Minęło sporo czasu od tamtych wydarzeń, a ja ciągle
pamiętam ten pogrzeb. Pogrzeb Bożego sługi. Wierzył, że był powołany przez Boga
i miał misję do wypełnienia. Był przekonany, że jego zwiastowanie popchnie
ludzi do zmiany. Ci, co go słuchali, też tak myśleli. Ale do czasu. Niewielu
przyszło, by go pożegnać. Może dlatego, że tak źle skończył? Ostatnie miesiące
życia spędził w więzieniu. Zginął jak pospolity przestępca - ścięty z rozkazu
Heroda.
Nazywał się
Jan, powszechnie zwany był Chrzcicielem. Znałem go dobrze. Przez jakiś czas
byłem jednym z jego uczniów. Przepraszam, powinienem się też przedstawić.
Nazywam się Andrzej, jestem bratem Szymona Piotra. Byłem jednym z tych, którzy
przez długi czas podążali za Janem i słuchali jego kazań, by w końcu go opuścić
i pójść za Kimś innym.
Jak to się
stało, że Jan i ja spotkaliśmy się? Któregoś dnia usłyszałem pogłoski, że w
okolicy pojawił się nowy wędrowny nauczyciel–prorok. Nie było to nic dziwnego,
gdyż wielu ich przewijało się przez nasze tereny. Jednak wiadomości, jakie do
mnie docierały, wzbudziły moją ciekawość. Ludzie mówili, że to ktoś niezwykły,
może nawet prorok. Inni twierdzili, że to Eliasz powrócił, jak zapowiedział
prorok Malachiasz, by przygotować drogę dla Mesjasza. Byli też tacy, co
zastanawiali się, czy ten Jan nie jest przypadkiem Mesjaszem, długo oczekiwanym
Wyzwolicielem...
Oczywiście,
nie brakowało też sceptyków. Jan był dość nietypowym kaznodzieją. Jego ubiór
odbiegał od przyjętych kanonów. Prawdę mówiąc, on nigdy nie wiedział, jak się
ubrać. Nosił ubranie ze skóry wielbłąda, co nadawało mu nieco dzikiego wyglądu.
Miał też dość oryginalną dietę. Jadał szarańczę i miód leśny. Niektórzy
uważali, że musi być jakimś szaleńcem, a może nawet jest opętany.
Któż mógłby
się połapać w tym natłoku różnych opinii? Postanowiłem więc sam wszystko
sprawdzić. Poszedłem nad Jordan, gdzie Jan właśnie wygłaszał jedno ze swoich
kazań. Posłuchałem chwilę. Wiele można by mówić o tym, ale z pewnością nie był
to przykład mowy, szanującej uczucia słuchaczy. Jan grzmiał: Plemię żmijowe,
któż was ostrzegł przed przyszłym gniewem? Siekiera jest już przyłożona
do korzenia drzewa... Chyba nikt nie chciałby usłyszeć czegoś takiego pod
swoim adresem.
Ale mówił
też: Oto głos wołającego na pustyni: Gotujcie drogę Pańską i prostujcie
ścieżki Jego. Brzmiało to jak wypełnienie proroctwa. Głosił, że przybliżyło
się Królestwo Boże, wzywał ludzi do wyznawania swoich grzechów. A tych, którzy
to zrobili, chrzcił w Jordanie.
Wszyscy w okolicy byli poruszeni jego pojawieniem
się. Czyżby nadchodził Mesjasz? Czy wypędzi Rzymian i przyniesie wolność? Czy
Królestwo Izraela zostanie odnowione? Każdego dnia przychodziły tłumy i z uwagą
słuchały jego słów. Wkrótce stał się bardzo popularny. Głosił z przekonaniem, a
ludzie słuchali z uwagą. Jan i tłum, nierozłączni.
Muszę wyznać,
że również byłem pod wrażeniem. Nie miałem wątpliwości, że to człowiek posłany
przez Boga, by zwiastować Słowo Boże. Że ma szczególną misję do spełnienia. Mój
podziw dla niego wzrósł, kiedy poznałem historię jego narodzenia. Jan pochodził
z rodziny kapłańskiej. Jego ojciec Zachariasz miał widzenie: Przyszedł do niego
anioł i powiedział, że jego syn już w łonie matki zostanie napełniony Duchem
Świętym, a z jego narodzenia wielu będzie miało radość i wesele. Zwróci serca
ojców ku synom i synów ku swoim ojcom. Będzie wielki przed Panem i wielu
nawróci do Pana. Będzie prorokiem takim jak Eliasz – prorokiem Najwyższego. Nie
wiem, co o tym wszystkim myślicie, ale przypuszczam, że ja chciałbym usłyszeć
takie proroctwo na temat przyszłości swojego dziecka.
Wyglądało na
to, że zanim Jan się urodził, Bóg już miał dla niego plan, powołał go do służby
i przygotował dla niego świetlaną przyszłość. Będąc synem kapłana, mógł zostać
kapłanem, a to zapewniało szacunek, wpływy i dobre kontakty. Ale on miał inny
pomysł na życie. Ku rozpaczy sąsiadów i znajomych, uparł się, że będzie
kaznodzieją. Na nic się zdały rozmowy i przekonywanie, by znalazł sobie lepsze
zajęcie, kontynuował rodzinną tradycję. Imponowało mi, że tak głęboko wierzył w
to Boże powołanie, że zrezygnował z kariery. Służył Bogu nie w świątyni w
Jerozolimie, ale gdzieś na pustyni.
Był też
odważny, nawet bardzo. Herod żył w jawnym cudzołóstwie z żoną swego brata
Filipa, a Jan nie zawahał się go publicznie napiętnować. To było ryzykowne, ale
on wierzył, że tak trzeba, by przygotować drogę. Ciągle mówił też o Kimś
większym, kto właśnie nadchodzi. O Kimś tak zacnym, że on nie jest godzien
nawet rzemyka u Jego sandałów rozwiązać...
Pewnego razu pojawił się w okolicy jakiś nowy, nikomu
nieznany nauczyciel. Przyszedł do Jana i chciał być ochrzczony. Jan musiał być
poruszony tym spotkaniem, bo na jego widok zawołał: Oto Baranek Boży, który
gładzi grzechy świata. Potem ochrzcił go w Jordanie. Zachowywał się tak,
jakby był przekonany, że to jest obiecany Mesjasz. Później dowiedziałem się, że
był to Jezus.
Następnego
dnia znowu Go spotkaliśmy. Tym razem Jan odwrócił się do mnie i znowu
powiedział: Oto Baranek Boży. Nie miałem pojęcia, co to może znaczyć.
Ale zaintrygowało mnie to i postanowiłem lepiej poznać Jezusa. Jego nauczanie
wywarło na mnie takie wrażenie, że zostałem Jego uczniem.
Tak więc, już
nigdy nie wróciłem do Jana. Zresztą nie byłem jedyny. Zrobili tak też inni jego
uczniowie. Zostawili Jana i dołączyli do grona naśladowców Jezusa. Od czasu
pojawienia się Jezusa tłumy też opuściły Jana i zaczęły podążać za nowym
nauczycielem. Teraz woleli słuchać kogoś innego. Jan stracił swą popularność,
wręcz poniósł klęskę.
Niedługo
potem usłyszałem, że Herod miał go dość i wtrącił go do więzienia. Wówczas Jan
jakby się załamał, zwątpił w swoje powołanie i sens swojej misji. Któregoś razu
przysłał swoich uczniów do Jezusa z pytaniem: Czy ty jesteś Mesjaszem? Czy
mamy czekać na innego? Nie dziwię mu się. Miał prawo mieć wątpliwości.
Zapowiadał przyjście Wyzwoliciela, a teraz sam siedział w więzieniu. Mówił o
Tym, który zwycięży zło, a oto niemoralny Herod jest górą, a on – bogobojny Jan
- bezradny w więzieniu. Nic dziwnego, że zadawał sobie takie pytania.
Podejrzewam, że długo się nad tym zastanawiał.
Wkrótce
dotarła do nas wieść, która była kolejnym potwierdzeniem, że służba Jana była jedną, wielką pomyłką.
Herod skazał go na śmierć i Jan Chrzciciel został ścięty w więzieniu. Nie jest
to chlubny koniec życia dla Bożego sługi. Potem był pogrzeb. Wielu ludzi
mówiło: Biedny Jan, wierzył, że Bóg go powołał, a tak skończył. Tyle
niespełnionych nadziei. Miał być prorokiem, takim jak Eliasz, a nie uczynił
nawet żadnego cudu. Miał zwrócić serca ojców ku dzieciom i odwrotnie, a
tymczasem zwrócił przeciwko sobie gniew Heroda. Miał być wielki przed Panem, a
skończył jak kryminalista. Totalna klęska...
Słuchałem tego, co ludzie mówili, i już miałem
przytaknąć: Tak, biedny Jan... Nagle jednak uświadomiłem sobie coś, nad czymś
wcześniej się nie zastanawiałem. Nagle zrozumiałem, że gdyby nie Jan, ja nie
spotkałbym Jezusa. Nie zostałbym Jego uczniem. Nie miałbym okazji usłyszeć i
uwierzyć, że jest Bożym Barankiem, Zbawicielem świata. Nie znałbym radości
przebaczenia grzechów. Nie wiedziałbym, jak to jest cieszyć się pewnością
zbawienia. Przegapiłbym moje spotkanie z Mesjaszem. Może on rzeczywiście był
Bożym posłańcem? Może to Bóg tak zaplanował, że jego życie zaczęło się na
pustyni, a skończyło w lochu, było krótkim błyskiem, oświetlającym
nadchodzącego Mesjasza? Może właśnie takie było jego jedyne zadanie? Nie znałem
odpowiedzi na swoje pytania, ale wiedziałem jedno: Bóg posłużył się nim, by
przyprowadzić mnie do Jezusa. Czy tylko mnie? ■
(Oprac. N.H. na podstawie wprowadzenia do wykładu na
Dorocznej Konferencji KZCh w Zakościelu w czerwcu 2003 r.)
Copyright
© Słowo
i Życie 2003