numer zima 2000 BOŻE NARODZENIEAle czy tylko tyle? Gdyby nie przyszedł, świat wyglądałby chyba całkowicie inaczej. Gdyby nie ta potężna eksplozja miłości i dobra przed dwudziestu wiekami na skrawku Ziemi Palestyńskiej u zbiegu trzech kontynentów, obraz dzisiejszego świata z całą pewnością wyglądałby przerażająco. Nikt nie zdoła przemyśleć do końca takiej alternatywy. Być może, świat byłby terenem grasowania zdziczałych hord barbarzyńców. Może krylibyśmy się po drzewach? Może martwa cisza zalegałaby glob, pokryty lejami i osnuty śmiercionośnymi oparami po wybuchach nuklearnych? Może ziemia byłaby ponownie pustkowiem i chaosem, jak na początku? Bez przesady można stwierdzić, że całe cztery tysiąclecia historii biblijnej Starego Testamentu były przygotowaniem do Jego przyjścia, zapowiadały je, symbolizowały w licznych obrazach i torowały pod każdym względem drogę do tego kulminacyjnego w dziejach ludzkości wydarzenia. Na czym więc polega jego istota i znaczenie? Co uzasadnia tak gorliwe i spontaniczne obchodzenie tych świąt co roku? Odpowiedzi najlepiej szukać u źródła, u Tego, który to znamienne wydarzenie
zaplanował przed założeniem świata, a potem we właściwym czasie zrealizował:
u Boga - w Jego Słowie, Piśmie Świętym.
Tematem centralnym tej wypowiedzi jest niewątpliwie wybawienie od nieprzyjaciół, zaś skutkiem tego wyzwolenia jest usunięcie bojaźni, wolność, życie w sprawiedliwości i pobożności oraz chodzenie drogą pokoju. O jakich nieprzyjaciół tutaj chodzi? Współcześni Chrystusowi patrioci żydowscy, a za nimi najróżniejsi inni patrioci byli mocno przekonani, że chodzi o wrogów politycznych. Oczekiwali więc na Mesjasza, który rozprawi się ze znienawidzonymi okupantami czy ciemięzcami, a kiedy okazywało się, że Jezus nie przejawia najmniejszego zainteresowania taką działalnością, odwracali się od Niego i wyśmiewali Go. Jest rzeczą oczywistą, że w zapowiedziach proroków nie mogło chodzić o taki rodzaj nieprzyjaciół, gdyż wcale nie wszyscy cierpią pod przemocą takich, zaś wyzwolenie polityczne wcale nie jest równoznaczne z życiem w pobożności i sprawiedliwości, o jakim prorokował Zachariasz. Istnieją nieprzyjaciele ludzkości w ogóle i każdego pojedynczego człowieka w szczególności, którzy zadręczają nas znacznie bardziej, a wyzwolenie od nich jest o wiele bardziej pożądane i naglące, a jego skutki o wiele bardziej dalekosiężne i o wiele trwalsze. Największym z tych nieprzyjaciół jest grzech. "Każdy, kto popełnia grzech, jest niewolnikiem grzechu" (J. 8,34) powiedział Chrystus, dodając że tylko wyzwoleni przez Niego są rzeczywiście wolni. Wynika z tego, że można być rzeczywiście wolnym także i pod obcą okupacją, a nawet w celi więziennej, nie można natomiast być rzeczywiście wolnym, będąc sługą grzechu. Zgodzą się z tym stwierdzeniem wszyscy, którzy doznali sami na sobie okropności tyranii grzechu i skosztowali wolności, jaką przyniósł im Król z Betlejemu. Istnieje cały szereg oprawców, siepaczy tego tyrana, któremu na imię grzech. Wielu z nich wymienia św. Paweł, mówiąc o uczynkach zrodzonych z ciała: "Nierząd, nieczystość, wyuzdanie, uprawianie bałwochwalstwa, czary, nienawiść, spór, zawiść, wzburzenie, niewłaściwa pogoń za zaszczytami, niezgody, rozłamy, zazdrość, pijaństwa, hulanki i tym podobne" (Gal. 5,19-21). Oto nasi główni nieprzyjaciele, pod których jarzmem cierpimy i od których wyzwolenie - przez przyjście Mesjasza - zgotował dla nas Bóg. Ale czy to nie jest oczywista sprzeczność? Jak możemy cierpieć pod jarzmem i jednocześnie być wyzwoleni? Właśnie. Jeśli wyzwolił, to jesteśmy wolni. Jeśli jesteśmy zniewoleni, znaczy to, że nas nie wyzwolił. Jak rozwiązać ten dylemat? Problem ten wyjaśnił Jan, mówiąc o wcielonym Słowie: "... lecz świat Go nie poznał. Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli. Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi..." (J. 1,10-12). Wyzwolenie staje się więc rzeczywistością tylko wtedy, gdy zostaje przyjęte. Rezultatem zaś tego i dowodem, że wyzwolenie nastąpiło, jest życie pełne owocu Ducha, odznaczające się cechami takimi jak: "miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, wstrzemięźliwość" (Gal. 5,22-23). Czas Bożego Narodzenia to dobra okazja do refleksji, na ile we mnie, w Tobie, w każdym z nas dokonało się dzieło przysłanego nam "mocarnego Wybawcy" i na ile rozlewają się wokół nas jego zbawienne skutki? Jeśli zaś jeszcze to się nie stało, albo też uwidacznia się zaledwie w nikłym stopniu, jest to okazja, aby wykorzystać ten czas i "czerpać ze zdrojów zbawienia". Potrzebujemy tego my sami i potrzebuje nasze otoczenie. Nasuwa się w związku z tym aktualna dygresja. Naród nasz cieszy się odzyskaną wolnością polityczną, do której tak długo tęskniliśmy. Oby w ślad za nią nastąpiła też pełna wolność duchowa, uwolnienie od duchowych nieprzyjaciół, wolność rzeczywista, wewnętrzna. Porównując dwie przytoczone powyżej listy: uczynków ciała i owoców Ducha z codziennymi zjawiskami w naszym życiu publicznym, takimi jak choćby prace Sejmu, kampania wyborcza, ogólne nastroje wśród polityków, stosunek do realiów gospodarczych, statystyki zużycia tytoniu czy alkoholu, nasze reakcje na codzienne kłopoty, stosunki międzyludzkie w ogólności i wiele innych, nietrudno dostrzec palącą potrzebę takiego wyzwolenia. Bez radykalnego, powszechnego postępu w zastosowaniu zdobyczy dzieła, zapoczątkowanego w Betlejem, nie może być istotnej poprawy naszej gospodarki, nie może być wzrostu zamożności naszego kraju ani wzrostu jego autorytetu na arenie międzynarodowej. Kluczem do wszystkiego tego jest zanurzenie się w Słowie, które tamtego dnia spoczęło na sianie w stajence betlejemskiej - przyjęcie Życia nowego, niebiańskiego. Bez tego grzęznąć będziemy coraz bardziej w retoryce, powszechnej wrogości i nienawiści, walce wszystkich przeciwko wszystkim i ogólnym chaosie. I to, o ironio i o zgrozo, w powodzi świateł choinkowych, wśród dźwięku dzwonów, wzywających na pasterkę, i przy akompaniamencie potężnego chóru: "Bóg się rodzi, moc truchleje" . Nie musi tak być i nie powinno tak być. Nie wstydźmy się stać po stronie Prawdy i nazywać spraw po imieniu, nawet wbrew opiniom ogólnie przyjętym. Ale czyńmy to w duchu "Księcia Pokoju", w duchu miłości, a nie w jakże powszechnym duchu wrogości i wojowniczości. Nie zaczynajmy od drugich, zacznijmy od samych siebie. Oby Boże Narodzenie stało się potężną eksplozją dobra, pokoju, uprzejmości, łagodności i opanowania. Oby to był milowy krok na drodze wyjścia z naszych kłopotów. JÓZEF KAJFOSZ
Copyright © Słowo i Życie 2000 |