Ś W I A D E C T W O

„Chciałbym wiedzieć, co to za Bóg, który tak Maćka zmienił” – powiedział Piotr,
gdy po raz pierwszy zjawił się na studium biblijnym w więzieniu, które odwiedzam w każdy weekend.
Piotr nigdy nie interesował się ani Bogiem, ani religią. A Maćka znał od dzieciństwa.
Piotr był już kimś w osiedlowym światku, gdy Maciek biegał w krótkich spodenkach po parkingu,
ucząc się „fachu” od starszego kolegi. Teraz spotkali się w więzieniu...

Potem jeszcze kilka kolejnych osób zaczęło uczestniczyć w studium biblijnym.
Maćka rozpierała gorliwość i każdemu mówił o Bogu.
Nie prowadził dysput teologicznych – mówił o nowym życiu i wolności w Chrystusie. O czymś, co sam przeżył.

Maćka poznałem ponad rok temu. Przebywał w areszcie i chciał się widzieć z pastorem.
Powiedział mi, że się nawrócił, że wrócił z zagranicy, by zgłosić się na policję, że był poszukiwany listem gończym...
 Spotykaliśmy się regularnie, dopóki nie przeniesiono go do innego więzienia.
Wdzięczny jestem Bogu, że Maciek zdecydował się spisać swoje świadectwo
 i możemy je zamieścić na łamach “Słowa i Życia”.
Wierzę, że będzie ono zachętą dla wielu i pozwoli też inaczej spojrzeć na ludzi
ze świata przestępczego, na ich problemy i potrzeby.

Bronisław Hury

W więzieniu, ale wolny

Urodziłem się w rodzinie biednej, jako najstarszy z trojga rodzeństwa (mam brata i siostrę). Ojciec pracował, a matka była z nami w domu. Nie było u nas atmosfery miłości. Matka była bardzo nerwowa i sfrustrowana życiem. Ojciec-alkoholik, choć o pogodnym usposobieniu, wracał do domu pijany. Awantury były na porządku dziennym, a mieszkanie często demolowane. W ruch szły młotki, kije, gorąca woda, a dzieci często barykadowały się w małym pokoju. Matka zawsze nastawiała nas przeciwko ojcu, więc braliśmy jej stronę i razem go atakowaliśmy, zakładając, że to on wszystkiemu był winien. Matka nigdy nie powiedziała nam dobrego słowa, ciągle wyzywała, przeklinała i życzyła śmierci. Co dziwne, nasilało się to w czasie urodzin czy świąt, czyli wtedy, gdy ludzie powinni być dla siebie mili. Często uciekaliśmy z bratem z domu. Wcześnie, bo już około 12. roku życia, zaczęliśmy też pić alkohol. Zanim skończyłem 18 lat, byłem już alkoholikiem, wpadającym w tzw. ciągi alkoholowe, wąchałem też klej.

Szkołę podstawową ukończyłem ze stopniem z zachowania “nieodpowiednie”. Jakimś cudem zdałem egzaminy do szkoły włókienniczej. Domyślam się, że przymknięto oczy na moje niedociągnięcia, bo w tej szkole były prawie same dziewczyny, a oni potrzebowali także chłopaków. Przeniosłem jednak swoje papiery do Technikum Elektroniczno-Mechanicznego przy Hucie Warszawa. Pierwszy rok oblałem, a po paru miesiącach zabrałem papiery i zakończyłem edukację. Zaczęła się “wolność”. Matka pędziła mnie do pracy. Coś tam próbowałem, zaczynałem, ale zawsze coś mi nie pasowało. Nie chciało mi się pracować. Włóczyłem się z kolegami, piliśmy i biliśmy się, chodziliśmy na imprezy. Matka załatwiła mi pracę na Stadionie Dziesięciolecia, gdzie trochę zacząłem zarabiać. Ale szybko mi przeszło - trzeba było wstawać o czwartej rano, uznałem więc, że to nie dla mnie.

W wieku 17 lat zacząłem ćwiczyć na siłowni. To mi się naprawdę spodobało. Nawet przestałem pić. Zacząłem mieć wyniki, a potem zacząłem brać sterydy. Stawałem się coraz większy i bardziej napakowany. Byłem zadowolony i coraz bardziej pewny siebie. W mojej głowie zaświtała myśl, by wstąpić do zorganizowanej grupy przestępczej. Na moim osiedlu mieszkał szef takiej grupy na całą dzielnicę. Nie znałem go, ale podziwiałem. Zapragnąłem wybić się na kogoś takiego jak on. Chciałem być bogaty, wydostać się z mojego biednego osiedla, mieć samodzielne mieszkanie. Pewnego dnia, jeden z moich kolegów zaprowadził mnie do tego człowieka. Gdybym wiedział, że grupa właśnie się podzieliła i on był w stanie wojny pewnie nie wszedłbym w to. Pierwsze pytanie, jakie mi zadał, brzmiało: “Zabiłeś już kogoś?”. Trochę mnie to przeraziło, ale udawałem twardziela i powiedziałem, że jeszcze nie, ale jak będzie trzeba, to nie ma sprawy. Spotkałem się z nim kilka razy, dostawałem jakieś drobne zlecenia i było okej. Czułem się mocny. Potem porwaliśmy dwóch biznesmenów, zażądaliśmy 10 tysięcy dolarów “za ochronę”. A oni poszli na policję i tak trafiłem po raz pierwszy do więzienia. Dostałem jeden rok, ale wyszedłem na wolność już po dziewięciu miesiącach. I kontynuowałem pracę dla mojego szefa. Byłem już sprawdzony, więc awansowałem - zacząłem z nim jeździć jako ochroniarz z bronią. Przez cały czas, od rana do wieczora, toczyła się wojna. Po ośmiu miesiącach znowu “zawinęliśmy” biznesmena. Tym razem było to wymuszenie z bronią i żądanie 100 tysięcy dolarów. To była recydywa i trafiłem do więzienia na dwa lata. W połowie mojej odsiadki w jakimś barze zastrzelili mojego szefa. Ale grupa funkcjonowała dalej. Po śmierci szefa nie było już bossa, tylko zarząd, do którego wszedłem po wyjściu z więzienia. Nasza grupa zwyciężyła, nastał „pokój” i zaczęliśmy bez skrupułów budować przestępcze imperium, choć niewielu z nas było na wolności...

Niedługo po moim drugim wyjściu z więzienia związałem się na dobre ze wspaniałą dziewczyną. Dziś dziękuję za nią Bogu. Pierwszy raz w życiu naprawdę się zakochałem. A Marta mówiła, że byłaby ze mną, nawet jakbyśmy mieli mieszkać w szopie, że jej miłość się nie zmieni, choćbym zarabiał bardzo niewiele. Nie wierzyłem w to, ponieważ pieniądze były dla mnie wszystkim, praktycznie były dla mnie bogiem. Nie mogłem bez nich żyć i myślałem, że to one dawały mi siłę.

Jak już wspomniałem nastąpił czas “pokoju”. Na co dzień znaczyło to dla mnie ćpanie kokainy, branie sterydów i przestępstwa od poniedziałku do piątku. A w weekendy był „odpoczynek”. Zamykałem hotelową dyskotekę albo lokal i robiłem imprezy, czyli chlanie i ćpanie do bólu. Jednak nie czułem się szczęśliwy. Tęskniłem za czymś i nie wiedziałem, co to jest. Przestałem się śmiać. Marta próbowała mnie czasem rozśmieszyć i cieszyła się, widząc mój szczery uśmiech. Kupiliśmy mieszkanie i zaczęliśmy je remontować. Podjęliśmy decyzję o dziecku. Myślałem, że moje życie zaczyna się stabilizować, że nie grozi mi wpadka, od ostatniego wyjścia nawet nie wzywano mnie na policję. Jeździłem ze wspólnikiem od spotkania do spotkania, inni robili dla nas te mniej bezpieczne rzeczy, więc wszystko było okej. Czułem się pewnie, finansowo niczego mi nie brakowało, gdyby nie ta pustka w sercu...

Aż tu nagle jedna impreza i wszystko się skończyło. Podczas bójki zabiłem nożem kolegę. Znałem go od lat - wielki chłop, bandzior jak ja. Okazało się też, że moja Marta, której nic nie mówiłem o moich interesach, o wszystkim wiedziała. Po pół roku ukrywania się w kraju, przeszedłem przez zieloną granicę (przez rzekę) nielegalnie do Niemiec, potem do Holandii. Muszę powiedzieć, że w chwilę po tym zabójstwie miałem wrażenie, że całe moje życie runęło w przepaść. Nie chodzi o wyrzuty sumienia, wstyd się przyznać, ale nie miałem ich. Bałem się, że Marta mnie zostawi i nigdy nikt już nie będzie mnie tak kochać. Ale ona spotkała się ze mną kilka razy jeszcze w Polsce. Wtedy została poczęta nasza córeczka. W dniu, w którym miałem przekroczyć granicę, powiedziała mi, że jest w ciąży, że kocha mnie i jest szczęśliwa. Strasznie się ucieszyłem i jakoś dziwnie nie myślałem, co będzie dalej, byłem spokojny. Gdy ja byłem jeszcze w Niemczech, ona pojechała do Holandii, załatwiła tam pracę. Przyjechała do mnie do Niemiec, przywożąc pieniądze od moich wspólników, i powiedziała, że jeśli nie pójdę do normalnej pracy, to Bóg nam nie pomoże. Po moim przyjeździe do Holandii Marta zaryzykowała rozmowę ze swoim szefem i powiedziała mu, że jest w ciąży i nie może dłużej pracować. Zapytała też, czy nie przyjąłby mnie na jej miejsce, a on się zgodził. Pracowałem tam całe dwa lata, wspólnicy przysyłali mi pieniądze, było więc nieźle. Nauczyłem się języka, wynajmowałem sobie pokoik i czułem się tam dobrze. Nie prowadziłem już życia przestępczego, ale nadal piłem i ćpałem, a gdy Marta wyjeżdżała do Polski, zabawiałem się z innymi kobietami.

Miałem tam kolegę narkomana. Zwykle w piątki jeździliśmy z nim palić kraka. Pracowałem z nim i on właśnie wynajął mi pokój. On i jego żona jeździli w niedzielę do kościoła. Pewnego razu jego żona spytała mnie, czy nie pojechałbym z nimi. Od niechcenia odpowiedziałem, że tak, za tydzień. Przyszła następna niedziela, oni się ubierają, a ja nie. Ona zapytała, czemu się nie ubieram, a ja odpowiedziałem, że nie jadę, bo mi się nie chce. Wtedy ona zaczęła mówić, że wielu modli się o mnie i pastor już wie, że przyjdę itd. Trudno to opisać, ale w głębi serca poczułem coś, co z pewnością było działaniem Ducha Świętego. Pojechałem z nimi. Spóźniliśmy się trochę, więc po wejściu do środka zastałem już śpiewających ludzi, w dodatku samych Murzynów. Wnętrze kościoła było zupełnie inne niż te, które dotąd znałem. Nie było obrazów, ołtarza, księdza ani świec. Tylko pulpit na małym podeście, za którym stał pastor, a obok niego zespół z instrumentami muzycznymi. Stanąłem między tymi ludźmi i nie wiedziałem, co robić. Oni śpiewali i modlili się po hiszpańsku, a tego dnia nie było dla mnie tłumacza. Po jakimś czasie poczułem, jak ogarnia mnie miłość, a jednocześnie czułem się bardzo grzeszny i łzy napłynęły mi do oczu. Próbowałem się powstrzymać, ale to było silniejsze ode mnie. Nie mogłem stać, usiadłem i płakałem. Poczułem się taki wolny i szczęśliwy. Czułem, że Bóg mnie kocha i w końcu przekonałem się, że On jest wśród nas, że to nie mit, obrazki na ścianie i rytuał. To prawdziwy Bóg i Jego Duch Święty był obecny na tym nabożeństwie i wszedł do mojego serca. Po nabożeństwie byłem tak wolny i radosny, że podchodziłem do wszystkich tam będących, podawałem ręce i dziękowałem. Nie wiedziałem, co się ze mną stało. To było wspaniałe. Diabeł jednak nie śpi i po wyjściu z nabożeństwa ogarnęły mnie wątpliwości: “Co się z tobą dzieje, leszczu? Płakałeś przy ludziach? To niemożliwe, żebyś tak po prostu czuł Bożą obecność, oni muszą coś rozpylać”. Poszedłem w następną niedzielę i obserwowałem każdy ruch, aby zauważyć ten moment, kiedy oni puszczają te narkotyki. Oczywiście, nic takiego nie było. Tym razem już nie płakałem, ale znowu czułem tę wspaniałą moc Ducha Świętego w swoim sercu.

Później wszystko potoczyło się bardzo szybko. Zacząłem czytać Słowo Boże, poznawać Jego naukę, Jego obietnice. Duch Święty zaczął zmieniać moje życie. Zadzwoniłem do Marty i opowiedziałem o tym, co przeżyłem. A ona powiedziała, że zwariowałem i zapytała, co nowego teraz ćpam, bo to nie jest normalne, żebym ja w ten sposób mówił o Bogu. Po kilku tygodniach przyjechała z córeczką do mnie i sama się przekonała. Po czterech miesiącach oboje zostaliśmy ochrzczeni przez zanurzenie. Wszystko się zmieniło, to było już nowe życie, inne wartości, inne dążenia. Po kolejnych czterech miesiącach postanowiłem wrócić do kraju, zgłosić się na policję, przyznać się do winy i zamknąć swoje stare życie. Nie było to łatwe i nikt mnie do tego nie zmuszał, ale wiedziałem, że to słuszna decyzja, a Marta była też tego zdania.

Jestem teraz w więzieniu, ale wolny w Chrystusie. Dostałem wyrok - trzynaście lat. Ale moje życie jest wspaniałe, bo Boży pokój wypełnia moje serce. Jestem wolny od alkoholu, od narkotyków (o które nawet w więzieniu nietrudno), papierosów, nie onanizuję się. Przed powrotem do kraju zaprzestaliśmy z Martą uprawiać seks, aby najpierw uporządkować przed Bogiem nasze sprawy i zawrzeć małżeństwo. Nie mam już w sercu nienawiści, nie biorę pieniędzy od dawnych wspólników i wycofałem się z tej grupy przestępczej. Ostatnio, z tym było mi najtrudniej, przestałem grypsować. Wybrałem chwałę Boga, zamiast chwały ludzkiej.

W więzieniu staram się głosić Słowo Boże, mówić o tym, jak mnie Bóg zmienił. Chcę przyprowadzać ludzi do Chrystusa. Kilku chłopaków już się nawróciło. Chwała Bogu! Dziękuję Jezusowi, że zmienił moje życie i dał mi łaskę zbawienia. Kocham Go bardzo i cieszę się, że należę do Kościoła - Jego Ciała, razem z moją narzeczoną. Niedługo pobierzemy się i będziemy małżeństwem. A po wyjściu z więzienia pragnę pracować wśród kryminalistów dla Jezusa, mojego Pana. Alleluja! 

Maciek
[Imiona zostały zmienione].

Copyright © Słowo i Życie 2005
Słowo i Życie - strona główna