nr
                    2/2010




W. Andrzej Bajeński

A gdy ustały dni żałoby…



Bezprecedensowy za naszego życia dziewięciodniowy okres żałoby narodowej dobiegł końca. Pozostaje żałoba osobista, pustka oraz pamięć, „bo ich już nie ma”. Prorok Jeremiasz, a potem ewangelista Mateusz zapisał: „Usłyszano głos w Ramie, płacz i żałosną skargę. Rachel opłakuje dzieci swoje i nie daje się pocieszyć, bo ich już nie ma” (Mt 2:17-18). Parafrazując te słowa moglibyśmy powiedzieć: Usłyszano głos w Polsce, płacz i żałosną skargę. Naród opłakuje swoich synów i swoje córki i nie daje się pocieszyć, bo ich już nie ma.

W tych dniach żałoby padło wiele dobrych, mądrych, pięknych i poruszających słów. Do tego wielogłosu narodowego chciałbym dołączyć głos zwyczajnego naśladowcy Jezusa, przemyślenia człowieka wychowanego w ewangelicznym nurcie chrześcijaństwa. Refleksję, która zrodziła się we mnie z obserwacji naszego narodowego zderzenia ze śmiercią i z mojego przywiązania do Chrystusa. Piszę to jako człowiek, który ponad wszystko i przede wszystkim widzi świat, którego centrum stanowi nie człowiek, lecz Bóg w osobie Ojca, Syna i Ducha Świętego, w którym najważniejszym newsem nie są złe wieści, ale Dobra Nowina - Ewangelia, której przesłaniem jest nie śmierć, lecz życie - nie tylko w wymiarze doczesnym.

Ważne pytanie

Starałem się wsłuchiwać w treść i ton wypowiedzi bardzo różnych osób. Najczęściej pojawiało się pytanie, czy te pozytywne zmiany w ludziach, będące wynikiem tragedii smoleńskiej, będą tak samo krótkotrwałe jak te sprzed pięciu lat, po śmierci Papieża? Czy tym razem życzliwość, szacunek i współdziałanie pozostaną na dłużej? Czy nastąpi przewartościowanie? Przeważały niestety opinie, że gdy upłyną dni żałoby, sprawy wrócą w swoje stare koleiny, ludzie powrócą do utartych zachowań i czar przemiany znowu pryśnie.

Mam nadzieję, że tym razem może nie wszystko powróci. To byłoby tragiczne, gdybyśmy z tego zderzania ze śmiercią przynajmniej kilku lekcji jako naród się nie nauczyli. Historia jednak podpowiada, że żadne z dotychczasowych narodowych zderzeń ze śmiercią nie miało w sobie mocy spowodowania głębokiej, trwałej, wewnętrznej przemiany. Śmierć bliskich ma pewien okresowy wpływ na nas. Zmienia naszą rzeczywistość, szlifuje nieco kanty naszych osobowości, czasem trochę uszlachetni. Jednak ani śmierć ukochanego duszpasterza, ani tragiczna śmierć dziewięćdziesięciu sześciu najzacniejszych choćby rodaków nie ma takiej mocy, by na trwałe zmienić serce człowieka.

Jedyna taka śmierć

Taką moc ma tylko jedna, jedyna śmierć, bardzo różna od innych - śmierć Syna Bożego. Śmierć synów ludzkich zwykle boli, wzrusza, zasmuca, czasem nawet owocuje pojednaniem. Śmierć Syna Bożego odmieniła w świecie człowieka wszystko. Przede wszystkim pojednała człowieka z Bogiem. Święty Bóg, dzięki ofierze zadośćuczynienia, złożonej przez Jezusa Chrystusa, może znowu przyjąć i przytulić upapranego w grzech człowieka. Ta śmierć wciąż tętni życiem, wciąż daje życie, wciąż uzdrawia, wciąż inspiruje, wciąż przemienia. Wspominamy ją każdej niedzieli podczas Wieczerzy Pańskiej.

To śmierć Syna Człowieczego, którego nie żegnały serdecznie pełne wzruszenia i uznania tłumy. Na Jego pogrzeb nie przyjechały koronowane głowy. Jego ciało złożono nie w alei zasłużonych, ale w cudzym grobie w naprędce zaaranżowanym pochówku. Nie ogłoszono żałoby narodowej, a żałoba najbliższych nie trwała nawet trzy dni. Pusty krzyż i pusty grób – to świadectwa wielkości, poświęcenia, niezwykłości i mocy tamtej śmierci. Od 2000 lat ta śmierć, jak żadna inna, wciąż przemienia życie ludzkie - ze złoczyńców czyni dobroczyńców, a grzeszników czyni świętymi.


Apostoł Paweł tak pisał o tej śmierci: „Chrystus bowiem, gdy jeszcze byliśmy upadli, we właściwym czasie, umarł za bezbożnych. Rzadko ktoś umiera za sprawiedliwego. Może za dobrego gotów byłby ktoś umrzeć. Bóg natomiast daje dowód swojej miłości do nas przez to, że gdy jeszcze byliśmy grzesznikami, Chrystus za nas umarł. Tym bardziej teraz, usprawiedliwieni Jego krwią, będziemy przez Niego zachowani od gniewu. Jeśli bowiem, będąc nieprzyjaciółmi, zostaliśmy pojednani z Bogiem przez śmierć Jego Syna, o ile bardziej, pojednani, zostaniemy uratowani przez Jego życie. Powiem więcej: Dzięki naszemu Panu, Jezusowi Chrystusowi, przez którego teraz dostąpiliśmy pojednania, Bóg stał się naszą chlubą” (Rz 5:6-11 NP).


Od czasu śmierci i zmartwychwstania Chrystusa nic już nie pozostało takie samo. Nie tylko nasze życie nabrało nowych wymiarów, również nasza śmierć straciła na ciężarze. Zbawiciel świata, umierający na jerozolimskim wzgórzu zwanym Golgota, wziął na siebie cały ciężar śmierci - mojego i Twojego umierania. Uczynił to, aby z jednej strony umożliwić nam nowe życie, zaś z drugiej strony, aby ulżyć nam w naszym umieraniu, aby nasze przejście z doczesności do wieczności uczynić możliwie najłagodniejszym.


On - Jezus Chrystus, Syn Boży - został przez śmierć straszliwie zdruzgotany i poturbowany.
Cały miażdżący impet śmierci przejechał po Nim, aby po nas mógł przemknąć jedynie jej cień. Jak to dobrze, że zanim nam przychodzi umierać, Chrystus umarł jako pierwszy, przecierając człowiekowi drogę do wiecznego życia. On obiecał, że kiedyś śmierci w ogóle już nie będzie. Bez Chrystusa i życie jest puste, i śmierć druzgocąca.

Po dniach żałoby

Co będzie, gdy ustaną dni żałoby? Myślę o tym z niepokojem. Czy przestrzeń narodowa Polski i Polaków powróci do swojego zwyczajnego rytmu? Nie mam wątpliwości, że wartki nurt życia porwie nas z powrotem.

Parę prezydencką wkrótce zastąpi inna para. Parlamentarzystów zastąpią inni politycy, urzędników inni urzędnicy, księży inni księża, dowódców inni oficerowie, załogi samolotów inni piloci i stewardesy. Naród będzie trwać, państwo będzie funkcjonować, „póki my żyjemy”. Zmarłych zastąpią żywi. Ale nie wszystkich. Żon, mężów, matek, ojców, wnuków, dziadków, przyjaciół – tych nie da się zastąpić. Serca najbliższych będą w żalu powtarzać, „bo ich już nie ma”... Pozostaje ogromna wyrwa, pustka, przedmioty, zdjęcia i miejsca przywołujące wspomnienia. I najważniejsze -pamięć - osobisty skarbiec drogocennych wspomnień.


Gdy ustały dni żałoby, jesteśmy bardziej świadomi, że w zderzeniu ze śmiercią zawsze jesteśmy stroną słabszą. I bylibyśmy zupełnie bez szans, gdyby nie ta jedna, najważniejsza śmierć i to, co się w jej wyniku stało. Gdyby nie Syn Boży, który oddał za nas swoje życie, doświadczył wszystkiego, co śmierć w sobie przynosi, bylibyśmy bez szans. On umarł, ale nie poddał się śmierci i zwyciężył ją. Żałoba po Jego śmierci nie trwała nawet trzy dni, a zwątpienie przerodziło się w zdumienie, smutek obrócił się w radość, niemoc ustąpiła nadziei.


Dni żałoby narodowej ustały. Wielu nie da się pocieszyć, „bo ich już nie ma”. Będą potrzebowali dużo czasu i dużo wsparcia. Pielęgnujmy więc nastrój serdeczności i wrażliwości. Poprzednie narodowe zderzenie ze śmiercią chyba nie zmieniło w nas zbyt wiele, a dobrych odruchów pod wpływem emocji wystarczyło zaledwie na kilka tygodni. Może tym razem lepiej się nauczymy się tej lekcji? Zadbajmy o to, by rozgrzane były zawsze serca, a nie umysły. To nieuniknione, że będą miały miejsce narodowe oceny, wnioski, opinie i decyzje. Wtedy rozpalone umysły przy zimnych sercach mogą powodować pożary i sprowadzić kolejne narodowe nieszczęścia.


Gorące serca, chłodne umysły - dbajmy o taki stan. Po dniach żałoby poświęćmy czas na uporządkowanie życia osobistego. Przejrzyjmy swoje wartości. Niech to, co jest najważniejsze, będzie najważniejsze. Pielęgnujmy pamięć o pomordowanych w Katyniu. Pamiętajmy tych, którzy stracili życie w drodze do Katynia. Pielęgnujmy wspomnienia o naszych bliskich, o ukochanych, którzy są już w wieczności...


Przede wszystkim


Przede wszystkim jednak pamiętajmy tę najważniejszą śmierć - śmierć Jezusa Chrystusa, Syna Bożego za grzeszną ludzkość, za Ciebie i za mnie, aby nas pojednać z Bogiem i dać nam życie wieczne. Parafrazując słowa modlitwy, przytoczone przez przedstawiciela Rodzin Katyńskich, chciałbym powiedzieć: "Jeśli zapomnę o Nim, o Jego śmierci - Ty, Boże na niebie, zapomnij o mnie".


Moim wielkim pragnieniem jest, aby naród polski – jak nigdy dotąd - wiedział, wierzył i pamiętał, że najważniejsza śmierć na planecie Ziemi miała miejsce około 30. roku naszej ery, w Jerozolimie, w Wielki Piątek około godziny 15:00. Abyśmy wiedzieli i pamiętali, że Jezus Chrystus nie stracił życia na skutek złego przypadku. To była śmierć zaplanowana od wieków przez Boga, przepowiadana przez proroków i zrealizowana ze stuprocentową precyzją. To nie była śmierć tragiczna, ale heroiczna. Ta śmierć była upokarzająca dla Dawcy Życia, ale zbawienna dla wszystkich Jego biorców.


To nie była śmierć ze słabości, ale z miłości do Boga i do człowieka. On ofiarował swoje życie Bogu Ojcu jako dar, a ludzkości jako ofiarę za grzechy nasze. Śmierć Jezusa Chrystusa, Mesjasza Żydów i Zbawiciela świata, ma bezpośredni związek z naszym, z Twoim i moim życiem.


Jeśli tyle emocji, uczucia, zachodu, pracy, wysiłku, czasu, finansów, wkładamy w godne uczczenie zmarłych tragicznie, o ileż bardziej powinniśmy czcić Tego, który zmarł heroicznie.
Jeśli tyle oddania okazujemy zmarłemu śmiercią naturalną duszpasterzowi, o ileż bardziej jesteśmy to winni naszemu Arcykapłanowi, który zmarł śmiercią męczeńską, otoczony wrogością ówczesnych elit religijno-politycznych.

Jeśli tak żarliwie dyskutujemy o godnym miejscu pochówku dla głowy państwa, to czy nie należałoby wzniecić ogólnonarodowej dyskusji o tym, jak traktujemy Najwyższego Władcę Narodów, czy ma On należyte i godne miejsce w świątyniach naszych serc? Czy myślimy o Nim z należytą godnością, miłością i czcią?

Piszę to jako sługa Jezusa Chrystusa, powołany do rozgłaszania Jego chwały - zgodnie ze słowami apostoła Piotra: „Ale wy jesteście rodem wybranym, królewskim kapłaństwem, narodem świętym, ludem nabytym, abyście rozgłaszać wspaniałość Tego, który was wyrwał z ciemności i wprowadził w swoje zachwycające światło” (1 P 2:9 NP). Jak mawiał apostoł Paweł, „zawsze śmierć Jezusa na ciele swoim noszący, aby i życie Jezusa na ciele naszym się ujawniło” (2 Kor 4:10). Jako świadek Bożego działania przez ludzi: "To Bóg sprawił, że jesteśmy dla Niego zapachem Chrystusa - zarówno wśród tych, którzy dostępują zbawienia jak i tych, którzy giną. Dla jednych jest to woń śmierci zapowiadająca śmierć, dla drugich zapach życia - obwieszczający życie" (2 Kor 2:15-16 NP).

Kto zaufał Chrystusowi - Jego słowu, Jego dziełu i Jego osobie - ten przekonuje się, że żałoba naśladowców Chrystusa szybko przeradza się w zdumienie, w nadzieję i w radość zmartwychwstania. Życie nie tylko nie traci sensu z powodu straty, ale nabiera znaczenia, sensu i celu z powodu tego, co przynosi nadzieja zmartwychwstania.


[Na podstawie kazania w SCh „Puławska” w Warszawie 18.04.2010 oprac. N.H.].


Copyright
© Słowo i Życie 2010


Słowo i Życie - strona
                                        główna