Słowo i Życie - numer 2/2003


Andrzej Hara


Spichrz przywrócony do życia 

- nowa kaplica w Grudziądzu

 

Kiedy w 1996 zacząłem pełnić funkcję pastora w Grudziądzu, zbór nie posiadał własnej kaplicy. Nabożeństwa odbywały się w wynajętych salach. Wiemy, oczywiście, że Kościół to nie budynki, ale na dłuższą metę była to sytuacja męcząca i narastała potrzeba posiadania własnego obiektu. Podjąłem kilka działań w celu pozyskania budynku, który można by zaadaptować dla potrzeb zboru. Było to dosyć trudne, zwłaszcza że nie mieliśmy na ten cel większych funduszy. Pewnego dnia "przypadkiem" odkryliśmy opuszczony magazyn w centrum miasta - ponad 200-letni spichlerz. Jego właścicielem był Polak mieszkający na stałe w Niemczech. Zadzwoniliśmy do niego i zgodził się sprzedać go stosunkowo tanio.

Naszym poszukiwaniom towarzyszyły modlitwy, więc kiedy kupowaliśmy ten budynek, czułem pokój w swoim sercu. Budynek był jednak w marnym stanie technicznym (gorszym niż się nam wydawało) i potrzebowaliśmy sporo wiary, by widzieć w nim naszą kaplicę tętniącą życiem.

Zdewastowany zabytkowy spichrz zakupiliśmy latem 1998 roku. Zaczął się etap projektowania i uzyskiwania pozwoleń. Wymogi, zwłaszcza  wojewódzkiego konserwatora zabytków, czasem nas przerażały. Pomocne w tym względzie okazały się dla nas zmiany administracyjne kraju. Doceniliśmy też (i wykorzystaliśmy) profesjonalistów, jakich mamy w naszej społeczności. Pracami projektowymi i nadzorem budowlanym pokierował br. Robert Modzelewski, a remontowo-budowlanymi br. Darek Piechowski – obaj ze sporym doświadczeniem zawodowym w swoich branżach.

Gdy wymogi i formalności urzędowe były już za nami, z ogromnym entuzjazmem zabraliśmy się do "wskrzeszania z martwych" naszego spichlerza. Zaczęliśmy od remontu dachu. Trzeba go było nie tyle wymienić, co zrobić od nowa. Przy okazji rozwiązaliśmy kwestię głębokiego na 1,5 m wykopu w miejscu, gdzie teraz mamy kuchnię i łazienki.  Trzeba go było zasypać – stara zniszczona dachówka świetnie nadawała się do tego celu i było jej akurat w sam raz. I tak krok po kroku. W pracach remontowych uczestniczyli członkowie naszej społeczności i – gdy było to konieczne, a nasze fundusze na to pozwalały - firmy budowlane. Prace posuwały się dosyć szybko do momentu, kiedy skończyły nam się pieniądze. Jesteśmy 60-osobową społecznością i potrzeby przerastały nasze możliwości. Prosiliśmy Boga o pomoc, a odpowiedzi na modlitwy często nas zaskakiwały. 

Pamiętam sytuację, gdy mieliśmy już zrobiony dach, strop pomiędzy parterem i piętrem, ścianki działowe, okna. Nadeszła kolej na instalację grzewczą. A to poważna inwestycja. Nie da się tego robić na raty – jednorazowo trzeba było wyłożyć około 8 tys. dolarów. Nie mieliśmy ani takiej kwoty, ani w ogóle żadnych funduszy. Żona zasugerowała, bym zwrócił się o pomoc do Polish Christian Ministries, a konkretnie do br. Pawła Bajko. Pomyślałem sobie, że to nie ma szans powodzenia. Znaliśmy się nie tyle z widzenia, co ze słyszenia. Br. Bajko był w Grudziądzu raz i to krótko. Takich próśb dostaje mnóstwo, dlaczego miałby pomóc akurat nam? Zwlekałem, ale wysłałem list. Niecałe dwa tygodnie później odebrałem telefon: „Czy to mieszkanie pastora Hary? Dzwoni Paweł Bajko. Dostaliśmy Wasz list. Komitet Misyjny postanowił udzielić Wam pomocy. Wysyłamy Wam osiem tys. dolarów na centralne ogrzewanie. Do widzenia...”. Nie wierzyłem własnym uszom, ale bardzo się ucieszyłem. Moja żona rozpłakała się z radości. Zadzwoniłem do kilku osób z naszej społeczności, by podzielić się dobrą wiadomością. Okazało się, że nasz list dotarł do Misji jednocześnie z dość nieoczekiwanym zasileniem funduszu Misji (realizacją pośmiertnego zapisu). Skoro te dwie sprawy zbiegły się w czasie, zadecydowano wspomóc właśnie nasz „spichrz”. Gdybyśmy nasz list wysłali tam wcześniej, albo później, nie byłoby możliwości spełnienia naszej prośby. Gorąco dziękowaliśmy Bogu za tę odpowiedź na nasze modlitwy.

Otrzymywaliśmy również pomoc z innych  źródeł -  niewielkie sumy połączone razem  pozwalały kontynuować prace adaptacyjne. Za pośrednictwem pastora Andrzeja Korytkowskiego nawiązaliśmy kontakt z organizacją Euro Team. Po długich miesiącach negocjacji i przygotowań przyjechała do nas pierwsza grupa młodzieży ze Szwecji. Wiadomość, iż będzie to siedem dziewcząt i jeden mężczyzna wywołała u nas lekceważące uśmiechy. A Bóg po raz kolejny zadziwił nas i zawstydził. Zapał i poświęcenie tych dziewcząt przełamały we mnie stereotypy, które ograniczały moje pole widzenia. Okazało się, że nie trzeba być ani bogatym (one były skromnymi studentkami), ani fachowcem, a nawet nie trzeba być mężczyzną, aby pomóc w remoncie kaplicy. Efektem ich pracy było wykonanie bardzo wielu nieskomplikowanych robót, co znacznie posunęło remont do przodu. Spodobało im się w Grudziądzu i w nieco innym składzie przyjechały ponownie za rok.

Wspomagali nas współwyznawcy nie tylko z zagranicy. Tomasz Piechowski z KZCh w Płocku za symboliczną opłatą wykonał nam podłogową instalację grzewczą w kaplicy.

Do wiosny 2002 roku wykonaliśmy około 90 proc. robót,  niezbędnych do użytkowania kaplicy. Ale na te pozostałe 10 proc. nie mieliśmy już ani funduszy, ani  pomysłu na ich zdobycie. Bóg zaskoczył nas kolejny raz. Don i Betty Orr z Christian and Missionary Alliance – to ludzie, których On użył tym razem. To oni zorganizowali 13-osobową grupę Kanadyjczyków, którzy mieli przyjechać do jednego z warszawskich zborów, aby pomagać w remoncie kaplicy. Niemalże w ostatniej chwili okazało się, że Warszawa nie może ich przyjąć. Szybkie decyzje i zjawili się w Grudziądzu. A byli wśród nich doświadczeni fachowcy: murarz, spawacz, glazurnik, stolarz, elektryk, malarze, majster budowlany, właściciel firmy budowlanej i hydraulik (jego dziadek był Polakiem, który po wojnie osiadł w Kanadzie). Oznajmili na wstępie, że przyjechali po to, by doprowadzić kaplicę do stanu używalności, czyli że oni kończą pracę (a przyjechali na 12 dni!) i mamy pierwsze nabożeństwo. Powiedziałem otwarcie, że nie sądzę, żeby tak dobrze im poszło. Myliłem się.

Wszystko zostało uwiecznione na filmie video. Mimo że poznali się dopiero w Polsce, byli świetnie zorganizowani. Zrobili instalację elektryczną, łazienki, postawili ściany działowe, położyli terakotę na schodach i w kaplicy; wybrukowali podwórko i postawili murek oddzielający je od sąsiedniej posesji, a od strony ulicy zrobili wyłom w murze i zainstalowali w nim bramę wejściową; wstawili kraty w oknach, pomalowali wszystko, co  było do pomalowania, i zrobili mnóstwo innych rzeczy. Mieli w planie turystyczny wypad do Torunia, ale pojechały tylko kobiety – mężczyźni postanowili pracować. Tempo było zaskakujące. Każdego dnia w widoczny sposób przybliżali się do celu, który wyznaczyli sobie przed przyjazdem. Ich entuzjazm i poświęcenie były zachętą i dla nas. Pracowaliśmy razem nierzadko do późnych godzin nocnych. Zaczęliśmy wierzyć, że rzeczywiście finałem będzie uroczyste nabożeństwo. Powiedziałem więc Donowi, że nie mamy krzeseł. Wybraliśmy się do fabryki i zakupiliśmy 50 szt. – on zapłacił. Kanadyjczycy zapłacili również za wszystkie materiały i pokryli koszty swojego zakwaterowania i wyżywienia. Nie sposób było nie zadawać sobie pytania, czy i my potrafimy być tak bezinteresowni i chętni, by pomagać tym, co mają się gorzej od nas...

Nadeszła sobota. Atmosfera w całej kaplicy przypominała mrowisko lub ul. Wielkie sprzątanie i pucowanie. W tym dniu dostarczono nam też krzesła. Porządkowanie trwało do późnej nocy. A potem była niedziela – nasze pierwsze niedzielne nabożeństwo w naszej lśniącej nowością kaplicy. Pamiętna data: 24 marca 2002 roku. Wielkie radosne święto. Cały dzień spędziliśmy razem. Zmęczeni, ale szczęśliwi dziękowaliśmy Bogu i sobie nawzajem, śpiewaliśmy, modliliśmy się, rozmawialiśmy i jedliśmy. Don powiedział wówczas, że jest skrajnie wyczerpany i niezwykle szczęśliwy. Wcześniej tylko raz przeżył coś podobnego - gdy rodził się ich syn Beniamin!

 A już w poniedziałek zjawili się kolejni pomocnicy - druga grupa młodzieży z Euro Team. Kontynuowali prace dociepleniowe na poddaszu.

Z różnych powodów odwlekaliśmy uroczystość oficjalnego otwarcia kaplicy. Miała ona miejsce dopiero 10 maja 2003 roku. Połączyliśmy ją z obchodem Ekumenicznych Dni Biblii. Wśród gości był m.in. pastor W. Andrzej Bajeński - naczelny prezbiter naszego Kościoła.

Tak oto, dzięki Bogu i ludziom, których On używał, ożywiliśmy nasz spichrz. Kiedy patrzę na naszą kaplicę, wspominam jej remont i otwarcie, nasuwa mi się jedna myśl - wskrzeszenie z martwych. Ciągle jeszcze sporo prac remontowych przed nami: musimy np. przejść na ogrzewanie gazowe (elektryczne jest zbyt kosztowne), zrobić elewację zewnętrzną, wykończyć poddasze. Ale ogromnie cieszymy się z naszego miejsca zgromadzeń i chcemy wykorzystywać je jak najlepiej. W tygodniu udostępniamy pomieszczenia szkole języka angielskiego. Kaplica może pomieścić około 100 osób.

Mieliśmy już wcześniej własną kaplicę, ale na obrzeżach miasta – dlatego sprzedaliśmy ją. Teraz jesteśmy w samym centrum, obok ratusza. Na staromiejski rynek, na którym często urządzaliśmy akcje ewangelizacyjne, jest 200 m. Nasz oficjalny adres to Spichrzowa 44, ale wejście do kaplicy jest od ulicy Prostej. „Biblijny adres” – skomentował jeden z gości. Rzeczywiście. Tak nazywała się też ulica w Damaszku, przy której zatrzymał się Saul, gdzie „poszedł Ananiasz, i wszedł do domu, włożył na niego ręce i rzekł: Bracie Saulu, Pan Jezus, który ci się ukazał w drodze, jaką szedłeś, posłał mnie, abyś przejrzał i został napełniony Duchem Świętym. I natychmiast opadły z oczu jego jakby łuski i przejrzał, wstał i został ochrzczony” (Dz 9,11-18). Mamy nadzieję, że i na naszej „Prostej” Bóg będzie nas używać, a ludzie będą odzyskiwać tutaj duchowy wzrok.

„Ziarnem jest Słowo Boże” – powiedział Jezus wyjaśniając uczniom przypowieść o siewcy. Chcemy, aby „Chrześcijańska Społeczność” w Grudziądzu była spichlerzem tego Ziarna. Aby nasz spichrz był miejscem, o którym będzie wiadomo, że Słowo Boże jest tam głoszone, a zgromadzający się tam ludzie są wiernymi tego Słowa wykonawcami – „ozdobą nauki Zbawiciela” (Tt 2,10). 

Copyright © Słowo i Życie 2003
Słowo i  Życie - strona główna