P o ż e g n a n i a
Konstanty Żegunia
1925-2005
„Błogosławieni są odtąd umarli, którzy w Panu
umierają”
(Obj 14,13)
Śp. Konstanty Żegunia urodził się 5.08.1925 roku w
Solnikach w prawosławnej rodzinie chłopskiej. Pierwsza nawróciła się Jego mama
Anastazja, a potem ojciec Aleksander. Już od najmłodszych lat chodził z
rodzicami na nabożeństwa. Bardzo lubił śpiewać i pragnął grać na instrumencie.
W wieku trzech lat z powodu choroby oczu stracił wzrok. Skutecznym lekarstwem
okazała się woda zdrojowa, z której robiono okłady, i zapuszczany do oczu
wyciek z suszonej na słońcu wątroby miętusa. Po tygodniu leczenia zaczął
normalnie widzieć. Bawiąc się w łóżeczku nucił sobie „Ja był omraczon, tiepier
ja spasion” (chodziłem w ciemności, teraz jestem zbawiony). Nikon
Jakoniuk, który odwiedzał ich dom, często podziwiał Jego śpiew. Ojciec zrobił
Mu skrzypce, na których chętnie grał Panu, ale cieszył się nimi niedługo –
bandyci zabrali Mu je.
W wieku siedmiu lat poszedł do szkoły. Ukończył
cztery klasy szkoły podstawowej w Wojtkach. W dzieciństwie Jego życie
niejednokrotnie było w niebezpieczeństwie. Jako pierwszoklasista w drodze ze
szkoły zobaczył pływające w stawie kaczki. „Pomyślałem sobie: one takie
maleńkie i umieją pływać, ja też spróbuję”. Tak jak stał, w nowym szkolnym
mundurku, z tornistrem na plecach wskoczył do wody. Ani się spostrzegł, jak
zaczął tonąć. Krzyczał ile sił, żeby Go ktoś wyratował. Z pobliskiego domu
przybiegła dziewczyna, wyciągnęła Go z wody, zabrała do swojego domu, wysuszyła
ubranie i książki, a rodzice nic nie wiedzieli o tym niemalże tragicznym
zajściu. Ponownie znalazł się pod wodą, kiedy chciał zmierzyć kijem głębokość
rzeki. Wtedy wyratował Go Jego starszy brat Janek.
Najmilsze Jego wspomnienia z dzieciństwa to przyjaźń
z dorodnym bykiem Żukiem, którego pasł wraz z innymi krowami. Tak go wyszkolił,
że po pociągnięciu za ogon Żuk kładł się, a On brał go z przodu za rogi,
wsiadał na niego, a na komendę „wstawaj, Żuku” byk pokornie wiózł Go do domu.
Jako młodzieniec uczył się krawiectwa, a za pierwsze
zarobione pieniądze kupił wymarzone skrzypce.
Koszmarem były dla Niego lata wojenne. Dom nawiedzali
bandyci i zabierali wszystko, co weszło im pod rękę. Bywało tak, że nie
zostawiali nawet jednej łyżki. Ale Bóg nie pozostawił ich bez opieki. W 1941
roku pod presją bandytów, którzy postawili warunek: albo do Kościoła
rzymskokatolickiego, albo do „raju”, rodzice wyjechali do Rosji, a on
pozostał na gospodarstwie ze stryjem Władysławem Żegunią. Wraz z ówczesną
młodzieżą chodził pieszo do Czarnej Średniej, Dołubowa, Andryjanek, Rogawki,
Klukowa, Leszczki, Wólki Zamkowej, Hornowa, Biełek i wszędzie, gdzie
organizowane były nabożeństwa. Latem 1945 roku został ochrzczony w Klukowie w
sadzawce Mikołaja Fiedorczuka. W roku 1946 pojechał na 5-tygodniowy kurs
dyrygencki do Gdańska, a potem przez trzy lata prowadził 23-osobowy chór
młodzieżowy.
29 sierpnia 1948 roku ożenił się z Nadzieją Awtoniuk.
Ślub odbył się w Siemiatyczach, a udzielił go Jerzy Sacewicz. Przez rok
mieszkali na kolonii Solniki, a jesienią 1949 roku przeprowadzili się na stałe
do Biełek. W roku 1951 zamieszkali z nimi Jego rodzice, którzy powrócili ze
Związku Radzieckiego. Wraz z całą rodziną uczęszczał na nabożeństwa do Szeszył,
a od 1966 roku był przełożonym tamtejszego zboru, liczącego 25 członków
(systematyczne nabożeństwa odbywały się tam do roku 1993). Nawiązywał liczne
kontakty i organizował nabożeństwa również w Biełkach, Nurcu, Rogaczach,
Gruzce, Piotrowszczyźnie, Nowosiółkach. Prawosławni chętnie przychodzili na
nabożeństwa, a we wsiach, gdzie nie było wierzących, udostępniali również swoje
domy na nabożeństwa.
Gdy w 1993 roku Pan odwołał do wieczności Jego żonę,
a potem teścia Piotra Awtoniuka, pozostał jedynym wierzącym w swojej wsi. Nadal
lubił śpiewać i zapraszał do siebie sąsiadów, by wieczorami śpiewać z nimi Bogu
na chwałę rosyjskie pieśni.
Ze względu na stan zdrowia ostatnie trzy lata
mieszkał u córki w Siemiatyczach, ale tęsknił bardzo za swoimi Biełkami i
niecierpliwie wyczekiwał lata, by tam pojechać i znowu śpiewać ze swoim
„chórem”. I jeszcze tego lata Pan Bóg dał Mu tę możliwość. Słaby i schorowany,
ale pojechał uradowany na spotkanie ze swoimi „jednosielczanami”. Po krótkim
pobycie na wsi wrócił do córki, a po dwóch dniach w szpitalu w Białej
Podlaskiej, wczesnym rankiem 8 września 2005 roku Pan wziął Go do swego
wiecznego domu, by nie cierpiał już bólu i odpoczął po swoich trudach.
Konstanty Żegunia pozostawił dwóch synów: Aleksandra
i Wiesława, córkę Reginę, jedenaścioro wnucząt i prawnuczkę. Pogrzeb odbył się
10 września w rodzinnych Biełkach. Uroczystość pogrzebową prowadził pastor
Konstanty Jakoniuk. Słowem Bożym usługiwał też Jerzy Bajeński. Wśród około
setki zgromadzonych, obok rodziny, przyjaciół i znajomych byli wszyscy
mieszkańcy wsi. Przyszli, by Go pożegnać i śpiewać pieśni - tym razem już bez
Niego. On teraz śpiewa już z anielskim chórem wieczną chwały pieśń.■
Regina Hetmaniok
Copyright
© Słowo
i Życie 2005