Leszek Szuba
Wspominając początki i dążąc do celu
Osobiście nie bardzo byłem
zaangażowany czasowo i emocjonalnie w budowę sandomierskiej kaplicy. Od 3 lat,
choć nadal mieszkam w Sandomierzu, moje myśli i serce są w Tarnobrzegu - 15 km
od Sandomierza, gdzie służę jako misjonarz sandomierskiego zboru.
Na inauguracyjnym nabożeństwie, w
trakcie pokazu slajdów, przypomniałem sobie, jak to się wszystko zaczęło. 14
lat temu przeżywałem kryzys w moim życiu. Trudne życiowe doświadczenia
podważyły moją ufność do przyjaciół, rodziny, ludzi i Kościoła. Wydawało się,
że nie ma wyjścia z depresji i beznadziei, w jakiej się znalazłem. Nawet pobyt
w pięknym Paryżu nie był w stanie tego zmienić, a to, co tam zobaczyłem, tylko
pogłębiło moje przekonanie, że życie nie ma głębszego sensu. Wokół widziałem
tylko ludzi zapatrzonych w siebie, zagonionych zdobywaniem pieniędzy, pozycji
czy kolejnych przyjemności. Myślałem, że jeśli moje życie ma polegać na czymś
takim, to nie bardzo chce mi się żyć. Wróciłem do kraju, a po głowie zaczęły mi
chodzić złe myśli. Wiedziałem, że tak nie może dalej być i muszę się na coś
zdecydować.
Pewnego dnia, idąc z kolegą przez
park, spotkałem Adama Byrę. Znaliśmy się trochę już wcześniej. Od razu
zauważyłem, że Adamowi coś „odbiło”. Był jakiś inny, mówił o Bogu i Jezusie.
Pomyślałem, że w tej Grecji, z której właśnie wrócił, coś mu się musiało stać!
Kiedy po kilku dniach znalazłem się w jego domu, spostrzegłem, że jego żona Ola
też podobnie myśli. Mówili o Bogu, Jezusie, o Jego dobroci i miłości. Byłem
oporny i próbowałem podważać ich przekonania. Powoli jednak ich argumenty
zaczęły do mnie trafiać. Najbardziej dziwiło mnie to, że o Jezusie mówili tak,
jak by się z Nim przed chwilą widzieli. Również to, jak się do Niego modlili
mocno mnie poruszało. Nie spotkałem się wcześniej z takim podejściem do wiary i
Boga.
Bywałem u nich prawie codziennie,
przez wiele godzin. Ich codzienne życie, choć nie idealne, było diametralnie
inne od tego, co do tej pory widziałem. Czułem się z nimi bardzo dobrze. Miałem
jeszcze sporo problemów i bardzo mi pomagało to, że oni naprawdę byli tym
zainteresowani i modlili się o mnie. Ciągle też czytali Biblię i tam szukali
odpowiedzi na różne sytuacje. Postanowiłem, że też zacznę ją czytać. Słowa z
niej płynące zaczęły mi uświadamiać, kim jestem, kim jest Bóg i Jezus, i co On
dla mnie zrobił. Zrozumiałem, że muszę zacząć wszystko od nowa, ale już razem z
Jezusem. Postanowiłem oddać Mu swoje życie. Pamiętam, jak pierwszy raz głośno
się modliłem i wyznałem, że Jezus jest moim Panem. I pamiętam, że Ola i Adam
szczerze cieszyli się z tego.
Od tamtej chwili minęło sporo
czasu. Przeszliśmy przez wiele różnych doświadczeń, dobrych i złych, ale tamten
czas jest dla mnie ciepłym wspomnieniem. Najbardziej cieszę się jednak z tego,
że najlepsze jest wciąż jeszcze przede mną. Gdy chrzciliśmy się razem z Olą i
Adamem w zaprzyjaźnionym zborze w Niemczech, na świadectwie chrztu otrzymałem
piękny werset Słowa Bożego: Bracia, ja o
sobie samym nie myślę, że pochwyciłem, ale jedno czynię: zapominając o tym, co
za mną, i zdążając do tego, co przede mną, zmierzam do celu, do nagrody w
górze, do której zostałem powołany przez Boga w Chrystusie Jezusie (Flp 3,13-14).
Może rok po nawróceniu, gdy
zastanawiałem się, co dalej mam robić, Bóg przez doświadczenie i Słowo Boże
wlał w moje serce bardzo silne pragnienie docierania do ludzi i zwiastowania im
Ewangelii. Zaczęło się od najbliższych. Początki nie były łatwe, ale dziś
cieszę się, że najbliższa rodzina i kilku znajomych należy już do Chrystusa.
Przez 10 lat (połowę z tego wspólnie z
Adamem) prowadziłem działalność gospodarczą w budownictwie. Pod koniec tego okresu moje życie duchowe wisiało na
włosku. Chciałem zrezygnować, ale nie wiedziałem, jak się mam z tego wyplątać.
Bóg jednak miał na to sposób - jedna z firm oszukała mnie i nie wypłaciła
należności. Dla mnie i mojej rodziny zaczął się trudny czas. Trzy lata
12-godzinego dnia pracy i spłacania długów dały mi niezłą szkołę. Sytuacja była
tak dramatyczna, że w końcu zrezygnowałem całkowicie z budowlanki i podjąłem pracę
w sklepie. Dziś dziękuję Bogu za tamto doświadczenie.
Wtedy rozpocząłem też razem z żoną
jeździć do Tarnobrzega do jednej z sióstr, która nie mogła uczestniczyć w
tygodniu w grupie domowej. Niedługo po tym Liga Biblijna wystąpiła do zboru z
propozycją wspierania działań misyjnych. Zaproponowano mi udział w dwuletnim
szkoleniu. Zrezygnowałem z pracy w sklepie i rozpocząłem służbę w Kościele jako
ewangelista-misjonarz, równocześnie biorąc udział w programie Ligi Biblijnej.
Obecnie jestem pracownikiem Ligi Biblijnej, odpowiedzialnym za tzw. Projekt
Filip, mający na celu pobudzenie chrześcijan do indywidualnej ewangelizacji.
Jestem szczęśliwy i wdzięczny Bogu, ponieważ mogę być bezpośrednio zaangażowany
w ewangelizację, co już na samym początku Bóg położył mi na sercu.
Słowo Boże rozprzestrzenia się
nadal. Grupa w Tarnobrzegu powiększyła się. Teraz jest tam dziewięć
ochrzczonych osób, a kolejne dziewiątka jest objęta naszą opieką duszpasterską.
Dziś moje marzenia nie są związane z moją osobą, lecz z Kościołem w Polsce.
Marzy mi się sytuacja, gdy wszyscy wierzący będą świadomi swojego powołania.
Chętnie cytujemy, że jesteśmy „rodem wybranym, królewskim kapłaństwem, narodem
świętym, ludem nabytym”, a zapominamy o celu: „abyście rozgłaszali cnoty tego,
który was powołał z ciemności do cudownej swojej światłości” (1 P 2,9).
Mam nadzieję, że zbór w
Sandomierzu i społeczność tarnobrzeska, i cały Kościół będzie się rozwijać
właśnie w tym kierunku, że wszystko, co daje nam dobry Bóg, będzie służyło
temu, aby żyjący wokół nas ludzie mogli poznać Jezusa Chrystusa i przyjąć
zbawienie, przygotowane dla każdego. ■
Copyright
© Słowo
i Życie 2004