"To
jest wielki, stary statek, który tak
skrzypi, trzeszczy i buja, że aż czasami robi ci się niedobrze. Ale on
ciągle zmierza do swego celu, jak w przeszłości, tak aż po kres dni. Z
tobą albo bez ciebie". W taki oto obrazowy sposób
J. E. Powers przedstawia naturę Kościoła.
Choc takie stwierdzenie może szokować, to niewątpliwie jest w nim wiele
prawdy. By się o tym przekonać, wystarczy porozmawiać z osobami, które
dopiero niedawno dołączyły do społeczności, a okaże się, że większośćz
nich jest po prostu zachwycona Kościołem. Cieszą się z każdego
nabożeństwa,
przeżywają wszystkie kazania, z entuzjazmem śpiewają stare hymny. Z
podziwem
też przyglądają się swoim starszym stażem wiary braciom i siostrom,
którzy
zdają się być niedoścignionym przykładem
życia chrześcijańskiego. Jednak gdyby po kilku latach powrócić do
takiej
rozmowy, mogłoby się okazać, że ich wcześniejszy zachwyt Kościołem
ustąpił
miejsca czemuś, co można by nazwać rozczarowaniem. Przez ten czas
zdążyliby
się zapewne przekonać, że w zborze
też czasem "skrzypi, trzeszczy i buja", a ludzie nie zawsze są tak
wspaniali,
jakimi wydawali się być na początku, i zdarza się, że swoim
postępowaniem
zamiast podziwu wzbudzają raczej niechęć.
Niceańsko-Konstantynopolitańskie
Wyznanie
Wiary, napisane przez chrześcijan w IV w., głosi: "Wierzymy (...) w
jeden,
święty, powszechny i apostolski Kościół".
Jednak kiedy patrzymy na szarą kocielną rzeczywistość,
możemy zadawać sobie pytanie, czy te
określenia Kościoła faktycznie są odbiciem naszych przekonań czy może
raczej
skłonni jesteśmy postrzegać go jako czasem obłudny, zwaśniony i
brudny.
Jaki
jednak naprawdę jest Kościół? Na czym
polega jego fenomen? Apostoł Paweł w Liście do Efezjan przedstawia dwa
zdumiewające obrazy Kościoła. Choć niewątpliwie bardzo się one między
sobą
różnią, każdy z nich jest prawdziwy. Jeśli więc chcemy lepiej zrozumieć
naturę Kościoła i nauczyć się doceniać fakt, że jesteśmy jego
częścią,nie
możemy zapominać o żadnym z nich. W tym rozważaniu odpowiemy sobie
na dwa pytania: Jakie są dwa obrazy Kościoła, przedstawione przez
Pawła?
Co możemy zrobić, by odnaleźć w nim swoje miejsce?
Z
perspektywy nieba
Pierwszy
obraz to Kościół, widziany z perspektywy
nieba (Ef. 1,1-13). I kiedy czytamy ten tekst, musimy przyznać, że
Kościół
jest niezwykły. Apostoł kieruje swoje słowa do zboru w Efezie -
zwyczajnych
chrześcijan, ale określenia, jakich wobec nich używa, wcale nie są
zwyczajne.
Pisze bowiem do świętych (w. 1), ubłogosławionych w Chrystusie wszelkim
duchowym błogosławieństwem niebios (w. 3), wybranych przed założeniem
świata
(w. 4), przeznaczonych do synostwa (w. 5), odkupionych przez krew Jego
i oczyszczonych z grzechów (w.7), zapieczętowanych obiecanym Duchem
Świętym
(w. 13), będących częścią Kościoła, którego Głową jest Jezus Chrystus
(w.
22). Tak właśnie wygląda Kościół widziany z Bożej perspektywy: czysty,
święty, niewinny, przynoszący chwałę swemu Stwórcy, a przynależność do
niego to niewątpliwie wielki przywilej
i wyróżnienie.
Paweł
przypomina nam też, że Bóg przeznaczył
nas, wierzących: "abyśmy się przyczyniali do uwielbienia chwały
Jego"
(w. 12). Niegdyś Boża chwała objawiała się na Górze Synaj, tak że góra
ta płonęła i była przykryta obłokiem, a lud nie śmiał się do niej
zbliżyć.
W czasach Salomona, chwała wypełniła nowo wybudowaną świątynię, tak że
nawet kapłani nie mogli wejść do środka, by pełnić swoją służbę. A w
dniu
Pięćdziesiątnicy Boży Duch, w postaci języków ognia, zstąpił na
zwykłych
ludzi i wypełnił ich swoją obecnością. Dziś Boża
chwała nie manifestuje się już na Górze Synaj ani w świątyni
jerozolimskiej,
ale w Kościele i poprzez Kościół, a my mamy przywilej być jego częścią.
Dlatego też, zawsze kiedy czuję się zniechęcony tym, co wcześniej
nazwałem
szarą kościelną rzeczywistością, przypominam
sobie ten właśnie fragment. Czytając go mogę bowiem zobaczyć Kościół
tak,
jak Bóg go widzi, a jako człowiek zajęty ziemskimi sprawami i
zmartwieniami,
muszę przyznać, że nie często patrzę na świat z tego punktu
widzenia.
Z
perspektywy ziemi
W
Liście do Efezjan znajdujemy również
drugi obraz Kościoła. Jest on równie prawdziwy co poprzedni, ale z
pewnością
nam bliższy, bo widziany z naszej, ziemskiej perspektywy. Paweł,
nawiązując
do problemów, z jakimi zmagali się wierzący w Efezie, pisze, jak należy
postępować: "odrzuciwszy kłamstwo, mówcie prawdę"; "kto kradnie,
niech
kraść przestanie"; "niech żadne nieprzyzwoite słowo nie wychodzi z ust
waszych"; "wszelka gorycz i zapalczywość, i gniew, i krzyk, i
złorzeczenie
niech będą usunięte spośród was"; "a rozpusta i wszelka nieczystość lub
chciwość niech nawet nie będą wymieniane pośród was"; "nie upijajcie
się
winem" (Ef. 4,24-5,21). Listy apostolskie były zazwyczaj pisane
jako
odpowiedź na konkretne problemy występujące w zborach. Trzeba zatem
przyznać,
że "ciekawy" tryb życia prowadzili ci święci z Efezu: kłamali, kradli,
przeklinali, kłócili się i na domiar złego nadużywali wina. A wcześniej
czytaliśmy o nich, że przecież zostali wybrani, przeznaczeni do
synostwa, odkupieni, oczyszczeni. Stali się
obywatelami nieba, a mimo to tak bardzo uwikłali się w ziemskie sprawy,
że patrząc na nich zapewne czasem trudno było w nich dostrzec Kościół
pełen
Bożej chwały.
Podobnie
zdarza się i dziś. Znany pisarz
chrześcijański Eugene Peterson zauważa, że Kościół składa się w równych
częściach z tajemnicy i bałaganu. W zborach pojawiają się problemy,
które
są złym świadectwem dla niewierzących i przyczyną zniechęcenia dla
samych
chrześcijan. Kiedy jednak zastanawiam
się nad obecną sytuacją Kościoła, przypomina mi
się wzruszająca historia Carolyn Martin, opisana przez Philipa Yancey'a
w książce pt. "Rozczarowany Bogiem". Carolyn cierpiała na bardzo
poważne
porażenie mózgowe. "Rzeczą szczególnie tragiczną związaną z jej stanem
jest to, że zewnętrzne objawy - ślinienie
się, niezgrabne ruchy rąk, nieartykułowana mowa, trzęsąca się głowa -
powodują,
iż ludzie sądzą, że jest opóźniona w rozwoju umysłowym. W
rzeczywistości
natomiast jej umysł jest tym jedynym narzędziem jej ciała, które działa
doskonale; brakuje jej jedynie władzy
nad mięśniami". Z tego też powodu Carolyn piętnaście lat spędziła w
zakładzie
dla osób upośledzonych umysłowo. W końcu jednak postanowiła go opuścić
i samodzielnie ułożyć sobie życie. Musiała nauczyć się sama wykonywać
najprostsze
czynności, potem skończyła szkołę średnią
i rozpoczęła studia biblijne. Podczas studiów poproszono ją, by
wygłosiła
w kaplicy przemówienie do studentów. Gdy po wielu godzinach pracy
maszynopis
był gotowy, Carolyn poprosiła swoją przyjaciółkę Josee, aby odczytała
tekst
w jej imieniu. Yancey opisuje to tak: "W dniu nabożeństwa Carolyn
siedziała
ciężko w swoim wózku inwalidzkim po lewej stronie podwyższenia. Czasami
jej ręce wykonywały jakiś niekontrolowany ruch, głowa opadała na jedną
stronę tak, że prawie dotykała ramienia,
strużka śliny czasami ściekała na jej bluzkę. Obok niej stała Josee,
czytając
dojrzałą i piękną prozę, ułożoną przez Carolyn, skoncentrowaną wokół
tekstu
biblijnego: "Mamy zaś ten skarb w naczyniach glinianych, aby się
okazało,
że moc, która wszystko przewyższa, jest z Boga, a nie z nas" (II
Kor.
4,7). Wówczas studenci, być może po raz pierwszy, mogli zobaczyć
Carolyn:
"jako kompletną ludzką istotę, taką jak oni sami".
Dotychczas dostrzegali tylko jej niepełnosprawne, powykręcane skurczami
ciało, teraz jednak mieli okazję przekonać
się, iż w tym ciele funkcjonuje błyskotliwy i sprawny umysł.
Czytając
tę historię nie sposób nie zauważyć
podobieństw do Kościoła, którego Głową jest sam Jezus Chrystus (Ef.
1,22).
Szczerze mówiąc nie bardzo rozumiem, dlaczego postanowił On zostać
Głową
Ciała, które tak często nie realizuje Jego woli. Jest to niewątpliwie
wyraz
Jego uniżenia, ale to także wielkie wyróżnienie dla nas. Dlatego też,
będąc
tego świadomi, nie powinniśmy popełniać tego samego błędu, jakiego
dopuścili
się znajomi Carolyn, którzy - widząc jej niepełnosprawne ciało - nie
zauważyli
jej inteligencji. Przyglądając się ułomnościom Kościoła, nie możemy
przeoczyć
faktu, iż ciągle jest on najbardziej niezwykłym organizmem, jaki
istnieje,
gdyż Chrystus zechciał wypełnić go
swoją obecnością i być jego Głową. W Liście do Efezjan czytamy także,
iż
Jego wolą jest, aby Kościół funkcjonował jak ciało, które "spojone i
związane przez wzajemnie się zasilające stawy, według zgodnego z
przeznaczeniem
działania każdego poszczególnego członka, rośnie i buduje samo siebie w
miłości" (Ef. 4,16).
Nasze
miejsce w Kościele
Jak
odnaleźć swoje miejsce w Kościele?
Po pierwsze, nie powinniśmy opuszczać Kościoła. Niektórzy
chrześcijanie, widząc w nim tak wiele problemów i niedoskonałości,
postanawiają
odejść, aby móc lepiej samemu rozwijać swoją więź z Bogiem. Kiedy
jednak
myślimy o Kościele jako o Ciele, uświadamiamy sobie, że taka decyzja
nie
tylko wcale nie rozwiązuje problemu, a jeszcze go komplikuje, burząc
jedność
Kościoła. Utrata jakiejś części ciała
nie spowoduje, że stanie się ono sprawniejsze. Dzieje się wręcz
przeciwnie.
Taki krok ma też negatywne konsekwencje dla tych, którzy odchodzą.
Odcięty
palec nigdy nie będzie lepiej funkcjonował samodzielnie, niż wówczas,
gdy był częścią całego organizmu. Eugene Peterson, pisząc o ważności
wspólnoty
w starożytnym Izraelu, zauważył: "Zgromadzenie (qahal) było
podstawowym
elementem w relacji pomiędzy Bogiem a ludem Izraela, a odłączenie od
wspólnoty
było najgorszą karą w tamtym systemie
prawnym".
C.
S. Lewis
pisząc o tym, jakie znaczenie ma Kościół dla człowieka wierzącego,
stwierdza:
"...jedynym odpowiednim instrumentem, służącym do zdobywania wiedzy o
Bogu,
jest cała społeczność chrześcijan, którzy wspólnie na Niego oczekują.
Mówiąc
obrazowo, chrześcijańskie braterstwo
stanowi techniczne narzędzie, wyposażenie laboratoryjne, do prowadzenia
tego rodzaju badań". Dalej Lewis pisze o tych, którzy odwracają się od
Kościoła, by budować swoją własną więź z Bogiem, porównując
ich do człowieka, "który nie posiada żadnych instrumentów oprócz
zwykłych
okularów i przy ich pomocy chce podważać racje prawdziwych astronomów".
W końcu autor dochodzi do wniosku, że ów człowiek "może być bardzo
inteligentną
osobą - może nawet inteligentniejszą,
niż niektórzy z tych prawdziwych astronomów, ale on po prostu nie
daje sobie szansy". Bóg
sam stworzył Kościół
- społeczność
ludzi wierzących - po to, byśmy
mieli właściwe
"narzędzie", dzięki któremu będziemy mogli Go poznawać. Choć może się
nam
wydawać, że każdy może wzrastać indywidualnie,
w oddzieleniu od innych, to Bożą wolą jest, byśmy czynili to wspólnie.
Dlatego, jeśli chcemy odnaleźć swoje miejsce w Kościele, musimy dać
sobie
szansę i nie odchodzić od społeczności.
Po
drugie, powinniśmy uświadomić sobie,
że dopóki nie wkroczymy w wieczność, nie znajdziemy doskonałej
społeczności.
Wielu chrześcijan, rozczarowawszy się jakąś lokalną społecznością,
wyrusza
w długą i męczącą wędrówkę w poszukiwaniu "idealnego" zboru, albo
przynajmniej
bliskiego ideałowi. Niestety, takie
poszukiwania są z góry skazane na niepowodzenie, gdyż taki zbór nie
istnieje.
Doskonałość - w odniesieniu zarówno do Kościoła, jak i do każdego z nas
indywidualnie - nastanie dopiero wówczas, gdy wkroczymy w wieczność.
Jeśli
jesteśmy w Chrystusie, czyli gdy
przyjęliśmy Go jako naszego osobistego Pana i Zbawiciela, zostaliśmy
zbawieni,
jesteśmy wybrani, przeznaczeni do synostwa, odkupieni, oczyszczeni oraz
zapieczętowani Duchem Świętym (Ef. 1,1-23). Z drugiej jednak strony
czytamy(Ef.
1,14), że Duch Święty: "jest rękojmią dziedzictwa naszego, aż
nastąpi
odkupienie własności Bożej". W tym miejscu pojawia się więc
pytanie,
czy już jesteśmy odkupieni, czy dopiero na to oczekujemy? Odpowiedź
brzmi:
i jedno, i drugie. W teologii naszą obecną sytuację określa się jako
"już,
ale jeszcze nie". Oznacza to, że już jesteśmy Bożą własnością i
zostaliśmy
odkupieni, czyli krótko mówiąc, już jesteśmy zbawieni, ale jeszcze nie
doświadczamy pełni zbawienia. A więc, zostaliśmy usynowieni, ale
jeszcze
nie cieszymy się wszystkimi przywilejami wynikającymi z pełnoletności,
jesteśmy obywatelami Bożego Królestwa, ale jeszcze nie oglądamy naszej
nowej ojczyzny. Ciągle zdarza się nam zgrzeszyć, doświadczamy pokus,
upadamy
na duchu, a nasze ciała podatne są na
cierpienie, choroby i są śmiertelne. A ponieważ my jesteśmy
niedoskonali,
również w Kościele, którego jesteśmy częścią, znajdujemy tak wiele
braków
i problemów.
Nasz
obecny stan "już, ale jeszcze nie",
a także stan całego Kościoła, można porównać do rozwoju dziecka w
okresie
ciąży. W ostatnich tygodniach przed porodem, kiedy dziecko jest już w
pełni
ukształtowane i niemal gotowe do przyjścia na świat, nikomu nie
przyjdzie
do głowy kwestionować, że ono naprawdę istnieje. Faktem jest, że
jeszcze
nie można go zobaczyć, jego stęskniony
tatuś nie może jeszcze wziąć go na ręce a znajomi nie mogą jeszcze
zacząć
się spierać, do kogo dziecko jest bardziej podobne, ale ono już jest i
lada dzień się urodzi. Podobnie jest z nami. Już zostaliśmy zbawieni i
wszelkie znaki na to wskazują, ale
jeszcze nie wkroczyliśmy w wieczność i nie doświadczamy pełni
zbawienia.
Kiedy jednak to się stanie, wówczas otrzymamy nowe, zmartwychwstałe
ciała
i wtedy dopiero zobaczymy Kościół takim, jakim widzi go Bóg.
Zanim
jednak to nastąpi musimy być realistami
i zrozumieć, że skoro my sami jesteśmy niedoskonali, to poszukiwanie
idealnego
Kościoła jest stratą czasu. Co więcej, jeśli każdy z nas oczekuje od
innych
cierpliwości i zrozumienia dla własnych słabości, to również powinien
sam
mieć takie podejście do sióstr i braci
w Kościele.
Po
trzecie, mimo własnych braków, mamy
dążyć do tego, by być takim Kościołem, jaki Bóg chce widzieć.Znany
kompozytor Igor Strawiński skomponował bardzo trudny utwór smyczkowy.
Po
dwóch tygodniach prób jeden z solowych wykonawców obwieścił mu, że jest
on zbyt skomplikowany, by ktokolwiek mógł go poprawnie wykonać. Na to
kompozytor
odpowiedział: "Cieszę się, że ktoś przynajmniej próbuje zagrać to, co
miałem
na myśli".
Trochę
podobna historia miała miejsce w
małej szkole, która mieściła się w bardzo ubogiej dzielnicy,
zamieszkanej
głównie przez robotników. Był tam nauczyciel, który każdego roku
organizował
szkolną orkiestrę, by na uroczystości rozdania świadectw wykonać
fragment
IX Symfonii Beethovena. Każdego roku
uczniowie ćwiczyli, dając z siebie wszystko, ale i tak za każdym razem
efekt końcowy daleki był od doskonałości. Ktoś w końcu zapytał, po co
to
robić, skoro i tak nie można tego dobrze zagrać? Na to nauczyciel
odpowiedział:
"Dla większości z tych, którzy przyjdą,
będzie to być może jedyna okazja, by zetknąć się ze wspaniałą symfonią
Beethovena". Podobnie jest z nami. Choć modlimy się słowami: "Bądź wola
twoja, tak w niebie jak i na ziemi" i pragniemy, by Boża wola
wypełniała
się w życiu naszych społeczności, to ciągle mamy problemy, by właściwie
"zagrać" to, co Bóg miał na myśli. Póki nie wkroczymy w wieczność, Jego
standardy są dla nas nieosiągalne. Z drugiej jednak strony, warto
próbować,
bo nasze nieudolne starania mogą być dla wielu ludzi jedyną szansą
poznania Bożych zamiarów. A pewnego dnia, kiedy nastanie nowe niebo i
nowa
ziemia, zobaczymy Boże dzieło w pełnym wymiarze: "Kościół pełen
chwały,
bez zmazy lub skazy lub czegoś w tym rodzaju (...) święty i niepokalany"
(Ef. 5,27).
ADAM
SZUMOREK
Copyright © Słowo i Życie 2000
|