nr3/2011


  Kościół Chrystusowy w Bielsku Podlaskim


Konstanty Jakoniuk

Spoglądając wstecz

Błogosław, duszo moja, Panu i wszystko, co we mnie, imieniu jego świętemu! Błogosław, duszo moja, Panu i nie zapominaj wszystkich dobrodziejstw jego! (Ps 103:2)

Dzisiejszy dzień jest dla mnie dniem podsumowania. Nie wszystko ostało się w pamięci. Pamiętam wiele rzeczy sprzed siedemdziesięciu lat, ale ulatuje to, co było wczoraj. Wszystko, co Pan Bóg stworzył na ziemi, ma swój początek, ma też swój koniec. Apostoł Paweł napisał kiedyś do Tymoteusza tak: „...od dzieciństwa znasz Pisma święte, które cię mogą obdarzyć mądrością ku zbawieniu przez wiarę w Jezusa Chrystusa” (2 Tm 3:15). Tymoteusz wtedy już nie był młodym człowiekiem, a apostoł Paweł mówi mu, że to co w dzieciństwie poznał, wciąż ważne jest dla jego życia. My czasem nie zdajemy sobie sprawy, patrząc na nasze dzieci i wnuki, co zostaje w nich z naszych zachowań i pouczeń. Często mówimy, że one niewiele jeszcze rozumieją, dorosną to zrozumieją i pójdą właściwą drogą. To jednak nie jest właściwa filozofia wychowania, jaką forsuje się w naszych czasach. Pan Bóg wie najlepiej, jakie znaczenie dla naszego życia mają lata naszego dzieciństwa, kto i co je kształtuje. Jeśli chodzi o moje życie to Pan tak sprawił, że już w dzieciństwie czytałem Ewangelię. Mogę powiedzieć, że na Ewangelii nauczyłem się czytać. To były lata okupacji, szkoły nie było, rozpoznawania liter, czytania i pisania nie uczyli mnie nauczyciele. Moi rodzice nie mieli elementarza, ale mieli Ewangelię i na niej nauczyłem się czytać. Tak polubiłem i pokochałem Słowo Boże, że choć jeszcze byłem dzieckiem, rozumiałem je.

Patrząc na mojego tatę i słuchając innych zwiastujących Ewangelię, postanowiłem w swoim sercu, że gdy dorosnę, zostanę kaznodzieją. Wtedy nie wiedziałem nic o szkołach biblijnych czy studiach teologicznych, ale wiedziałem, że chcę głosić Ewangelię, bo była mi ona tak droga i bliska, przez nią poznałem mojego Zbawiciela. Byłem dzieckiem i niewiele wiedziałem, ale Bóg miał już plan na całe moje życie. I dziś, patrząc wstecz, widzę jak wspaniały był to plan i wdzięczny jestem Bogu.

Byłem w różnych szkołach. Ale wiedziałem, że cokolwiek będę robił zarabiając na chleb, ta Boża Księga ode mnie się nie oddali. Po podstawówce była szkoła ślusarsko-kowalska w Bielsku Podlaskim. Potem przeniosłem się do Warszawy i tam uczyłem się w technikum mechanicznym. Po jego ukończeniu podjąłem studia melioracyjne. W 1959 roku wyjechałem na studia teologiczne do USA. W swoim życiu spotykałem wielu wspaniałych ludzi, kaznodziejów, profesorów, ale też prostych szczerze wierzących ludzi, którzy mieli wielki wpływ na moje życie. To, że dziś jestem pastorem, zawdzięczam Bogu i wszystkim tym wspaniałym ludziom, którzy motywowali mnie, pomogli mi wybrać to, co przez 44 lata robiłem w Bielsku Podlaskim. Stało się tak, bo Bóg jest dobry, powołuje człowieka i prowadzi w zadziwiający sposób. Kiedyś Dawida wziął od trzody owiec, mnie wziął ze wsi od pługa.

Pierwszymi osobami, które zmotywowały mnie do tej służby, byli moi rodzice. Tata był kaznodzieją, a mama ze swoją cichością i pracowitością była dla mnie wielkim przykładem. Jestem za nich Bogu wdzięczny. Lista tych, którzy mieli wpływ na moje życie jest bardzo długa i nie ma czasu aby ich wszystkich wspomnieć. W ten sposób Bóg przygotował mnie, abym pracował w Jego winnicy. On też dał mi wspaniałą pomoc – moją żonę Marysię, z którą razem mogliśmy służyć temu zborowi. Wspieraliśmy się nawzajem w tej służbie, bo życiowe drogi nie są gładkie i bywają różnego rodzaju przeszkody. Bóg dobrze obmyślił, stwarzając Adama i Ewę, aby wspólnie mogli przejść przez życie.

Po skończonych studiach w USA nie marzyłem o byciu kaznodzieją w Warszawie, gdzie wcześniej spędziłem osiem lat, ucząc się i studiując. Ciągnęło mnie tam, gdzie się urodziłem, do ludzi, których rozumiałem, i wiedziałem, że oni mnie będą rozumieć. Na Białostocczyźnie przeżyłem moje życie i przeżyję resztę moich dni, ile ich Pan Bóg mi da. Wiedziałem, że gdyby przyszedł tu kaznodzieja, nie znający języka rosyjskiego, nie rozumiejący białoruskiego czy ukraińskiego, pewnie jakoś by funkcjonował, ale miałby trudności w pracy. Jestem więc Bogu wdzięczny, że poznałem języki, jakimi tu ludzie się posługują. Gdy przyjechałem z Andryjanek do Bielska Podlaskiego, poprosiłem brata Teodora Lewczuka, by pomógł znaleźć miejsce, gdzie można byłoby rozpocząć pracę dla Pana. Wierzę, że to Pan Bóg wskazał nam posesję przy ul. Nowotki 34, którą wówczas zakupiliśmy. I tam zamieszkaliśmy z Marysią. Pierwsze nabożeństwo odbyło się 12 listopada 1967 roku w naszym domu. Było nas wtedy pięcioro: braterstwo Lewczukowie, brat Zarzecki, Marysia i ja. Pan Bóg przyznał się do tej pracy, pobłogosławił i zbór zaczął rosnąć. Odremontowaliśmy budynek gospodarczy na naszej posesji i tam zaczęły się odbywać nabożeństwa. Po niedługim czasie ten budynek stał się za ciasny, miał zaledwie 32 m2. Rozpoczęliśmy więc starania o pozwolenie na budowę budynku kościelnego.

Trwało to aż 10 lat. Wielokrotnie bywałem w tej sprawie w Urzędzie Wojewódzkim w Białymstoku. Dyrektor ds. Wyznań zwykł mawiać, że kiedyś dostaniemy to pozwolenie, ale nie teraz. Przekonywałem go, że jego gabinet jest większy niż nasza kaplica, jednak to nie odnosiło skutku. Nie ukrywam, że niecierpliwiliśmy się. Ale Bóg wiedział lepiej, czego nam potrzeba. Powoli rozszerzał nasze horyzonty i wzmacniał nas duchowo. Nadszedł właściwy czas i otrzymaliśmy pozwolenie. Gdy architekt zrobił nam projekt, byłem zaskoczony, a nawet przestraszony, nie miałem pojęcia, jak my zbudujemy tak wielki obiekt, gdy jest nas przecież tak niewielu. Ale Bóg miał swój plan, którego nam przedwcześnie nie objawił, abyśmy nie żyli w trwodze. Dobrze to widzimy to w życiu Jezusa. On nie odkrywał swoim uczniom, co ich czeka w przyszłości i jakie stoi przed nimi zadanie, ale krok po kroku prowadził ich i nauczał, aż przygotował do misji, którą mieli wykonać. Tak też Pan nas prowadził w tym dziele. Gdy zaczynaliśmy tę budowę, nie mogłem sobie nawet wyobrazić jej zakończenia. A dziś, spoglądając wstecz, widzę jak Bóg jest wielki i wspaniały. Pan Bóg widzi i wypełnia nasze braki, zaspakaja nasze potrzeby i posyła to, co służy nam ku pożytkowi. Zbór wzrastał, ciężko też pracowaliśmy, by dokończyć budowę. Nadszedł dzień poświęcenia nowego domu modlitwy. Moje serce radowało się i wielbiło Boga. Stało się coś, czego nie byłem w stanie sobie wyobrazić. Gdybyśmy otrzymali pozwolenie na budowę po pierwszym naszym wystąpieniu, nie bylibyśmy w stanie nawet przystąpić do budowy tak dużego i pięknego budynku.

Jak już wspomniałem, na pierwszym nabożeństwie było nas pięcioro, teraz w niedzielę średnio bywa nas około 100. Pan Bóg błogosławił nasze zwiastowanie i dołączał do swojego Kościoła kolejne osoby. Jedenaścioro młodych braci i sióstr z naszego zboru ukończyło studia teologiczne i służą Bogu w tym zborze, w innych miejscach naszego kraju, w Stanach Zjednoczonych, a nawet w Egipcie. Wielu wyjechało do innych miast lub wyemigrowało z kraju w poszukiwaniu pracy. Ale jestem Bogu wdzięczny, że tu dosięgła ich Ewangelia. Przez te 44 lata także wielu odeszło już do wieczności i tam na nas oczekują. Tam też zmierzam i ja, by spotkać się z Panem, któremu powierzyłem swoje życie i któremu służę.

Mojemu następcy z całego serca życzę, by Bóg błogosławił jego służbę, by zbór wzrastał, ponad nasze oczekiwania i wyobrażenia. „Bogu niech będą dzięki, który nam daje zwycięstwo przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa. A tak, bracia moi mili, bądźcie stali, niewzruszeni, zawsze pełni zapału do pracy dla Pana, wiedząc, że trud wasz nie jest daremny w Panu” (1 Kor 15:57-58).

[Skrót wystąpienia podczas uroczystości przekazania urzędu pastorskiego 19.06.2011]. zdjęcia


Copyright © Słowo i Życie 2011