numer 1/2018




Daniel Masarczyk

Rozpoznałem uczniów Chrystusa

Był 1992 rok, gdy po raz pierwszy przyjechałem do Dąbrowy Górniczej, by odwiedzić przyjaciela, który zaprosił mnie do swojego domu. Okazało się, że to ludzie wierzący. Z tego, co mi opowiadał o swoim Kościele, zapamiętałem, że jest tam perkusja. Było to dla mnie bardzo zastanawiające. Perkusja w kościele, jak to możliwe? Poszedłem tam i rzeczywiście była: stara, niebieska, perkusja, chyba Amandi się nazywała, i rzeczywiście grała. Dla mnie było to nowe przeżycie, ale nie o tym chcę mówić. W tamtym czasie byłem bez jakichkolwiek perspektyw, nie miałem ani marzeń, ani daleko sięgających planów na przyszłość. Trafiłem do rodziny ludzi wierzących w Dąbrowie, kierując się egoistycznymi pobudkami, wykorzystując - jak w całym swoim ówczesnym życiu - napotkanych ludzi.

Pochodziłem z patologicznej rodziny, w której był alkohol i przemoc. Nie doświadczałem tam miłości, nie znałem tego uczucia. W miarę dorastania coraz bardziej schodziłem na złą drogę: oszustwa, kradzieże, manipulacja. Nienawidziłem swojej mamy, od której doznałem wiele przemocy. Musiałem zmagać się z dziadkiem alkoholikiem, z którym mieszkałem. To wszystko było bardzo trudne. Wydawało mi się, że świat po prostu taki jest, że wszyscy ludzie mają tak jak ja, a może jeszcze gorzej. Wielu moich przyjaciół to było takie samo środowisko, nie znałem niczego innego. Byłem przekonany, że rodzina składa się tylko z mamy albo tylko z ojca i dzieci, a wszyscy dorośli są alkoholikami. Kiedy więc trafiłem do ludzi wierzących w Dąbrowie, do Cioci Haliny i Wujka Adama, to pierwsza rzecz, która mnie uderzyła, to była miłość. Coś, czego wcześniej nie doświadczyłem, a co sprawiło, że nagle stałem się bezbronny, moje cwaniactwo okazało się bezużyteczne, a twardy kark wcale nie był taki twardy. Widziałem rodziców, którzy kochają swoje dzieci, troszczą się o nie najlepiej jak potrafią, dobrze je traktują, kochają je. Nie byli doskonali, ale kochali swoje dzieci. Musiałem się nad tym zastanowić, zadać sobie pytanie, który świat jest prawdziwy: ten, w którym żyłem, czy ten, który dopiero teraz widzę? Bo wokół mnie nikt do tej pory tak nie żył, nikt w taki sposób się nie zachowywał. Ci ludzie chodzili do dziwnego Kościoła, grali dziwną muzykę, inaczej się modlili. Wiele mówili mi o Bogu. To wszystko było dla mnie dziwne. A to, co najbardziej mnie pociągało, to ich miłość do mnie – obcego chłopaka, który był jedną wielką niewiadomą i przysparzał im wiele problemów. Ta ich miłość sprawiała, że po raz kolejny i kolejny przyjeżdżałem, tęskniąc za tym miejscem. Przyjeżdżałem już nie po to, by wykorzystać tych ludzi, ale doświadczać ich miłości. Pan Jezus powiedział: „Nowe przykazanie daję wam, abyście się wzajemnie miłowali, jak Ja was umiłowałem; abyście się i wy wzajemnie miłowali. Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli miłość wzajemną mieć będziecie” (J 13:34-35). Potwierdzam, że tak jest. Składam świadectwo, że tak było ze mną. Po miłości, którą ci ludzie mi okazali, rozpoznałem uczniów Jezusa. Nie miałem pojęcia, jak wiele cierpliwości wobec mnie potrzebowali w tamtym czasie – dowiadywałem się o tym dopiero w rozmowie po wielu latach. Mam wiele dobrych wspomnień również o innych braciach i siostrach z tej społeczności. Uśmiecham się czasem, bo niektóre sytuacje z mojego życia przypominają sceny z filmów Barei. Doskonale pamiętam okazywaną mi miłość, cierpliwość i zachętę. I za to serdecznie dziękuję.

W 1993 roku w Pałacu Kultury Zagłębia, gdzie dziś świętujemy 70-lecie, miała miejsce transmisja satelitarna ewangelizacji Billy'ego Grahama. Tutaj właśnie usłyszałem kolejny raz przesłanie, że jedynym moim ratunkiem jest Jezus. Słyszałem o tym już wcześniej wiele razy w Kościele, od rodziny, w której przebywałem, ale tym razem moje serce było na tyle zmiękczone, że przyjęło Boże Słowo. Słysząc o krzyżu, że jestem grzesznikiem i jedyną moją nadzieją jest Jezus Chrystus, wiedziałem, że albo pójdę drogą jak do tej pory i to skończy się źle, albo zaufam Bogu i pozwolę Mu zmienić moje życie. Z mojej strony nie było pełnej ufności. Ja bałem się sam siebie. Pamiętam, jak na tej sali płakałem, wyznawałem swoje grzechy, które przychodziły mi do głowy. Jak na nastolatka lista była dosyć długa. W tym dniu zmieniło się moje myślenie, moje serce, postępowanie, ambicje, wszystko… Niektóre z tych rzeczy zmieniły się natychmiast, inne wymagały czasu. A to, że te zmiany następowały, było dla mnie czymś niesamowitym. Dziś dziękuję Bogu, że mogę być na tym miejscu, aby składać świadectwo o tym, co On dla mnie uczynił na krzyżu Golgoty. I o tym, co Bóg dla mnie uczynił przez społeczność ludzi, bo Kościół to ludzie, a nie mury. Kościół to ludzie, którzy tę miłość powinni okazywać i okazali ją wobec mnie. Dziś chcę za to serdecznie podziękować. Dziś świętujemy, bo kiedyś tam, siedemdziesiąt lat temu kilkoro ludzi tak bardzo pokochało Boga, że postanowili być Mu posłuszni i odwzajemniać Jego miłość w stosunku do innych ludzi. Obchodzimy tę rocznicę, bo przed laty ktoś postanowił, że będzie dla innych przykładem, o którym w Piśmie Świętym mówi Pan Jezus.

Życzę Wam, nie tylko kolejnych siedemdziesięciu lat służby, ale o wiele więcej. Życzę, by świadectw podobnych do mojego było więcej i więcej. By wielu ludzi mogło powiedzieć, że zobaczyli prawdziwą miłość Bożą, która wyraża się poprzez Wasze życie i to, jak traktujecie siebie nawzajem. To tutaj, w tym zborze, w tym lokalnym Kościele mogłem się wiele nauczyć o Bogu. To tutaj odkrywano moje dary, talenty, zachęcając do podejmowania zadań. Sam nie miałem pojęcia, co mógłbym robić. Nigdy nie myślałem, że mam jakąkolwiek wartość i mógłbym w czyichś oczach znaleźć uznanie. Taki jest Bóg. On jest niesamowity i do zachęcenia mnie używał ludzi. Życzę Wam, abyście mogli kochać Boga z całego serca, myśli, duszy, a bliźnich jak samych siebie. Bo tutaj, dzięki takiej właśnie postawie wielu osób, mogłem się rozwijać, wiele nauczyć. Tutaj wygłosiłem swoje pierwsze kazanie. Nie za bardzo je pamiętam. Tutaj łapałem swoje pierwsze akordy na gitarze, bo ktoś powiedział, że mógłbym spróbować. I gram do dziś, co jest jedną z największych radości mojego życia. To tutaj wielu z Was modliło się o mnie – dziękuję i proszę, róbcie to nadal.

Kończąc, zacytuję słowa zapisane przez doktora Łukasza w Dziejach Apostolskich: „I trwali w nauce apostolskiej i we wspólnocie, w łamaniu chleba i w modlitwach. A dusze wszystkich ogarnięte były bojaźnią, albowiem za sprawą apostołów działo się wiele cudów i znaków. Wszyscy zaś, którzy uwierzyli, byli razem i mieli wszystko wspólne, i sprzedawali posiadłości i mienie, i rozdzielali je wszystkim, jak komu było potrzeba. Codziennie też jednomyślnie uczęszczali do świątyni, a łamiąc chleb po domach, przyjmowali pokarm z weselem i w prostocie serca, chwaląc Boga i ciesząc się przychylnością całego ludu. Pan zaś codziennie pomnażał liczbę tych, którzy mieli być zbawieni” (Dz 2:42-47). Jako Wasz wychowanek i jako przedstawiciel Społeczności Chrześcijańskiej w Sosnowcu życzę Wam, abyście trwali do końca w nauce apostolskiej. Życzę Wam, byście zawsze dbali o wspólnotowość i nie pozwolili, by cokolwiek nią zachwiało. Życzę, abyście trwali w łamaniu chleba i modlitwach, chwaląc Boga, aby wasza wspólnota mogła rosnąć. Życzę, by dusze Wasze były ogarnięte bojaźnią Bożą i abyście mieli o siebie nawzajem staranie. Abyście mogli cieszyć się przychylnością „całego ludu” Dąbrowy Górniczej i okolic, by wielu mogło być zbawionych. Z całego serca dziękuję Bogu za osiemnaście lat bycia tutaj, wzrastania i uczenia się. Niech Wam Bóg błogosławi w kolejnych latach. Amen.

Fragment wystąpienia podczas Jubileuszu 70-lecia SCh w Dąbrowie Górniczej 17.12.2017 r. 

Copyright © Słowo i Życie 2018