Sylwester
Michałowski
Kalkulacja
Słońce chyli się już ku zachodowi. W spokojną, nieco
senną atmosferę miasteczka wdziera się wrzawa. Podchodzę do okna, by sprawdzić,
co się stało.
To pasterze. Przybiegli z pobliskiego wzgórza za
miastem, na którym wypasają trzody świń. Są podekscytowani i wystraszeni.
Wykrzykują o jakimś niezwykłym zdarzeniu. Na ulicy tworzy się zbiegowisko. Nie
bardzo można zrozumieć, o co pasterzom chodzi, wszyscy więc biegną na wzgórze,
by zobaczyć, co się właściwie stało.
Pędzę za nimi. I cóż widzę? „Opętanego,
który miał w sobie legion”. Siedzi „ubrany i przy zdrowych zmysłach”.
Wytrzeszczam ze zdumienia oczy. Nieprawdopodobne! Niemożliwe! Przecież
„mieszkał on stale w grobach i nawet łańcuchem nie mógł go już nikt związać”.
Wrzeszczał i ciskał kamieniami. Mało kto miał odwagę przechodzić tamtędy. Cóż
takiego się stało, że teraz przytomny i pełen spokoju siedzi u stóp Przybysza z
drugiego brzegu jeziora?
Przyglądam się uważniej owemu Przybyszowi. Kim On
jest? Pasterze mówią, że szaleniec zwrócił się do Niego: „Jezusie”. Ach,
przypominam sobie - to Jezus z Nazaretu!. Słyszałem już o tym człowieku. Jakiś
czas temu „rozeszła się wieść o Nim wszędzie po całej okolicznej krainie
galilejskiej” (Mk 1,28). Wszyscy „zdumiewali się Jego nauką: uczył ich bowiem
jak ten, który ma władzę, a nie jak uczeni w Piśmie” (Mk 1,22).
Nie dowierzałem tym opowieściom, bo „czyż może być co
dobrego z Nazaretu”? (J 1,46). Teraz patrzę na Niego i na opętanego. Słyszę
pasterzy rozpowiadających, „w jaki sposób opętany został uzdrowiony” (Łk 8,36).
I jestem pod wrażeniem...
Pasterze twierdzą, ze Jezus stanął z szaleńcem twarzą
w twarz, a ten, zamiast rzucić się na Niego i zmasakrować Go kamieniami,
„przybiegł, oddał Mu pokłon i zawołał wniebogłosy: Czego chcesz ode mnie,
Jezusie, Synu Boga Najwyższego?” „Synu Boga” – czy można brać poważnie takie
słowa? Zwłaszcza gdy wypowiada je szaleniec? Z drugiej strony, nie można
zaprzeczyć temu, co widzę na własne oczy. On już nie jest szalony, już nie
przeraża ludzi. W jego oczach, zamiast złowieszczego blasku, łagodność i pokój,
o których ja mógłbym tylko pomarzyć...
Nagłe wzruszenie chwyta mnie za gardło. Ja też
potrzebuję uzdrowienia. Wprawdzie nie mieszkam w grobach, nie rzucam
kamieniami, nie toczę piany z ust, ale moje ciało, serce i dusza są okaleczone
i jakże często krzyczą z bólu. Cudownie,
że ten Jezus, „którego nazywają Mesjaszem” (Mt 27,22), zawitał w nasze strony.
Przecież On może pomóc również i mnie! Wystarczyłoby poprosić...
Rozglądam się dokoła. Twarze ludzi tłoczących się
wokół Jezusa są rozpromienione. Wszyscy myślą o tym samym: Potrzebujemy Cię,
zostań z nami!
Lecz w opowieści pasterzy pojawia się też ostra nuta.
Mówią „także o świniach”. No właśnie, gdzie ta wielka trzoda świń? Więc to było
tak: Na rozkaz Jezusa demony wyszły z opętanego. Było ich mnóstwo. Prosiły
Jezusa: „Poślij nas w świnie, żebyśmy w nie wejść mogli. I pozwolił im. Tak
duchy nieczyste wyszły i weszły w świnie. A trzoda - około dwutysięczna -
ruszyła pędem po urwistym zboczu do jeziora. I potonęły w jeziorze” W ataku
szału runęły w przepaść. Dwa tysiące świń przepadło! Taka strata!
Szybko zaczynam kalkulować: To prawda, że tkwi we
mnie wiele cierni, których sam nie potrafię wyrwać. Jezus zapewne ma moc to
uczynić. Uzdrowienie tamtego człowieka kosztowało stratę dwóch tysięcy świń...
Co się stanie, jeśli i ja poproszę o pomoc? Co ja stracę? Może trzeba będzie
wyrzucić coś w przepaść? Może i moje „świnie”, które z taką troskliwością
hoduję w mojej zagrodzie, w moim sercu, w moim umyśle, nagle przepadną?
Pozbawiony tego, na czym polegam, będę zdany wyłącznie na Nazarejczyka? Czy
odważę się na to? Czy bez względu na wszystko zaufam Mu i powiem: zostań ze
mną? Czy warto...
Rozglądam się wokół. Twarze ludzi posępnieją. Wszyscy myślą dokładnie o
tym samym: za taką cenę?! I już zdecydowali: „zaczęli Go prosić, żeby odszedł z ich granic” (Mk 5,17). Tylko opętany
prosi, aby mógł z Nim pozostać. A ja? O co ja Go poproszę?
[Na podstawie Ewangelii Marka 5,1-17. Cytaty wg Biblii Tysiąclecia.] ■
Copyright
© Słowo
i Życie 2004