Droga
ku dojrzałości
Dobrze pamiętam pierwszą
w życiu lekcję języka angielskiego. Moja nauczycielka wydawała się być
okrutna. Mówiła do mnie w języku, którego nie rozumiałem, a potem zmuszała
mnie, bym robił to samo. Choć byłem tym wszystkim nieco sfrustrowany, ona
nie dała za wygraną tak długo, aż w końcu potrafiłem wydusić z siebie coś,
co zaczynało przypominać język angielski. Uczenie się wcale nie jest łatwym
zajęciem, zwłaszcza jeśli mamy do czynienia z nauczycielem, który sporo
wymaga. Podobnie rzecz się ma z naszym
życiem chrześcijańskim. C. S. Lewis trafnie stwierdził: "...chrześcijaństwo
jest samo w sobie swoistą edukacją" (Mere Christianity,
Simon
& Schuster, Toronto1996, s.
75). Bóg bowiem nie tylko prowadzi nas do wieczności, ale też chce widzieć,
jak nasze charaktery się rozwijają, jak stajemy się coraz dojrzalsi. Z
tego też powodu czasem dopuszcza w naszym życiu sytuacje trudne i niewygody.
Tak też było w przypadku
Izraelitów. W IV Mojżeszowej 11,1-35 zostało opisane kilka epizodów z ich
podróży do nowej ojczyzny. Kiedy wyszli z Egiptu, byli podekscytowani dopiero
co odzyskaną wolnością, marzyli o nowej, wspaniałej Ziemi Obiecanej. Nie
spodziewali się jednak, że Bóg nie tylko chciał dać im nowe miejsce do
zamieszkania, ale - prowadząc ich tam -
zamierzał po drodze udzielić im kilku ważnych życiowych lekcji.
Po co narzekać,
skoro można się modlić?
Naród był wyczerpany
długą wędrówką. Każdy usiłował ukryć się przed słonecznym skwarem w cieniu
swojego namiotu. Jakieś trzy dni wcześniej wyruszyli spod Góry Synaj, gdzie
spędzili ostatnie 11 miesięcy. Był to wyjątkowy czas w ich historii, gdyż
nie tylko po raz pierwszy mogli tam odpocząć po trudach niewolniczej pracy
w Egipcie, ale również doświadczyć Bożej obecności jak nigdy przedtem.
Widzieli, jak Góra Synaj okryta obłokiem
płonęła i słyszeli grzmoty, kiedy Bóg rozmawiał z Mojżeszem, nadając im
Prawo i zawierając z nimi Przymierze. To właśnie tam lud zobowiązał się
do posłuszeństwa Bogu obiecując, że wiernie będzie przestrzegać Jego Prawa.
W końcu jednak nadszedł czas, by wyruszyć
w dalszą drogę, stawić czoło nowym wyzwaniom i objąć w posiadanie swoją
nową ziemię. Tak więc, po trzech dniach wędrówki, przeszli jakieś 70 km
i zatrzymali się w Tabera, by założyć obóz i nieco odpocząć. Jednak zamiast
cieszyć
się kolejną możliwością wytchnienia, zaczęli narzekać na zmęczenie i trudności.
To narzekanie okazało się tak bardzo zaraźliwe, że wkrótce wszyscy byli
już nim pochłonięci i mówili tylko o tym, jak bardzo są rozczarowani. Szybko
zapomnieli o miejscu, gdzie byli trzy
dni wcześniej, o swoich przeżyciach z Bogiem i o obietnicach, jakie Mu
złożyli. Dlatego też Bóg po raz pierwszy postąpił z nimi inaczej niż zwykle:
ukarał ich, wzniecając na obrzeżach obozu ogień, który pochłonął część
ich dobytku. Wyobrażam sobie, jak bardzo
musieli być przerażeni, zwłaszcza że nigdy wcześniej nic podobnego się
im się nie przydarzyło.
Kiedy spoglądali
wstecz, na swoje dzieje, mogli sobie przypomnieć wiele sytuacji, kiedy
okazywali niezadowolenie, szemrząc i uskarżając się na swój los. Tak naprawdę
to ich podróż do Kanaanu była wielkim ciągiem narzekania. Jeszcze zanim
przekroczyli Morze Czerwone, buntowali się przeciwko Bogu z obawy przed
ścigającymi ich Egipcjanami. Na pustyni Sin narzekali, bo brakowało im
jedzenia. W Refidim skarżyli się na
brak wody. A teraz, w Tabera, żalili się na niewygody podróży. Czyżby nie
rozumieli, iż narzekając na okoliczności, nie tyle skarżyli się na brak
wody, jedzenia, czy trudności, ale podważali Boży autorytet? Swoją postawą
kwestionowali sposób, w jaki Bóg chciał
prowadzić ich do Ziemi Obiecanej. Zapominali, że Bóg wielokrotnie już okazywał
im swą dobroć, cierpliwie zaspokajał ich potrzeby, okazywał łaskę i wytrwale
ich uczył, że On naprawdę się o nich troszczy.
Niestety, naród izraelski
nie wyciągnął z tego właściwych wniosków. Niczego się nie nauczyli, a kiedy
pojawiły się nowe trudności, znowu zaczęli kwestionować Boży autorytet.
Tak więc, po raz pierwszy w ich dziejach, Bóg zareagował na ich narzekanie
inaczej niż zwykle i po prostu ukarał
ich. Zapłonął gniewem i w obozie wybuchł ogień. Dlatego też to miejsce
nazwano Tabera, co znaczy dosłownie miejsce pożaru. Na
szlaku wędrówki Izraelitów były już miejsca takie
jak Morze Czerwone, pustynia Sin, czy Refidim, których nazwy przypominały
o Bożej mocy i miłosierdziu. Teraz było też Tabera, miejsce przypominające,
że Bóg także jest święty, że karci tych, którzy narzekając na okoliczności
kwestionują Jego autorytet, nie wyciągając właściwych wniosków ze swoich
wcześniejszych doświadczeń. Izrael
był jedynym narodem na świecie, który miał przywilej jeść mannę z nieba,
pić wodę ze skały, cieszyć się cieniem obłoku w dzień i ciepłem słupa ognia
w nocy, a mimo to ciągle narzekali.
Ciekawe jest jednak
to, że i my bywamy do nich podobni. Nasi przodkowie obywali się jakoś bez
cukru do XIII wieku, bez węgla do XIV, radzili sobie bez pieczonego w formie
bochenków chleba do XV, bez kawy, herbaty i zup do XVII, bez budyniu do
XVIII, do XIX wieku nie mieli zapałek i elektryczności, a żywności w konserwach
do XX wieku. Tak więc dlaczego my w ogóle narzekamy? Dziś mamy więcej udogodnień
niż kiedykolwiek w przeszłości, a ciągle się uskarżamy, że za dużo pracy,
za mało pieniędzy, zbyt wiele zmartwień, zbyt mało przyjemności, że sąsiedzi
źli, a szef denerwujący itp. Okazuje
się, że w każdym, nawet najlepszym miejscu, można znaleźć powód do narzekania,
ponieważ to zależy nie tyle od sytuacji, co od naszej postawy.
Ale wróćmy do Izraelitów.
W tej historii jest jedna osoba, która postąpiła nieco inaczej. Mojżesz
nie tylko doświadczał tych samych co inni trudności, ale był również przywódcą
tego narodu, co było niejednokrotnie bardzo frustrujące. Gdy lud użalał
się na swój los, a ponadto zachciało się im mięsa, Mojżesz nie mogąc już
dłużej znosić ich postępowania, postanowił
porozmawiać z Bogiem w tej sprawie. Niemal zawsze, gdy Izraelici szemrali,
Mojżesz zwykł wołać do Boga o pomoc. Ale tym razem jego modlitwa była szczególna,
w zasadzie nie było to nic innego jak narzekanie w najczystszej postaci: "Dlaczego
tak źle obszedłeś się ze swoim sługą? I dlaczego nie znalazłem łaski w
Twoich oczach, żeś włożył na mnie cały ciężar tego ludu? (...) A jeśli
tak postępujesz ze mną, to zabij mnie raczej zaraz..." (IV Moj. 11,11-15).
Mojżeszowi udzieliło się narzekanie ludu i podobnie jak jego naród widział
już tylko powody do skargi. Zdaje się, że on też nie pamiętał już, jak
Bóg wyprowadził ich z Egiptu, ani wody ze skały w Refidim, zapomniał o
obłoku i słupie ognia, które chroniły lud przed upałem i zimnem. Nie dostrzegał
już żadnych Bożych błogosławieństw, a tylko same problemy. Stracił umiejętność
zdrowej oceny sytuacji. Był tak załamany, że nawet gdy Bóg obiecał mu siedemdziesięciu
starszych do pomocy oraz przepiórki przez miesiąc dla całego narodu, trudno
mu było w to uwierzyć i pytał Boga,
jak można nakarmić na pustyni lud, który liczy 600 tysięcy pieszych (IV
Moj. 11,21,22). Mojżesz wcale nie zachowywał się wtedy jak człowiek wielkiej
wiary. Bóg jednak odpowiedział mu, pokazując mu swój plan wyjścia z tarapatów.
W ten sposób zachęcił go do działania
i zmienił sposób, w jaki Mojżesz postrzegał sytuację. W rezultacie Mojżesz
zaczął postępować jak człowiek, który ufa Bogu. Zgromadził cały naród,
ogłosił im Boże postanowienia i wezwał ich, by przygotowali się na wielką
ucztę.
W tej historii widzimy
więc dwa sposoby reagowania na trudności i doświadczenia. Izraelici w obliczu
przeciwności narzekali i buntowali się, natomiast Mojżesz - zamiast szemrać
i zniechęcać innych - rozmawiał z Bogiem, modlił się. Co prawda jego modlitwa
była też użalaniem się i skargą, ale mimo to postanowił, że nikomu innemu
jak tylko Bogu opowie o swoich problemach. Nie sądzę, że narzekanie w modlitwie
to najlepszy sposób komunikowania się z Bogiem, ale uważam, że kiedy stawiamy
czoło trudnościom, lepiej narzekać
przed Bogiem, niż wcale z Nim nie rozmawiać. Modlitwa bowiem, podobnie
jak każda rozmowa, jest doskonałą okazją do tego, by zweryfikować swoje
zdanie i spojrzenie na istniejący problem.
Wiktor Frankl, Żyd
który przeżył obóz koncentracyjny, powiedział, że wszystko może być człowiekowi
odebrane za wyjątkiem możliwości dokonania wyboru, jaką postawę przyjąć
w danych okolicznościach. Tak więc, w każdych okolicznościach mamy wybór:
marudzić albo się modlić. Manifestowanie niezadowolenia nie tylko nie
rozwiązuje problemu, ale zniechęca innych, jest wyrazem braku zaufania
wobec Boga i często prowadzi do tego, że Bóg zaczyna nas karać. Modlitwa
zaś - nawet jeśli jest pełna narzekania - sprawia, że Bóg zaczyna działać
w naszym życiu.
A zatem, pierwsza lekcja
brzmi: po co narzekać, kiedy można się modlić.
Po co narzekać,
skoro Bóg się o nas troszczy?
Zdarzyło się raz, iż musiałem spędzić święta Bożego Narodzenia z dala
od domu i najbliższych, za oceanem. Przez krótką chwilę wydawało mi się,
że wszyscy sympatyczni ludzie są gdzieś po niewłaściwej stronie świata.
Kiedy jednak wszedłem do swego pokoju w akademiku, zauważyłem na biurku
kopertę, a w niej kartkę świąteczną, napisaną przez sąsiada z pokoju naprzeciwko.
Choć w tym momencie wcale nie przeleciałem przez
ocean i nie znalazłem się w domu, to dobrze było wiedzieć, że całkiem blisko
jest ktoś, kto się o mnie troszczy.
Podobnej lekcji już
po raz kolejny Bóg udzielił Izraelitom, przygotowując dla nich bardzo zaskakujące
rozwiązanie skomplikowanej sytuacji, w jakiej się znaleźli. W IV Mojżeszowej
11,24-35 widzimy dwie sceny, przedstawiające Boże działanie w odpowiedzi
na modlitwę Mojżesza: powołanie 70 starszych i zesłanie przepiórek. Obydwa
wydarzenia są pod pewnymi względami bardzo podobne. Okazuje się więc,
że Bóg w odpowiedzi na modlitwę nie tylko zmienia nasze widzenie problemu,
ale też ma moc zmienić sytuację, w jakiej się znaleźliśmy. Obydwa wydarzenia
były rezultatem Bożej interwencji: "I zstąpił Pan w obłoku i przemówił..."
(w.
25) oraz "I zerwał się wicher zesłany przez
Pana" (w. 31). Bóg zstąpił w obłoku i starsi prorokowali.
Bóg zesłał wicher, który przywiał do obozu przepiórki. W obydwa wydarzenia
był On osobiście zaangażowany. W ten sposób raz jeszcze przypomniał swemu
ludowi, że nawet kiedy oni czują się bezradni i zakłopotani, On wciąż jest
potężny, wszechwiedzący, a także suwerenny i sam wybiera czas oraz sposób,
w jaki ześle swoją odpowiedź.
W obu sytuacjach Bóg pokazał, że Jego zasoby są nieograniczone. Po pierwsze,
zapewnił Mojżeszowi nowych współpracowników. Dotychczas Mojżesz był jedynym,
który przemawiał w Bożym imieniu i sam zmagał się z obowiązkami przywódcy.
Teraz Bóg udzielił tego samego ducha, który był w Mojżeszu, 70 starszym,
a oni zaczęli prorokować. Po drugie, Bóg zesłał obfitość
przepiórek, aby nasycić swój lud mięsem. Czytamy, że przepiórek było tyle,
iż leżały na ziemi tworząc warstwę grubości dwóch łokci w promieniu jednego
dnia drogi, co w przeliczeniu daje warstwę 1 m w promieniu 20 km wokół
obozu. To dopiero była obfitość mięsa! Trzeba było dwóch dni i jednej nocy,
by je wszystkie wyzbierać, a każdy zgromadził około 2 m3
mięsa (IV Moj. 11,31-32). Bóg zaopatrzył swój lud w jedzenie na cały miesiąc
pokazując, że Jego zasoby są niewyczerpane. On może zorganizować ucztę
nawet na pustyni.
Bóg też zrealizował
swoje zamiary, mimo problemów spowodowanych przez ludzi. Dwaj z wyznaczonych
starszych, Eldad i Meldad, z jakichś powodów nie przyszli na wezwanie Mojżesza
do Namiotu Zgromadzenia w centrum obozu, pozostali gdzieś na obrzeżach.
Pomimo to Duch Święty spoczął i na nich, oni także zaczęli prorokować.
To trochę wprawiło w zakłopotanie Jozuego, który zawołał: "Panie mój,
Mojżeszu, zabroń im tego" (w. 28). Lecz Mojżesz był innego zdania: "Oby
cały lud zamienił się w proroków Pana, aby złożył na nich swojego ducha!"
(w. 29). Apostoł Paweł napisał: "A kto prorokuje, mówi do ludzi
ku zbudowaniu i napomnieniu, i pocieszeniu" (I
Kor. 14,3). Bez wątpienia, prorokowanie to inny niż narzekanie sposób wyrażania
całkowicie odmiennych myśli. Uszy Mojżesza przez tak długi czas były bombardowane
skargami i szemraniem, że prawdziwą rozkoszą musiało być dla niego słuchanie
budujących i zachęcających proroctw. I nie tylko nie był zazdrosny o swoją
pozycję czy zmartwiony, że ktoś prorokuje poza Namiotem
Zgromadzenia, ale raczej szczęśliwy, widząc jak Bóg zmienia sposób mówienia
jego ludu, i pragnął, by u wszystkich narzekanie zostało zastąpione uwielbieniem.
Natomiast w wydarzeniu
z przepiórkami problem został spowodowany przez tych, którzy byli zbyt
mało ufni wobec Boga i za bardzo łakomi. Ludzie, widząc obfitość mięsa,
po prostu zaczęli się obżerać i zachowywać się tak, jakby to był ostatni
posiłek w życiu. Będąc dorosłymi, postępowali jak małe dzieci, które zjadają
na raz wszystkie słodycze ze świątecznych
prezentów, narażając się na niestrawność. W tym wypadku jednak ten brak
samokontroli doprowadził do znacznie poważniejszych konsekwencji. Po raz
kolejny zapłonął gniew Pana, spadła na nich straszliwa plaga i wielu zginęło,
a miejsce to nazwano Kibrot-Hattaawa
(Groby Rozkoszy). To smutne, że zdarzenie, które zaczęło się Bożym gniewem
w Tabera, bo ludzie narzekali, że nie mieli tego, co chcieli, skończyło
się też Bożym gniewem, bo ludzie nie umieli korzystać z tego, co chcieli
otrzymać i otrzymali. Chyba do końca
nie uwierzyli, że Bóg jest tym, który zaopatruje, że tak jak troszczył
się o nich w przeszłości, tak też będzie to czynił teraz i w przyszłości.
Nie wyciągnęli właściwych wniosków ze swoich wcześniejszych doświadczeń
z Bogiem.
My, podobnie jak
Izrael, również jesteśmy w podróży do naszego nowego domu w niebie. Już
jesteśmy obywatelami Bożego Królestwa, ale jeszcze niezupełnie tam dotarliśmy.
Bóg jednak wyposaża nas we wszystko, co jest niezbędne, by dotrzeć do celu.
Dlatego też dał nam Ducha Świętego,
aby zamieszkał w naszych sercach i zmieniał je, również sposób naszego
mówienia. Jezus pewnego razu powiedział: "Albowiem z obfitości serca
mówią usta. Dobry człowiek wydobywa z dobrego skarbca dobre rzeczy, a zły
człowiek wydobywa ze złego skarbca złe rzeczy" (Mat. 12,34-35). Uszkodzone
radio emituje dźwięk niskiej jakości. Również nasza mowa odzwierciedla
stan naszych serc, pokazuje, czy są one pełne goryczy i buntu, czy też
zostały zmienione przez Ducha Świętego.
Wydarzenie w Kibrot-Hattawa poucza,
że zarówno trudności jak i błogosławieństwa mogą być dla nas niebezpieczne,
jeśli nie potrafimy wyciągać właściwych wniosków ze swoich wcześniejszych
doświadczeń, jeśli nie ufamy Bogu. Zanim bowiem dotrzemy do wieczności,
Bóg chce uczyć nas dojrzałości, pokazując, że On jest tym, który zaspokaja
nasze potrzeby i tak jak był z nami w trudnych okolicznościach w przeszłości,
tak też będzie z nami i w przyszłości. Dlatego też, zmagając się z trudami
dnia codziennego, możemy ze spokojem i wdzięcznością myśleć
o tym, co nas czeka, wierząc, iż nasz Pan czuwa nad naszym jutrem i ucząc
się polegania na Nim w każdej sytuacji.
ADAM SZUMOREK
Copyright
© Słowo
i Życie 2000
|