Dlaczego przebudzenia
czasem kończą się po tygodniu?
Szukając odpowiedzi na to pytanie wybrałem
się w podróż. Nie ma znaczenia, jak długa ona była, tak jak nie jest ważne,
gdzie leży i jak się nazywa miasto, do którego w końcu dotarłem. Najważniejsze
jest to, że znalazłem tam pewien zbór. Gdy wszedłem do środka, wydawało
mi się, że jest zupełnie pusto. Szybko jednak odkryłem, jak bardzo się
mylę. I wtedy pomyślałem, że to doskonała okazja, by rozpocząć rozmowę.
- Jak długo jesteś w tym zborze?
- Dokładnie nie pamiętam, ale myślę, że
będzie już ze czterdzieści lat, a może trochę więcej. W każdym razie jestem
tu wystarczająco długo, by doskonale znać jego dzieje, a wierz mi, iż w
ciągu tych wszystkich lat wiele się wydarzyło. Zresztą, nikt inny nie wie
o tym tak dobrze jak ja, gdyż odkąd
tu jestem, nie opuściłam ani jednego nabożeństwa.
-To naprawdę zdumiewające. A mogłabyś mi
opowiedzieć o wydarzeniach, które najbardziej utkwiły ci w pamięci?
- Pamiętam, jak pewnego razu przyjechał
do zboru jakiś ewangelista i wygłosił bardzo płomienne kazanie na temat
ważności Kościoła. Mówił z przejęciem o tym, jak wspaniałym przywilejem
dla chrześcijan jest uczestniczenie w nabożeństwach i dlatego każdy powinien
dołożyć wszelkich starań, by odnaleźć swoje miejsce w służbie i
budować silne relacje z innymi wierzącymi. Wszyscy byli poruszeni i słuchali
w napięciu, chłonąc każde wypowiedziane słowo. Potem było wezwanie dla
tych, którzy chcą zmienić swoje życie w tej dziedzinie i wiele osób wyszło
do przodu, by się modlić. Niektórzy
płakali, zapanowała atmosfera ogólnego uniesienia i było cudownie.
- No i co?
- Przez następne tygodnie kaplica była
wypełniona prawie po brzegi, nawet w środy przychodziło dużo więcej osób
niż zwykle. Wszyscy byli podekscytowani “pielęgnowaniem wzajemnych relacji”,
“rozwijaniem społeczności” i robili to wytrwale przez... jakieś dwa tygodnie.
- A potem?
- Hm... Proza życia! Liczba “odwiedzających”
nabożeństwa powoli się kurczyła, aż w końcu wróciła do pierwotnego stanu.
- To smutne. A pamiętasz może jeszcze coś
bardziej... No wiesz... Bardziej optymistycznego?
- O tak! Pamiętam, jak pewnego razu było
jakieś spotkanie i wszyscy dużo mówili o planach na przyszłość. Wiesz,
czułam się ogromnie zachęcona i zbudowana słysząc o tych wspaniałych rzeczach,
jakie miały się wkrótce wydarzyć. Niektórzy zobowiązali się stworzyć misję
więzienną, inni postanowili założyć grupę pantomimiczną, ktoś obiecał rozpocząć
spotkania dla seniorów i było wielu chętnych. Wkrótce zostały utworzone
odpowiednie komitety i wszyscy ochoczo
zabrali się do pracy. Tak więc, sam widzisz, że to było naprawdę poruszające
spotkanie i myślę, że powinno być takich więcej.
- Zgadzam się z tobą. Ale powiedz mi, jak
się to wszystko skończyło?
- Musisz zdecydować, czego ty właściwie
chcesz. Chciałeś coś optymistycznego, to ci opowiedziałam. Czemu się tak
dopytujesz? Dalej już nie było optymistycznie. Proza życia! Wszyscy byli
bardzo zajęci i nie mieli czasu na realizację tych pomysłów. Tak naprawdę
udały się tylko spotkania seniorów, bo tylko oni byli
dość wytrwali, by po prostu robić to, do czego się zobowiązali.
- No dobrze, a czy jest jakaś służba w
zborze, w którą jesteś zaangażowana?
- To ciekawe pytanie. Nie uczę w szkółce
niedzielnej, nie śpiewam w chórze, nie jestem zaangażowana w służbę charytatywną,
nie składam obietnic i nie angażuję się w żadne programy, ale...
- Przyznam, że nie jestem zachwycony...
- Nie tak prędko, młody człowieku! To prawda,
że może nie jestem zbyt aktywna, ale za to zawsze mnie tu zastaniesz, jestem
na każdym spotkaniu i nabożeństwie. Nie potrafię zbyt wiele, ale robię
to, do czego zostałam stworzona. Czynię wszystko, co jest w mojej mocy,
by ułatwić słuchanie tym, którzy tu przychodzą. Troszczę się o zmęczonych
i słabych, noszę ich “ciężary”. Od czterdziestu lat, a może
i więcej, jestem gotowa, by wiernie i wytrwale służyć każdemu, kto zawita
w te progi. Czy można ode mnie wymagać więcej? Przecież sam widzisz, że
jestem tylko... kościelną ławką.
Kiedy Jezus chodził po ziemi nauczając
tłumy, często używał prostych ilustracji z życia codziennego. Niektóre
z nich były ogromnie zaskakujące. Pewnego razu ucząc swoich uczniów o ufności
powiedział: “spójrzcie na lilie”, a innym razem wołał: “podobne jest Królestwo
Niebios do ziarnka gorczycznego... do skarbu... do sieci...” Gdy
wjeżdżał do Jerozolimy, ganił faryzeuszy za to, że chcieli uciszać tłumy
oddające mu chwałę, i opowiedział im o kamieniach, które mają więcej entuzjazmu
do uwielbiania Boga niż oni sami. Czasami, puszczając wodze swojej wyobraźni,
zastanawiam się, jakiego obrazu użyłby
Jezus, gdyby nauczał w jakimś współczesnym zborze. Może powiedziałby: “Kochani,
spójrzcie na ławki. Nie obiecują, nie pracują, a swoje zadanie wiernie
wykonują”.
Charles Finney, wyjaśniając na czym polega
duchowe ożywienie, które rozpoczyna się w Kościele, a w końcu ogarnia także
ludzi niewierzących, stwierdził, że: “Jest to odnowienie pierwszej miłości
u chrześcijan, dzięki czemu powstaje przebudzenie i nawracanie się grzeszników
do Boga”. Zauważył też, iż: “...przebudzenie jest tak samo w sposób naturalny
wynikiem używania właściwych środków, jak plon jest wynikiem używania właściwych
środków”. Inaczej mówiąc, jeśli chcemy widzieć, jak Bóg pomnaża owoce naszej
służby, to podobnie jak rolnik oczekujący na zbiory, musimy sumiennie zabrać
się do pracy. Każde przebudzenie, jakie miało miejsce w historii Kościoła,
bez względu na to, czy było wielkie i objęło swoim zasięgiem cały kraj,
czy też może tylko jedno miasto, zbór, a może tylko pojedynczego człowieka,
było dziełem Ducha Świętego. Trudno
jednak nie zauważyć, iż Bóg realizując swoje cele zawsze posługuje się
ludźmi, którzy gotowi są konsekwentnie wypełniać Jego wolę.
Ciekawe, że wielcy mężowie wiary, których
Bóg używał w okresach duchowej odnowy byli także ludźmi niezwykle pracowitymi
i wytrwałymi w działaniu. Joe S. Ellis w książce pt. “Kościół świadomy
celu”, przestawił kilka zdumiewających faktów z życia kaznodziei, który
stał się Bożym narzędziem w czasie osiemnastowiecznego przebudzenia w Anglii:
“W ciągu 40 lat, John Wesley przemierzył
konno dwieście pięćdziesiąt tysięcy mil, aby głosić Słowo (...) Pokonywał
dziennie przeciętnie dwadzieścia mil, wygłosił w sumie 40.000 kazań, napisał
400 książek i nauczył się dziesięciu języków. Martwiło go to, że nie był
w stanie pisać dłużej niż piętnaście godzin dziennie - ponieważ w wieku
osiemdziesięciu trzech lat zawodziły go już oczy. Przejmował się, że nie
był w stanie wygłaszać kazań częściej niż dwa razy dziennie - w wieku lat
osiemdziesięciu trzech”. Dalej Ellis wspomina, iż Wesley w swoim
pamiętniku “bardzo ubolewał nad coraz silniejszą tendencją do pozostawania
w łóżku do godziny 5:30 rano”. Niewątpliwie John Wesley był człowiekiem
niezwykle wytrwałym i konsekwentnym w działaniu.
W ciągu roku zazwyczaj mamy wiele okazji,
by snuć plany na przyszłość czy postanawiać sobie, że zmienimy się w takiej
czy innej dziedzinie naszego życia. Bóg na różne sposoby porusza nasze
serca, zachęcając nas, byśmy podjęli decyzję o zaangażowaniu w jakąś nową
służbę, aktywnie włączyli się w życie naszych społeczności,
czy zaczęli świadczyć o Chrystusie naszym niezbawionym przyjaciołom. Czasem
jednak cały nasz entuzjazm i uniesienia, jakich doświadczaliśmy słuchając
porywającego kazania lub odpowiadając na Boże wezwanie do pracy dla Niego,
ulatniają się już po kilku tygodniach i wszystko wraca do “normy”. Okazuje
się wtedy, że zamiast duchowej odnowy doświadczamy kolejnego zniechęcenia.
Cóż więc można zrobić z tymi “tygodniowymi przebudzeniami”?
Apostoł Paweł napisał: “Dzięki składam
temu, który mnie wzmocnił, Chrystusowi Jezusowi, Panu naszemu, za to, że
mnie uznał za godnego zaufania, zleciwszy mi tę służbę” (I Tym.
1,12). Ten tekst jest zdumiewający, gdyż mówi o Bogu, który postanowił
zaufaćludziom;
chociaż znani są oni z tego, iż ciągle zawodzą, pozwolił im uczestniczyć
w realizacji Jego planów. Szczerze mówiąc, nie bardzo rozumiem, dlaczego
Bóg tak czyni, dlaczego tak cenne rzeczy: swój własny Kościół, który jest
Ciałem Chrystusa, Ewangelię o zbawieniu, dary Ducha Świętego, a w końcu
powołanie do służby, powierza w ręce tak mało odpowiedzialnych istot, jakimi
my jesteśmy.
Z drugiej strony, ponieważ zostaliśmy przez
Boga obdarzeni zaufaniem, choć nie zasługujemy na nie, stanowi to dla nas
wyzwanie, by postępować jak ludzie godni zaufania. Jedyną właściwą odpowiedzią
na Bożą ufność jest nasza wierność w realizacji tego, co On nam powierza.
A im bardziej cenimy sobie fakt, że Bóg tak zupełnie “nierozsądnie” nas
ukochał i oddał w nasze ręce tyle cennych rzeczy, byśmy nimi dysponowali
w Jego imieniu, tym więcej będziemy
pragnąć, by Go nie zawieść i być Mu wiernymi. Wierniejszymi niż nasze zborowe
ławki.
ADAM SZUMOREK
Copyright
© Słowo
i Życie 2000
|