Andrzej Hara
Spichrz przywrócony do życia
- nowa kaplica w Grudziądzu
Kiedy w 1996 zacząłem pełnić funkcję pastora w Grudziądzu,
zbór nie posiadał własnej kaplicy. Nabożeństwa odbywały się w wynajętych
salach. Wiemy, oczywiście, że Kościół to nie budynki, ale na dłuższą metę była
to sytuacja męcząca i narastała potrzeba posiadania własnego obiektu. Podjąłem
kilka działań w celu pozyskania budynku, który można by zaadaptować dla potrzeb
zboru. Było to dosyć trudne, zwłaszcza że nie mieliśmy na ten cel większych funduszy.
Pewnego dnia "przypadkiem" odkryliśmy opuszczony magazyn w centrum
miasta - ponad 200-letni spichlerz. Jego właścicielem był Polak mieszkający na
stałe w Niemczech. Zadzwoniliśmy do niego i zgodził się sprzedać go stosunkowo
tanio.
Naszym poszukiwaniom towarzyszyły modlitwy, więc kiedy
kupowaliśmy ten budynek, czułem pokój w swoim sercu. Budynek był jednak w
marnym stanie technicznym (gorszym niż się nam wydawało) i potrzebowaliśmy
sporo wiary, by widzieć w nim naszą kaplicę tętniącą życiem.
Zdewastowany zabytkowy spichrz zakupiliśmy latem 1998 roku.
Zaczął się etap projektowania i uzyskiwania pozwoleń. Wymogi, zwłaszcza wojewódzkiego konserwatora zabytków, czasem
nas przerażały. Pomocne w tym względzie okazały się dla nas zmiany
administracyjne kraju. Doceniliśmy też (i wykorzystaliśmy) profesjonalistów,
jakich mamy w naszej społeczności. Pracami projektowymi i nadzorem budowlanym
pokierował br. Robert Modzelewski, a remontowo-budowlanymi br. Darek Piechowski
– obaj ze sporym doświadczeniem zawodowym w swoich branżach.
Gdy wymogi i formalności urzędowe były już za nami, z
ogromnym entuzjazmem zabraliśmy się do "wskrzeszania z martwych"
naszego spichlerza. Zaczęliśmy od remontu dachu. Trzeba go było nie tyle
wymienić, co zrobić od nowa. Przy okazji rozwiązaliśmy kwestię głębokiego na
1,5 m wykopu w miejscu, gdzie teraz mamy kuchnię i łazienki. Trzeba go było zasypać – stara zniszczona
dachówka świetnie nadawała się do tego celu i było jej akurat w sam raz. I tak
krok po kroku. W pracach remontowych uczestniczyli członkowie naszej
społeczności i – gdy było to konieczne, a nasze fundusze na to pozwalały -
firmy budowlane. Prace posuwały się dosyć szybko do momentu, kiedy skończyły
nam się pieniądze. Jesteśmy 60-osobową społecznością i potrzeby przerastały
nasze możliwości. Prosiliśmy Boga o pomoc, a odpowiedzi na modlitwy często nas
zaskakiwały.
Pamiętam sytuację, gdy mieliśmy już zrobiony dach, strop
pomiędzy parterem i piętrem, ścianki działowe, okna. Nadeszła kolej na
instalację grzewczą. A to poważna inwestycja. Nie da się tego robić na raty –
jednorazowo trzeba było wyłożyć około 8 tys. dolarów. Nie mieliśmy ani takiej
kwoty, ani w ogóle żadnych funduszy. Żona zasugerowała, bym zwrócił się o pomoc
do Polish Christian Ministries, a konkretnie do br. Pawła Bajko. Pomyślałem
sobie, że to nie ma szans powodzenia. Znaliśmy się nie tyle z widzenia, co ze
słyszenia. Br. Bajko był w Grudziądzu raz i to krótko. Takich próśb dostaje
mnóstwo, dlaczego miałby pomóc akurat nam? Zwlekałem, ale wysłałem list. Niecałe
dwa tygodnie później odebrałem telefon: „Czy to mieszkanie pastora Hary? Dzwoni
Paweł Bajko. Dostaliśmy Wasz list. Komitet Misyjny postanowił udzielić Wam
pomocy. Wysyłamy Wam osiem tys. dolarów na centralne ogrzewanie. Do
widzenia...”. Nie wierzyłem własnym uszom, ale bardzo się ucieszyłem. Moja żona
rozpłakała się z radości. Zadzwoniłem do kilku osób z naszej społeczności, by
podzielić się dobrą wiadomością. Okazało się, że nasz list dotarł do Misji
jednocześnie z dość nieoczekiwanym zasileniem funduszu Misji (realizacją
pośmiertnego zapisu). Skoro te dwie sprawy zbiegły się w czasie, zadecydowano
wspomóc właśnie nasz „spichrz”. Gdybyśmy nasz list wysłali tam wcześniej, albo
później, nie byłoby możliwości spełnienia naszej prośby. Gorąco dziękowaliśmy Bogu
za tę odpowiedź na nasze modlitwy.
Otrzymywaliśmy również pomoc z innych źródeł
- niewielkie sumy połączone razem
pozwalały kontynuować prace adaptacyjne. Za pośrednictwem pastora
Andrzeja Korytkowskiego nawiązaliśmy kontakt z organizacją Euro Team. Po
długich miesiącach negocjacji i przygotowań przyjechała do nas pierwsza grupa
młodzieży ze Szwecji. Wiadomość, iż będzie to siedem dziewcząt i jeden
mężczyzna wywołała u nas lekceważące uśmiechy. A Bóg po raz kolejny zadziwił
nas i zawstydził. Zapał i poświęcenie tych dziewcząt przełamały we mnie
stereotypy, które ograniczały moje pole widzenia. Okazało się, że nie trzeba
być ani bogatym (one były skromnymi studentkami), ani fachowcem, a nawet nie
trzeba być mężczyzną, aby pomóc w remoncie kaplicy. Efektem ich pracy było
wykonanie bardzo wielu nieskomplikowanych robót, co znacznie posunęło remont do
przodu. Spodobało im się w Grudziądzu i w nieco innym składzie przyjechały
ponownie za rok.
Wspomagali nas współwyznawcy nie tylko z zagranicy. Tomasz
Piechowski z KZCh w Płocku za symboliczną opłatą wykonał nam podłogową
instalację grzewczą w kaplicy.
Do wiosny 2002 roku wykonaliśmy około 90 proc. robót, niezbędnych do użytkowania kaplicy. Ale na
te pozostałe 10 proc. nie mieliśmy już ani funduszy, ani pomysłu na ich zdobycie. Bóg zaskoczył nas
kolejny raz. Don i Betty Orr z Christian and Missionary Alliance – to ludzie,
których On użył tym razem. To oni zorganizowali 13-osobową grupę Kanadyjczyków,
którzy mieli przyjechać do jednego z warszawskich zborów, aby pomagać w
remoncie kaplicy. Niemalże w ostatniej chwili okazało się, że Warszawa nie może
ich przyjąć. Szybkie decyzje i zjawili się w Grudziądzu. A byli wśród nich
doświadczeni fachowcy: murarz, spawacz, glazurnik, stolarz, elektryk, malarze,
majster budowlany, właściciel firmy budowlanej i hydraulik (jego dziadek był
Polakiem, który po wojnie osiadł w Kanadzie). Oznajmili na wstępie, że
przyjechali po to, by doprowadzić kaplicę do stanu używalności, czyli że oni
kończą pracę (a przyjechali na 12 dni!) i mamy pierwsze nabożeństwo.
Powiedziałem otwarcie, że nie sądzę, żeby tak dobrze im poszło. Myliłem się.
Wszystko zostało uwiecznione na filmie video. Mimo że
poznali się dopiero w Polsce, byli świetnie zorganizowani. Zrobili instalację
elektryczną, łazienki, postawili ściany działowe, położyli terakotę na schodach
i w kaplicy; wybrukowali podwórko i postawili murek oddzielający je od
sąsiedniej posesji, a od strony ulicy zrobili wyłom w murze i zainstalowali w
nim bramę wejściową; wstawili kraty w oknach, pomalowali wszystko, co było do pomalowania, i zrobili mnóstwo
innych rzeczy. Mieli w planie turystyczny wypad do Torunia, ale pojechały tylko
kobiety – mężczyźni postanowili pracować. Tempo było zaskakujące. Każdego dnia
w widoczny sposób przybliżali się do celu, który wyznaczyli sobie przed
przyjazdem. Ich entuzjazm i poświęcenie były zachętą i dla nas. Pracowaliśmy
razem nierzadko do późnych godzin nocnych. Zaczęliśmy wierzyć, że rzeczywiście
finałem będzie uroczyste nabożeństwo. Powiedziałem więc Donowi, że nie mamy
krzeseł. Wybraliśmy się do fabryki i zakupiliśmy 50 szt. – on zapłacił.
Kanadyjczycy zapłacili również za wszystkie materiały i pokryli koszty swojego
zakwaterowania i wyżywienia. Nie sposób było nie zadawać sobie pytania, czy i
my potrafimy być tak bezinteresowni i chętni, by pomagać tym, co mają się
gorzej od nas...
Nadeszła sobota. Atmosfera w całej kaplicy przypominała
mrowisko lub ul. Wielkie sprzątanie i pucowanie. W tym dniu dostarczono nam też
krzesła. Porządkowanie trwało do późnej nocy. A potem była niedziela – nasze
pierwsze niedzielne nabożeństwo w naszej lśniącej nowością kaplicy. Pamiętna
data: 24 marca 2002 roku. Wielkie radosne święto. Cały dzień spędziliśmy razem.
Zmęczeni, ale szczęśliwi dziękowaliśmy Bogu i sobie nawzajem, śpiewaliśmy,
modliliśmy się, rozmawialiśmy i jedliśmy. Don powiedział wówczas, że jest
skrajnie wyczerpany i niezwykle szczęśliwy. Wcześniej tylko raz przeżył coś
podobnego - gdy rodził się ich syn Beniamin!
A już w
poniedziałek zjawili się kolejni pomocnicy - druga grupa młodzieży z Euro Team.
Kontynuowali prace dociepleniowe na poddaszu.
Z różnych powodów odwlekaliśmy uroczystość oficjalnego
otwarcia kaplicy. Miała ona miejsce dopiero 10 maja 2003 roku. Połączyliśmy ją
z obchodem Ekumenicznych Dni Biblii. Wśród gości był m.in. pastor W. Andrzej
Bajeński - naczelny prezbiter naszego Kościoła.
Tak oto, dzięki Bogu i ludziom, których On używał,
ożywiliśmy nasz spichrz. Kiedy patrzę na naszą kaplicę, wspominam
jej remont i otwarcie, nasuwa mi się jedna myśl - wskrzeszenie z martwych.
Ciągle jeszcze sporo prac remontowych przed nami: musimy np. przejść na
ogrzewanie gazowe (elektryczne jest zbyt kosztowne), zrobić elewację
zewnętrzną, wykończyć poddasze. Ale ogromnie cieszymy się z naszego miejsca
zgromadzeń i chcemy wykorzystywać je jak najlepiej. W tygodniu udostępniamy
pomieszczenia szkole języka angielskiego. Kaplica może pomieścić około 100
osób.
Mieliśmy już wcześniej własną kaplicę, ale na obrzeżach
miasta – dlatego sprzedaliśmy ją. Teraz jesteśmy w samym centrum, obok ratusza.
Na staromiejski rynek, na którym często urządzaliśmy akcje ewangelizacyjne,
jest 200 m. Nasz oficjalny adres to Spichrzowa 44, ale wejście do kaplicy jest
od ulicy Prostej. „Biblijny adres” – skomentował jeden z gości. Rzeczywiście.
Tak nazywała się też ulica w Damaszku, przy której zatrzymał się Saul, gdzie
„poszedł Ananiasz, i wszedł do domu, włożył na niego ręce i rzekł: Bracie
Saulu, Pan Jezus, który ci się ukazał w drodze, jaką szedłeś, posłał mnie, abyś
przejrzał i został napełniony Duchem Świętym. I natychmiast opadły z oczu jego
jakby łuski i przejrzał, wstał i został ochrzczony” (Dz 9,11-18). Mamy
nadzieję, że i na naszej „Prostej” Bóg będzie nas używać, a ludzie będą
odzyskiwać tutaj duchowy wzrok.
„Ziarnem jest Słowo Boże” – powiedział Jezus wyjaśniając
uczniom przypowieść o siewcy. Chcemy, aby „Chrześcijańska Społeczność” w
Grudziądzu była spichlerzem tego Ziarna. Aby nasz spichrz był miejscem, o
którym będzie wiadomo, że Słowo Boże jest tam głoszone, a zgromadzający się tam
ludzie są wiernymi tego Słowa wykonawcami – „ozdobą nauki Zbawiciela” (Tt
2,10). ■
Copyright
© Słowo
i Życie 2003