Daniel
Masarczyk
Rozpoznałem
uczniów
Chrystusa
Był
1992 rok, gdy po raz
pierwszy
przyjechałem do
Dąbrowy Górniczej,
by odwiedzić
przyjaciela, który
zaprosił mnie do
swojego domu.
Okazało się, że to
ludzie wierzący. Z
tego, co mi
opowiadał o
swoim Kościele,
zapamiętałem, że
jest tam perkusja.
Było to dla
mnie bardzo
zastanawiające.
Perkusja w kościele,
jak to możliwe?
Poszedłem tam i
rzeczywiście była:
stara, niebieska,
perkusja,
chyba Amandi się
nazywała, i
rzeczywiście grała.
Dla mnie było
to nowe przeżycie,
ale nie o tym chcę
mówić. W tamtym
czasie
byłem bez
jakichkolwiek
perspektyw, nie
miałem ani marzeń,
ani
daleko sięgających
planów na
przyszłość. Trafiłem
do rodziny
ludzi wierzących w
Dąbrowie, kierując
się egoistycznymi
pobudkami,
wykorzystując - jak
w całym swoim
ówczesnym życiu -
napotkanych ludzi.
Pochodziłem
z patologicznej
rodziny, w której
był alkohol i
przemoc. Nie
doświadczałem tam
miłości, nie znałem
tego uczucia. W
miarę
dorastania coraz
bardziej schodziłem
na złą drogę:
oszustwa,
kradzieże,
manipulacja.
Nienawidziłem swojej
mamy, od której
doznałem wiele
przemocy. Musiałem
zmagać się z
dziadkiem
alkoholikiem, z
którym mieszkałem.
To wszystko było
bardzo trudne.
Wydawało mi się, że
świat po prostu taki
jest, że wszyscy
ludzie
mają tak jak ja, a
może jeszcze gorzej.
Wielu moich
przyjaciół to
było takie samo
środowisko, nie
znałem niczego
innego. Byłem
przekonany, że
rodzina składa się
tylko z mamy albo
tylko z ojca i
dzieci, a wszyscy
dorośli są
alkoholikami. Kiedy
więc trafiłem do
ludzi wierzących w
Dąbrowie, do Cioci
Haliny i Wujka
Adama, to
pierwsza rzecz,
która mnie uderzyła,
to była miłość. Coś,
czego wcześniej nie
doświadczyłem, a co
sprawiło, że nagle
stałem się
bezbronny, moje
cwaniactwo okazało
się bezużyteczne,
a twardy kark wcale
nie był taki twardy.
Widziałem rodziców,
którzy kochają swoje
dzieci, troszczą się
o nie najlepiej jak
potrafią, dobrze je
traktują, kochają
je. Nie byli
doskonali, ale
kochali swoje
dzieci. Musiałem się
nad tym zastanowić,
zadać
sobie pytanie, który
świat jest
prawdziwy: ten, w
którym żyłem,
czy ten, który
dopiero teraz widzę?
Bo wokół mnie nikt
do tej
pory tak nie żył,
nikt w taki sposób
się nie zachowywał.
Ci
ludzie chodzili do
dziwnego Kościoła,
grali dziwną muzykę,
inaczej się modlili.
Wiele mówili mi o
Bogu. To wszystko
było dla
mnie dziwne. A to,
co najbardziej mnie
pociągało, to ich
miłość
do mnie – obcego
chłopaka, który był
jedną wielką
niewiadomą
i przysparzał im
wiele problemów. Ta
ich miłość
sprawiała, że
po raz kolejny i
kolejny
przyjeżdżałem,
tęskniąc za tym
miejscem.
Przyjeżdżałem już
nie po to, by
wykorzystać tych
ludzi, ale
doświadczać ich
miłości. Pan Jezus
powiedział: „Nowe
przykazanie daję
wam, abyście się
wzajemnie miłowali,
jak Ja was
umiłowałem; abyście
się i wy wzajemnie
miłowali. Po tym
wszyscy
poznają,
żeście uczniami
moimi, jeśli miłość
wzajemną
mieć będziecie” (J
13:34-35).
Potwierdzam, że tak
jest. Składam
świadectwo, że tak
było ze mną. Po
miłości, którą ci
ludzie
mi okazali,
rozpoznałem uczniów
Jezusa. Nie miałem
pojęcia, jak
wiele cierpliwości
wobec mnie
potrzebowali w
tamtym czasie –
dowiadywałem się o
tym dopiero w
rozmowie po wielu
latach. Mam
wiele dobrych
wspomnień również o
innych braciach i
siostrach z
tej społeczności.
Uśmiecham się
czasem, bo niektóre
sytuacje z
mojego życia
przypominają sceny z
filmów Barei.
Doskonale pamiętam
okazywaną mi miłość,
cierpliwość i
zachętę. I za to
serdecznie dziękuję.
W
1993 roku w Pałacu
Kultury Zagłębia,
gdzie dziś
świętujemy
70-lecie, miała
miejsce transmisja
satelitarna
ewangelizacji
Billy'ego Grahama.
Tutaj właśnie
usłyszałem kolejny
raz
przesłanie, że
jedynym moim
ratunkiem jest
Jezus. Słyszałem o
tym
już wcześniej
wiele razy w
Kościele, od
rodziny, w której
przebywałem, ale
tym razem moje serce
było na tyle
zmiękczone, że
przyjęło Boże Słowo.
Słysząc o krzyżu, że
jestem grzesznikiem
i jedyną moją
nadzieją jest Jezus
Chrystus,
wiedziałem, że albo
pójdę drogą jak do
tej pory i to
skończy
się źle, albo zaufam
Bogu i pozwolę Mu
zmienić moje życie.
Z
mojej strony nie
było pełnej ufności.
Ja bałem się sam
siebie.
Pamiętam, jak na tej
sali płakałem,
wyznawałem swoje
grzechy,
które przychodziły
mi do głowy. Jak na
nastolatka lista
była
dosyć długa. W tym
dniu zmieniło się
moje myślenie, moje
serce,
postępowanie,
ambicje, wszystko…
Niektóre z tych
rzeczy zmieniły
się natychmiast,
inne wymagały czasu.
A to, że te zmiany
następowały, było
dla mnie czymś
niesamowitym. Dziś
dziękuję
Bogu, że mogę być na
tym miejscu, aby
składać świadectwo o
tym,
co On dla mnie
uczynił na krzyżu
Golgoty. I o tym, co
Bóg dla mnie
uczynił przez
społeczność ludzi,
bo Kościół to
ludzie, a nie
mury. Kościół to
ludzie, którzy tę
miłość powinni
okazywać i
okazali ją wobec
mnie. Dziś chcę za
to serdecznie
podziękować.
Dziś świętujemy, bo
kiedyś tam,
siedemdziesiąt lat
temu kilkoro
ludzi tak bardzo
pokochało Boga, że
postanowili być Mu
posłuszni
i odwzajemniać Jego
miłość w stosunku do
innych ludzi.
Obchodzimy
tę rocznicę, bo
przed laty ktoś
postanowił, że
będzie dla
innych przykładem, o
którym w Piśmie
Świętym mówi Pan
Jezus.
Życzę
Wam, nie tylko
kolejnych
siedemdziesięciu lat
służby, ale o wiele
więcej. Życzę, by
świadectw podobnych
do mojego było
więcej i
więcej. By wielu
ludzi mogło
powiedzieć, że
zobaczyli prawdziwą
miłość Bożą, która
wyraża się poprzez
Wasze życie i to,
jak
traktujecie siebie
nawzajem. To tutaj,
w tym zborze, w tym
lokalnym
Kościele mogłem się
wiele nauczyć o
Bogu. To tutaj
odkrywano moje
dary, talenty,
zachęcając do
podejmowania zadań.
Sam nie miałem
pojęcia, co mógłbym
robić. Nigdy nie
myślałem, że mam
jakąkolwiek wartość
i mógłbym w czyichś
oczach znaleźć
uznanie. Taki jest
Bóg. On jest
niesamowity i do
zachęcenia mnie
używał ludzi. Życzę
Wam, abyście mogli
kochać Boga z całego
serca, myśli, duszy,
a bliźnich jak
samych siebie. Bo
tutaj, dzięki
takiej właśnie
postawie wielu osób,
mogłem się rozwijać,
wiele
nauczyć. Tutaj
wygłosiłem swoje
pierwsze kazanie.
Nie za bardzo je
pamiętam. Tutaj
łapałem swoje
pierwsze akordy na
gitarze, bo ktoś
powiedział, że
mógłbym spróbować. I
gram do dziś, co
jest
jedną z największych
radości mojego
życia. To tutaj
wielu z Was
modliło się o mnie –
dziękuję i proszę,
róbcie to nadal.
Kończąc,
zacytuję słowa
zapisane przez
doktora Łukasza w
Dziejach
Apostolskich: „I
trwali w nauce
apostolskiej i we
wspólnocie, w
łamaniu chleba i w
modlitwach. A dusze
wszystkich ogarnięte
były
bojaźnią, albowiem
za sprawą apostołów
działo się wiele
cudów
i znaków. Wszyscy
zaś, którzy
uwierzyli, byli
razem i mieli
wszystko wspólne, i
sprzedawali
posiadłości i
mienie, i
rozdzielali je
wszystkim, jak komu
było potrzeba.
Codziennie też
jednomyślnie
uczęszczali do
świątyni, a łamiąc
chleb po domach,
przyjmowali pokarm z
weselem i w
prostocie serca,
chwaląc Boga i
ciesząc się
przychylnością
całego ludu. Pan zaś
codziennie
pomnażał liczbę
tych, którzy mieli
być zbawieni” (Dz
2:42-47).
Jako Wasz wychowanek
i jako
przedstawiciel
Społeczności
Chrześcijańskiej w
Sosnowcu życzę Wam,
abyście trwali do
końca
w nauce
apostolskiej. Życzę
Wam, byście zawsze
dbali o
wspólnotowość i nie
pozwolili, by
cokolwiek nią
zachwiało.
Życzę, abyście
trwali w łamaniu
chleba i modlitwach,
chwaląc
Boga, aby wasza
wspólnota mogła
rosnąć. Życzę, by
dusze Wasze
były ogarnięte
bojaźnią Bożą i
abyście mieli o
siebie nawzajem
staranie. Abyście
mogli cieszyć się
przychylnością
„całego
ludu” Dąbrowy
Górniczej i okolic,
by wielu mogło być
zbawionych. Z całego
serca dziękuję Bogu
za osiemnaście lat
bycia
tutaj, wzrastania i
uczenia się. Niech
Wam Bóg błogosławi w
kolejnych latach.
Amen.
Fragment
wystąpienia podczas
Jubileuszu 70-lecia
SCh w Dąbrowie
Górniczej
17.12.2017 r.
■
Copyright
©
Słowo i Życie 2018