Nina Hury
Wywiad z Piotrem Karelem - pastorem zboru w Kołobrzegu
Nina Hury: „Za swojego pastora macie
jednego z najbardziej utalentowanych przez Boga i oddanych zborowi
kaznodziejów. Życzyłbym zborowi, któremu przewodzę, takiego pastora jak br.
Piotr Karel” – to cytat z jednego z listów na 10-lecie Waszego zboru,
wklejonego do Waszej Złotej Księgi...
Piotr Karel: Ooo... To naprawdę cytat z naszej Księgi? A
któż to tak pięknie o mnie napisał? Pewnie ktoś, kto nie ma możliwości
obserwowania mnie na co dzień... Albo jakiś Amerykanin - oni lubują się w
komplementach.
To słowa pastora Andrzeja
Bajeńskiego z Warszawy, dziś naczelnego prezbitera naszego Kościoła.
No proszę! Pastor Andrzej Bajeński - to mi nawet schlebia,
choć to opinia sprzed 15 lat. Zapytam go przy okazji, czy nie zmienił zdania.
Niewiele brakowało, żebyś był
pastorem właśnie w Warszawie. Urodziłeś się w Katowicach. Przyjechałeś do
Warszawy na studia w Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej. Włączyłeś się z
rozmachem w pracę zboru na Puławskiej. Tam zamieszkałeś po ślubie, tam urodzili
się Wasi synowie. Ale w roku 1978 r. przeprowadziliście się do Kołobrzegu.
Dlaczego?
Zanim co, kilka uściśleń. Urodziłem się w Siemianowicach
Śląskich. Z tym „rozmachem” to chyba lekka przesada. Powiedziałbym raczej -
dużo szumu młodzieńczego. Na Puławskiej, gdzie pełniłem funkcję lidera
młodzieżowego, założyliśmy - chyba jako pierwsi w kręgach ewangelicznych - klub
młodzieżowy „Pod Kazalnicą” i zespół instrumentalno-wokalny „Żywe Kamienie”.
Organizowaliśmy coś w rodzaju musicali o przesłaniu ewangelizacyjnym, koncerty.
Odważyliśmy się nawet wprowadzić perkusję do kaplicy. Oj, napsułem ja krwi zacnemu Pastorowi Seniorowi Jerzemu
Sacewiczowi. Nie wszystkie nowinki przypadały mu do gustu, a z pokorą u mnie
nie było najlepiej.
Gdy
mieszkaliśmy w Warszawie urodził nam
się najstarszy syn Dawid. Kolejni synowie Ruben i Jakub (choć miejscem ich
narodzin była stolica) przyszli na świat, gdy byliśmy już w Kołobrzegu.
Czy „niewiele brakowało, bym został pastorem zboru w
Warszawie”? No cóż, Pan Bóg chroni
człowieka od niewłaściwych decyzji... Dziękuję Mu za to!
A dlaczego w ogóle zostałeś
pastorem? Marzyłeś o tym od wczesnego dzieciństwa?
Od dzieciństwa to ja chodziłem do zboru. Nie do pomyślenia było ( i nigdy nawet nie
przyszło mi to do głowy), bym w niedzielę umówił się z sympatią, bo było
oczywistością, że całą rodziną jesteśmy w Chorzowie na nabożeństwie, a potem na
próbie chóru.
W dzieciństwie marzyłem, by pracować w radzie zakładowej -
jak mój ojciec. Pytany, dlaczego chcę tam pracować, zawsze z powagą
odpowiadałem: „Bo oni tam nic nie robią, tylko kawę piją”. Potem pod namową
wujka chciałem zostać kucharzem (lubię gotować!). Ale mówiąc serio, nigdy nie
myślałem o zostaniu pastorem. Kończąc szkołę średnią chciałem składać papiery
na Politechnikę Gliwicką, ale ostatecznie wybrałem ChAT w Warszawie. A potem
już w naturalny sposób przygotowywałem się do pracy w Kościele.
Wróćmy do Kołobrzegu.
Pamiętasz, kiedy po raz pierwszy zobaczyłeś to miasto?
Chyba w 1977 roku lub trochę wcześniej. Bracia z Rady
Kościoła nieśmiało proponowali, byśmy pojechali do Białogardu - ten zbór był
„do objęcia” ze względu na przeprowadzkę pastora Sergiusza Kobusa do Gdyni. A
że w Koszalinie mieszkała wtedy rodzina Otrembów (szwagrostwo), postanowiliśmy ich
odwiedzić i przy okazji zobaczyć Białogard. Nie, nie... Proszę mnie nie ciągnąć
za język i nie pytać, co wtedy myślałem
o Białogardzie... Dla osłody zaproponowałem żonie, byśmy przy okazji
zrobili sobie wycieczkę do Kołobrzegu.
Już sama wyprawa do Kołobrzegu odbywała
się w minorowym nastroju. Sądziliśmy, że to miejsce, „gdzie diabeł mówi
dobranoc”. Gdy przyjechaliśmy do miasta, Nelli nie miała ochoty nawet wysiąść z
samochodu, ja natomiast wspiąłem się na wieżę kołobrzeskiej katedry i z tarasu
widokowego zobaczyłem z góry... nasze przyszłe miasto! Tam coś we mnie drgnęło.
Zapytałem: „Boże, czy to jest to miejsce, w którym przyjdzie nam mieszkać?”.
Ale nikomu nic nie mówiłem, nie mogłem przecież zostawić Warszawy i mojej dobrze rozwijającej się
pracy. Bóg musiał się trochę natrudzić, by nas przekonać, byśmy zdecydowali się
na przeprowadzkę do Kołobrzegu .
Przyjechaliście do Kołobrzegu,
a tu z utęsknieniem wyczekiwała Was grupka wierzących...
No nie, najpierw był rekonesans z br. Michałem
Weremiejewiczem - obecnym dyrektorem Chrześcijańskiego Instytutu Biblijnego. On
wtedy występował w roli takiej „swatki” i pod moją nieobecność „zasięgał
języka”, czy chcieliby, bym ja osiedlił się i pracował w tym mieście. Mnie
osobiście nie przerażało, że to tylko kilku wierzących, a oni - ponoć nawet
imiennie - modlili się o mnie.
Miałeś wtedy 27 lat. Głowa
pełna marzeń, serce zapału i gorliwości. Od czego zaczęliście? Jakie były Twoje
marzenia?
Pierwsze lata były bardzo frustrujące. Z grupy 10 osób,
jakie zastaliśmy w Kołobrzegu, dwa małżeństwa wyjechały. Przyobiecana wcześniej
kaplica stała się obiektem możliwym do przejęcia dopiero za osiem lat. Przez
pierwsze dwa lata nie nawrócił się żaden człowiek. Nie było młodzieży, żadnych
grających... Pytałem Boga, czy się nie pomylił, wysyłając mnie do Kołobrzegu. W
skrytości serca marzyłem wtedy o „dużym” 30-osobowym zborze...
Ale Bóg czynił swoje. Możliwość zakupu zdewastowanego
poniemieckiego kościółka była Bożym cudem i jawną Jego interwencją. Bóg ma
poczucie humoru, bo człowiekiem który najbardziej przyczynił się do tego, był
sekretarz PZPR - zawsze z rozbawieniem opowiadam tę historię...
Potem było już znacznie lepiej. Corocznie odbywały się
chrzty i ludzi przybywało, i przybywało...
Dziś jesteście licznym zborem, macie piękną
kaplicę. To wielki sukces. Jesteś dumny ze swojego Zboru?
Pewnie byłbym, gdyby to był „mój” zbór. Ale to Pański Zbór,
Chrystusowy, jak każdy inny. Nie lubię słowa sukces! Chcę raczej powiedzieć:
Bogu niech będą dzięki! W swoich odczuciach człowiek może się mylić. Ci z
Laodycei (Obj 3, 14-22) czuli się usatysfakcjonowani, a Bóg ocenił ich zupełnie
inaczej. Nie powiem jednak, że nie
jestem szczęśliwy, iż mogę prowadzić kołobrzeski
Zbór. Jest mi bardzo, bardzo bliski. Mam wspaniałych Współpracowników,
kochanych Braci i Siostry.
Jesteście chyba najbardziej
rozśpiewanym zborem w Polsce...
Może kiedyś byliśmy. Teraz młodsza generacja nie garnie się
do śpiewu moich ulubionych pieśni ze Śpiewnika Pielgrzyma (dla nich skrót ŚP
znaczy „świętej pamięci”). Proszę pojechać do Połczyna Zdroju i posłuchać jak
oni śpiewają. Serce rośnie!
... Ale sprawdza się powiedzenie, że zbór jest taki, jak jego pastor.
Potrafisz grać chyba na wszystkich instrumentach, śpiewasz, komponujesz. To
niewątpliwie talent od Boga, ale też i nabyte umiejętności. Podobno muzyka
zepsuła Ci dzieciństwo...
Co do mojego grania, to w zborze mam już kategoryczny zakaz.
Nigdy nie byłem dobrym muzykiem, choć lubiłem i nadal lubię grać i śpiewać. Mój
tata, Ferdynand, koniecznie chciał, bym grał na skrzypcach. Szczerze próbował
mnie uczyć, połamał nawet chyba z pięć smyków na mojej głowie... a ja żałuję,
że nie próbował połamać tego szóstego!
Muzyka nie popsuła mi dzieciństwa - jestem o tym absolutnie
przekonany. Tyle tylko, że zamiast ćwiczyć sonaty, gamy i inne pasaże, wolałem
ganiać za piłką, albo zbierać „skarby” na śmietnikach (na Śląsku śmietniki to
„hasioki”, a do mnie przylgnął tytuł „hasiokieninspektor”).
25-lecie skłania do bilansu, podsumowań, oceny. Spoglądając
wstecz, za co jesteś Bogu szczególnie wdzięczny?
Za co jestem wdzięczny Bogu? Ojej, jest tego naprawdę dużo:
za rodzinę, za zbór, za pomoc na wszystkich „trudnych zakrętach”, że nas
zachowywał, umacniał, za trud wychowania i inwestowania w nasze życie, za
wszelkie dobra materialne, jakimi nas obdarzył, że pozwalał nam widzieć Jego
suwerenne działanie, a szczególnie za to, że ciągle jeszcze zbawia w Kołobrzegu
tych, którzy mają być zbawieni... Nie zanudzimy Czytelników?
Życie to radości i smutki.
Często „opadały Ci ręce”? Czy były momenty zniechęcenia, kiedy miałeś życzenie
mieszkać nie w Kołobrzegu?
Święta prawda! Praca duszpasterska to nie tylko radości. Raz
z górki, raz pod górkę. Jak w życiu każdego pastora, bywały trudne momenty.
Dobrze, że jesteśmy otoczeni ludźmi przyjaznymi i szczerze wierzącymi, którzy pomagają „opadłe ręce” podnosić...
Gdy przyjeżdżaliśmy do Kołobrzegu, sądziliśmy, że pobędziemy
tu 10 lat i zmienimy klimat. Ale to już 25 lat i w dalszym ciągu chcemy tu być,
pomimo niektórych trudnych przeżyć, związanych z pracą z ludźmi.
Jakie są plany Kościoła
Chrystusowego w Kołobrzegu na najbliższe lata? Jakie będzie Wasze ”stare po nowemu”?
Żona mi radzi, żeby już skończyć z budowaniem. A byłoby
jeszcze coś niecoś do
wybudowania. Mamy działkę naprzeciwko kaplicy, którą mogą nam odebrać, jeśli
nie zaczniemy budować... Ale o to niech martwi się mój następca. Niech więc
„stare”, poniemieckie mury będą zapełniane „po nowemu”. Mam nadzieję, że na
przyszłorocznej Konferencji dowiem się czegoś więcej, jak to ma być „po nowemu”.
Który z Twoich trzech synów
przejmie „schedę po ojcu”?
Nie sądzę, żeby tęsknili za pracą pastora! Cieszę się
jednak, że są chrześcijanami i chcą służyć Bogu tymi talentami, jakie od Niego
odebrali.
Wyobraź sobie, że finanse nie stanowią problemu, jako zbór macie
pieniądze na wszystko. Jakie działania podjęlibyście?
Życzyłbym sobie, by finanse nie stanowiły problemu. Gdyby
faktycznie tak było, inwestowałbym w ludzi. Mam kilka pomysłów, ale czy warto o
nich mówić? Nie żyję w świecie fantazji...
Jaki będzie Wasz Kościół na
Jubileusz 50-lecia? Policzmy, to będzie rok 2028. Ty będziesz pełnił funkcję
„pastora honorowego”(czyt. emerytowanego) i - jeśli Pan pozwoli - będziesz miał
zaledwie 77 lat...
Już dziś jestem oszroniony siwizną. Na Jubileusz przyjdę pewnie zgarbiony z laseczką... Modlę się
tylko, bym nie był wtedy sklerotycznym dziadkiem. A czy na tym Jubileuszu
pozwolą mi zaśpiewać?
Pytanie przedostatnie. Twoja
rola w Kościele nie ogranicza się do zboru. Byłeś członkiem naczelnej rady
Kościoła, teraz jako lider okręgu wchodzisz do rady krajowej. Kilkakrotnie
byłeś typowany przez zbory na prezbitera naczelnego, ale nigdy nie zgodziłeś
się kandydować na to stanowisko. Dlaczego?
Dobre pytanie. Apostoł Paweł powiedział kiedyś, że nie
posłał go Bóg, by chrzcił, ale by zwiastował Ewangelię. Każdy człowiek musi
znać swoje miejsce w szeregu. Nie powołał mnie Bóg, bym przewodził Kościołowi.
Wprawdzie jestem Piotr i często chodzę z pękiem kluczy, ale to klucze tylko do
naszej kaplicy.
Zapomniałam
o forum międzynarodowym – Twoim zaangażowaniu w Światową Konferencję Kościołów
Chrystusowych...
Tak. Od trzech lat jestem członkiem Komitetu Wykonawczego
World Convention Churches of Christ.
Konferencja odbywa się co 4 lata w różnych regionach świata i skupia zawsze 4-5 tys. ludzi. Ostatnia
odbyła się w 2000 roku w Brisbane w Australii. Miałem przywilej być jej
uczestnikiem. W przyszłym roku, a dokładnie w dniach 28 lipca do 1 sierpnia
Konferencja odbędzie się w Brighton w Anglii. Moim pragnieniem jest umożliwić
obecność na Konferencji grupie delegatów ze Wschodniej Europy. To spory wydatek
finansowy dla każdego z uczestników, ale skoro Konferencja jest na naszym
kontynencie, może uda nam się przywieźć ludzi z Polski, Białorusi, Ukrainy i
innych mniej zamożnych krajów...
Gdybyś w 1978 r. nie wyjechał
z Warszawy, nie byłoby teraz zboru w Kołobrzegu?
Uchroń mnie, Boże, od tego rodzaju pychy. Nie sugerujesz
chyba, że Zbór w Kołobrzegu to moja zasługa? To byłoby wręcz śmieszne, gdyby
ktoś tak myślał. To Jezus Chrystus buduje Swój Kościół. My - jako ludzie -
możemy Mu najwyżej trochę poprzeszkadzać, ale On i tak sobie poradzi!
Dziękuję za rozmowę. ■
Copyright
© Słowo
i Życie 2003
|
|
|