Świadectwo
Przewartościowany
umysł
Pochodzę
z tradycyjnej,
katolickiej rodziny,
dzięki czemu
wyniosłem z domu
wiarę w Boga. Mimo
to niewiele dobrego
działo się w moim
życiu.
Znałem Boże
przykazania, ale
szedłem wbrew nim.
Moje drogi
zmierzały wprost do
grobu: kradłem,
oszukiwałem,
zaspakajałem
swoje pożądliwości,
nie liczyłem się z
innymi, a w tym
wszystkim
– mając rodzinę,
żonę i małe dziecko
– raniłem ich i
zdradzałem, a nawet
pozostawiłem na
wiele lat. Za swoje
czyny na
długo, bo na
dziesięć i pół roku,
trafiłem do
więzienia. Był
to ogromny cios dla
moich bliskich i dla
mnie samego. Czułem
nienawiść i złość do
siebie oraz niechęć
do takiego życia. To
tak jak gdyby
zniewolić dzikie
zwierzę. Nie raz
wołałem do Boga,
modliłem się
schematycznie
wyuczonymi
modlitwami, lecz
niestety
Bóg, jakiego znałem,
nie odpowiadał.
Życie
za kratami stawało
się brutalnie
rzeczywiste. Pełne
niepokoju,
bólu, rozpaczy,
tęsknoty i
cierpienia. Było w
nim mnóstwo
nienawiści do
świata, ludzi a
nawet do Boga.
Bezsilność mnie
wyniszczała. Żona i
syn cierpieli,
rodzice płakali i
modlili się,
przyjaciele
opuścili, wszystko
zawiodło. W roku
2011, będąc na
ekstradycji w
Niemczech, w
Monachium, bywało,
że się modliłem,
prosiłem Boga, aby
zatroszczył się o
moich bliskich.
Przed
wyrokiem byłem w
pojedynczej celi i
chciałem zakończyć
swoje
życie. Nie mogłem
już znieść myśli o
tak długiej rozłące
z
rodziną. Moja żona
miała wtedy problemy
zdrowotne z prawym
barkiem, chodziła na
rehabilitację i
różne zabiegi
medyczne, ale
to niewiele dawało.
Bardzo cierpiała,
prawie nic nie mogła
robić
tą ręką, a wiadomo,
że przy małym
dziecku trudno być
chorym.
Pamiętam, że wtedy
postanowiłem
pomodlić się do
Jezusa o
uzdrowienie dla niej
i o to, by dał mi
siłę to wszystko
wytrzymać.
Prosiłem też, aby –
jeśli to możliwe –
zabrał mnie z tego
świata. Niedługo
potem, pewnej nocy
przyśnił mi się sen,
w
którym widziałem
moją żonę leżącą na
szpitalnym stole, a
na
jej twarzy całe jej
życie – od młodej
kobiety do starości.
Po
przebudzeniu się
podświadomie czułem,
że ona wyzdrowiała.
Kiedy
po trzech tygodniach
zapadł w mojej
sprawie bardzo
korzystny wyrok i
pozwolono mi
zadzwonić do Polski,
zapytałem żonę, jak
się czuje.
Powiedziała, że od
pewnego czasu
przestał ją boleć
bark.
Wiedziałem, że
zdarzył się cud.
Dziś mija pięć lat
jak Jezus
uzdrowił ją z tej
dolegliwości. To był
– można powiedzieć –
mój mały początek
życia z Bożym cudem.
Ale
naprawdę zbliżyłem
się do Boga dopiero
na początku 2014
roku,
kiedy trafiłem z
więzienia w Kamińsku
do szkoły w Areszcie
Śledczym na
Rakowieckiej w
Warszawie. Bóg
postawił na mojej
drodze
swojego człowieka, a
mojego kochanego
brata w Chrystusie
Marcina
Bąka. Jego śmiałość
opowiadania o Bogu,
obeznanie w Słowie
Bożym zaskoczyła
mnie i tym samym
pociągała.
Codziennie mogliśmy
razem spędzać czas,
bo byliśmy na tym
samym oddziale,
razem
chodziliśmy do
szkoły i
siedzieliśmy w
jednej ławce. Bóg
pozwalał mi wzrastać
w poznaniu Jego
Słowa i Tego, który
oddał
za mnie swoje życie
– Jezusa Chrystusa.
Po pewnym czasie
zacząłem
uczęszczać na
spotkania biblijne
organizowane w
ramach Misji
Więziennej, które
prowadził m.in.
pastor Bronisław
Hury. Na
początku godziło to
w moje tradycyjne
wychowanie, ale było
w tym
wszystkim coś, co
potrzebowałem
poznać. Po około
czterech
miesiącach, w
październiku 2014,
próbując obronić
wyniesione z
domu tradycje,
zacząłem czytać
Pismo Święte:
Ewangelie, Listy,
Dzieje Apostolskie,
Księgę Rodzaju itd.
Rozważałem te
wszystkie
wersety, które
wskazywał mi Marcin,
kiedy głosił mi o
Jezusie. Im
bardziej otwierałem
się na Boże Słowo,
tym mocniej
docierało do
mnie, jak
niebiblijne miałem
pojęcie o Bogu, o
Jego miłości,
przebaczeniu, o
łasce, o mojej
grzeszności i
oddzieleniu od Boga.
Pamiętam,
jak po powrocie z
jednego ze spotkań
biblijnych Bóg
dotknął
mojego serca i jak
bardzo pokazał mi
mój obrzydliwy
grzech. Łzy
lały mi się
strumieniami, a mój
duch wołał o
przebaczenie.
Odczułem prawdziwą
skruchę. Powierzyłem
swoje życie Jezusowi
i
niemal w jednej
chwili poczułem się
czysty, zapanował we
mnie
pokój, jakiego nigdy
wcześniej nie
doświadczyłem, i
radość
zarazem. To
najcudowniejszy stan
mojego życia:
Wiedzieć, że Jezus
Chrystus obmył mnie
swoją świętą krwią i
wybaczył mi
wszystkie
moje winy.
Bóg
zaczął
przewartościowywać
mój umysł, a Duch
Święty prowadził
mnie i poprzez Pismo
Święte pokazywał,
jak żyć. Nastał taki
dzień, że w jednej
chwili została mi
zabrana chęć
palenia. Bóg
zabrał to, czym
byłem zniewolony:
przeklinanie,
nieczyste myśli,
wyniosłość oraz
wiele wypaczeń.
Zacząłem inaczej
postrzegać
ludzi, widzieć jak
człowiek potrzebuje
Bożej łaski,
miłości,
przebaczenia i
pojednania z Bogiem.
Zapragnąłem dzielić
się
Słowem Bożym i tym,
co Jezus zrobił dla
mnie. Zacząłem
głosić
Ewangelię żonie,
synowi, rodzicom,
rodzeństwu. Pracując
w
więzieniu,
opowiadałem
funkcjonariuszom
Służby Więziennej,
kim
jest Jezus i jak
bardzo kocha każdego
z nas. Dawne życie
stało się
dla mnie obrzydliwe.
Każdego dnia czuję
głód Słowa Bożego i
proszę Boga o
wytrwanie w wierze,
uświęcenie i Jego
prowadzenie.
Nie mówię, że jest
łatwo. Dawna natura
często się odzywa,
lecz
zawsze, gdy grzech
pojawiał się na
mojej drodze -
momentalnie
kładłem go Bogu pod
krzyżem Chrystusa.
To tylko mała część
tego, co Pan Bóg
uczynił w moim
życiu.
Przyjąłem
do mojego serca i
życia Ewangelię o
Jezusie Chrystusie,
jako jedyną
prawdę i autorytet.
A pełniąc wolę
mojego Pana i Zbawcy
Jezusa,
zapragnąłem
przyjąć chrzest w
Jego imieniu i w
Duchu Świętym.
12 czerwca br.
razem z moją żoną
zostaliśmy
ochrzczeni w
Społeczności
Chrześcijańskiej
„Puławska” w
Warszawie. To
pamiętny dla nas
dzień. Nigdy nie
byliśmy tak
szczęśliwi.
Napełniony
Bożym Duchem mocno
odczuwam Boże
błogosławieństwo,
nawet gdy dzieje się
coś złego. Wiem, że
choć ja jestem
słaby, to On jest
tym, który mnie
podźwignie.
Jezus Chrystus jest
moim Panem. Amen.
(M.N.)
■