Joanna Dziewulak
Biblia była w moim domu, ale do niej nie zaglądałam
Przygotowuję się do przyjęcia chrztu świętego i złożenia w zborze
świadectwa mojej wiary. Związane z tym emocje mogę porównać tylko do tych,
które towarzyszyły mi 35 lat temu, kiedy brałam ślub. To mocne przeżycie. Nie
sądziłam, że takie emocje czekają mnie raz jeszcze i to z powodu mojej wiary.
Parę słów o sobie. Mam jednego syna. Trzy lata temu
owdowiałam. Mama zmarła przed 13 laty, ojciec wcześniej. Nie mam rodzeństwa ani
krewnych, ale mam przyjaciół.
Ukończyłam psychologię na Uniwersytecie Warszawskim
i przez wiele lat zajmowałam się szeroko pojętą pomocą psychologiczną.
Najdłużej pracowałam w służbie zdrowia w poradni odwykowej. Prowadziłam terapię
dla uzależnionych od alkoholu, a też grupy wsparcia dla ich rodzin. W ubiegłym
roku straciłam pracę. Aktualnie jestem na emeryturze. Teraz udzielam się w
organizacjach społecznych – pomagam z potrzeby serca.
Wychowałam się w rodzinie katolickiej, dość
liberalnie traktującej zalecenia Kościoła. Na msze chodziłam bardziej z
obowiązku niż z potrzeby. Przekazy o śmierci Jezusa na krzyżu były dla mnie
abstrakcją. Najchętniej modliłam się w samotności w pustym kościele. Dopiero w
dorosłym życiu świadomie zwróciłam się do Boga jak do Ojca, Przyjaciela.
Modliłam się po swojemu, prowadziłam rozmowy z Bogiem, dziękowałam i pytałam.
Podświadomie szukałam czegoś więcej, odczuwałam niedosyt. Nie znałam odpowiedzi
na moje pytania o sens życia i cierpienia. Obserwując siebie, kwestionując
swoje myśli, chęci, motywy i działania, nie byłam z siebie zadowolona, ale
stawałam się coraz bardziej świadoma i wrażliwa, lepiej rozumiałam siebie i
innych. Analizując różne sytuacje, zdarzenia, utwierdzałam się w przekonaniu,
że w życiu nie ma przypadków.
Od początku lat 90. zaczął się dla mnie bardzo
trudny okres w życiu, żeby nie powiedzieć tragiczny. Pasmo różnych niepowodzeń,
długich ciężkich chorób i śmierć najbliższych, zawirowania w życiu osobistym.
Wszystko to spadło na mnie dość nieoczekiwanie. Potrzebowałam pomocy. Pełna
pokory modliłam się na pewno częściej, prosząc Boga o odmianę losu, o litość,
miłosierdzie i prowadzenie. Wierzyłam, że u Boga wszystko jest możliwe. Wtedy
nie znałam jeszcze Jezusa jako swojego Zbawiciela, ale po modlitwie odczuwałam
ulgę, nie byłam sama ze swoim cierpieniem. Pamiętam, że pytałam Boga, czego te
doświadczenia mają mnie nauczyć, bo przecież nic nie dzieje się bez powodu, i
to, co mnie spotyka, musi czemuś służyć. Te rozmowy z Bogiem bardzo mi
pomagały, dodawały sił i otuchy. Prosiłam o dar i łaskę Ducha Świętego i
prowadzenie każdego dnia.
I wtedy „przypadkiem” trafiłam do Chrześcijańskiej
Społeczności – na letni kurs języka angielskiego. Było to dwa lata temu. Życie
nabrało tempa. Spotkałam nowych wspaniałych ludzi. Przyszłam na niedzielne
nabożeństwo i... przeżyłam szok. Ludzie pogodni. Modlą się z takim zapałem,
szczerze, zapamiętale, radośnie śpiewają pieśni, wielbią Chrystusa, dziękują za
wszystko Bogu. I ta niepowtarzalna atmosfera. Poczułam, że stało się coś
niezwykłego. Pierwszy raz w życiu modliłam się inaczej, śpiewałam wychwalając
Jezusa-Zbawcę. Byłam wzruszona do łez – dosłownie. Pamiętam, że wyszłam z
kaplicy zapłakana i oczarowana. Już wtedy czułam, że to jest to. Wkrótce potem
zapisałam się do Artura na naukę języka angielskiego w oparciu o tekst Biblii.
Ta perspektywa ucieszyła mnie i wydała mi się bardzo atrakcyjna. Nie myliłam
się. Odkryłam coś, czego mi brakowało, choć zawsze było w zasięgu ręki. Biblia była w moim domu, ale
dotąd nigdy do niej nie zaglądałam. Teraz zaczęłam ją czytać. Odkrywałam
Prawdę. Poznawałam Dobrą Nowinę o Bożym przebaczeniu w Jezusie Chrystusie, że
On umarł na krzyżu za moje grzechy i poniósł za nie karę. Że Jego ofiara jest
przed Bogiem zadośćuczynieniem za moje grzechy – sama nie byłabym w stanie tego
zrobić. Śmierć Jezusa na krzyżu przestała być dla mnie abstrakcją – w niej było
moje zbawienie. Zmieniła się jakość mojej wiary. Zapragnęłam narodzić się na
nowo i już wiedziałam jak. Zrozumiałam, że jestem grzesznikiem i nie jestem w
stanie zbawić się sama. Jezus umarł za mnie na krzyżu i jedynym sposobem, by
być zbawionym, jest wyznać Mu swoje grzechy i szczerze prosić, by stał się moim
Zbawicielem i Panem. Uczyniłam to i chcę potwierdzić chrztem przez zanurzenie.
Wierzę, że Duch Święty mieszka w świątyni, jaką jest serce moje i każdego
człowieka, który przyjął Jezusa jako swojego Pana i Zbawiciela.
Panie Jezu, Ty mnie zbawiłeś, Ty jesteś Synem Bożym. Bądź moim
światłem. Powierzam Ci moje życie. Bądź moim Panem. Spraw, abym trwała w Tobie
teraz i na wieki. Jezu, ufam Tobie. ■
Warszawa, maj 2003 r.
Copyright
© Słowo
i Życie 2003