GDY DOTYKASZ MEGO ŻYCIA
Często jesteśmy świadkami różnych wydarzeń, ciężkich chorób, śmierci,
katastrof i przechodzimy obok nich jak koło czegoś, co nam nie może się
przydarzyć. Oczywiście, człowiek wierzący nie powinien żyć w poczuciu ciągłego
zagrożenia, ale i jego może dotknąć nieoczekiwany los. Ja myślałam podobnie
- do momentu, kiedy stanęłam w obliczu nieuleczalnej mojej choroby. Jeszcze
poprzedniego dnia myślałam, że długie życie przede mną, a tu nagle świadomość,
że wkrótce mogę umrzeć. Był to dla mnie szok. Nie potrafiłam myśleć o niczym
innym, nie docierała do mnie żadna pociecha ani rozsądna rada, wszystko
kręciło się wokół jednego: Jestem chora na raka. Przez wiele lat miałam
bliski kontakt z ludźmi starymi w domu spokojnej starości i niejednokrotnie
byłam świadkiem, jak niektórzy z nich umierali na tę straszną chorobę.
Teraz widziałam siebie wśród nich.
Co działo się wtedy w mojej duszy, trudno opisać - słowa wydają się
bezradnie nieodpowiednie. Wiele razy zadawałam sobie pytanie: Dlaczego?
Wiedziałam, że Słowo Boże mówi za wszystko dziękujcie, jednak
nie przystawało mi to do moich napięć i trosk. Kiedy w najboleśniejszy
sposób przeżywałam mój problem, Bóg nie pozostawił mnie samej sobie, pokazał
mi, jakim nieocenionym darem jest wspólnota dzieci Bożych. Był dzień, kiedy
wiele sióstr i braci z różnych zborów i Kościołów modliło się o moje uzdrowienie.
Bóg powierzył ludziom wierzącym ogromną moc modlitwy. Dziś z wielką radością
wspominam, jak wtedy Bóg uaktualnił swoje obietnice poprzez dokonanie cudu
mojego uzdrowienia. Byłam umierająca, a oto zostało mi dodane wiele lat.
To cudowne!
Teraz, pisząc to świadectwo, przede wszystkim pragnę podziękować Wam,
Siostry i Bracia w Chrystusie, Przyjaciele, za każdą modlitwę, uśmiech,
słowa pocieszenia. Bez Waszej pomocy po prostu nie przetrwałabym. Tak wiele
zawdzięczam Lidii Tomaszewskiej. Wdzięczna jestem bardzo Nelli i Piotrowi
Karelom - to oni zainicjowali międzyzborową modlitwę i post w mojej intencji,
wyznaczyli dzień, rozesłali listy. Szczególną wdzięczność żywię wobec tych,
którzy w chwilach dla mnie bardzo trudnych byli blisko mnie, głęboko zaangażowani
w mój problem. Ich troski o mnie nie zapomnę nigdy.
Mijały lata. Za darowane mi życie byłam pełna wdzięczności Bogu, zawsze
świadoma Jego łaski i wielkiej mocy. Te wszystkie przeżycia pobudzały mnie
do składania świadectwa. Pragnęłam, aby wszyscy mogli dostrzec we mnie
prawdziwą radość życia. Byłam przekonana, że najtrudniejszy okres życia
mam za sobą, nie spodziewałam się, że nastąpi dalszy ciąg doświadczeń.
Muszę przyznać, że ten drugi etap był trudniejszy do pokonania.
Kto zna moją historię, a teraz widzi mnie poruszającą się o kulach,
może mieć mieszane uczucia i zadawać sobie pytanie, czy rzeczywiście było
to cudowne uzdrowienie? Nie mam wątpliwości, że Bóg dotknął swoją mocą
mojego ciała i zatrzymał chorobę nowotworową. Po przebytych operacjach
zostałam poddana napromienianiu i po latach wystąpiły zmiany popromienne.
Zmiany w układzie kostnym powodowały silny ból, prowadziły do deformacji
stawu biodrowego. Skali cierpienia, jakie mi przy tym towarzyszyło, nie
jestem w stanie opisać. Często powtarzałam, że nie mam już sił znosić tego
dłużej. Znowu pytałam Pana, czy moim udziałem na tej ziemi jest tylko ból,
cierpienie? Przecież wiesz, Panie, że budzi to we mnie lęk. Dzień po dniu
zmagać się z bólem, któremu nie można zaradzić, to niesamowity wysiłek,
trudne zadanie w Bożej szkole doświadczeń, cierpliwość wystawiona na wielką
próbę. Moi najbliżsi byli ze mną, czułam ich miłość i zrozumienie, ale
cierpienie jest chyba jedynym doznaniem przeżywanym w osamotnieniu. Osoba
zdrowa nie jest w stanie, mimo najszczerszych chęci, pojąć tego, co dzieje
się w głębi ciała i duszy osoby cierpiącej. Tego nie da się dzielić, jest
się całkowicie zdanym na siebie, można tylko poddać się woli Bożej, akceptując
ją w pokorze. Autor Listu do Hebrajczyków mówi: Żadne karanie nie wydaje
się chwilowo przyjemne, lecz bolesne, później jednak wydaje błogi owoc
sprawiedliwości... (Hebr. 12,11). Bóg używa bólu, aby nas kształtować
i doskonalić, aby wiara nasza okazała się cenniejsza niż znikome złoto...
(I P. 1,7).
Kolejnym trudnym etapem było pogodzenie się z fizyczną niepełnosprawnością
i kulami, które stały się dla mnie koniecznością. Kto chociaż przez krótki
czas był fizycznie unieruchomiony, przyzna, że jest to sytuacja bardzo
przygnębiająca i utrudniająca codzienne życie. Nietrudno jest wtedy zamknąć
się w sobie i żyć z ciągłym uczuciem nieszczęścia, złego losu. Ja byłam
już świadoma, że ciągłe rozpatrywanie swej niedoli prowadzi do buntu przeciwko
Bogu, a Jego Słowo przestrzega: O człowiecze! Kimże ty jesteś, że wdajesz
się w spór z Bogiem? Czy powie twór do twórcy: Czemuś mnie takim uczynił?
Albo czy garncarz nie ma władzy nad gliną, żeby z tej samej bryły ulepić
jedno naczynie kosztowne, a drugie pospolite? (Rzym. 9,20-21). Niepełnosprawność
powoduje zachwianie poczucia przydatności. Każdego z nas więcej satysfakcjonuje,
kiedy może służyć pomocą innym, niż korzystać z pomocy innych. Na ogół
sądzimy, że tylko w aktywnym działaniu możemy się realizować, być użyteczni.
Ale nie musi tak być. Można wykształcić w sobie dobre cechy, które będą
promieniować na otoczenie. Przykładem jest moja przyjaciółka Hania Haratym,
bardzo mi bliska. Od wielu lat jest przykuta do wózka inwalidzkiego, a
mimo to bardzo pogodna, pełna życia i radości. Nigdy nie słyszałam, aby
narzekała, że czuje się samotna, nikomu niepotrzebna. Wręcz przeciwnie
- Jej dom jest zawsze pełen ludzi, to Ona potrafi udzielać rad, cierpliwie
wysłuchać drugiego człowieka i współczuć mu w jego kłopotach. Ona nie tylko
pogodziła się ze swoim losem, ale znalazła w tym cel i sens. Spędziłam
z Nią wiele godzin. Wydawało mi się, że dobrze rozumiałam Jej problem,
ale dopiero teraz - kiedy sama borykam się z niepełnosprawnością - naprawdę
wiem, co to znaczy.
Jak mogę podsumować moje zmagania? Jezus Chrystus stał się dla mnie
jeszcze wierniejszym Przyjacielem. To On każdego dnia zapewnia mnie, poprzez
swoje Słowo, że mogę całkowicie na Nim polegać. Łatwiej mi teraz przychodzi
godzenie się z wolą Bożą w moim życiu. Inny jest też mój stosunek do śmierci
- kiedyś panicznie się jej bałam, teraz już mnie nie przeraża. Bóg zna
moje pragnienia, zna też lęk przed nieznanym. Kiedy patrzę na dni i lata,
które minęły, mam świadomość, że wszystkie te przeżycia były wynikiem Bożego
błogosławieństwa i Jego ojcowskiej nade mną opieki. Wszystkie moje cierpienia
i jego skutki uznaję teraz za wyraz Bożej łaskawości. Przechodząc przez
nie pojęłam, co naprawdę liczy się na tym świecie.
To, co czuje moje serce do Pana i Boga, najlepiej oddają słowa mojego
ulubionego refrenu: "Gdy dotykasz mego życia ręką swą, to budzi w sercu
moim pieśń: Panie, kocham Cię. Z głębi ducha ślę wyznanie to, miłe Ci:
Tyś jest mój Król, Tyś jest mój Bóg. Panie, kocham Cię".
ELŻBIETA WRÓBEL
Ostróda, w maju 1996 r.
Copyright
© Słowo
i Życie 1998

|