Ken Dunkerley
Brać swój krzyż
Mój kuzyn miał
dużego, pięknego psa eskimoskiego. Wabił się Sybil i był jednyn z najbardziej
łagodnych psów, które znałem. Ale miał jedną wadę - nie znosił kotów, zagryzał
je. Zawsze, kiedy zobaczył kota, konflikt był nieuchronny - walka na śmierć i
życie. Klasyczne potwierdzenie porzekadła: „Jak pies z kotem”. W domu mojej
cioci był pewien stary, mądry, doświadczony i twardy kot, co potwierdzały
liczne blizny na jego ciele. Nazywał się April. Pewnego dnia zobaczył go Sybil.
Pewnie pomyślał: „Jeszcze jeden kot - coś
na ząb”. Ale nagle April skoczył na niego i wpił mu się pazurami w kark. To
był pierwszy i ostatni raz, kiedy Sybil zaatakował April!
Każdy
wierzący doświadcza walki wewnątrz siebie. Biblia mówi, że nasza stara natura,
nasz „stary człowiek” (Rz 6,6), walczy przeciwko naszemu duchowi i naszemu
pragnieniu podobania się Bogu.
Nasza
stara natura - co to jest? To ludzki
intelekt, ludzka wola i ludzkie uczucia,
nasza skłonność, aby żyć niezależnie od Boga. Zanim postanowiliśmy naśladować
Jezusa, nasz intelekt, nasza wola i nasze uczucia kierowały nami. Chodziliśmy
swoją drogą i żyliśmy niezależnie od Boga. Kiedy jednak podjęliśmy decyzję, aby
odwrócić się od naszych grzechów i naśladować Jezusa, zaufać Jemu i oddać Mu
kierownictwo w naszym życiu, Duch Święty przyszedł do naszego życia. Od tej
chwili Duch Święty mieszka w nas, ale ludzki intelekt jeszcze istnieje w nas.
Jeszcze mamy ludzką wolę. Nasze ludzkie uczucia jeszcze działają w nas. Apostoł
Paweł określił to tak: „... stwierdzam w
sobie to prawo, że gdy chcę czynić dobro, narzuca mi się zło. Albowiem
wewnętrzny człowiek [we mnie] ma upodobanie zgodne z Prawem Bożym. W członkach
zaś moich spostrzegam prawo inne, które toczy walkę z prawem mojego umysłu...” (Rz 7,21-23 wg BT).
Jak zwyciężać w tej walce, aby „nasz stary
człowiek został wespół z Nim ukrzyżowany, aby grzeszne ciało zostało
unicestwione, byśmy już nadal nie służyli grzechowi” (Rz 6,6). W jaki sposób
mamy rozprawić się z naszym „starym człowiekiem”?
Codzienne
branie swojego krzyża
Jezus
powiedział: „Jeśli kto chce pójść za mną,
niechaj się zaprze samego siebie i bierze krzyż swój na siebie codziennie, i
naśladuje mnie” (Łk 9,23). Ludzie
w Palestynie mieli jasny obraz tego, co miał na myśli. W tamtym czasie
skazaniec brał belkę poprzeczną krzyża i niósł ją na miejsce, gdzie był
krzyżowany. To właśnie jest istota wyrażenia „wziąć krzyż swój na siebie”. To
oznacza ukrzyżować siebie. Jezus wzywa nas, żebyśmy wzięli nasz krzyż i poszli
za Nim na miejsce ukrzyżowania. Na miejsce, gdzie nasz stary człowiek, nasza
skłonność do grzechu są ukrzyżowane. Tam, gdzie pragnienie, aby żyć niezależnie
od Boga, jest ukrzyżowane i uśmiercone. To oznacza ukrzyżowanie siebie. Dlatego
Paweł mógł napisać: „Z Chrystusem jestem
ukrzyżowany; żyję więc już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus” (Gal 2,20).
Kiedy
Jezus mówi o niesieniu naszego krzyża, nie chodzi mu o krzyż, na którym On
umarł. Jezus mówi o krzyżu, na którym jest nasze imię. Kiedy wzywa, abyśmy
brali swój krzyż, wzywa, żebyśmy przychodzili i umierali. To właśnie Jezus miał
na myśli, kiedy mówił o codziennym braniu na siebie swojego krzyża, zapieraniu
się siebie i naśladowaniu Go.
Naśladować
Jezusa oznacza iść Jego śladami, czyli wzorować się na Nim, postępować
tak jak On. Mamy iść śladami Jezusa aż do ukrzyżowania. Dlatego właśnie czytamy
w Biblii, że nasza skłonność do grzechu, nasze „ja” musi być ukrzyżowane z
Chrystusem.
Ukrzyżowanie
Chciałbym
zwrócić uwagę na dwa podobieństwa pomiędzy naszym ukrzyżowaniem siebie a
ukrzyżowaniem Jezusa.
Po pierwsze - Jezus dobrowolnie
zdecydował się na ukrzyżowanie. Zgodził się nieść swój krzyż, choć była to
trudna decyzja. Kiedy upadł na oblicze swoje przed Bogiem, zmagając się z
przyjęciem cierpienia i śmierci za grzechy całego świata, modlił się: „Ojcze mój, jeśli to możliwe, niech Mnie
ominie ten kielich! Wszakże nie jak Ja chcę, ale jak Ty” (Mt 26,39). Gdy Piotr dobył miecza,
by bronić Jezusa, On powiedział: „Włóż
miecz swój do pochwy...Czy myślisz, że nie mógłbym prosić Ojca mego, a On
wystawiłby mi teraz więcej niż dwanaście legionów aniołów? (Mt 26,53). Legion składał się z 6
tys. rzymskich żołnierzy, a więc Jezus mógł więc prosić o więcej niż 72 tys.
aniołów, którzy uratowaliby Go od śmierci na krzyżu. Ale nie zrobił tego. Jezus
postanowił nieść swój krzyż, wypełnić wolę Ojca.
Codziennie
mamy wybór, czy będziemy nieść swój krzyż, czy nie. Pytanie brzmi: Czy
decydujemy się brać swój krzyż każdego dnia? Czy chcemy codziennie umierać, składać
„ciała swoje jako ofiarę żywą,
świętą, miłą Bogu” (Rz 12,1).
Mamy dobrowolnie brać na siebie
swój krzyż codziennie - czasem wiele razy w ciągu dnia. Dobrowolnie mamy godzić
się na umieranie naszego starego człowieka, naszych pragnień, aby żyć
niezależnie od Boga. Na tym polega
noszenie krzyża. Apostoł Paweł twierdził: „Ja
codziennie umieram”(1 Kor 15,31).
„To
samo słońce, które topi masło, utwardza glinę” – głosi stare amerykańskie
powiedzenie. Dwoje ludzi może doświadczać takich samych trudności w życiu i w
służbie. Jeden z nich stanie się
bardziej podobny do Chrystusa, a drugi bardziej zgorzkniały. Identyczne trudności, a różne rezultaty.
Dlaczego? Ponieważ jeden z nich podjął decyzję, aby zgodzić się na krzyż, a
drugi nie. Nie możemy zacząć umierać dla siebie, dopóki nie zdecydujemy się na
wzięcie swojego krzyża.
Po drugie - Jezus nie ukrzyżował się własnoręcznie. To niemożliwe, aby ktoś
sam się ukrzyżował. Można by przybić swoje nogi, nawet przybić jedną rękę. Ale
nie da się ukrzyżować samego siebie do
końca. Nie możemy sami ukrzyżować siebie. Nie mogę sam ukrzyżować i uśmiercić
swojego „starego człowieka”. To oznacza, że - skoro wybraliśmy ukrzyżowanie,
skoro zdecydowaliśmy się nieść swój krzyż - potrzebujemy pomocy. Nie możemy wykonać tego sami. Bóg zatem
używa dwóch sposobów, byśmy mogli ukrzyżować swojego „starego człowieka”: daje
nam Ducha Świętego i używa innych ludzi.
Apostoł Paweł stwierdza, że
przez Ducha Świętego uśmiercamy „sprawy ciała” (Rz 8,13). Bóg daje nam Ducha Świętego, by nas pouczał
i wspomagał w umieraniu dla siebie, aby Chrystus mógł w nas wzrastać. Kiedy
modlimy się: „Duchu Święty, napełnij mnie”, On przede wszystkim chce uczyć nas,
jak mamy nieść nasz krzyż, daje nam moc do tego.
Bóg
używa również ludzi, w Kościele
i poza nim, aby kształtować nas na Swoje podobieństwo. Jedyny sposób, w jaki
możemy się uświęcać, to dużo kontaktów z trudnymi ludźmi. Tylko przez nich
możemy skutecznie uśmiercić nasze ja. Bóg stawia na naszej drodze ludzi
- może to być mąż, żona, kolega, teściowa, szef, współpracownik, brat lub
siostra w Chrystusie lub misjonarz - którzy uzewnętrzniają naszego „starego
człowieka”.
Staramy
się unikać trudnych ludzi, ale Duch Święty chce prowadzić nas do nich, aby
pomóc nam nieść krzyż, by pomóc nam umrzeć dla siebie samych.
Boży charakter
Bóg troszczy się bardziej o nasz charakter niż o
naszą wygodę, naszą przyjemność, nasz komfort psychiczny i fizyczny. Im bardziej pozwalamy Bogu
kształtować nasz charakter przez upadki, trudności, przeciwności, problemy, tym
bardziej On będzie używać nas w budowaniu swego Królestwa.
Biblia
mówi, że „dziełem Boga jesteśmy,
stworzeni w Chrystusie Jezusie do dobrych uczynków” (Ef. 2,10). Jeżeli
chcemy, by Bóg używał nas, byśmy byli owocnymi w budowaniu Bożego Królestwa,
musimy pozwolić Bogu, aby kształtował w nas Boży charakter. Taki, w którym
widać owoce Ducha Świętego: „miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość,
dobroć, wierność, łagodność, wstrzemięźliwość” (Gal 5,22-23). To charakter
przesycony miłością, która „jest cierpliwa, miłość jest dobrotliwa, nie
zazdrości, miłość nie jest chełpliwa, nie nadyma się, nie postępuje
nieprzystojnie, nie szuka swego, nie unosi się, nie myśli nic złego” (1 Kor
13,4-5). Boży charakter jest wypróbowany w piecu trudnych relacji i bolesnych
doświadczeń. Sposób, w jaki Bóg może cię użyć, zależy bezpośrednio od jakości
twojego charakteru. Jeżeli hodujemy w sobie korzeń goryczy, jeśli w swoim sercu
odmawiamy przebaczenia komuś, kto nas zranił, jeśli nie jesteśmy uczciwi, jeśli
jesteśmy dumni i uważamy innych za gorszych od siebie, jeśli flirtujemy za plecami
współmałżonka lub tkwimy po uszy w moralnej nieczystości - Bóg nie użyje nas do
budowania Jego Królestwa.
Owocność w służbie to kwestia rozwoju charakteru.
Wpływ Kościoła
ma niewiele wspólnego z jego wielkością. Ma za to wiele wspólnego z pobożnością
i jakością charakterów ludzi w tym Kościele. 60-osobowa wspólnota ludzi, którzy
mają Boży charakter, będzie oddziaływać ze znacznie większą siłą niż sześćset
osób, wśród których większość stanowić będą ludzie o słabych charakterach.
Kościół może się szczycić najlepszym nauczaniem i najwspanialszym
uwielbieniem. Może być największy i
najlepszy. Jeżeli jednak jego członkowie nie będą się rozwijać i kształtować na
podobieństwo Jezusa, nie będą niczym więcej jak niewiele znacząca „miedź
brzęcząca lub cymbał brzmiący” (1 Kor 13,1).
Bóg
wciąż czeka na mężczyzn i kobiety, chłopców i dziewczyny, którzy zdecydują się
nieść swój krzyż i z własnej, nieprzymuszonej woli poddadzą się Bogu i pozwolą
Mu kształtować ich charakter. Poprzez intensywny kontakt z innymi ludźmi,
szczególnie przez trudnych ludzi, Bóg chce budować i rozwijać nasz charakter.
Ta właśnie prawda może nam pomóc zmienić radykalnie nasze relacje, zwłaszcza z
ludźmi trudnymi. Nie musimy wtedy koncentrować się na trudnościach i
przeciwnościach, ale traktować je raczej jako kolejny etap w prowadzeniu Ducha
Świętego przez proces umierania dla naszego ja, rozwoju naszego charakteru.
Wydobyć piękno
Mój
brat miał kiedyś maszynę do szlifowania kamieni. Wkładaliśmy do jej bębna
stare, brzydkie, ostre, brudne kamienie, wlewaliśmy specjalny płyn i
włączaliśmy silnik. Wychodziliśmy sobie, a maszyna pracowała. Bęben kręcił się
godzinami. Przez cały ten czas te ostre, matowe, brudne kamienie ścierały się
ze sobą, tarły i szlifowały. Jednocześnie swoją pracę wykonywał także ten płyn.
Ostre krawędzie, zamiast się nawzajem niszczyć, w wyniku wzajemnego na siebie
oddziaływania robiły się gładkie. Znikał stary brud i uwidaczniał się od dawna
ukryty piękny kolor. Na koniec, gdy wyłączaliśmy maszynę i otwieraliśmy bęben,
wyjmowaliśmy zupełnie inne kamienie: okrągłe, gładkie i piękne. Teraz dopiero
można było ich użyć do wyrobu biżuterii.
Lubię
właśnie w ten sposób myśleć o Kościele. On działa tak samo. Tak samo działa
służba i małżeństwo. Tak samo działa rodzina. Bóg wrzuca nas wszystkich razem
do jednego bębna. Jesteśmy - jak tamte kamienie - pełni cech starego człowieka:
skłonności do złego, niewłaściwych postaw, złych reakcji. Bóg posyła Ducha
Świętego, by działał w naszych kontaktach z ludźmi.
Dla
tych, którzy postanowili nieść swój krzyż, „ostre krawędzie” innych ludzi to po
prostu okazje, aby wygładzać własne kanty. Zamiast gorzknieć, obrażać się i
nadymać, pozwalają się szlifować i z czasem stają się cennymi kamieniami,
„ozdobą nauki Zbawiciela naszego, Boga” (Tt 2,10). Kiedy bierzemy swój krzyż,
bolesne kontakty z innymi ludźmi zaczynamy postrzegać jako odpowiedź na swoją
modlitwę: „Panie, ucz mnie, jak umrzeć dla siebie”.
Czy warto?
Czy
warto nieść swój krzyż? Czy warto iść śladami Jezusa aż do ukrzyżowania? Czy
warto umrzeć dla siebie, dla naszego ego?
Jezus
powiedział: „Kto bowiem chce zachować
duszę swoją, straci ją, kto zaś straci duszę swoją dla mnie, ten ją zachowa. Bo
cóż pomoże człowiekowi, choćby cały świat pozyskał, jeśli siebie samego zatraci
lub szkodę poniesie?” (Łk 9,25).
Czy
warto? Jezus mówi, że tak. Bo ten, kto chce zachować swoją duszę (swoje ego), ostatecznie ją straci. Ale ten, kto teraz
straci swoją duszę dla Jezusa i codziennie umiera dla siebie, by żyć dla
Jezusa, tak naprawdę zachowuje i swoją duszę, i daleko więcej. A więc, naprawdę
warto.
Jeżeli
jeszcze nie podjąłeś decyzji, aby iść za Jezusem, możesz zrobić to dzisiaj.
Jeśli
oddałeś już swoje życie Jezusowi, ale straciłeś pragnienie naśladowania Go,
wyraź w modlitwie swoje pragnienie niesienia własnego krzyża codziennie.
Panie
Boże, prosimy, abyś nauczył nas, jak umierać dla siebie codziennie, byśmy mogli
zwyciężyć swojego „starego człowieka”, byśmy mogli powiedzieć wraz z apostołem
Pawłem: „Z Chrystusem jestem ukrzyżowany; żyję więc już nie ja, ale żyje we
mnie Chrystus”. Amen. ■
Kazanie
wygłoszone w „Chrześcijańskiej Społeczności”
w Warszawie w marcu 2003.
Oprac. N.H.
Autor jest
Amerykaninem, mieszkającym w Polsce od 7 lat, dyrektorem polskiego oddziału
Christian and Missionary Alliance - misji wspomagającej zakładanie nowych
wspólnot wierzących.
Copyright
© Słowo
i Życie 2003