Alan Melkumian
Mocny fundament
Żyjemy w czasach niezwykle szybkich zmian
technologicznych, ekonomicznych i społecznych. Stwarza to wiele zagrożeń dla
tradycyjnych wartości, a w szczególności dla rodziny. Rośnie liczba rozwodów i
przestępczość wśród nieletnich. To tylko zewnętrzne symptomy kryzysu. Nie
wydaje mi się, aby problemy te mogły rozwiązać się same czy zniknąć przez
poprawę standardu życia.
Sam doświadczyłem kryzysu z powodu
tego, że nie stałem na "twardym gruncie". W systemie mych wartości
panował relatywizm, wszystko było względne, a granice - zależne od tego, co w
danym momencie było dla mnie wygodne.
Z Armenii do Polski
Jestem Ormianinem. W czasie
studiów ożeniłem się z Teresą - Polką studiującą w Moskwie. Po studiach
zamierzaliśmy zamieszkać w Polsce, ale ogłoszono tam stan wojenny. Zmusiło to
nas do osiedlenia się w Armenii. Rozpocząłem pracę na kolei. Szybko
awansowałem. Nastała pierestrojka i wolność, wystarczająca do rozpoczęcia
własnej działalności gospodarczej. Byłem jednym z pierwszych w Armenii, którzy
założyli prywatne firmy. Żona i ja ciężko pracowaliśmy i szybko pojawiły się
efekty finansowe. Jednocześnie ujawniły się napięcia w naszym związku. Mnie
fascynował styl życia pozbawiony ograniczeń i moralnych standardów.
Niedługo potem wybuchła wojna w górnym
Karabachu, a jej skutkiem była całkowita blokada ekonomiczna Armenii. Biznes
zaczął podupadać, bo nie było energii, a zamknięte granice uniemożliwiały
nabycie materiałów potrzebnych do produkcji. Wkrótce utraciliśmy z trudem
zdobytą stabilizację i dostatek materialny. Zdecydowaliśmy się wyjechać z
Armenii. Niczego nie mogliśmy stamtąd zabrać. Przyjechaliśmy do Polski tylko z
paroma walizkami.
Pułapka
bogactwa
Był rok 1992. Zauważyłem, że
Polska to dla mnie kraj nieograniczonych możliwości. Znowu startowałem od zera,
ale ciężko pracując zarobiłem po roku na duże mieszkanie, dobry samochód i
jeszcze starczyło na otwarcie swojej własnej firmy.
W oczach niektórych był to wielki
sukces, ale cenę za to zapłaciła moja rodzina. Emocjonalna strona mojego związku
z Teresą i dziećmi jakoś zanikła. W ogóle nie miałem dla nich czasu. Myślałem,
jak wielu ojców w Polsce, że jedyną moją odpowiedzialnością jest przynoszenie
pieniędzy, że one dadzą nam poczucie bezpieczeństwa i stabilizację. Zdobywanie
bogactwa staje się pułapką dla wielu.
Moja żona spodziewała się, że
mając już pieniądze, będziemy mieć więcej czasu dla siebie i staniemy się sobie
bliżsi. Ale stało się dokładnie odwrotnie. Wiele pracowałem i podróżowałem.
Ciągle nie było mnie w domu. A na mężczyznę bez mocnego fundamentu moralnego i
etycznego, przebywającego często poza domem, czyha wiele pokus. Łatwo
naśladowałem innych, którzy z kolei podążali za modelem prezentowanym w
mediach: ładne nowe samochody, piękne młode kobiety i brak zahamowań. Gdy
Teresa dowiedziała się, że nie jestem jej wierny, nasze małżeństwo się
rozpadło. I wcale nie czułem się z tego powodu winny. Nie przeszkadzała mi moja
niemoralność. Trwałem w bzdurnym przekonaniu, że sam sobie jestem sterem,
żeglarzem i okrętem, że jestem w stanie zdobyć wszystko, co zechcę.
Boża
lekcja
Bóg, w którego istnienie wtedy nie
wierzyłem, pokazał mi jednak, że się mylę. W ciągu jednego miesiąca moja firma
straciła cały kapitał. Walczyłem, ale nic nie mogłem poradzić. Poczułem się
całkowicie bezradny i wtedy zrozumiałem, że to nie przypadek, że Bogu nie
podoba się to, co robiłem. Byłem już rozwiedziony z Teresą, ale wciąż
utrzymywałem kontakt z dziećmi. Pewnego dnia córki poprosiły mnie, bym zawiózł
je na ślub kuzyna Teresy. Dalsza rodzina nie wiedziała jeszcze o naszym
rozwodzie, więc oczekiwano, że pojawimy się wszyscy na weselu. W kościele, gdy
młodzi składali sobie przysięgę, coś we mnie pękło. Łzy leciały mi z oczu.
Popatrzyłem na Teresę - też płakała. Wziąłem ją za rękę, a ona widząc moje łzy
wszystko zrozumiała. Czułem, jak spada ze mnie wielki ciężar. Podjąłem decyzję
o powrocie do domu i zachowaniu wierności małżeńskiej. Po roku ponownie
wzięliśmy ślub, tym razem również i kościelny.
Już
nie ateista
Zauważyłem, że Teresa jest innym
człowiekiem. Po pierwsze, była w stanie wybaczyć mi rzeczy niewybaczalne. Po
drugie, oznajmiła że już nie jest ateistką, bo Bóg postawił na jej drodze
prawdziwych chrześcijan. Po trzecie, wraz z dziećmi zaczęła chodzić do
kościoła. Pewnej niedzieli zapytałem, czy i ja mógłbym z nimi pójść.
Odpowiedziała, że mogę, ale miałoby to głębszy sens, gdybym uwierzył i zaprosił
Jezusa do swojego życia jako Pana i Zbawiciela. Dała mi też do przeczytania
pewną broszurkę, która całą tę ideę wyjaśniała. W trakcie czytania szczerze
zaprosiłem Jezusa, by wszedł w moje życie i je uporządkował.
Nadal jednak miałem wiele
wątpliwości natury intelektualnej: Jak to możliwe, żeby dziewica urodziła
dziecko? Czy jest możliwe zmartwychwstanie Jezusa? Ale skoro dla Boga było
możliwe stworzenie świata, możliwe jest również narodzenie z dziewicy i
wskrzeszenie z martwych Jezusa Chrystusa. A ci, którzy dali świadectwo w Nowym
Testamencie o życiu i Zmartwychwstaniu Jezusa nie mogli kłamać, bo byli oddani
Bogu, a kłamstwo byłoby dla nich obrzydliwe. Dlaczego potrafimy wierzyć autorom
starożytnym, na przykład Flawiuszowi, a nie chcemy uwierzyć świadectwu tylu
ludzi z Biblii? W końcu musiałem zdecydować, że albo Jezus mówił prawdę i był
Synem Bożym, albo był szaleńcem. Wybrałem to pierwsze, ponieważ czytając, co
mówił Jezus i jak to robił, byłem pod wrażeniem niesamowitej mądrości i
logiczności. Uwierzyłem, że Jezus Chrystus jest Synem Bożym, który umarł za
moje grzechy i zaprosiłem Go, by był Panem mojego życia. Uczyniłem to poprzez
prostą modlitwę.
Z czasem wszystkie moje
wątpliwości znikły, szczególnie te dotyczące historyczności zmartwychwstania
Pana Jezusa. Moja wiara uzyskała podbudowę intelektualną. Świat starał się
odciągnąć mnie od Boga i wypełnić mój czas zarabianiem większych jeszcze
pieniędzy. Ale Teresa i grupa jej przyjaciół modlili się o mnie wytrwale.
Pojechaliśmy oboje na konferencję dla małżeństw, co odnowiło i odświeżyło
emocjonalnie nasze małżeństwo. W czasie tej konferencji podjąłem mocne
postanowienie, że całkowicie odrzucę mój dotychczasowy styl życia i zacznę żyć
po Bożemu. Nasze małżeństwo zostało całkowicie odnowione. Pojawiła się bliskość
i zaufanie między nami, jakich nigdy przedtem nie mieliśmy.
Wiara
w praktyce
Bóg naprawił nie tylko relacje w
naszej rodzinie, ale zmienił moje podejście do biznesu. Uczciwość,
prawdomówność, podporządkowanie się prawu - te cechy pojawiły się dzięki
wierze. Twardo postanowiłem, że nie będę wchodził w przedsięwzięcia, które nie
są miłe Bogu, szczególnie takie jak hazard, handel spirytusem itp.
Nie mogę powiedzieć, że wszystkie
dziedziny mojego życia są całkowicie naprawione. Daleki jestem od tego rodzaju
pychy. Zdaję sobie sprawę, że Bóg nie oczekuje od nas doskonałości. Ale jednego
jestem pewien: Moja wiara wywołuje we mnie potrzebę stałego badania i korygowania
mojego serca i moich czynów, pragnienie podobania się Jezusowi we wszystkim.
Trzymanie się Bożych wzorców nie
chroni nas przed trudnościami, ale pozwala przejść przez nie zwycięsko. Jezus
żyjący w nas to skała, na której możemy mocno się oprzeć. Bóg udziela chętnie
swej mądrości i mocy tym, którzy Go szukają. Potrzebujemy umiejętnego
postępowania według właściwych priorytetów. Nawet posiadając duchowy fundament,
możemy zniszczyć nasze małżeństwo, jeżeli praca będzie najważniejszą rzeczą w
naszym życiu. Nadal mocno pamiętam lekcję jakiej Bóg mi udzielił, gdy byłem
zbyt oddany pracy, myśląc że moja firma nie może się beze mnie obejść. Służbowo
jechałem samochodem do Moskwy. Na Białorusi miałem bardzo poważny wypadek:
połamany kręgosłup, cztery miesiące w gorsecie z gipsu. Miałem wiele czasu na
rozmyślania, analizowanie swojego życia. Wtedy uświadomiłem sobie, że muszę je
przeorganizować, nie pozwolić, by praca zjadała czas przeznaczony na sprawy
Boże czy dla rodziny.
W czasie mojej niezdolności do pracy
firma wylądowała na skraju bankructwa. W tym niezwykle trudnym okresu niczym
Hiob dziękowałem Bogu za wszystko. Bardzo głęboko zapadły w moje serce słowa:
„Nagi wyszedłem z łona matki i nagi stąd odejdę". "Bóg dał, Bóg
wziął, niech imię Pańskie będzie błogosławione". Wydawało się, że nie ma
dla nas przyszłości, a ja miałem głęboki pokój w sercu. Szybko wyzdrowiałem.
Wierzę, że to Bóg – podobnie jak Hiobowi - zaczął przywracać mi wszystko, co
straciłem. Zrozumiałem, że Bóg może
obdarzać bogactwem, niezależnie od naszych wysiłków. Nie oznacza to, że Bóg
popiera lenistwo. Podobanie się Bogu ma być najważniejsze. A praca nie może być
ważniejsza niż nasi bliscy - rodzina. Wtedy doznajemy Bożego błogosławieństwa.
Alan
Melkumian
Alan Melkumian jest współudziałowcem i członkiem
zarządu firmy Agrotrade Melkumian & Gąsior w Warszawie (handel artykułami
spożywczymi) oraz współudziałowcem firmy Fleur Agro (produkcja mieszanek
mlecznych i masła).
Wraz z żoną działają jako wolontariusze w Executive
Ministries w Ruchu Nowego Życia. Celem ich służby jest praca wśród biznesmenów.
Sprowadza się to m.in. do organizowania obiadów, na których prelegentami są
osoby wierzące, zajmujące zwykle wysoką pozycje w świecie polityki i biznesu,
dające świadectwo tego, jak Bóg odmienił i odmienia ich życie osobiste, jak ich
wiara wpływa na pracę zawodową. Prowadzą również grupy studium
biblijnego.
Alan Melkumian jest członkiem Rady Starszych zboru
Chrześcijańska Społeczność w Warszawie. (red.)
Copyright
© Słowo
i Życie 2004