numer 2/2002
Copyright © Słowo i Życie 2002
Misjonarz
Bardzo spieszyłem się. Ona pojawiła się niespodziewanie na mojej drodze.
Szła z naprzeciwka z wyciągniętymi do przodu rękami, jakby badając drogę przed
sobą albo próbując coś złapać w powietrzu czy przytrzymać się czegoś. Kroki
stawiała bardzo niepewnie. Zawahałem się: "Może powinienem jej pomóc? Ona
może upaść". I od razu inna myśl: "Może trzeba będzie gdzieś z nią pojechać,
odprowadzić i stracę dużo czasu". A przecież spieszyłem się. Byłem zajęty
wizją zdobycia dla Boga narodu, który chodzi w ciemności. Przyspieszyłem kroku
i poszedłem dalej.
Usłyszałem głuchy stuk. Odwróciłem się. Upadła głową do tyłu na betonową
płytę chodnika. Bardzo nieprzyjemna sytuacja. Jakiś mężczyzna podszedł i
pomagał jej podnieść się. Dobrze, że ktoś jej pomógł. Oblała mnie fala ciepła.
Szybko odwróciłem się i poszedłem swoją drogą. Zacząłem usprawiedliwiać się:
"Mam ważniejsze sprawy, ja zajęty jestem zdobywaniem ludzi dla Chrystusa.
Nawet nasz Pan powiedział: Zostaw umarłym grzebanie ich umarłych, a ty idź
i głoś królestwo Boże". Ale nie mogłem pozbyć się uczucia, że coś tu nie
tak...
Załatwiłem swoją sprawę i po chwili wracałem tą samą drogą. Postanowiłem,
że jeśli ona jeszcze tam będzie, to jej pomogę. Miałem jednak nadzieję,
że gdzieś sobie już poszła. Niestety, była. Stała i przytrzymywała się ściany,
aby nie upaść. Nikogo przy niej nie było. Już nikt jej nie pomagał. Przeszedłem
obok. "Może jest pijana? Po co...". Odszedłem jeszcze kilka kroków i zatrzymałem
się. Coś, a może raczej KTOŚ nie dawał mi spokoju. Wróciłem do niej.
- Czy pani chce coś do jedzenia? - zapytałem bez sensu. Nie chciała.
Chciała, abym zaprowadził ją na policję. Wziąłem ją za rękę i kroczek za
kroczkiem, powolutku zaczęliśmy iść. Była bardzo słaba, musiałem mocno ją
podtrzymywać.
- Upadłam i rozbiłam sobie okulary - użalała się. - Nic teraz nie
widzę - pokazała mi rozbite okulary. Potem zaczęła gorąco dziękować mi za
pomoc.
- O jak bardzo jestem ci wdzięczna, mój kochany. Jaki ty jesteś dobry.
Bóg mi cię posłał. Tak bardzo ci dziękuję - powtarzała. Z każdym kolejnym
krokiem czułem, że moje uszy robią się coraz bardziej czerwone.
Była bardzo osłabiona, pewnie długo nic nie jadła. Idąc chwiała się i kilka
razy niewiele brakowało, abyśmy razem upadli. W końcu dotarliśmy na policję.
Okazało się, że staruszka przyjechała do córki, do wielkiego miasta i zgubiła
się. Policjanci od razu wezwali karetkę pogotowia...
ROBERT BORYCZKA
Copyright
© Słowo
i Życie 2002
|