numer jesień 2001
Starowieś - czy tylko wspomnienia?
Osiemdziesiąt lat - to już historia! Na mapie naszego Kościoła nie
zaistniałaby maleńka, położona z dala od szlaków komunikacyjnych miejscowość,
gdyby zza oceanu nie powrócił z poselstwem Ewangelii człowiek, któremu
na sercu leżał los dusz jego rodaków, gdyby nie nawróciło się kilkoro mieszkańców
tej wsi, w tym mój ojciec, gdyby nie to przede wszystkim, że Bóg tak zaplanował.
Dawno nie byłam w moich rodzinnych stronach, a Starą Wieś znałam tylko
z opowiadań rodziców i starszej siostry. Jadę na konferencję podekscytowana.
Wypytuję Irenę, gdzie mniej więcej stał nasz dom - na wypadek, gdybym nie
spotkała w Starowsi nikogo, kto w ogóle pamięta naszą rodzinę.
Dojeżdżamy w okolice Bielska Podlaskiego. Mam zakodowane w pamięci:
Andryjanki, Knorydy, Biełki, z tyłu koło Siemiatycz zostały Hańki, Leszczka,
Czarna... Wszędzie tu były zbory. Jaką siłę rozprzestrzeniania się miała
wówczas Ewangelia! Ileż pasji było w tych świeżo nawróconych młodych ludziach.
Przemierzali te odległości pieszo, furmankami, w najlepszym razie rowerem.
A jak liczne, wspaniałe nawrócenia pamiętają tamte czasy.
Drugiego dnia konferencji kawalkada aut dociera do Starowsi. Pomimo
pełni żniw - nastrój jakby oczekiwania; chyba wiedzą o naszej wizycie.
W odstępach stoją grupki mieszkańców. Zwracam się do starszych kobiet,
czy wiedzą, gdzie stał dom Korniluków, dodaję, że jestem córką Mikołaja.
Z miejsca reakcja: "A, to Renia?". "Nie - prostuję - Mira". Padają znane
mi z opowiadań nazwiska. Pamiętają, jak się urodziłam. Czuję z nimi tak
silną więź. Serdeczne powitania, uściski, rozmowy. Zainteresowanie moją
osobą staje się widoczne - jestem jedyną w gronie gości ich rodaczką. Wskazują
miejsce, gdzie stał dom mojej babci; to tu odbywały się pierwsze nabożeństwa.
Zbieramy się pod domem Jekatierynczuków, który z czasem stał się siedzibą
zboru. A dziś - o smutku - przechowuje się w nim... zboże. Mam świadomość,
że stoimy na ziemi, którą przemierzali pionierzy Kościoła Chrystusowego
w Polsce, że te wszystkie domy, cała przyroda, każda cząstka tej wsi są
milczącymi świadkami tamtych czasów. Prezbiter Henryk Rother-Sacewicz przedstawia
rys historyczny Kościoła, gra orkiestra dęta z Kobrynia, modlitwy, śpiewy.
Przez telefon komórkowy kilkakrotnie łączę się z siostrą w Warszawie. W
pośpiechu relacjonuję, co się tu dzieje. Szkoda, że nie dojechała, obie
przecież jesteśmy cząstką tej przeszłości.
Schodzi się coraz więcej mieszkańców wsi. Przystają zainteresowani.
Przedstawiają mi człowieka, którego ojciec przyjaźnił się z moim; wydaje
się być z tego dumny. Obok stoi jego córka. Jest wzruszona, słyszę jak
mówi: "Jak oni pięknie śpiewają". Inna kobieta pośpiesznie przynosi stare
zdjęcia naszej rodziny i trochę jabłek. Ktoś prosi o książkę br. Pawła
Bajko o historii Kościoła, którą trzymam w ręce. Szkoda, że mam przy sobie
tylko jeden egzemplarz, ale obiecuję dosłać także innym. Jestem w euforii.
Aż szkoda stąd odjeżdżać.
Niektórzy robią sobie fotografie na tle domu Jaroszewiczów, zaglądają
do opuszczonego wnętrza. Maleńka, rozpadająca się chatka. Jakie to niesamowite
- Bóg upatruje gromadkę prostych ludzi, dokonuje zmiany w ich życiu, używając
jako Swoje narzędzie człowieka, który wyrzeka się dobrobytu, by nieść poselstwo
Dobrej Nowiny, w jakże skromnych warunkach.
Dlaczego nikt nie wspomina o Kseni Jaroszewicz? Z opowiadań cioci wiem,
że to była miła, skromna kobieta. Nigdy nie przeszła obojętnie obok cudzego
kłopotu. Podtrzymywała ludzi na duchu, biegała do ich domów, gdy chorowali
czy prosili o pomoc, a przy okazji świadczyła o Jezusie. Praktycznym chrześcijaństwem
przybliżała ludzi do Boga. U młodych chrześcijan zaszczepiała zasady taktu
i elegancji, higieny, uczyła szyć, haftować, prowadzić dom, wychowywać
dzieci. Taka cicha bohaterka misji swojego męża.
Czas wracać do Bielska. Nie zdążyłam się zorientować, czy we wsi jest
ktoś ewangelicznie wierzący. Z kilkoma osobami postanawiamy jeszcze kiedyś
tu przyjechać. Odnowić znajomości, ale też złożyć świadectwo wiary. Czy
mają pozostać tylko wspomnienia? Byłoby wspaniale, gdyby praca, którą tu
przerwała wojna, nie tylko ocalała w pamięci, ale odrodziła się z mocy
Ducha Świętego. Wizyta w Starowsi i cała konferencja być może w niejednym
sercu zrodziła refleksję, że Polska potrzebuje dziś kolejnych "Jaroszewiczów".
Kto z nas powie za prorokiem Izajaszem: "Oto jestem, poślij mnie"?
MARIA MIRA KRAWCZYK
Copyright © Słowo i Życie
2001
|