Sandra Roberts Still
Wiara a pomyślność
Parę
lat temu, gdy sprawdzałam prace moich uczniów, zaniepokoiło mnie przesiąknięte
rozczarowaniem wypracowanie inteligentnej 18-letniej dziewczyny. Tematem była
filozofia życia, ze szczególnym uwzględnieniem roli religii i siły wyższej.
"Chciałabym
mieć wiarę, jak wielu moich przyjaciół, ale nie mogę wierzyć. Gdy przyjęłam
Chrystusa i zostałam ochrzczona, mój pastor powiedział mi, że Pan Jezus pomoże
mi rozwiązać moje problemy i wszystko będzie lepiej. Lecz tak się nie stało. Na
odwrót - jest gorzej. I nawet myślę, że byłam szczęśliwsza przed moim
nawróceniem do Boga. Wtedy, gdy coś nie szło dobrze, przynajmniej nie czułam
się opuszczona i zawiedziona" - pisała.
Zastanawiałam
się, co mogłabym jej powiedzieć. Przypomniało mi się, jak parę lat wcześniej
odwiedziłam moją dobrą znajomą. Jej dzieci, gdy były jeszcze nastolatkami,
pracowały u mnie, więc znałyśmy się nie od wczoraj. Ze łzami w oczach
opowiadała, jak się jej w życiu wszystko źle układało, komentując: "Gdzie
w tym wszystkim jest Jezus? Całe życie starałam się być dobra, służyć Mu,
czynić to, co powinnam. I na co się to zdało?". W pierwszej chwili
chciałam zareagować typowo: "Nie powinnaś tak myśleć". Ale
powstrzymałam się, bo wiedziałam, że i ja miewam czasem takie myśli i uczucia. Dlaczego?
Może dlatego, że nie znamy, albo nie chcemy przyjąć prawdy?
-
Co to jest prawda? - pytał Piłat (J 18,38). Wielu chrześcijan zadaje to samo
pytanie. Nieznajomość prawdy lub jej
nieprzyjmowanie może bowiem powodować wiele szkody i rozczarowania. Jaką prawdę
mam na myśli? Tę, którą Pan Jezus zilustrował, gdy rozmawiał ze swymi uczniami
o człowieku ślepym od urodzenia (J 9,1-3). Uczniowie pytali Go, dlaczego
urodził się ślepym, kto zgrzeszył? Jezus wyjaśniał: „Ani on nie zgrzeszył, ani
rodzice jego, lecz aby się na nim objawiły dzieła Boże".
Wystarczy
spojrzeć na uczniów Jezusa, by zrozumieć, że wiara nie gwarantuje życia wolnego
od tragedii. Apostołowie byli prześladowani, więzieni, znosili chłosty i
tortury, byli skazywani na okrutną śmierć. Życie wolne od trosk i spokojna
śmierć w wygodnym łóżku, w otoczeniu najbliższych, nie były ich udziałem.
Podobnie
i dzisiaj, życie tych, którzy idą za Jezusem, nie jest wolne od tragedii.
Zdarza się, że tornado burzy domy wierzących. Huragan zrywa dachy kościołów, a
powódź nie omija chrześcijan. Najbardziej oddani Bogu ludzie umierają z powodu
raka i innych chorób, bywają ofiarami morderstw i największych okrucieństw.
Sugerowanie,
że przyjęcie Chrystusa zapewnia życie wolne od trosk, prowadzi do goryczy i
rozczarowań. Zdarza się, że wierzący ludzie głodują. Wierzący małżonkowie
przekonują się, że nie są w stanie ochronić swojego małżeństwa od rozbicia, gdy
druga strona uparcie do tego dąży. Chrześcijanie wpadają w depresję, chociaż
niektórzy twierdzą, że nie może to się przytrafić "prawdziwie
wierzącym". A przecież Biblia przytacza wiele przypadków największych
Bożych proroków (np. Jeremiasz i Jonasz), zmagających się z rozczarowaniem i
rozpaczą, życzących sobie śmierci. Mimo najszczerszych usiłowań, by "mieć
więcej wiary", życie wielu chrześcijan nie staje się bardziej pomyślne.
Jest
faktem, że Bóg dopuszcza, by nasze życie toczyło się nie tylko równym, szerokim
korytem. Nie znaczy to jednak, że On nam „coś robi". Raczej, w większości
wypadków, nie przeciwdziała fizycznym prawom, rządzącym Jego wszechświatem. Te
prawa głoszą, że gdy dwa samochody jadące z wielką szybkością zderzają się,
metal zgina się i miażdży. Gdy tama zostanie przerwana, wezbrane wody w sposób
niepohamowany niszczą wszystko na swej drodze. Wirusy często zabijają, a wojny
niosą śmierć. Czy jest to Bożą wolą, żeby te rzeczy się działy? Czy to Bóg
powoduje te tragedie? Nie. Biblia stwierdza, że żyjemy w upadłym, niedoskonałym
świecie, a cierpienie jest częścią życia na tej planecie.
Jezus
zapewnia: "I poznacie prawdę, a prawda was wyswobodzi" (J 8,32). My,
ludzie, nie możemy właściwie pojąć do końca tego doniosłego stwierdzenia.
Dopiero w niebie wszystko zrozumiemy. Jednak wnikając w Biblię, możemy
zrozumieć dwa aspekty:
Po
pierwsze, wierzymy w Boga i żyjemy dla Niego mimo, a nie z powodu złych lub
dobrych wydarzeń w naszym życiu. To, co nam się tutaj przytrafia, nie jest
miarą naszego sukcesu jako dzieci Bożych.
Po
drugie: Bóg daje nam łaskę, umożliwiając znoszenie wszystkiego, co nas w życiu
spotyka. On może zainterweniować w cudowny sposób, lecz przeważnie tego nie
czyni. Zamiast tego Biblia radzi, by uchwycić się pewności, że "Bóg
współdziała we wszystkim”, a więc i w tym, co nie jest dobre samo w sobie, „ku
dobremu z tymi, którzy Boga miłują" (Rz 8,28).
Doświadczenia
w życiu przyjdą. Pozostaje tylko kwestia, czy będziemy borykać się z nimi sami,
czy też „idąc ciemną doliną” będziemy szukać obecności Ducha Świętego. Ale
zwróćmy uwagę: mamy iść przez tę ciemną dolinę, a nie omijać ją!
Życie
jest twarde, a chrześcijaństwo to nie panaceum, to nie środek zaradczy na
wszelkie trudności i kłopoty. Jezus powiedział: „Ja jestem droga i prawda, i
żywot” P(J 14,6). Jego droga prowadziła przez cierpienia na krzyż, a wreszcie
do chwały. Przyjęcie tej prawdy, tej rzeczywistości, wyswobodzi nas, by stawić
czoło wszystkiemu, co przynosi życie, z odwagą i ufnością, że „On wszystko
dobrze uczyni” (Ps 37,5).
tłum. z ang. A.B. oprac. N.H.
Źródło:
Drogowskaz, luty 2004. Tytuł pochodzi od redakcji. ■
Copyright
© Słowo
i Życie 2004