawet nie przede wszystkim) sprawa tego, co się będzie z tobą działo po śmierci, ale tego jak żyjesz dzisiaj i jak możesz żyć.

Czy podjąłeś decyzję, by odmienić swoje życie? Jeśli tak, możesz to zrealizować poprzez wiarę w Jezusa – Syna Bożego. Uwierz w to, co Jezus zrobił dla ciebie. Uwierz, że to wystarczy, aby Bóg ci przebaczył, a ty mógł zacząć żyć inaczej. Jeżeli w tym momencie rzeczywiście zapragnąłeś zacząć żyć w sposób podobający się Bogu, wiedz, że On zrobił naprawdę wszystko, aby stało się to możliwe. Przyjmij w modlitwie Jego dar i szukaj Jego woli, czytając Jego Słowo.

A co do pokoju na świecie... Być może mógłbyś się temu przysłużyć, przekazując dalej ten artykuł?


Copyright © Słowo i Życie 2004
Słowo i  Życie - strona główna