Słowo i Życie - strona główna
numer wiosna 2002

Copyright © Słowo i Życie 2002


Nie musimy bawić się w królewny


Ten list znowu będzie jak wypracowanie. Tym razem o naszej grupie domowej. Pewnie nie wiesz, że Pan Bóg spełnia marzenia, a taka grupa domowa była moim ogromnym marzeniem. Ta grupa nie jest moja, prowadzi ją Kuba. Przychodzą młodzi ludzie między dwudziestym a chyba trzydziestym rokiem życia. Wyjątek stanowimy tylko my: Madźka, bo gnojek i ja, bo stara baba.

Bardzo czekam na niedzielę. Oni schodzą się wieczorem i jest świetnie. Gotujemy razem kolację, śmiejemy się, czasem sprzeczamy, ale - sądząc po frekwencji - chyba wszyscy lubią do nas przychodzić. Nawet w wakacje dzwonili i pytali, czy mogą wpaść. Kiedyś ktoś powiedział do mnie: "Najpierw przyjechałam do ciebie, bo musiałam się przytulić". To lubię najbardziej, czuję się wtedy dobra i potrzebna.

Nie masz pojęcia, ile miałam frajdy, gdy którejś soboty wpadła Franka. Pewnie jej nie znasz. Jest świetna. Maturę zrobiła na samych szóstkach. A teraz siedziała ze mną i opowiadała, jak zdarzało się jej wstydzić za pijanego tatę. Franka to śliczna, bardzo mądra dziewczyna. Te sytuacje nauczyły ją wierzyć w kłamstwo, że inni tatowie są lepsi, a jej... Siedziałyśmy i gadałyśmy. A w końcu powiedziałam jej, że cokolwiek myśli o swoim ziemskim ojcu, to przecież ma najlepszego Tatę. Takiego, który zawsze aktualne zdjęcie swojej córki trzyma na biurku. Ma Ojca –Króla, a więc jest królewną. Opowiedziałam France, jak do mnie dotarło, że mój Tata jest Królem, że jest najfajniejszy na świecie, że jest najmocniejszy we wszechświecie i nie ma nikogo większego od Niego. Wytarłam nos, trochę nie wierząc w to odkrycie, ale wyprostowałam się i gdzieś pojawił się cień uśmiechu: No, to znaczy, że ja... jestem ....królewną? No pewnie! Czujesz, jak prostują się Twoje plecy?

Franka była podczas wakacji liderką na obozie dziecięcym.  Dziewczynkom w swojej grupie też opowiadała o fajnym Tacie-Królu, który zawsze ma czas dla swoich dzieci. Kiedyś wieczorem, kiedy jedna z nich bała się przejść przez mostek, Franka przypomniała: "Przecież jesteś królewną". I od razu sześcioletnia dziewczynka, wyprostowana, przeszła godnym, królewskim krokiem przez mostek.

Patrz, jak nam się udało. My nie musimy udawać czy bawić się w królewny, my nimi jesteśmy. Czasem bardzo mi żal, że tak późno to odkryłam. Teraz, kiedy coś mnie boli, biegnę przez salę tronową i krzyczę do Niego z daleka, On przecież nigdy nie powie, że jest zajęty. Zawsze rozmawia ze mną i przytula. No, czasem widzę, że jest Mu przykro, bo robię rzeczy, które Go ranią. Ale, wiesz, On wybacza mi, kiedy widzi moją skruchę.

Zawsze marzyłam o takim Tacie. Ciągle czuję się jak mała dziewczynka, tylko że teraz bezpieczna i spokojna, bo pewna Jego wielkiej miłości. Przytula mnie, prowadzi za rękę i bawi się ze mną, gdy tylko tego potrzebuję. Na początku musiał poświęcać mi bardzo dużo czasu, ale teraz już częściej jest tak, że wystarczy mi sama świadomość Jego obecności. Nawet, gdy wszystko wkoło zaczyna się walić, to ja wiem, że On jest ze mną, zawsze! O ileż łatwiej żyć, wiedząc to.

Parę dni temu czytałam w jakiejś książce fragment wywiadu z Matką Teresą. Powiedziała ona o sobie, że jest jak ołówek w Bożym ręku. On wszystko wymyśla, On wszystko opisuje, a może wykorzystać w tym celu ołówek. I zdarzyło mi się wczoraj, że Pan Bóg pozwolił mi być takim ołówkiem - to wielka frajda. Wczoraj zadzwoniła do mnie Łucja. Znam ją jeszcze z Klubu Pracy. Odnalazła mnie, choć zmieniłam adres. Zadzwoniła i mówi:

- Dzisiaj jest czwartek. U ciebie to chyba ten dzień, kiedy jest nabożeństwo, mogłabym pójść.

- Łucja, nabożeństwa są w środę. Ale dzisiaj jest koncert i możemy się tam spotkać. Przyszła. Siedziała koło mnie. Kaznodzieja mówił o głupich wyborach i radości powrotu do Pana Boga. A ona słuchała i płakała. Podniosła rękę z prośbą o modlitwę. Potem, po nabożeństwie stwierdziła, że potrzebuje jeszcze więcej modlitwy. Zaprowadziłam ją na środek, kaznodzieja modlił się o nią. Wróciła zapłakana i uśmiechnięta. Powiedziała:

- Dzisiaj zdarzył się cud. Ja od czterech lat nie uroniłam ani jednej łzy, a teraz płaczę...

- Będziesz się też śmiać - odpowiedziałam.

To było niesamowite. Pan Bóg to wszystko przygotował: koncert, kaznodzieję, odpowiednie Słowo i serce Łucji. Ona ma depresję. Mówiłam jej, że znam Kogoś, kto może jej pomóc, ale ona musiała tego chcieć. To dla mnie czas niesamowity, chciałabym mieć szeroko otwarte oczy, by widzieć wszystko to, co Pan Bóg robi, by żaden cud, który dzieje się na moich oczach, nie umknął mojej uwadze.

Wczoraj spotkałam też Teklę. Rozmawiałyśmy o cudach. Małżeństwo Tekli jest rozwalone, a ona mówi, że jest szczęśliwa. Że Pan Bóg spełnił wszystkie jej marzenia, oprócz tego jednego: nie uratował jej małżeństwa. Ale cieszy się Bożą obecnością, naszymi modlitwami, poczuciem jednomyślności, przyjaźnią i dziećmi. Bo wie, że skoro Bóg dał w jej życiu tyle dobrego, to również rozwiąże tę sytuację. Wiesz, zadziwiające jest to, że gdy zaczęła się modlić o jakość małżeństwa, wtedy wszystko się rozsypało. Czy myślisz, że Pan Bóg to popsuł? Nie, ale modlitwy o jakość odsłoniły całe kłamstwo i pustkę. Teraz jest źle, ale ona wie, że skoro Pan Bóg troszczy się o każdą jej potrzebę, to przecież tę największą również zaspokoi.

A w ogóle jest to czas, kiedy dzieją się rzeczy dziwne, ale naprawdę piękne. I chyba jedyna prawda, jaka temu towarzyszy, to świadomość, że aby uczestniczyć w tych cudach, trzeba doświadczyć bólu dorastania i bycia z Panem Bogiem. Ten ból jest jedyną drogą, by dojść do siebie, bo właśnie w ten sposób Pan Bóg ma szansę odbudować nasze życie, wyczyścić narośle i dzikie pędy. To boli, ale bez tego nie ma obfitości.

Modlę się o Ciebie. Niech Pan Bóg czuwa nad Tobą i błogosławi Ci w każdej sprawie. Niech ten okres będzie dla Ciebie czasem poczucia Jego obecności. I pamiętaj, On nigdy nie spóźnia się i zna nasze wszystkie potrzeby.

D.W.
[Imię i nazwisko znane redakcji. Imiona osób, o których mowa w tekście, zmienione. (red.)] 

Copyright © Słowo i Życie 2002

Słowo i Życie - nr 1/2002