Jerzy Sikora
JAK BYŁO NAPRAWDĘ
- czyli o „Pasji” raz
jeszcze
„Lecz
on zraniony jest za występki nasze, starty za winy nasze. Ukarany został dla
naszego zbawienia, a jego ranami jesteśmy uleczeni. Wszyscy jak owce
zbłądziliśmy, każdy z nas na własną drogę zboczył, a
Pan jego dotknął karą za winę nas wszystkich” (Iz 53,5-6). Tymi słowami z
Biblii rozpoczyna się film Mela Gibsona „Pasja”. Zapisał je prorok Izajasz w
VIII wieku p.n.e. Żyjąc setki lat przed narodzeniem Chrystusa niezwykle
dokładnie opisał Jego mękę, śmierć, a nawet zmartwychwstanie. Przez osiem
stuleci nikt tak naprawdę nie rozumiał sensu tych słów.
O „Pasji"
mówili wszyscy. Jedni z zachwytem, inni z oburzeniem. Podobno Papież po
obejrzeniu tego filmu powiedział: „Jest jak było”. Widziałem wywiad, w którym znana
osobistość polskiego życia kulturalnego swoje wrażenia z filmu skomentowała
stwierdzeniem: „To oburzająca parodia Ewangelii”, a znana pani reżyser
stwierdziła: „Pokazano nam jakiś krwawy pulpet”.
Największe
kontrowersje wzbudził film w środowiskach żydowskich. Niemal w każdym medium
mogliśmy usłyszeć, że film Gibsona jest antysemicki. Opinie takie wypowiadały
niejednokrotnie osoby, które filmu ani nie widziały, ani nawet nie zamierzały
obejrzeć. W tym informacyjnym szumie nikły pozytywne wypowiedzi autorytetów
żydowskich, że po raz pierwszy Jezus nie był błękitnookim blondynem, mówiącym
po angielsku z oksfordzkim akcentem. Nikł też głos samego reżysera, próbującego
wytłumaczyć, dlaczego stworzył ten film, a media ironicznie nagłośniły tylko
jedną jego wypowiedź, że to Duch Święty natchnął go do nakręcenia tego filmu
(„Gibson nawiedzony...”). Swoją drogą to ciekawe, że w Hollywood zachował się
człowiek otwarcie demonstrujący swoją wiarę w Chrystusa, mówiący o swoim
nawróceniu. To przecież nie jest teraz trendy.
Czy rzeczywiście jest jak było?
Zależy, co mamy na myśli. Możemy filmową wersję wydarzeń
porównywać z Biblią oraz informacjami, których dostarcza nam historia,
archeologia i biblistyka. Na pierwszy rzut oka widać, że Gibson nie trzymał się
kurczowo realiów. Mają tu
miejsce wydarzenia, których Biblia nam nie przedstawia, np. Maria prosząca o
pomoc rzymski patrol, kiedy świątynna straż doprowadza Go na dziedziniec, gdzie
odbyć ma się sąd. Ten fragment wzbudził kontrowersje jako antysemicki. Pod
wpływem głosów sprzeciwu pominięto natomiast w filmie odnotowany w Ewangelii
okrzyk tłumu: „Krew jego na nas i na dzieci nasze" (Mt 27, 25).
Widać
wyraźnie rozdarcie pomiędzy realizacją artystycznej wizji, a zachowaniem
realiów epoki. Postacie filmu posługują się językami starożytnymi: Jezus i
Żydzi aramejskim, Piłat i Rzymianie łaciną. Z jednej strony to wyraz chęci
zachowania realiów, z drugiej nie sposób oprzeć się wrażeniu, że łacina służy
tylko temu, by Piłat mógł wyrzec słynne ecce homo. Problem w tym, że większość
rzymskich żołnierzy służących na wschodzie imperium i zapewne sam Piłat posługiwali się raczej greką - owym
„angielskim” swej epoki.
W podobnym
ujęciu należy chyba spoglądać na sceny ukrzyżowania. Oto wąskimi ulicami
Jerozolimy idzie kondukt, w którym Jezus dźwiga wieki drewniany krzyż. Obraz
ten żywo przypomina schemat ikonograficzny z wielu dzieł sztuki, ale
prawdopodobnie jest zupełnie nieprawdziwy. Jezus niósł najpewniej jedynie
poprzeczną belkę krzyża (patibulum), zaś pionowy trzon, do którego ją
mocowano był na stałe umieszczony w miejscu kaźni. Same zresztą sceny, w
których Jezus prowadzony jest na Golgotę, również mają głębokie osadzenie nie
tyle w realiach, co w dramatach misteryjnych z okresu średniowiecza.
Ewangeliści tę część historii opisuja w skąpych słowach: „A gdy Go wyśmiali,
zdjęli z niego płaszcz i oblekli Go w szaty Jego, i odprowadzili Go na
ukrzyżowanie. A wychodząc spotkali człowieka, Cyrenejczyka, imieniem Szymon;
tego przymusili aby niósł krzyż Jego" (Mt 27, 31-32). Marek do tej relacji
dodaje tylko, że Szymon był ojcem Aleksandra i Rufa. W tym miejscu warto
wyobrazić sobie mieszkańców Rzymu, dla których Marek pisał Ewangelię. Ruf i
zapewne Aleksander byli im doskonale znani - wciąż mieszkali w Rzymie, dokąd
wyprowadził się ich ojciec. W Liście do Rzymian apostoł Paweł nakazuje
pozdrowić Rufa (Rz 16,13). Dla chrześcijan I wieku była to historia bardzo
realna, wciąż żyli jej świadkowie, a jeśli oni zmarli, to żyły ich dzieci.
Nieco więcej szczegółów dodaje Łukasz, zwłaszcza o niewiastach, które szły za
konduktem. Prawdopodobnie ten jak i inne szczegóły zaczerpnął bezpośrednio od
Marii. Jan jest bardziej zwięzły. Nie informuje już nawet o Szymonie.
Niewątpliwie do
klasycznych schematów ikonograficznych, wykorzystanych w setkach obrazów,
nawiązywał sam obraz ukrzyżowania. Jezus rozpięty na krzyżu, przybity
gwoździami, które przebijały dłonie i stopy, otoczony dwoma złoczyńcami,
których krzyże mają już nieco inny kształt, nawiązujący do litery T. Gibson
świadomie zrezygnował z ustaleń archeologów, aby utrwalić ten obraz. Krzyżowano
najpewniej nieco inaczej. Przebijane były nadgarstki, nie zaś dłonie. Nogi
natomiast podkurczano i przybijano bokiem, przez staw skokowy i piętę, bez
podpórki jaką często widzimy w ikonografii. Skazaniec miał natomiast poprzeczny
drąg, zamocowany na wysokości jego miednicy. Było to sedilium,
umożliwiające podciąganie się i siadanie, aby ulżyć nieco cierpieniom. W
rzeczywistości służyło jednak przedłużeniu agonii. Wbrew filmowemu wizerunkowi
umieranie na krzyżu trwało długo, ciągnęło się przez kilka dni.
W końcu jedna z
ostatnich scen filmu: Jezus zdjęty z krzyża, trzymany na rękach przez swoją
matkę. To kolejny ukłon reżysera w stronę wielkich poprzedników-artystów. Cały
ten układ żywo przywodzi na myśl późnogotyckie piety. W Nowym Testamencie
ściąganie Jezusa z krzyża odbywa się w wielkim pośpiechu. Zaraz zacznie się
Pascha. W paschalny wieczór, podobnie jak w każdy sabat, nie można już
wykonywać żadnej pracy. Trzeba się spieszyć.
Dlaczego
oburzenie?
Skąd więc
oburzenie wobec filmu tak silnie osadzonego w znanych od stuleci schematach?
Skąd oskarżenia o antysemityzm, gdy reżyser pominął w ostatecznej wersji
najbardziej kontrowersyjną scenę, a w filmowej rzeczywistości najmniej
sympatycznymi osobami jawią się nie Żydzi, a rzymscy żołnierze, zwierzęta w
ludzkiej skórze, znajdujące radość w okrucieństwie? Skąd zarzut, że to parodia
Ewangelii?
Myślę, że tym,
co nie pozwala przejść do porządku dziennego nad tym filmem, jest przerażający
naturalizm w ukazaniu męki Chrystusa. Właśnie męki. Zwrot „męka Chrystusa” stał
się nic nie znaczącym frazesem. Przywykliśmy oglądać obrazy i filmy, gdzie na
krzyżu wisi majestatycznie rozpięty długowłosy blondyn w koronie cierniowej,
przypominającej królewskie insygnium, strużka czerwonej krwi na czole i z
przebitego „na niby" boku. Obraz Gibsona jest diametralnie odmienny: Na
krzyżu jest wrak człowieka, brudny, nagi, odpychający, ciało poszarpane ranami,
włosy zlepione pyłem zmieszanym z krwią. Krew jest wszędzie: spływa po krzyżu,
spada na ziemię, wypływa z niezliczonych ran. Rozorana skóra odsłania żywe
mięso. Tego nie życzylibyśmy najgorszemu wrogowi.
Ten widok
przywodzi na myśl kolejne słowa Izajasza: „Nie był to wygląd, który by nam się
mógł podobać" (Iz 53, 2). Ten obraz nie pozwala zasnąć. To nie wzbudza
czułostkowych i płaskich uczuć. To drażni i boli. A najbardziej dotyka fakt, iż
tak właśnie było. Może krzyż był inny, może nieco inaczej przebiegało
krzyżowanie, ale cierpienie Jezusa było właśnie takie - niewyobrażalne. Doświadczył
On bowiem tego, co spotykało ofiary rzymskiego wymiaru sprawiedliwości -
śmierci, która była manifestacją i przestrogą. Aby śmierć stała się przestrogą,
musiała odpowiednio wstrząsać ówczesnymi – ludźmi, znacznie bardziej niż my
odpornymi na okrucieństwo, bo żyjącymi w okrutnej epoce. Właśnie takiej śmierci
doświadczył Jezus – okrucieństwa w najwyższym wymiarze. Najtragiczniejsze zaś
było to, że doświadczył tego On – doskonała miłość, łaska, dobroć i
miłosierdzie; jedyny człowiek, który nigdy nie popełnił żadnego grzechu.
Niewygodna
wiadomość
My wolimy
myśleć o Nim jako o Boskiej istocie, która nie cierpiała zanadto, której w
gruncie rzeczy nie bolało, bo przecież jest też Bogiem. Gibson swym filmem
przypomniał nam to, o czym pamiętać nie chcemy - lała się prawdziwa krew,
biczowano prawdziwe ciało, kopano i poniewierano prawdziwego człowieka.
Dlaczego? Albo raczej dla kogo? Dla Ciebie. Bo to Ty jesteś winien. Roztrząsamy
kwestię, kto Go zabił, kto był winien: Żydzi czy tylko kapłani i faryzeusze, a może
Piłat i Rzymianie? Nie, to my: ja i Ty. Każdy z nas. Każdy z nas zgrzeszył. I
Każdy grzech powinien być ukarany. A „zapłatą za grzech jest śmierć" (Rz
6,23). Każdemu z nas należy się więc najwyższy wymiar kary - śmierć. Jednak Bóg
kocha nas tak bardzo, że wolał tę śmierć wziąć na siebie. Jezus Chrystus
poniósł śmierć, która powinna być naszym udziałem, aby każdemu człowiekowi dać
nowe życie. Także Tobie, a raczej zwłaszcza Tobie. Dlatego właśnie Jezus umarł.
To właśnie chciał nam przypomnieć Mel Gibson. Prawda, że to nie jest wygodna
wiadomość?
„Pasja” Gibsona
wcale nie oskarża Żydów o śmierć Jezusa. Nie oskarża też Rzymian. Oskarża nas
wszystkich, a cytat z Księgi Izajasza już na wstępie bardzo wyraźnie o tym mówi. Dlatego ten film jest tak kontrowersyjny.
Wszystko
właśnie się zaczyna
Na tym się
jednak wymowa filmu nie kończy. Ostatnia scena jest kluczowa: wnętrze typowego
grobowca żydowskiego z początku I stulecia. Na kamiennej półce w niszy spoczywa
ciało, owinięte w całun. I nagle widzimy tylko całun - pustą szmatę. Obok niego
staje Jezus. Jest nagi. Ten widok może wielu gorszyć. Jeszcze nikt nie pokazał
w filmie nagiego Jezusa. Ale to bardzo mocny przekaz: Jezus zmartwychwstał
bowiem w ciele. Niektórzy chcieliby widzieć Go jako ducha, nieszkodliwą zjawę w
białych szatkach. Ale jest inaczej. Jezus jest prawdziwy, realny, cielesny,
żywy, czysty. I wychodzi z grobu...
Oglądając tę
scenę nie mogłem oprzeć się jednej myśli: To nie jest koniec, wszystko się
właśnie zaczyna: „Oto wszystko nowym czynię” (Obj 21, 5)
Kolejne niemal 2000 lat to
pytanie o nasz stosunek do tych wydarzeń. Czy w to wierzysz? Jeśli nie, to nie
mów o parodiowaniu Ewangelii i nie dopytuj się, kto Go zabił, przecież to i tak
wszystko lipa, wielkie oszustwo. Jeśli zaś wierzysz, zapytaj raczej za kogo
umarł. Za Ciebie. Jeśli w to uwierzysz, to
właśnie wszystko się dla Ciebie zaczyna. Bo gdy się prawdziwie w to uwierzy,
nic już nie może być takie jak wcześniej. Nie można żyć tak samo.
Biblia mówi: „Bo jeśli
ustami swoimi wyznasz, że Jezus jest Panem, i uwierzysz w sercu swoim, że Bóg wzbudził Go z martwych, zbawiony
będziesz" (Rz 10, 9). Nie trzeba tutaj wiele zachodu - potrzebna jest
wiara i wyznanie. Potrzebna jest także pokuta. Pokuta nie jest jakimś
biczowaniem się, umartwianiem się czy odmawianiem zadanych modlitw. Jest ona
opamiętaniem się – odwróceniem się od grzechu w twoim życiu. Jeśli to uczynisz
- już jesteś zbawiony. Stałeś się prawdziwym dzieckiem Bożym, wybrańcem Bożym,
obywatelem Królestwa Niebieskiego. Czytaj Biblię - Słowo Boże i porozmawiaj o
tym z kimś, o kim wiesz, że jest chrześcijaninem. Bóg nie chce, aby Jego dzieci
żyły samotnie. Dlatego stworzył dla nich Kościół. ■
[Autor jest
archeologiem, absolwentem Uniwersytetu Łódzkiego, doktorantem (archeologia okresu
średniowiecza). W zborze KZCh w Łodzi pełni służbę starszego zboru i kaznodziei. Jest także absolwentem KSB,
studentem MSB i Szkoły Kaznodziejstwa Ekspozycyjnego w ChIB w Warszawie.]
Copyright
© Słowo
i Życie 2004