JONI EARECKSON-TADA W POLSCE
Dobrze znana w naszym środowisku Joni Eareckson-Tada odwiedziła Polskę
już po raz trzeci. Pierwszy raz była tu w roku 1983, w rok po swoim ślubie,
potem w roku 1995 (reportaż z tego pobytu ukazał się w "Słowie i Życiu"
nr 10-12/95) i teraz - od 17 do 21 sierpnia. Joni przyjechała z mężem Kenem
i kilkuosobową grupą przedstawicieli organizacji "Joni & Friends".
Tym razem wizytę Joni odnotowały mass media. Z entuzjazmem obejrzeliśmy
w I Programie TVP film "Joni", w którym główna rolę - samą siebie - gra
właśnie Joni. Film został wyemitowany 11 sierpnia br. o godz. 20:00, na
parę dni przed jej przyjazdem. Muszę przyznać, że ogarnęło mnie niesamowite
wzruszenie, gdy na ekranie telewizora widziałam Joni mówiącą: "Bóg zebrał
rozbite fragmenty mojego życia - fizycznego, emocjonalnego i duchowego
- i poskładał je w piękną całość... Bóg tworzy we mnie coś, czego nie stworzyłabym
sama. Nie znaczy to, że znalazłam odpowiedzi na wszystkie pytania. Ale
wiem, gdzie tych odpowiedzi szukać, i mogę na nie poczekać... Tak naprawdę
najpiękniejsze jest to, że nie musicie łamać sobie karku, aby odnaleźć
Boga..." Wciąż trudno mi uwierzyć, że to nasza telewizja...
Migawki z jej pobytu pojawiały się w telewizyjnych wiadomościach i w
radiowych serwisach informacyjnych. Kilkudniowy pobyt w Polsce obejmował
m.in. konferencję prasową w Bibliotece Narodowej w Warszawie, spotkanie
z niepełnosprawnymi (i nie tylko) w hali Warszawianki, spotkanie dla zainteresowanych
problematyką działalności Kościołów na rzecz niepełnosprawnych (w kaplicy
zboru "Chrześcijańska Społeczność") no i cel główny przyjazdu - odebranie
w Poznaniu przyznanego jej Orderu Uśmiechu.
Joni złamała kręgosłup skacząc do wody w wieku siedemnastu lat. Od tamtego
momentu jest sparaliżowana. Wierzyła, że Bóg może ja uzdrowić, ale Bóg
nie uczynił tego. Joni tak pisze o tym: "Być może, Boży zamysł DOBRA dla
mnie nie polega na tym, by przywrócić mi władzę w nogach, lecz abym bardziej
zwróciła się ku innym sprawom. Bym potrafiła głębiej odczuwać wdzięczność
za przyjaźń, aby moja natura potrafiła odwzajemniać cierpliwość, a nie
zniechęcać się, mieć w sobie radość niezależnie od okoliczności.
Teraz, ponad 30 lat po moim wypadku, chciałabym powiedzieć, że nie przyszło
mi łatwo pogodzić się ze swoją sytuacją; to Boska moc mnie prześwietla.
Jezus wie dokładnie, co ja czuję. On też kiedyś cierpiał. A ponieważ potrafił
przemienić swój krzyż cierpienia w symbol nadziei i wyzwolenia, czyż ja
mam robić inaczej. Mój wózek to więzienie, którym Bóg się posłużył, by
uczynić mego ducha wolnym!" (Integracja 4/99). "Czasami Bóg jest bardziej
zainteresowany wewnętrznym rozwojem człowieka niż sytuacją zewnętrzną,
w której przyszło mu żyć. Wie bowiem, że to nie nasza niepełnosprawność,
nie sytuacja, w której żyjemy, będzie trwała wiecznie, lecz nasz wewnętrzny
świat. Często patrzymy na niepełnosprawność na jednym tylko poziomie, na
poziomie praktycznie ziemskim. Bóg postrzega ją na innym poziomie, na poziomie
duchowym, boskim, wiecznym" (Integracja 1/98).
Pięćdziesięcioletnia dziś kobieta, poruszająca się od trzydziestu
trzech lat na wózku inwalidzkim, która nie może nawet podnieść do ust filiżanki
z herbatą, prowadzi bardzo aktywne życie: kieruje założoną przez siebie
organizacją Joni & Friends, pisze książki, maluje ustami, prowadzi
własny program radiowy, podróżuje (sama prowadzi samochód), wygłasza mnóstwo
prelekcji. Inspiruje miliony, nie tylko niepełnosprawnych, swą odwagą i
wytrwałością. Dzięki niej tysiące osób niepełnosprawnych na całym świecie
otrzymało wózki inwalidzkie w ramach programu "Wheels for the World" (Wózki
dla Świata). Pomysłodawcą programu jest organizacja "Joni & Friends".
Program jest realizowany od roku 1996. Zebrane w USA używane wózki są naprawiane
i odnawiane, a następnie wysyłane do krajów, gdzie są one trudno dostępne
dla potrzebujących (głównie do Europy Środkowo-Wschodniej, byłej Jugosławii,
Afryki). Wózki trafiają do potrzebujących, według list, sporządzonych uprzednio
przez lokalne organizacje działające na rzecz niepełnosprawnych. W Polsce
w ramach tej akcji, prowadzonej przy współpracy Kościołów (m.in. warszawskiego
zboru naszego Kościoła "Chrześcijańska Społeczność") i Stowarzyszenia Przyjaciół
Integracji, rozprowadzono już około 950 wózków w Warszawie, Poznaniu, Ciechanowie,
Ostródzie, Swarzędzu, Gnieźnie i innych miejscowościach. Ta akcja to coś
więcej niż tylko ofiarowanie wózka. To jednocześnie szansa przekazania
Dobrej Nowiny o Jezusie Chrystusie - Ewangelii. Do każdego wózka dołączana
jest Biblia i literatura chrześcijańska, czemu towarzyszą modlitwy zaangażowanych
w akcję chrześcijan.
Joni jest autorką ponad dwudziestu książek. W języku polskim ukazało
się dotychczas pięć z nich: "Joni", "Krok dalej", "Egzamin z przyjaźni",
"Kiedy można umrzeć" i najnowsza, która pojawiła się na rynku teraz, parę
dni przed jej przylotem: "Nowa Joni". Książka "Joni" i "Nowa Joni"
to autobiografia. Joni odsłania przed nami nie tylko koleje swego życia,
ale obnaża duszę, szczerze pisze o swoich zmaganiach, buncie i wierze,
cierpieniu, niedogodnościach codzienności, najskrytszych marzeniach, przyjaźniach,
miłości. Stara się być szczera i nie ukrywa porażek. Lekki styl, ciekawa
narracja sprawiają, że czyta się je "od deski do deski".
Na spotkanie z Joni w hali Warszawianki przybyło około tysiąca osób.
Sala była wypełniona po brzegi. W części przedniej mnóstwo wózków inwalidzkich.
Po wstępie Piotra Pawłowskiego - redaktora naczelnego "Integracji", Joni
pojawiła się z tyłu sali i śpiewając przejechała do sceny. A potem, jak
zwykle, ona była panią tego wieczoru. Przez kilkanaście minut towarzyszył
jej na scenie mąż Ken. Wspominali, jak się poznali. Joni śpiewała. Twierdzi,
że musi śpiewać. Gdy leżała po wypadku w szpitalu, podczas bezsennych nocy
śpiewała, bo nie mogła płakać - nie miałby kto obetrzeć zalewających i
dławiących ją łez. To jeden z momentów, kiedy słuchacz - taki jak ja -uświadamia
sobie skalę niepełnosprawności, całkowite "skazanie na innych". Patrzę
na jej ręce. Mówiąc gestykuluje i podnosi je prawie do wysokości ramion.
Aż trudno uwierzyć, że są one niesprawne. Wiem o tym, a poza tym siedzę
dość blisko sceny i tylko dlatego dostrzegam bezwład dłoni, unoszonych
przez częściowo sprawne przedramiona.
Joni - ładna, zdolna, zadbana, elegancka, uśmiechnięta, swobodnie poruszająca
się na scenie. Publiczne zabieranie głosu nie stanowi dla niej problemu.
Właśnie wczoraj przeczytałam "Nową Joni". Podziwiam jej odwagę obnażania
najskrytszych uczuć. Tyle o niej wiem, a przecież nigdy nie zamieniłam
z nią nawet słowa. Nie wygląda na pięćdziesiąt lat. Mówi o Bogu i o sobie.
Na pewno nie popisuje się, ani nie przesadza. Nie uważa się za kogoś wyjątkowego.
Emanuje z niej radość życia, Boże w niej dzieło. Maluje przed nami sceny
ze swego życia. Przytaczane szczegóły pozwalają wczuć się w jej sytuację.
Czuję się zawstydzona. Za mało we mnie wdzięczności, za dużo narzekania.
Czy wykorzystuję swoją sprawność tak, że to podoba się Bogu?
Spoglądam na mnóstwo wózków. Wyobrażam sobie, co czują rodzice, kiedy
okazuje się, że ich dziecko jest, na przykład, upośledzone umysłowo czy
całe życie musi spędzić na wózku inwalidzkim? Jak czułabym się ja w podobnej
sytuacji? A przecież przed Bogiem każdy z nas jest duchowo niepełnosprawny.
Jakie uczucia przepełniały Boże serce, gdy - stworzony przez Niego na własne
podobieństwo - człowiek zgrzeszył, zrezygnował z doskonałości, wybrawszy
nieposłuszeństwo, upadek, degradację - ułomność? Żal (bo ominęło nas najlepsze),
współczucie (bo źle postąpiliśmy) i pragnienie ratowania nas (bo sami nie
byliśmy w stanie przywrócić utraconej społeczności z Bogiem)? Dlatego wciąż
nas kocha. I - jak powiedziała Joni - nie jest to jakaś abstrakcyjna idea
miłości. To wypełniło się na Krzyżu. Bóg dał dla nas swego Syna - dał wszystko.
Jeśli Bóg kochał nas na tyle, by umrzeć za nas, możemy być pewni, że nas
nie ominie, gdy wołamy do Niego. On sam jest odpowiedzią na nasze pytania,
On jest Słowem. Joni mówi o odnowieniu, przemienieniu przez Boga naszych
śmiertelnych ciał. Tak realnie brzmi to w jej ustach. To naprawdę wspaniała
nadzieja.
Rozmyślam o Joni długo jeszcze po zakończeniu spotkania. Przy najprostszych
czynnościach: smarowaniu kromki chleba, słodzeniu herbaty, myciu zębów
odżywa we mnie jej obraz. Czyich rąk "pożycza" w takich momentach? Jak
czułabym się ja, gdybym nagle nie mogła tego wszystkiego robić? Dlaczego
nigdy nie cieszyły mnie te "drobne" czynności? A może też powinnam "pożyczać"
komuś swoich rąk?
Życie Joni potoczyło się zupełnie inną drogą, niż mogła oczekiwać tego
jako nastolatka. Ale znalazła swoje miejsce w świecie. Nie ma wątpliwości,
że to Bóg jest reżyserem jej drogi. I nie była - i nie jest - to droga
łatwa. Przekonuje o tym lektura książki "Nowa Joni", ujawniająca szczegóły
jej życia. Joni pisze we wstępie, że oddaje do rąk czytelników swój dziennik,
w którym pisze o grzechu, o tym, jak ją zwodził i manipulował jej
sercem. Napisała o tym, bo chciała "odegrać małą rolę w budowaniu wiary
w Chrystusa". Chrystus każdemu z nas "daje możliwość dokonywania wyboru,
a przez to sprawia, że ciągle doznajemy przemiany i ciągle na nowo upodobniamy
się do jego obrazu. A podróż trwa dalej. I wciąż jest to dla nas wszystkich
dramat wyboru i przemian".
Wdzięczna jestem Joni za najnowszą książkę, że pozwala nam wejść do
jej życia i uczestniczyć w jej wątpliwościach, upadkach i duchowym wzroście
- uczyć się od niej. Wydaje się, że tyle mamy wspólnego. Tak łatwo jest
się z nią utożsamiać, gdy pisze: "Cierpienie pomaga w poszukiwaniu Boga.
Zmienia nasze spojrzenie na to, co ważne i co mniej ważne... Kalectwo przybiera
różne formy i wymiary... Może to być rozbita rodzina, złamane serce, uczucie
lęku - wszystko może wami zawładnąć. Ciężar zwątpienia. Dojmująca samotność.
Spętana dusza może stać się waszym wózkiem inwalidzkim... Wszystko, wszystkie
rzeczy dzieją się dla naszego dobra... i dla Jego chwały... Muszę się rozwijać.
Moja wiara musi rosnąć. Nie mogę być jedynie słuchaczem Słowa Bożego. Muszę
je wprowadzać w czyn i realizować w życiu to, czego ostatnio się nauczyłam".
NINA HURY
Copyright
© Słowo
i Życie 1999
|