numer 3/2002
Copyright
© Słowo
i Życie 2002
WSPÓLNE ŻYCIE I SŁUŻBA
- rozmowa z Delą i Pawłem Bajko
Czerwiec 2001 oznacza pięćdziesiąt lat Waszego wspólnego życia
w małżeństwie. Jak się to zaczęło? Gdzie się poznaliście?
Dela Bajko: Poznaliśmy się w Niemczech w 1946 roku, w obozie
przejściowym dla wysiedleńców w Ludenscheid (Westfalia). Była tam liczna
grupa wierzącej młodzieży. Mieliśmy spotkania, nabożeństwa - tam też spotkaliśmy
się.
Paweł Bajko: W tym czasie byłem studentem Seminarium Teologicznego.
Po zajęciach uprawialiśmy różne dyscypliny sportowe. Na przykład, w siatkówkę
graliśmy o czwartej rano!
D.B.: Ale ja nie wstawałam o czwartej rano.
P.B.: Dela była zawsze w przeciwnej drużynie. Ja strzelałem
ostre szczupaki i zawsze w nią trafiałem. Po prostu wchodziła mi pod rękę...
W sporcie byliście zatem przeciwnikami. Kiedy staliście się sprzymierzeńcami
w życiu?
P.B.: Oboje byliśmy aktywni w Kościele. Podczas częstych wyjazdów
do zborów tak się składało, że moje miejsce było zawsze koło niej. A tematów
do rozmowy było bez liku.
D.B.: Razem świadczyliśmy o Panu. I tak poznawaliśmy się.
Mnie się spodobała jego gorliwość w głoszeniu Ewangelii.
Gdzie ślubowaliście sobie?
D.B.: To długa historia. Paweł oświadczył mi się, kiedy miałam
już wyjechać do Anglii.
P.B.: Daliśmy sobie słowo w ogrodzie, pod gruszą. Ona dała
mi gruszki, a ja jej swoje serce i od tego czasu w każdą rocznicę naszych
zaręczyn kupuję gruszki!
D.B.: Wkrótce zaczęła się emigracja. Wyjechałam do Anglii
z pierwszym transportem dziewcząt. Mój brat, który wyjechał do Kanady, sugerował,
bym razem z Kazią, moją siostrą, przyjechała do niego. Tak też uczyniłyśmy.
Paweł nadal przebywał w Niemczech. Nasze narzeczeństwo na odległość trwało
blisko pięć lat.
P.B.: Lata te wypełnione były pracą wśród młodzieży, nadal
przebywającej w obozach przejściowych. Po ukończeniu trzyletniego Seminarium
Ewangeliczno-Baptystycznego zapisałem się na przydział emigracyjny do Stanów
Zjednoczonych i czekałem, aż znajdzie się tam sponsor. Bóg tak zdarzył,
że został nim człowiek wierzący - brat Leonowicz z Polesia, który znał mego
ojca. Podpisał stosowne dokumenty, sadząc że sprowadza mego ojca. W końcu
listopada 1950 r. przybyłem do Nowego Yorku.
Krótko przed wyjazdem z Niemiec poznałem amerykańskiego misjonarza Kościoła
Chrystusoweg br. Earla Stuckenbrucka i jego rodzinę. Miało to wielki wpływ
na moje późniejsze losy. Dzięki niemu już po tygodniu pobytu w Ameryce znalazłem
się na studiach w Eastern Christian Institute w Orange, N.J. Uczelnia zapewniła
mi bezpłatne kształcenie, zaś lokalny amerykański zbór opłacał mieszkanie
i wyżywienie.
Podczas wielkanocnych wakacji w 1951 r. pojechałem do mojej narzeczonej
- Deli, która mieszkała wraz z rodziną w Toronto, w Kanadzie. Ustaliliśmy
dzień ślubu na 16 czerwca 1951 roku.
D.B.: Paweł przyjechał z jedną walizeczką, a połowę jej zawartości
stanowiły listy, które otrzymał ode mnie w ciągu pięciu lat. Datę ślubu ustaliliśmy,
ale aby zrealizować nasze zamiary, musiałam kupić mu bilet, ślubny garnitur,
obrączki...
P.B.: Można powiedzieć, że mnie sobie "kupiła"!
D.B.: Ale "opłaciło mi się".
P.B.: Po ślubie byliśmy razem w Kanadzie przez trzy miesiące
i znowu nastąpił rok rozłąki. Dela oczekiwała na wizę do USA, podczas gdy
ja wróciłem kontynuować studia.
D.B.: Kiedy urodziła się Iwonka, nasze pierwsze dziecko,
Paweł właśnie zdawał ostateczne egzaminy, kończył studia i był ordynowany
- przyjechał więc dwa tygodnie później. Pamiętam, jak pokonywał po dwa-trzy
stopnie, biegnąc na górę, by zobaczyć córeczkę. Wspólnie wybraliśmy jej
imię. Po trzech miesiącach wspólnego rodzinnego życia i po otrzymaniu wizy
dla mnie i dla Iwonki, znowu dzięki br. E. Stuckenbruckowi, pojechaliśmy
- tym razem już wszyscy - do Stanów, do Milligan College w Tennessee, gdzie
Paweł kontynuował wyższe studia. Rok później otrzymał dyplom i właśnie w
tym uroczystym dniu Iwonka zaczęła chodzić i trochę mówić. Po latach ona
też ukończyła tę samą uczelnię, a potem nasi synowie: Jurek i Jędrek, a także
nasz najstarszy wnuk. Obecnie nasz drugi wnuk tam studiuje - to już trzecie
pokolenie.
W 1954 r. Paweł został powołany na dyrektora Wydziału Misyjnego przy Eastern
Christian College w Orange, N.J.
Brata praca wymagała długich, odległych wyjazdów. Jak to wpływało
na rodzinę?
D.B.: Kochaliśmy się jeszcze mocniej. Rzadko się widywaliśmy,
więc po każdym powrocie Pawła tylko cieszyliśmy się sobą, nie marnowaliśmy
czasu na kłótnie.
PB.: Moje częste wyjazdy nie sprzyjały życiu rodzinnemu.
Pamiętam, jak po trzymiesięcznej nieobecności mały Jurek mnie nie poznał.
W Waszym domu zawsze było również biuro Misji. Jak udawało się
oddzielać sprawy służbowe od rodzinnych?
D.B.: To nie stanowiło żadnego problemu. Nawet było na rękę.
Wypełniałam obowiązki rodzinne, a potem mogłam zająć się biurem.
P.B.: Ponieważ dużo podróżowałem i nocowałem w różnych domach,
to i u nas często bywali goście. W ciągu dnia byliśmy z gośćmi, a wieczorem,
jeśli to było konieczne, mogliśmy się zająć sprawami biurowymi.
Gdyby każdy gość wpisał się do rodzinnej księgi gości, jaka byłaby
ich liczba?
P.B.: Niestety, nie posiadamy takiej księgi. Mieliśmy mnóstwo
gości. Zapisaliby niejedną księgę. Kiedy budowałem nasz dom, powiedziałem:
"To dom Boży, otwarty dla każdego". I żartobliwie bywa on nazywany "hotelem
Bajków".
Przyjezdni dostawali od was wszelką pomoc: duchową, materialną,
medyczną, emigracyjną, prawną i trudno wyliczyć, jaką jeszcze. Czy nigdy,
jako rodzina, nie przeżywaliście niedostatku materialnego?
D.B.: Początki były trudne. Pierwsze nasze meble, używane
oczywiście, kupowaliśmy w Armii Zbawienia. Dzieci ubierałam w ofiarowane
przez znajomych ubrania po ich dzieciach. To jednak nie miało znaczenia. Byliśmy
razem, zdrowi, kochaliśmy się. Bóg nam błogosławił.
P.B.: Bez względu na status materialny dziesięcinę zawsze
oddawaliśmy Panu.
Ktoś napisał: "Jeśli przychodzi przyzwyczajenie, wychodzi z domu
miłość". Co wzmacniało więzy waszego małżeństwa?
D.B.: Miłość, która "wszystko zakrywa i wszystko znosi".
Miłość trzeba pielęgnować, ale u nas to było naturalne.
Komu łatwiej przychodziło słowo "przepraszam"?
P.B.: Obojgu - nigdy nie poszliśmy spać bez pojednania.
O czym marzą małżonkowie na swoje Złote Gody?
D.B.: Aby resztę naszego życia przeżyć tak szczęśliwie jak
te 50 lat.
Wasze życie jest nierozłącznie związane z Kościołem Chrystusowym
w Polsce...
P.B.: Tak. Już jako 12-letni chłopak grałem w dętej orkiestrze
zborowej, która służyła Panu nie tylko w lokalnym zborze w Targoszycach na
Polesiu (jednym z największych w Polsce, mój ojciec był tam prezbiterem),
ale i w pracy ewangelizacyjnej w wioskach i miastach na Polesiu, Wołyniu
i Białostocczyźnie oraz podczas ogólnopolskich zjazdów Zjednoczenia Kościołów
Chrystusowych.
A po wojnie, znalazłszy się w USA, nie zapomniał Brat o Polsce...
P.B.: Gdy w 1954 roku Eastern Christian Institute w Orange,
New Jersey stworzył nowy dział pod nazwą Department of Missions (Oddział
Misyjny), a mnie powołano na stanowisko jego dyrektora, dziękowałem Panu,
że otworzył mi drzwi do głoszenia Ewangelii wśród Słowian. Najmilszym był
mi mój naród i po pierwszej trzymiesięcznej wizycie w Polsce w 1960 roku,
całym sercem włączyliśmy się w niesienie Dobrej Nowiny dla rodaków. Z biegiem
czasu działalność Oddziału Misyjnego przeistoczyła się w Polską Chrześcijańską
Misję, czyli Polish Christian Ministries.
W tę działalność aktywnie włączyła się również Żona...
D.B.: Tak, oczywiście. A zaczęło się od listu pewnej siostry
z mojego zboru, której mąż zmarł, a ona została z dwojgiem małych dzieci.
"Jakoś je wykarmię - pisała - ale ubrać nie mogę". Przedstawiłam jej sprawę
w amerykańskim zborze, do którego wówczas należałam i zebrałam dość rzeczy,
by wysłać dwie duże paczki. Potem wierzący z sąsiednich i dalszych zborów
już bez proszenia przekazywali mi używane rzeczy i przez długie lata wysyłaliśmy
mnóstwo paczek. Wymagało to dużo czasu, ale listy z podziękowaniami aż nadto
wynagradzały ten trud.
Zawsze lubiłam śpiew i muzykę, a po przyjeździe do Ameryki zachwycałam
się nowymi pieśniami. Chciałam, by i w Polsce je śpiewano, zaczęłam więc
tłumaczyć je na Polski. Najpierw były to refreny, bo właśnie Jurek Bajeński
i Kostek Jakoniuk wrócili do kraju i organizowali pierwsze obozy młodzieżowe.
Nasz śpiewniczek z refrenami zdążył na czas. Wydaliśmy kilka zbiorów polskich
pieśni. I do tej pory tłumaczę pieśni dla "Drogowskazu". A "Drogowskaz" to
moje ulubione "dziecko". Od 40 lat kompletuję materiał, przeprowadzam korektę
i tłumaczę artykuły z angielskiego. Wydaliśmy też kilka pozycji książkowych,
m.in. i zbiorek moich wierszy.
Nasza rozmowa ma miejsce tuż po uroczystościach 80-lecia Kościoła
Chrystusowego w Polsce. Pamiętacie jego początki, znacie też sytuację obecną.
Jakie zmiany - z perspektywy prawie pięciu tysięcy km - dostrzegacie w Kościele
w Polsce?
P.B.: Tak, widać różnice, nie doktrynalne, ale w "obcowaniu
świętych". Dawniej łatwo było zauważyć u nowo nawróconych ich pierwszą miłość,
zapał, oddanie się pracy Pańskiej, poświęcenie, świadczyli o Jezusie wszystkim
wokoło. Młodzież była bardzo aktywna. Przygotowywała programy na różne okazje
i święta. Utrzymywała kontakty z młodzieżą z innych zborów, organizowała
zjazdy młodzieżowe regionalne, okręgowe i to kilkudniowe. Były wyprawy misyjne,
zjazdy ogólnopolskie. Obecnie tego nie widać.
D.B.: Czasy się zmieniają i dużo rzeczy się zmienia. Ja największą
różnicę widzę w sposobie prowadzenia nabożeństw. Nie ma w zborach chórów,
jedynie grupy uwielbiające, śpiewające unisono, bez podziału na głosy. Zamiast
pieśni refreny...
P.B.: Obawiam się, że próbujemy skrócić drogę zbawienia.
Czasami zbyt szybko udziela się chrztu bez ugruntowania w Słowie Bożym i
wierze. Często brakuje właściwego nauczania i prowadzenia, jako dalszego
etapu rozwoju i wzrostu duchowego. Niepokoi mnie, że teraz prawie nie ma
zborów na wsiach. Obawiam się również, że obecny Kościół ulega zeświecczeniu
i staje się podobny do Kościoła w Laodycei (Obj 3,14-18).
Mieszkaliście w Polsce przedwojennej, odwiedzaliście PRL, znacie
III Rzeczpospolitą. W której z nich chcielibyście żyć?
D.B.: Przyzwyczajenie jest bardzo istotne dla człowieka. Zauważyłam
to, gdy zamieszkaliśmy w Stanach Zjednoczonych. Wszystko, co było inne niż
kiedyś w domu, zdawało się gorsze. Dopiero z czasem przekonałam się, że "inaczej"
to niekoniecznie "gorzej", a często znaczy to nawet "dużo lepiej". Dlatego
i na to pytanie odpowiadam, że chciałabym żyć w Polsce przedwojennej. Ale
wtedy byłam młoda, pełna energii, optymizmu i marzeń i na wszystko patrzyłam
przez różowe okulary. III Rzeczpospolita to kraj przyszłości o wielkich możliwościach
i wydaje mi się, że chętnie przyłożyłabym swoją rękę, by wspólnie budować
lepszą przyszłość dla naszego narodu.
Oboje jesteście wciąż bardzo aktywni i w swoim zborze w Baltimore,
troszczycie się o Targoszyce na Białorusi, systematycznie odwiedzacie Polskę,
działacie w Polish Christian Ministries. 1 sierpnia 2002 roku kończy Brat
80 lat. Spoglądając wstecz - co uważa Brat za najważniejsze w swoim życiu?
P.B.: Boża wierność. "Niewyczerpane są objawy łaski Pana,
miłosierdzie Jego nie ustaje. Każdego poranku objawia się na nowo, wielka
jest wierność Twoja" (Tr 3,22-23). Tego doświadczałem przez całe moje długie
życie. Bóg zawsze wiernie prowadził i wyprowadzał, i dopomógł mi być Mu wiernym.
Największe osiągnięcia?
P.B.: Trudno powiedzieć. Cieszę się, że z Bożą pomocą mogliśmy
wspierać finansowo pracowników Kościoła, prowadzić działalność wydawniczą
(śpiewniki, "Drogowskaz", "Życie Jezusa Chrystusa" i inne), wspomagać nabywanie
i remonty domów modlitwy, nadawać audycje radiowe, prowadzić pomoc charytatywną:
odzież, żywność, lekarstwa. Wszystko to dobre i pożyteczne...
Gdyby film życia dało się cofnąć i dokonać korekt, co chcielibyście
przeżyć raz jeszcze, co zmienić, wymazać ze swojego życia?
P.B.: Mieliśmy dobre, wspaniałe, obfite życie, takie jest
bowiem życie z Bogiem, chociaż nie zawsze łatwe. Jeśli czegoś żałuję, to
tylko tego, że nie zawsze dostatecznie wykorzystywałem dany mi przez Boga
czas i możliwości, aby więcej zrobić dla Jego chwały i dobra bliźnich.
D.B.: Bóg dał nam w życiu tyle pięknych, drogocennych momentów
i niejeden chciałbym znowu przeżyć. Lecz najbardziej niezapomnianym wydarzeniem
były narodziny naszego pierwszego dziecka. Chciałabym jeszcze raz zobaczyć
wyraz twarzy mojego męża, wbiegającego po schodach, by jak najszybciej zobaczyć
swoją córkę. Chciałbym jeszcze raz przeżyć chwilę, gdy mój ojciec po raz
pierwszy wziął na ręce swoją pierwszą wnuczkę. Nie zapomnę łez ściekających
po jego policzkach i trzęsącej się ze wzruszenia brody...
A zmienić chciałabym długi okres naszego narzeczeństwa, jaki przeżyliśmy
w rozłące – ja na jednej półkuli, on na drugiej. A przecież narzeczeństwo
to taki cudowny odcinek życia i to nam się wymknęło. Były tylko listy...
Najważniejsza porada dobrego życia...
D.B.: Życie chrześcijanina nie jest wolne od trudności i przykrości,
ale z Bogiem jest najlepiej żyć. Doświadczyłam tego w moim długim życiu.
Bóg jest najlepszym, niezawodnym Przyjacielem.
P.B.: "Ale wy, umiłowani, budujcie siebie samych w oparciu
o najświętszą wiarę waszą, módlcie się w Duchu Świętym. Zachowujcie siebie
samych w miłości Bożej, oczekując miłosierdzia Pana naszego Jezusa Chrystusa,
ku życiu wiecznemu" (Judy 1,20-21).
Bardzo dziękujemy za rozmowę. W imieniu Redakcji i Czytelników
"Słowa i Życia" życzymy obfitości Bożych Błogosławieństw na każdy kolejny
dzień. Dziękujemy Bogu za Was, a Wam za Waszą służbę, która jest błogosławieństwem
i dla nas.
Rozmawiały: Alicja Lewczuk i Nina Hury
Copyright © Słowo i Życie 2002
Czcigodnemu
Jubilatowi
bratu
Pawłowi Bajko
z okazji
80-TEJ ROCZNICY URODZIN
najserdeczniejsze gratulacje,
szczere życzenia wielu kolejnych jubileuszy
oraz gorące podziękowania
za wieloletnie, pełne oddania i poświęcenia,
posługiwanie Bogu
i Kościołowi Chrystusowemu w Polsce
w imieniu własnym oraz członków i przyjaciół
Kościoła Zborów Chrystusowych
składają
pastorzy i pracownicy Kościoła wraz z małżonkami
DOROCZNA KONFERENCJA KZCH OSTRÓDA, LIPIEC 2002
Do wszystkich moich drogich
Braci i Sióstr w Polsce
Korzystając z uprzejmości
„Słowa i Życia” pragnę tą drogą wyrazić gorące podziękowanie
za wspaniały pamiątkowy
album z powinszowaniami, za wszystkie karty, telefony i kwiaty
z okazji moich 80-tych urodzin.
Sprawiliście mi ogromną
przyjemność.
Wasze ciepłe, szczere życzenia i słowa uznania rozrzewniły mnie do łez.
Wierzę, że to właśnie
dzięki Waszym modlitwom Bóg daje mi zdrowie i siły, i jasny rozum,
że wszystkie te lata wcale mi nie ciążą i jak mogę, i czym mogę,
chcę nadal
służyć mojemu Panu i Wam, drodzy Bracia i Siostry.
Z gorącym podziękowaniem
i modlitwą za Was wszystkich
Paweł Bajko
|