Słowo i Życie - strona główna
 nr jesień 1998

Z WIĘZI SZATANA DO STÓP JEZUSA

Siedzę, czytam Biblię, modlę się. Czekam na natchnienie, żeby jak najlepiej oddać atmosferę chrześcijańskiego ośrodka rehabilitacji w Nowym Jorku, który nazywa się Walter Hoving Home. Ośrodek ten został założony w 1967 roku przez Johna i Elsie Bentonów. Od 31 lat ratuje kobiety uzależnione od narkotyków i alkoholu. Trafiają tu z ulicy, z więzienia, znikąd... Często są wśród nich i te, które wychowały się w chrześcijańskich rodzinach, ale zagubiły się po drodze. Tu znajdują kolejną szansę. Ośrodek mieści się na 36 akrach przepięknej ziemi ze strumykiem i niewielkim wodospadem.

Dzień zaczyna się o 6:00. Mam pół godziny na przygotowanie się, wzięcie prysznica, ubranie się i pościelenie łóżka. O 6:30, zanim pójdziemy do kaplicy, każda z nas musi wysprzątać przydzielony odcinek. Godzina 7:00 to dla mnie najważniejszy punkt dnia. Przez następne 60 minut modlę się, śpiewam, uwielbiam mojego Pana, czytam Pismo Święte.

Od 8:00 do 9:00 śniadanie i ogłoszenia. Wszyscy, tzn. 65 studentek i personel ośrodka, siedzimy naokoło stołu, mówimy, co będziemy dziś robić. O 9:00 idziemy do szkoły, której program jest przygotowany specjalnie dla nas. Bardzo lubię to miejsce. Każdego dnia uczę się czegoś nowego o moim Panu i o sobie. Mam też wspaniałą możliwość obserwowania innych kobiet. Widzę Jezusa działającego w każdej chwili, każdego dnia. Dla każdej z nas jest to czas bardzo osobisty. Płaczemy, uczymy się, modlimy, znowu płaczemy, dzielimy się swoimi doświadczeniami i rośniemy w Chrystusie. Najmłodsza studentka ma 17, najstarsza 57 lat. Pochodzimy z różnych środowisk, mamy różne wykształcenie, różny kolor skóry, ale tu, w ośrodku stajemy się jedną rodziną.

Od 12:00 do 13:00 czas na lunch, przygotowany przez jedną z nas. Po posiłku ekipa kuchenna sprząta kuchnię i stołówkę. Same dbamy o czystość i porządek w całym ośrodku. Wydzielona grupa zajmuje się koszeniem trawy, karczowaniem drzew i krzewów, wymianą oleju w samochodach. Inna ekipa zajmuje się pracą biurową: obsługuje komputery, pisze listy z podziękowaniami, odbiera telefony. Niektóre z nas są nauczycielkami w naszej szkole. Miałam okazję doświadczyć tego przywileju i nigdy tego nie zapomnę.

Jednym z najwspanialszych moich doświadczeń w tym ośrodku było obserwowanie, jak Duch Święty zmienia serca, postawę, a nawet twarze tych kobiet. Jakaż niesamowita przemiana następuje od momentu, gdy przychodzą tutaj: zupełnie zagubione, bez blasku, nadziei, a potem, gdy decydują się zaufać Jezusowi, przyjąć Go jako Pana i Zbawcę. Już po kilku dniach widać, że odnalazły, kim są, mają blask w oczach, który tylko Jezus może dać, są pełne nadziei. Najwymowniejszym przykładem były kobiety (niekiedy bardzo młode dziewczyny) chore na AIDS. Tylko moc Boga mogła dać im siłę, by cieszyć się każdym nowym dniem. Jedna z tych kobiet jest moją bliską przyjaciółką, wciąż utrzymuję z nią kontakt.

Po obiedzie, od 13:00 do 14:30 znowu szkoła: modlitwa, studiowanie książek, słuchanie taśm, oglądanie filmów, czytanie Biblii. Od 14:30 do 17:00 pracujemy w przydzielonej ekipie. O 17:00 obiad, potem sprzątanie i czas wolny do 21:00. Czas wolny każda z nas może spędzić w dowolny sposób. Piszemy listy, pierzemy, sprzątamy swoje pokoje, telefonujemy. Niektóre z nas są tak spragnione wiedzy o Jezusie, że i czas wolny spędzają w szkole. Ja najczęściej czas wolny przeznaczałam na wielbienie mojego Pana. Spędzałam czas u Jego stóp, jak kobieta z Ewangelii Łukasza (7,36-50). I nadal są to dla mnie najlepsze chwile każdego dnia, kiedy po prostu mogę uwielbiać Pana i spędzać czas w Jego obecności. Tylko w Nim znajduję spokój, radość, miłość i poczucie bezpieczeństwa. Wiem, że On troszczy się o mnie codziennie i że albo uchroni mnie od niebezpieczeństwa, albo da mi siłę, żeby się mu przeciwstawić.

O 21:00 wracamy do swoich pokoi. Mamy pół godziny na przygotowanie się do snu. Przed ciszą nocną jeszcze raz dziękuję Bogu za miniony dzień, za jedzenie, ubranie, dach nad głową. 

Tak spędza się tutaj czas od poniedziałku do piątku. W sobotę czas wolny. Od godziny 12:00 do 17:00 wizyty. Przyjeżdżają rodziny, znajomi. Niedziela jest moim ulubionym dniem tygodnia. Wstajemy o 7:00. Godzina 7:30 - śniadanie. Potem szykujemy się do Kościoła. No i, oczywiście, mój najukochańszy punkt programu: w każdą niedzielę jeździmy z chórem do różnych Kościołów. Zawsze jesteśmy przyjmowane z otwartymi ramionami. Śpiewamy, mówimy świadectwa (każda a nas ma inną historię życia), płaczemy i znowu śpiewamy, wielbiąc naszego Pana z całego serca. A na zakończenie zawsze bardzo smaczny poczęstunek. I wracamy do ośrodka.

Spędziłam tam 14 miesięcy, których nigdy nie zapomnę. Znalazłam się tam w wieku 30 lat. Co było przedtem? Zanim się tam znalazłam, moje życie zupełnie nie miało sensu i było pozbawione jakiejkolwiek nadziei. I teraz chciałabym się tym podzielić.

Kiedy miałam 7 lat moi rodzice rozwiedli się, ponieważ mój ojciec był alkoholikiem. Bardzo go kochałam, ale nie wiedziałam, jak mu o tym powiedzieć. Cierpiałam z powodu jego nałogu i nie umiałam mu pomóc. W wieku 14 lat zostałam zgwałcona przez kobietę, która była przyjaciółką rodziny. Bardzo się tego wstydziłam i nikomu nie mówiłam o tym. Czułam się bezsilna i pustka wypełniała moje serce. Jedna z koleżanek zaproponowała mi "kompot" - polską heroinę. Wtedy rozpoczęłam moją podróż na samo dno. Wewnętrzny ból próbowałam uśmierzyć "kompotem" albo alkoholem. Przerwałam naukę. Mój kontakt z rodziną był bardzo powierzchowny. Jedynym celem stało się zdobycie pieniędzy na "kompot". Kiedy miałam 21 lat, wyjechałam do Stanów Zjednoczonych, myśląc, że w innym kraju znajdę odpowiedź na moją pustkę i ból. Niestety, było odwrotnie. Poznałam tam kobietę, która była lesbijką. Była ona pierwsza osobą, której ujawniłam moją tajemnicę, dźwiganą od lat. Wydawało mi się, że w końcu znalazłam swoje miejsce na świecie i swoją przynależność. Takie były moje nadzieje, ale ból i pustka pozostały. Po pięciu latach związku z tą kobietą byłam wyniszczona psychicznie i coraz bardziej pogrążałam się w nałogu. Nie miałam już żadnych hamulców. By zarobić pieniądze na heroinę, byłam prostytutką, sprzedawałam narkotyki na ulicach Nowego Jorku, byłam siedmiokrotnie w więzieniu, byłam bezdomna. 

Po kolejnym przedawkowaniu obudziłam się w szpitalu. Poprzedniego dnia policja znalazła mnie na jakimś strychu, byłam nieprzytomna, a w ręku trzymałam strzykawkę. Było więc oczywiste, że przedawkowałam. Mój stan nie pozwalał, by znowu mnie aresztować, wezwano więc pogotowie. Ważyłam wtedy 50 kg. Ciało pokrywały wrzody. Jedyna myśl, jaka mi towarzyszyła, to zdobycie kolejnej dawki. Z rzeczywistością nie chciałam mieć nic wspólnego. Dlatego też moje pierwsze pytanie do lekarza brzmiało: Jak długo muszę zostać w szpitalu? W odpowiedzi dowiedziałam się, że mój stan jest beznadziejny, będą robić mi badania. Kolejne trzy dni były koszmarem. Budziłam się płacząc, zasypiałam też płacząc. Każda minuta wydawała się być wiecznością. Powiedziano mi, że mam zakażenie krwi i jeśli przerwę leczenie, serce może tego nie wytrzymać. Przez sześć tygodni miałam pozostawać w szpitalu, wytrzymałam trzy. Jak tylko mogłam ustać na własnych nogach, mimo ostrzeżeń lekarza, że jeśli przerwę leczenie, mogę umrzeć, opuściłam szpital na własne żądanie. Było mi wszystko jedno, nie chciałam żyć, byle tylko zdobyć jeszcze jedną dawkę. Natychmiast ruszyłam do Harlemu i dostałam to, co chciałam. Dealerzy narkotyków cieszyli się z mego powrotu, byłam dobra w ich sprzedawaniu. 

I znowu się zaczęło. Na ulicy każdy dzień jest taki sam. Każda znajomość ma jeden cel: ile ten ktoś ma pieniędzy i ile narkotyku kupi. Tak więc stałam na ulicy: w jednej kieszeni strzykawki, w drugiej narkotyki, w trzeciej pieniądze z transakcji. Nadjechała furgonetka, dwie osoby w środku. Osoba obok kierowcy otworzyła okno, poprosiła, bym podeszła bliżej. Czyżby tajniacy, znowu mnie zgarną? Podeszłam jednak. Zapytali o moje imię, podałam fałszywe. W odpowiedzi usłyszałam, że są z organizacji Volunteers of America i pomagają takim jak ja. - Chcecie mi pomóc? Dajcie mi 10 dolarów i zostawcie w spokoju - odparowałam. Ku memu zdziwieniu nie zraziło ich to. Nie zrezygnowali. Wiedzieli więcej niż ja, wierzyli, że mogą mi pomóc. Przez trzy miesiące przyjeżdżali prawie codziennie: czasem żeby tylko powiedzieć cześć, czasem dać coś do jedzenia, czasem coś czystego do ubrania. Nie mogłam pojąć, dlaczego zależy im na kimś takim jak ja. Nie miałam nic do zaoferowania: byłam brudna, słaba, zła na siebie i cały świat. Ich wytrwałość imponowała mi, coraz częściej myślałam o nich, czy nie skorzystać z ich pomocy. Wreszcie obiecałam, że przyjdę do ich biura, ale... narkotyki były ważniejsze. Zawiodłam ich, a oni nazajutrz pojawili się znów, powiedzieli, że nie przestaną mnie odwiedzać, żebym pamiętała, że mogą pomóc mi odnaleźć lepsze życie, ale na taką pomoc muszę być gotowa... Ich cierpliwość i bezinteresowność intrygowały mnie i wreszcie zjawiłam się u nich w biurze. Załatwili wszystkie formalności i odwieźli mnie do Walter Hoving Home. Tam usłyszałam o Jezusie i nowym życiu w Nim.

Sądziłam, że urodziłam się po to, by być ćpunem i że ćpunem umrę. Ale Bóg miał dla mnie inny plan. Poprzez miłość tych ludzi, studiowanie Biblii, zaufanie Jezusowi i przyjęcie Go, wytrwałą pracę nad sobą - znalazłam odpowiedź na moje problemy. 

To był powolny proces, stopniowo zaczynałam rozumieć, dlaczego żyję. Pamiętam, jak przeczytałam książkę "Kruszący kajdany" Neila T. Andersona. Uświadomiłam sobie, że toczę duchową walkę. Czasem ta świadomość przerażała mnie. Wiedziałam, że jeśli się poddam, wrócę na samo dno. To skłoniło mnie, by paść na kolana i błagać Jezusa o pomoc. Zrozumiałam, że o własnych siłach nie jestem w stanie wygrać. Poddałam się Jezusowi i szczerze poprosiłam Go o przebaczenie i kierowanie moim życiem. I codziennie teraz, rozpoczynając kolejny dzień, proszę Go o to. 

Kolejny ważny krok to zrozumienie, że wiara w Jezusa nie oznacza końca moich problemów. Oznacza jednak, że nie muszę zmagać się z nimi sama. Pokusy mogą pojawiać się każdego dnia - taka jest rzeczywistość. Pamiętam, że trudno było mi się z tym pogodzić. Wydawało mi się, że skoro chodzę z Jezusem, nie będzie już żadnych przeszkód.  Teraz rozumiem, że Bóg stworzył mnie, dając mi możliwość wyboru. Prawdziwa wiara i miłość muszą być z mojego wyboru. Nikt nie może podjąć za mnie tej decyzji. Obwinianie ludzi i świata doprowadziło mnie na samo dno. Przyjęcie Jezusa dało mi wolność i radość. Ale codziennie na nowo dokonuję wyborów, codziennie odnawiam moją decyzję chodzenia z Jezusem. W tym znajduję siłę do przeżywania nowego dnia. Jeżeli wróciłabym do mojego starego stylu życia, to nie będzie to decyzja, którą ktoś podjąłby za mnie. Ja jestem odpowiedzialna za moje życie, a z Panem mogę przezwyciężać pokusy i codzienne trudności. Nawet kiedy upadam, kiedy moja wiara słabnie, wiem, że jest Ktoś, kto mnie nigdy nie opuści, kto mnie podniesie. To codzienna walka, czasem lżejsza, czasem cięższa, ale odpowiedź jest jedna: Jezus umarł za grzechy wczorajszego, dzisiejszego i jutrzejszego świata i zmartwychwstał, zwyciężając śmierć. W tym jest istota mojej wiary i moja siła.

Kolejny istotny etap w moim poznawaniu Boga to uświadomienie sobie, że Jezus kocha mnie taką, jaką jestem. Wcześniej próbowałam zasłużyć na Jego miłość. Wydawało mi się, że muszę być silna, zdyscyplinowana, dobrze zorganizowana, że w ten sposób zyskam Jego miłość. Kiedy coś nie wychodziło, popadałam w depresję. Rozmawiałam o tym  z jedną z pracownic Ośrodka. Opowiedziałam o swoich zmaganiach, o tym, że nigdy mi się to nie uda. Do dziś pamiętam jej odpowiedź: Miłość Jezusa nie jest czymś, na co możemy zasłużyć. Jest to Jego dar dla nas, który możemy albo przyjąć, albo odrzucić. Wtedy po prostu przyjęłam ten dar. Odczułam niesamowitą ulgę. 

W moich codziennych zmaganiach, wzlotach i upadkach, jedno jest pewne: Pan jest taki sam wczoraj, dzisiaj i jutro. Jego miłość do nas nigdy się nie zmienia. Kiedy cierpimy - On cierpi z nami, ponieważ nas kocha. Kiedy się weselimy - On weseli się z nami, ponieważ nas kocha. Jego miłość jest zawsze w naszym zasięgu i tylko od nas zależy, czy ją przyjmujemy, czy odrzucamy. Trudne chwile mogą być dla nas bardzo pożyteczne, jeśli szukamy odpowiedzi u Boga.

Dzisiaj wiem, kim jestem w Chrystusie. I wiem, do kogo należę. Moje grzechy zostały mi przebaczone. Przez miłość Jezusa byłam w stanie przebaczyć sobie i przebaczyć ludziom, którzy mnie skrzywdzili. Dzisiaj mogę z pewnością stwierdzić, że jestem wolna i nie muszę żyć w kajdanach niewoli. Ja jestem tylko jednym z wielu przykładów mocy Boga. Ośrodek, w którym byłam, codziennie ratuje kobiety, które niegdyś żyły bez miłości i nadziei, a w Chrystusie stają się wspaniałymi ludźmi. Nie wszystkie, które tam trafiają, zostają w Ośrodku. Ale ziarno Bożego Słowa zostaje zasiane, a Bóg sprawia, że ono rośnie.

Do Polski wróciłam trzy miesiące temu. Modlę się, by Bóg użył moich doświadczeń do pomagania innym zagubionym w poznaniu Boga i Jego zbawiającej łaski. Każdy z nas ma inną historię. Ale w każdym z nas jest pustka, którą próbujemy wypełnić tym, co oferuje nam świat, nie wiedząc, że tylko miłość Jezusa może tego dokonać. On stworzył nasze pragnienia i On jedynie może je zaspokoić. On czeka na nas z otwartymi ramionami, pragnąc, żebyśmy Jemu ufali w każdej chwili naszego życia, które i tak do Niego należy. Dziękuję Bogu za możliwość podzielenia się z Wami tym świadectwem. Kończąc, chcę zacytować fragment Pisma Świętego, gdzie Jezus mówi: "Złodziej przychodzi tylko po to, aby kraść, zarzynać i wytracać. Ja przyszedłem, aby miały życie i obfitowały" (J.  10,10).

KRYSTYNA WIŚNIEWSKA

Słowo i Życie - nr jesień 1998