PO ROKU
Dzisiaj
dokładnie mija rok od dnia, kiedy wieczorem rozesłałam do Przyjaciół kolejny
e-mail:
Kochani,
mam kilka dobrych wieści. Andrzej przeżył
operację. Trwała przeszło cztery godziny. Z bloku operacyjnego na oddział
przywieźli go o 18:30. Jak na takie przejście,
wyglądał dobrze. Mówił, słyszał i widział. Niestety, tętniak był bardzo
głęboko wrośnięty w miejsce krzyżowania się naczyń, była więc konieczność
odłączenia na czas operacji głównej tętnicy. Stwarza to większe
niebezpieczeństwo niedokrwienia i powikłań. Ale jak na razie tego nie widać.
Nawet na pytanie: „Jak się czujesz?”,
odpowiedział: „Dobrze”.
Jest bardzo słaby, to widać. Pojadę jutro rano,
żeby go zobaczyć i porozmawiać z lekarzem, jaki jest stan. Potem będę tam znowu
po południu.
Dzisiaj minął równo miesiąc od dnia, kiedy się to
wszystko zaczęło. Mniej więcej o tej godzinie, o której zakończyli operację,
nastąpił wtedy udar.
Kochani, to tyle. Jestem okropnie zmęczona.
Stałam tam cały dzień i czekałam. Był taki czas, kiedy powoli zaczęła się
wysączać ze mnie nadzieja. Coraz bardziej myślałam, że już się więcej nie
zobaczymy. Że nawet nie pozwolą mi go dotknąć. Dlatego każda wiadomość, prócz
tej jednej, jest dla mnie dobrą wiadomością.
Rano prosiłam Boga o słowo pocieszenia, dostałam
Psalm 17:
„Wzywam Cię, bo wysłuchujesz mnie, Boże,
Nakłoń ku mnie ucha swego, wysłuchaj słowa mego!
Okaż cudowna łaskę swoją,
Zbawco tych, którzy szukają schronienia.
W prawicy twojej przed wrogami swymi!
Strzeż mnie jak źrenicy oka.
Ukryj mnie w cieniu swych skrzydeł [...]
Ale ja dzięki sprawiedliwości ujrzę oblicze
twoje,
Kiedy się obudzę, nasycę się widokiem Twoim”.
I
przestraszyłam się tych ostatnich słów bardzo. Dlatego z takim strachem
czekałąm na koniec operacji i wybudzenie. Ale powtarzałam sobie, że
przecież miałam też inne słowa obietnicy: "Ujrzę dobroć Pana w krainie
żyjących". I wierzę, że tak będzie.
Kochani, wiem, że to już tak długo trwa, ale nie
ustawajcie. Taki słaby jest teraz Andrzej, a kiedy dzisiaj patrzyłam na
rodziny innych operowanych, ludzi w o wiele lepszym stanie, i widziałam ich
strach i bezsilność, błogosławiłam Boga z całego serca, że Go znam i że mam
Was.
Błogosławię Wam i życzę wszelkiego dobra, które
pochodzi od Niego - jedynego Boga, który może wszystko i kocha nas nieskończenie.
Idę spać. Z Bogiem.
Tak było
rok temu. Wczoraj wieczorem wspominałam te dni sprzed roku. Tak jak rok temu
upiekłam ciastka dla lekarzy i dzisiaj skoro świt zawieźliśmy im je, dziękując
za to, co rok temu zrobili. Dzisiaj Andrzej siedzi, leży, jeździł na rowerze,
czytał, jadł i niedługo zabierze mnie na spacer.
To był
najtrudniejszy rok w naszym życiu. Po przejściu szpitalnym nastąpiło drugie
tąpniecie. Andrzej dwa miesiące po wyjściu ze szpitala stracił pracę. To było i
jest dla niego równie trudne, a czasami może nawet trudniejsze.
Ale idziemy
naprzód. Już inaczej, bardziej starannie przeżywając kolejne dni. Radości są
bardziej radosne, a smutki bardziej smutne. Taka jest widać logika ludzi po
przejściach. Nie wydaje mi się, żebym całkiem doszła do siebie. Nadal jest mi
trudno: fizycznie, emocjonalnie, psychicznie. Nadal miewam lęki, czy nic się
nie stanie. Ale jak nigdy w latach przed operacją patrzę na Andrzeja. I często
podczas najprostszych czynności nie mogę się nacieszyć (o ile jest zgoda i się
nie kłócimy), że w ogóle jest, że jest właśnie taki, że widzi, słyszy, mówi lub
milczy, chodzi, siedzi...
Dziękuję
Bogu cały czas za to, że nadal możemy być razem. I dziękuję Wam wszystkim
(widząc każdego z osobna) za ten czas, w którym towarzyszyliście nam. Za
modlitwy, wsparcie, za telefony, za troskę, za odwiedziny, za obiady, za...
To tyle.
Chyba tak naprawdę to nie podziękowaliśmy Wam za ten miesiąc sprzed roku, który
spędziliśmy razem. Dziękujemy i będziemy dziękować. ■
17 lipca
2003 r.
[Przeczytaj też świadectwo Mirki i Andrzeja sprzed roku: "Przystanek Wiara, Nadzieja, Miłość"]
Copyright
© Słowo
i Życie 2003