Słowo i Życie - strona główna
 

Droga do mądrości

"Bojaźń Pana jest początkiem poznania; 
głupcy gardzą mądrością i karnością".
(Przypowieści Salomona 1,7)

Studiując, być może nierzadko zadajesz sobie pytanie: "Co ja tu właściwie robię? Wszyscy wokoło wprost błyszczą inteligencją, a ja ledwo potrafię zrozumieć, o co tu na dobrą sprawę chodzi'. Jestem jednak przekonany, że Bóg stawia tam nas, abyśmy wzrastali w mądrości. Być może nie przybędzie nam inteligencji, powinniśmy natomiast stawać się coraz mądrzejsi. A oto co mam na myśli. W Izraelu rozróżniano trzy rodzaje mądrości: 

- rozwagę mędrców, pragnących odkryć sekret pomyślnego życia
- mądrość rzemieślnika biegłego w swym fachu
- mądrość, która wyrasta z bojaźni Pańskiej.

Wcielenie mądrości pierwszego typu dostrzegamy w Salomonie, któremu przypisuje się autorstwo trzech tysięcy przypowieści (I Król. 4,32). Mędrcy pokroju Salomona stanowili elitę intelektualną i naukową swoich czasów, choć zabiegali nie o teoretyczną wiedzę, lecz raczej o rozsądek i rozwagę, które pomagały cieszyć się w życiu powodzeniem i obierać właściwą drogę w każdych okolicznościach. 

Salomon, rozpoczynając budowę świątyni (I Król. 7,13nn), zwrócił się o pomoc do króla Tyru, który w odpowiedzi przysłał mu Chirama, "męża pełnego mądrości, rozsądku i umiejętności do wykonywania wszelkich wyrobów z brązu" (BT). Widać stąd, że mianem mądrości Biblia określa również mistrzowskie opanowanie rzemiosła oraz zdolności artystyczne.

Wszyscy znamy sławną przypowieść  Salomona, iż "bojaźń Pana jest początkiem poznania". Mądrość w tym znaczeniu polega na poznaniu i umiłowaniu Boga oraz na pełnieniu Jego woli. 

Ważne, byśmy dostrzegli, że wszelka mądrość pochodzi od Boga. I choć nie ulega wątpliwości, że bojaźń Pana jest jej najwyższą formą, nie powinniśmy zapominać, że również inne rodzaje mądrości pochodzą z tego samego źródła. One także mają swój początek w Bogu. 

Czy ewangeliczni chrześcijanie nie mają czasem tendencji, aby w tym przypadku popadać w hipokryzję? Twierdzimy wprawdzie, że poznanie Boga to mądrość w najwyższej postaci, lecz jednocześnie darzymy najwyższym uznaniem współczesnych Chiramów, ludzi o wybitnych zdolnościach w dziedzinie muzyki, sztuki, lub sportu. Podobnie, choć jako wierzący z kręgów ewangelicznych zwykliśmy twierdzić, iż najbardziej pragniemy duchowej mądrości, to jednak kochamy tytuły naukowe i towarzyszący im prestiż, bez względu na ich prawdziwą wartość. Jeden z grzechów nękających moją profesję to znajdowanie rozkoszy w zwrotach: rabbi, nauczycielu, doktorze.


Czyż nie powinniśmy wreszcie skończyć z tą bufonadą, a zacząć zabiegać o mądrość, którą uznajemy za najwyższą i duchową - o bojaźń Pana? Zaprzeczenie brzmiałoby w tej sytuacji niczym protest przeciw macierzyństwu. Niewątpliwie, powinniśmy dążyć do poznania Boga, lecz nie oznacza to wcale, że mamy gardzić innymi przejawami mądrości, które również mają swoje źródło w Nim.

Chciałbym mocno zaakcentować wagę owych niższych form mądrości, to jest dążenia do doskonałości we wszystkim, co robimy. Perfekcja ma być jednak nie naszym ostatecznym celem, lecz raczej drogą prowadzącą ku najwyższej mądrości, widocznej w naszej służbie, poznawaniu Boga i oddawaniu Mu czci. Wiedza i umiejętności, czy to w zakresie nauki, czy w innych dziedzinach życia, to jeden z talentów, którymi Bóg obdarza swoje sługi, a które należy rozwijać i pomnażać. Jednym powierzono dziesięć, innym pięć, jeszcze innym zaledwie dwa. Jednak bez względu na to, ile talentów otrzymaliśmy, Pan oczekuje, że zrobimy z nich dobry użytek. Pastor, nauczyciel czy student powinien nieustannie doskonalić swój kunszt w posługiwaniu się narzędziami własnego rzemiosła. Cieśla, który niezdarnie obchodzi się z dłutem i strugiem, jest po prostu kiepskim cieślą. 

Kościół zawsze doświadczał napięć między dążeniem do pobożności a dążeniem do wiedzy, pomiędzy pietyzmem, głoszącym pogardę dla "zimnej teorii", a długą tradycją rzetelnego szkolnictwa, którym cieszy się Kościół katolicki i część wyznań protestanckich. Pozwolę sobie jednak wyrazić opinię, że wiara i rozum, wiedza płynąca z serca i z głowy, nie muszą wcale wzajemnie się wykluczać. Ignorancja wcale nie sprzyja duchowości. Jest więc rzeczą dobrą i wskazaną, abyśmy pogłębiali naszą wiedzę nie tylko na temat Bożego Słowa i jego zastosowania w codziennym życiu, lecz także na temat świata, w którym żyjemy, a który jest przecież dziełem Boga. 

Twierdzenie, iż nie ma sprzeczności pomiędzy wiarą i rozumem, nie oznacza oczywiście, że musi wobec tego istnieć ścisły związek pomiędzy wykształceniem i pobożnością. Studia biblijne nie muszą wcale służyć pogłębianiu wiary, choć brzmi to zapewne paradoksalnie a nawet szokująco. Niemniej faktem jest, iż można posiadać wielki zasób wiedzy z dziedziny biblistyki i teologii, nie mającej nic wspólnego z prawdziwym poznaniem Boga, zdolnym przeniknąć najskrytsze zakamarki życia. Pismo Święte mówi wyraźnie, że w Bożym zamyśle nasza wiedza ma nie ograniczać się do teorii, lecz znajdować potwierdzenie i we właściwym myśleniu, i we właściwym postępowaniu. Bibliści i wykładowcy seminariów nie są ipso facto bardziej duchowi lub świątobliwi niż ich studenci. Może stwierdzenie to jest dla ciebie wielkim zaskoczeniem, choć ośmielam się wątpić. Nietrudno znaleźć przykłady ilustrujące obie strony medalu.

Wszyscy znamy prostych, niewykształconych ludzi, którzy głęboko kochają Boga, a ich życie budzi nasz podziw. Kiedy to mówię, przypominam sobie rozmowę z pewnym młodym człowiekiem wiele lat temu, który opowiadał mi, że nie potrafił poradzić sobie z żadną, choćby najprostszą pracą. Za każdym razem pracodawca miał go dość już po kilku tygodniach i zwalniał go. Po jakimś czasie człowiek ten zaufał Chrystusowi i wkrótce znalazł pracę jako ogrodnik. Był przekonany, że może służyć Bogu pracując w ogrodzie. Z dumą opowiadał, jak długo udało mu się utrzymać posadę, a pracodawca był z niego bardzo zadowolony. 

Z drugiej strony, moglibyśmy wspomnieć tu pewnego wybitnego specjalistę w zakresie Nowego Testamentu, mojego nauczyciela greki, którego nazwisko - Morton Enslin - pojawia się często w literaturze naukowej pierwszej połowy naszego wieku. Był to jeden z najbardziej liberalnych teologów protestanckich swoich czasów. Gdy pod jego kierunkiem studiowałem pisma ojców Kościoła, był już po osiemdziesiątce, lecz budził w nas wielki respekt, słyszeliśmy bowiem, że łatwo wpada w gniew z powodu studenckich potknięć. Lecz na tym nie koniec: znaliśmy również wpływ jego nauczania na Kościół. Wierzył wprawdzie w Boga, lecz zdecydowanie odrzucał "absurdalne" pojęcie boskości Jezusa oraz "naiwność" twierdzenia, jakoby Jego śmierć była ofiarą złożoną za grzech ludzkości. Zanim odszedł, Oberlin College, gdzie wykładał, stracił właściwie wszelkie podstawy, by nosić miano chrześcijańskiej uczelni. Oto człowiek o ogromnej wiedzy, który zasiał spustoszenie w Kościele Chrystusa i to nie z powodu niemoralnego życia, ale nauczania, które zdruzgotało wiarę wielu ludzi.

Dobrze zrobimy, zachowując w pamięci ostrzeżenie Pawła przed "mądrością tego świata", które pojawia się w I Liście do Koryntian i w innych miejscach. Chociaż apostoł sam był uczniem Gamaliela, nie nakłaniał przecież Tymoteusza ani nikogo innego, by udali się do jego Alma Mater. Próżno szukać w Nowym Testamencie wezwań do podjęcia studiów wyższych. Nierozsądne jest jednak byłoby zadawanie pytań typu: Po co zawracać sobie głowę studiami i nauką? Przecież w dniu sądu Bóg nie będzie pytał o moje oceny w szkole.

Dostrzegliście już zapewne w przytoczonych dotąd argumentach szereg wniosków nie wypływających z przesłanek. Bez wątpienia znaleźć można wielu prostych i nieuczonych, lecz pobożnych ludzi. Znamy również ludzi wykształconych i bywałych, a przy tym oddanych Bogu. Na tych nielicznych znawców Biblii, których niegodne życie i nauczanie zadają kłam Bożemu Słowu, przypadają niezliczone rzesze innych, którzy żyją według Pisma, wiernie służąc swojemu Panu. Na każdego Mortona Enslina przypada tuzin takich jak James Packer, John Stott, Dorothy Sayers, C.S. Lewis, Tomas Aquinas, Blaise Pascal, Thomas Merton i wielu innych: ludzi, którzy swoje wykształcenie dopełnili pobożnym życiem. 

Kiedy Paweł wspomina o "mądrości tego świata",  nie powinniśmy mieć żadnych wątpliwości, że uznanie pracochłonnych studiów nad Pismem Świętym i teologii za "mądrość tego świata" byłoby głupotą i opacznym odczytaniem intencji apostoła. Oczywiście, nie ma dowodów na to, że Paweł doradzał komukolwiek podjęcie nauki, jaką sam otrzymał od Gamaliela, lecz niewątpliwie jego wykształcenie i doświadczenie odegrały niepoślednią rolę w jego ogromnym wkładzie w Nowy Testament. 

Wykształcenie i pobożność nie zawsze idą w parze, ale nie powinniśmy z tego powodu popadać w drugą skrajność i zakładać, że są one niemożliwe do pogodzenia lub że nauka jest wrogiem szczerego oddania Bogu. Do takich wniosków nie wiedzie nas ani doświadczenie, ani obserwacja.

Ośmielę się zatem twierdzić, że Bóg chce i oczekuje od nas, abyśmy - póki tu jesteśmy -nauczyli się jak najwięcej. Bóg pragnie, byśmy dążyli do mądrości, rozumianej jako umiejętność poznawania Boga, Jego Słowa i świata, który stworzył. Dążenie to, wypływające z posłuszeństwa, Bóg przyjmie jako należny Mu hołd i dowód szczerego oddania.  

Mówiąc brutalnie, funkcją naszej głowy nie jest jedynie ozdabianie ramion. Bóg darował nam umysł, abyśmy robili z niego użytek. Czasem mam wrażenie, że fundamentalni chrześcijanie obawiają się nie tyle liberalnego czy wywrotowego myślenia, co myślenia w ogóle. Sam Bóg darował nam zdolności intelektualne i ciekawość; niekiedy można, podobnie jak popędowi płciowemu lub innym skłonnościom, przypisywać im zbyt wiele wagi, lecz również nie należy ich zaniedbywać.

W mojej opinii celem seminarium nie jest ćwiczenie ludzi w pobożności. Pozwólcie jednak, że - zanim sięgnięcie po kamienie - wyjaśnię, iż celem tym nie jest również zniechęcanie do pobożności. To Bóg przez Ducha Świętego uczy nas, jak Mu się podobać. W tym celu posyła nas do szkoły, która trwa całe życie, nie zaś tylko parę lat studiów w seminarium. Bóg nie przekazał ani seminarium, ani nawet Kościołowi zadania, które polega na kształtowaniu ludzi. W najlepszym wypadku obie instytucje mogą stymulować duchowy wzrost, lecz - choć ważne i potrzebne - nie stanowią całości naszego życia. Co więcej, choć odpowiedzialność za duchowy wzrost spoczywa na każdym wierzącym, cały proces ćwiczenia w pobożności wciąż pozostaje w rękach Boga. Podobnie jak w innych sytuacjach, dla naszego chrześcijańskiego życia najważniejsze są nie tyle zewnętrzne okoliczności, ile nasza na nie odpowiedź. 

Tak więc celem seminarium nie jest przede wszystkim uczyć mądrości w znaczeniu wiary i pobożności, lecz przekazywać mądrość dwóch pozostałych typów: umiejętności rzemieślnika i wiedzy mędrca badającego i rozważającego Boże objawienie. 

Po co nam tak rozumiana mądrość? Po pierwsze po to, że w odróżnieniu od chrześcijan z czasów Pawła czy ludzi współczesnych Jeremiaszowi, nie ma dziś wśród nas proroków, którzy pod wpływem Bożego natchnienia mogliby rzec: "Tak mówi Pan". Błędem jest utożsamianie współczesnych kaznodziejów z prorokami. Prorok przemawiał w imieniu Boga w takim sensie, do którego dziś nikt nie może sobie uzurpować prawa.

Dano nam Ducha Świętego, Księgę oraz stworzony przez Boga świat. Czyż nie wystarczy obietnica - można pytać - że Duch Święty wprowadzi nas we wszelką prawdę; narodziliśmy się na nowo, jesteśmy nowym stworzeniem, nie powinniśmy więc mieć trudności z poznaniem i wypełnianiem Bożej woli. To prawda, biorąc pod uwagę samą zasadę lub sytuację idealną, lecz faktem jest, że wciąż jeszcze pozostajemy na tym świecie, widząc jakby przez zwierciadło (I Kor. 13,12). Istnieją znaczne różnice w interpretacji poszczególnych fragmentów biblijnych, grzech zaś przyćmiewa nasz wzrok.

Nie wątpię, że niekiedy Bóg może prowadzić nas bardziej lub mniej bezpośrednio, choć osobiście podejrzewam, że przeczucia takie bywają częściej mylne niż trafne. Gdy wierzący mówi, że "Bóg poprowadził go, by powiedział lub uczynił to czy tamto", czujemy wówczas, że wszelkie wątpliwości wobec owego prowadzenia byłyby mało duchowe lub wręcz nie na miejscu. Być może, Bóg faktycznie rozmawia z tym świętym twarzą w twarz, niczym z Mojżeszem, a ja zaś jestem tylko szaraczkiem na nizinach wiary, pozbawionym tak cudownych duchowych przeżyć. Miewam trudności ze zrozumieniem Biblii i stosowaniem jej w życiu. Nie jestem w zasadzie pewien Bożego prowadzenia. 

Faktem jest, że czasy urim i tummim (święte losy, związane z urzędem kapłańskim, używane w sytuacji, gdy lud pytał Boga o radę, umożliwiały uzyskanie odpowiedzi "tak" lub "nie" - przyp. red.) przeminęły. Nie ma także wśród nas prawdziwych proroków, podobnych do tych, o których czytamy na kartach Biblii. Choć wierzę, że bywają chwile, gdy Bóg prowadzi nas w przedziwny sposób za sprawą intuicji lub nagłego impulsu, to stanowią one raczej rzadki wyjątek niż regułę. Duch Święty przemawia zazwyczaj poprzez Pismo Święte, poprzez tradycję i ortodoksyjną chrześcijańską doktrynę wypracowaną na przestrzeni wieków. Wszyscy mamy tę nieszczęsną skłonność, by mylić nasze własne opinie, myśli i wrażenia z Bożym objawieniem. Powinniśmy kwestionować roszczenia ludzi, powołujących się na bezpośrednią łączność z niebiosami, twierdzących, że mogą nam bezbłędnie wyjaśnić wolę Bożą. Znajomość historii Kościoła, Biblii oraz dziedzictwa wieków chrześcijaństwa pomoże nam ustrzec Kościół przed oszustami.

W miarę jak zwiększa się dystans pomiędzy nami i Nowym Testamentem, nie mówiąc już o Starym, rodzi się jednocześnie potrzeba szczegółowej wiedzy biblijnej, lub - jeśli wolicie - biblijnego i teologicznego rzemiosła. Dla większości chrześcijan Stary Testament, może z wyjątkiem niektórych psalmów, przypowieści i ksiąg historycznych, pozostaje zamkniętą księgą, zupełnie niezrozumiałą. Musimy podjąć ciężką pracę, by nauczyć się czytać ze zrozumieniem, poznawać historię czasów biblijnych wraz z historią Kościoła, odkrywać wnioski innych chrześcijan sformułowane w wyniku długich lat studiów i rozmyślań, uczyć się języków biblijnych (lecz nie tylko) i doskonalić inne umiejętności, które składają się na całokształt studiów w seminarium. Ponieważ Biblia nierozerwalnie wiąże się z historią, językiem i kulturą, nie możemy pominąć żadnego z tych trzech elementów, chcąc dowiedzieć się, co Bóg mówi do nas dzisiaj. 

Pamiętaj o tym, kiedy o drugiej nad ranem, trzymając się na nogach dzięki dużym ilościom mocnej kawy i silnej determinacji, ucząc się do testu z historii Kościoła,  poczujesz, że niechybnie umrzesz wskutek przepracowania, a w najlepszym wypadku zwariujesz z nadmiaru wiedzy, że niewątpliwie lepiej i bardziej duchowo byłoby pójść na spotkanie modlitewne i dać się ponieść tym porywającym, duchowym pieśniom. Chrześcijanie rozumieją jednak, że natychmiastowa satysfakcja i duchowe wzloty nie są na dłuższą metę czynnikiem niezbędnym dla naszego wzrostu. Każdy student wie, że nauka to ciężka harówka. Już kilka tysięcy lat temu przyznał to Kohelet mówiąc, iż  "pisaniu wielu ksiąg nie ma końca, a nadmierne rozmyślanie męczy ciało" (Kazn. 12,12) Jeśli jednak uczymy się wiernie, aby podobać się Bogu, a nie tylko po to, by dostać wpis do indeksu, mamy obietnicę z Listu do Hebrajczyków, że owoce takiej dyscypliny będą trwałe. Podobnie jak w innych trudnych okolicznościach, rezultaty zależą od naszych motywacji, reakcji i postawy. Nie powinno zatem nikogo dziwić, że nie wszyscy kończąc seminarium będą lśnić blaskiem złota. Studia w seminarium są rzeczą cenną, lecz również trudną i niewdzięczną. Podobnie jak z każdym innym doświadczeniem w życiu człowieka wierzącego, ich plon zależeć będzie bardziej od naszej postawy niż od czynników zewnętrznych.

Zachęcam was zatem, abyście czas nauki wykorzystali jak najlepiej. Nawet jeśli nie wszyscy osiągniemy głębię poznania Salomona, możemy przynajmniej kierować się przykładem Chirama - biegłego rzemieślnika. Mądrość, którą obdarzył go Bóg, nie była wcale gorsza od salomonowej, była po prostu inna. Powinniśmy dążyć do doskonałości w nauce, tak jak we wszystkim innym, ponieważ podoba się to Bogu. Nie wolno nam zapominać, że zdolności intelektualne, podobnie jak piękny głos, to tylko jeden ze wspaniałych Bożych darów, które należy doskonalić poprzez ćwiczenia i pracę, by móc ich używać ku Bożej chwale. Musimy dać z siebie wszystko, niczym biegacz, który niekoniecznie musi wygrać wyścig, lecz chce pobiec najlepiej jak potrafi.

Bojaźń Pana jest początkiem poznania, przypomina nam Księga Przypowieści. Cześć i miłość do Boga są fundamentem, na którym wznosimy budowlę naszego życia. Inne rodzaje mądrości wobec bojaźni Pana mają jedynie względną wartość, lecz nasze wytrwałe dążenie ku nim sprawi, iż będziemy wzrastać w owej prawdziwej i najgłębszej mądrości.

DR MALCOLM E. ELLIOT-HOGG
Biblijne Seminarium Teologiczne, Wrocław, wrzesień 1998
 

Słowo i Życie - nr zima 1998