NAD "BIBLIĄ" LUDOWĄ
Czasami podziwia się wiarę dawnego ludu polskiego - wiarę prostą, ufną
i pewną. Wyraża się poza tym żal, iż zanika ona wraz ze starszym
pokoleniem. Zastanawiam się nad słusznością takiego do niej stosunku.
Jak wiadomo, podstawą wiary chrześcijańskiej - a za chrześcijan polskich
chłopów się uważa - jest tylko Biblia. Nie można powiedzieć, że Biblii
oni zupełnie nie znali, bo przecież z jej fragmentami zapoznawali się dzięki
księżom podczas mszy. Sami raczej jej nie czytali, gdyż jeszcze na przełomie
XIX i XX wieku większość z nich czytać w ogóle nie potrafiła. Tym zaś,
którzy tę umiejętność posiedli, duszpasterze polecali do czytania żywoty
świętych, ewentualnie biblijne parafrazy zamiast całkowitych przekładów
Pisma Świętego. Efektem tego była niewielka znajomość nauki chrześcijaństwa.
Nic więc dziwnego, że na tak lichym fundamencie powstawało coś, co chrześcijaństwem
z całą pewnością nie było. Świadczy o tym dość obszerny zbiór opowieści,
znanych jeszcze gdzieniegdzie do dziś, których bohaterami są postacie biblijne.
Dlatego folkloryści określają je mianem "biblii" ludowej bądź też apokryfów
ludowych.
Głównym bohaterem owej "biblii" ludowej jest Jezus Chrystus. Jest to
możny pan, niekiedy jednak przebierający się za żebraka, który chodzi po
polskiej ziemi i sprawdza, jak się ludzie sprawują, przy czym dobrych nagradza,
złych zaś karze. Towarzyszą temu Jezusowi święci: Piotr i Paweł, którzy
nieraz łączą się w jedną postać Pieterpawła. Z Piotrem Jezus ma wiele
kłopotów. Kiedyś obaj zanocowali u biednej wdowy. Wychodząc od niej Piotr
skradł jeden placek. Potem w drodze chciał go po kryjomu zjeść, ale gdy
odgryzł kawałek, musiał go zaraz wypluć, gdyż Jezus akurat zadał mu jakieś
pytanie. W końcu się okazało, że z tych kawałków wyplutego placka powstały
grzyby - pokarm dla ubogich. W innej opowieści Piotr chciał pomóc Bogu
przy stwarzaniu świata. Bóg stworzył same równiny, aby ludziom było łatwiej
chodzić. Wyręczający Go w niektórych okolicznościach Piotr stworzył nieprzyjazne
ludziom góry.
W "biblii" ludowej nierzadko pojawia się Maria. Zazwyczaj przypomina
ona dobrą panienkę ze dworu, wstawiającą się za biednymi kmiotkami u srogiego
dziedzica. Ale tym łagodnym dziewczęciem czasem wstrząsał gniew. W jednym
z apokryfów Maria po urodzeniu Jezusa kazała służącej wyprać w rzece swą
zakrwawioną koszulę, zastrzegając jednak, aby jej nie rozwijała i nie oglądała.
Sługa, nie mogąc przełamać ciekawości, rozwinęła i obejrzała tę koszulę.
Maria za karę skazała wszystkie kobiety na comiesięczne krwawienie, którego
przedtem one nie miewały.
Z powyższych przykładów jasno wynika, że wierzenia ludu miały charakter
synkretyczny, czyli składały się z wątków pogańskich i chrześcijańskich.
A więc nie były w pełni chrześcijańskie. Z punktu widzenia ortodoksy niewątpliwie
trudno w nich dostrzec cokolwiek godnego podziwu.
Nie zamierzam jednak winić ludzi, którzy wierzyli w prawdziwość tych
bajek. A pamiętać jeszcze trzeba, że ci ludzie uprawiali też magię i wróżbiarstwo.
Tak niewielu było bowiem przewodników, którzy by mogli wyprowadzić ich
z mroków pogaństwa.
Przywiedzenie ludu ku prawdziwemu chrześcijaństwu to z pewnością niełatwe
zadanie. Przypominają mi się Polacy z Kazachstanu, wśród których prowadziłem
badania etnograficzne, a których religijność ma wiele cech ludowych. Kiedyś
pewna młoda kobieta zapytała mnie poważnie, czy to prawda, czy to prawda,
że Bóg wyłapał wszystkie węże i schował je do wora, lecz ktoś ciekawski
go otworzył i gady rozpełzły się znów po całym świecie. Oczywiście, odpowiedziałem
przecząco. Nie jestem jednak do dziś pewien, czy mi uwierzyła.
GRZEGORZ PEŁCZYŃSKI
Przedruk za pozwoleniem z: "Tymoteusz", miesięcznik popularno-apologetyczny,
nr 11 grudzień 1997, Oficyna Wydawnicza TIQVA, skr. Pocztowa. 2300, 53-413
Wrocław 47
Copyright
© Słowo
i Życie 1999
|