Edward
Czajko
Nie lękał się gniewu radzieckich generałów
... Prezbiter
Kazimierz Muranty był moim długoletnim współpracownikiem, a ja jego, i kolegą.
Chcę go pożegnać Słowem Bożym: „Dzięki wierze Mojżesz po urodzeniu był przez
trzy miesiące ukrywany przez swoich rodziców, gdyż widzieli, że to dziecko jest
piękne, i nie ulękli się dekretu króla. Dzięki wierze Mojżesz, gdy stał się
dorosły, nie chciał uchodzić za syna córki faraona. Wolał raczej cierpieć
krzywdy razem z ludem Bożym, niż korzystać z chwilowej rozkoszy grzechu. Uważał
zniewagi znoszone dla Chrystusa za bogactwo większe od skarbów Egiptu, ponieważ
liczył na zapłatę. Dzięki wierze opuścił Egipt nie lękając się gniewu króla, bo
jakby widząc to, co niewidzialne, stał się wytrwały” (Hbr 11,23-27 wg PE).
To biblijne Słowo współgra, z zachowaniem wszystkich
proporcji, z biografią, której zarys był tu przedstawiony. Prezbiter Kazimierz
Muranty urodził się w rodzinie wierzącej, a jego ojciec był już wtedy
kaznodzieją Słowa Bożego. Otrzymał więc łaskę wzrastania w poznaniu Pana, w
atmosferze Słowa Bożego, modlitwy i chrześcijańskiego świadectwa. Ale także
ucisk, który spotykał wówczas wierzących, stał się wkrótce jego udziałem: i na
podwórku, i w szkole, gdzie los mniejszości wyznaniowej dzielił z
inowrocławskim Żydem, swoim serdecznym kolegą i przyjacielem.
Wzrastanie w łasce i poznaniu Jezusa Chrystusa w życiu
prezb. Kazimierza przerwał wybuch drugiej wojny światowej. Brat nasz,
piętnastoletni chłopiec, znalazł się na robotach przymusowych w Niemczech.
Musiał tam ciężko pracować. Za poradą listowną swoich rodziców, odnalazł po
sąsiedzku ewangelicki zbór. Wszedł do niego w niedzielę, gdy już rozpoczęło się
nabożeństwo. Jego przyjście zauważył pastor oraz inni uczestnicy nabożeństwa.
Po literze „P” na jego ubraniu poznali, że to Polak. Wkrótce podszedł do niego
mężczyzna w sile wieku, chyba diakon, i podczas śpiewania pieśni „Gott ist die
Liebe” („Bóg jest miłością”) wyrzucił go z kościoła, „częstując” dodatkowo
silnym kopniakiem. Zgorszenie, jakiego w związku z tym doznał, spowodowało, że
znalazł się w duchowym Egipcie - niewoli niewiary, świeckiego życia i grzechu.
Po wojnie zaś – w niewoli pogoni za świecką karierą i świeckimi zaszczytami,
które spodziewał się znaleźć w zawodowej służbie w wojsku. Ale Bóg łaskawy
wspomniał na syna dzieci Bożych. Dał mu łaskę nawrócenia, łaskę powrotu do
Boga. Jako oficer przyjął chrzest wiary. Opuścił duchowy Egipt, nie lękając się
gniewu radzieckich generałów w armii polskiej. Odważnie, w mundurze oficera,
dzielił się Słowem Bożym i świadectwem na nabożeństwach ewangelicznych zborów w
miejscach swoich jednostek. Później, już w cywilu, rozpoznał w sobie powołanie
do służby kaznodziejskiej w szerszym zakresie, do czego się przygotował,
kończąc studia teologiczne...
Zaiste, świadek dobry i wierny odszedł do Pana...
[Fragment
kazania wygłoszonego podczas nabożeństwa żałobnego 19.02.2004 r. – red.] ■
Copyright
© Słowo
i Życie 2004