PRZEZ BOŻE OKULARY
Mieszkałam, wychowywałam się i uczyłam na Górnym Śląsku.
Moje miasta to Piekary Śląskie, Bytom i Katowice. Tam dorastałam, nabierałam
wiedzy i doświadczenia. Statystycznie rzecz ujmując, mam rodzinę o tradycjach
katolickich, ciepłe ognisko domowe, kochających rodziców. Mnie i mojemu
młodszemu bratu nigdy niczego nie brakowało. Rodzice wychowali nas na świadome
siebie istoty, zdystansowane do świata, wiedzące na czym życie polegać powinno.
Statystycznie, bo to nie znaczy, że moje życie było tylko ładnym z wierzchu
obrazkiem. Nie, nie było. Starałam się żyć tak jak powinnam, ale teraz - kiedy
poznałam Jezusa - wiem, że te starania koniec końców chybiały, nie udawały się.
Bóg
zawsze dla mnie był, ale nie tam gdzie powinien, czyli nie w moim sercu.
Dlatego z dzisiejszej perspektywy, 25 lat mojego życia było wędrowaniem po
omacku, mimo że rodzice i szkoła wyposażyli mnie w odpowiednie narzędzia, by tę
wędrówkę pod tytułem „szkoła życia” przetrwać. W wieku 22 lat przyjechałam za
miłością do Warszawy. Narzeczony, poważne plany, remontowanie naszego gniazdka.
Niestety, bez Boga miłość okazała się tylko nędzną imitacją tej prawdziwej, a
szczęście, którego razem szukaliśmy, było za wysoko, by dosięgnąć go samemu.
Opowiadam
wam historię mojego starego życia, ale widzianą jakby przez Boże okulary, które
miałam możliwość założyć prawie rok temu. Dlatego w moim życiu, poprzez
wydarzenia właśnie takie a nie inne, powoli, niczego nie świadoma, szłam jak po
sznureczku do momentu nawrócenia.
I
tak jeszcze przed moją decyzją o odejściu od narzeczonego, „jakimś trafem”
dostałam całkiem dobrze płatną pracę, która pozwoliła mi się usamodzielnić –
wynająć mieszkanie i żyć na własny rachunek. Moje obawy się nie sprawdziły.
Myślałam, że stracę kontakt ze znajomymi mojego eks-chłopaka, ale po rozstaniu
znajomości te zacieśniły się, a niektóre przekształciły się w bardzo bliskie
relacje. Znajomi stali się moją rodziną.
I
tak sama, samiuteńka, zdana tylko na siebie, z dala od rodziny, z dobrą pracą i
dużą grupą znajomych, zaczęłam szukać swojego szczęścia, swojego sensu życia.
Szukałam więc, jak większość, w imprezach do rana, w alkoholu i w przygodnych
znajomościach z mężczyznami. Ponieważ sama dawałam sobie świetnie radę, nie
potrzebowałam następnego narzeczonego, następnego związku, którego finał mogłam
przewidzieć. Dni moje dzieliły się na pracę i wieczorne eskapady w poszukiwaniu
mocnych wrażeń rozrywkowych. Jednak po jakimś czasie zorientowałam się, że nie
na tym szczęście polega. Że po nocy w męskich ramionach lub na porannym kacu
życie jest tak samo beznadziejne jak było przedtem. Coraz częściej zaczęłam
miewać stany depresyjne.
Jednego
z takich ciężkich dni, zwinięta w kłębek na łóżku, zaczęłam płakać i wołać do
Kogoś, kogo nie znałam. Nie miałam pojęcia, że ten Ktoś mnie usłyszy. Były to
słowa: „Boże, przepraszam, że przychodzę do Ciebie tylko wtedy, gdy jestem w
niedoli, ale błagam Cię, zrób coś, bo już dłużej nie wytrzymam”. I Bóg mnie
wysłuchał, zlitował się i pomógł.
Trwało to może z pół roku.
Najpierw zmienili się moi współlokatorzy. Byli nawróceni - po raz pierwszy
słyszałam słowa o żywym Jezusie. Później rozmowy z kolegą z pracy – osobą
również chodzącą w Panu. Potem „przypadkowa” znajomość internetowa z mężczyzną
z Bielska. Mężczyzną moich marzeń, z którym - pomimo wcześniejszych zarzekań,
że żadnych więcej narzeczonych - chciałam być tak naprawdę i do końca.
Zafascynowani sobą, oboje nie przypuszczaliśmy, że Bóg ma dla nas inną
niespodziankę. Jego losy również były burzliwe, trudne i kręte. A jego kroki, tak
jak moje, powoli kierowały się we właściwą stronę. Dzięki Rafałowi, który brał
udział w warsztatach TGD w Zakościelu, w niedzielę 15 czerwca 2003 pojechałam
na wieńczący warsztaty koncert w łódzkim kościele. To tam usłyszałam gromko
rozbrzmiewający śpiew oraz słowa: „Jezus mnie kocha”. Muzyka i słowa
przeszywały moje ciało, umysł i serce. Zaczęłam płakać. Myślałam: „Jakie to
musi być wspaniałe, mieć Jezusa za swojego Pana, Zbawcę i Przyjaciela, który
mnie kocha, choćby nie wiem co”. Widziałam młode twarze rozpływające się w
miłości do Niego. I to właśnie tam, na widowni, podczas koncertu ja również
dostałam taką szansę. To tam chwyciłam Jezusa za Jego wyciągniętą dłoń. I już
nigdy, przenigdy nie chcę jej puścić. To był moment przełomowy. Po koncercie
poznałam m.in. Michała, dzięki któremu trafiłam do Chrześcijańskiej
Społeczności w Warszawie. Do miejsca, w którym mogę się rozwijać duchowo,
czerpać z Bożego Ducha, modlić się i radować, poznawać ludzi i zacieśniać z
nimi znajomości, ofiarować mój czas i dary na służbę ku chwale Pana Naszego.
Rafał
i ja nawróciliśmy się praktycznie w tym samym czasie. Kiedy Jezus zagościł w
naszych sercach i życiu, zobaczyliśmy, że nie możemy być razem. I Bóg zabrał
ból i smutek. Nasze drogi osobiste się rozeszły.
<>I
tak od czerwca’03 moje życie przestało należeć tylko do mnie. Oddałam je
Jezusowi. On jest moim Panem i dzięki Niemu mam życie wieczne i odpuszczenie
grzechów. To On wywrócił moje życie do góry nogami, zmienił serce i umysł,
pokazał, co znaczą prawdziwe uczucia. Pokazał mi, jak słaba byłam przedtem bez
Niego. Dał mi pewność siebie, nauczył kochać ludzi. Pomógł naprawić rozbite
relacje z rodziną i bliskimi. Nauczył, jak przebaczać. Uświadomił mi moje dary,
które na Jego chwałę powinnam rozwijać i wykorzystywać. Poznał mnie ze
wspaniałymi ludźmi, umieścił w super grupce domowej, wysłał na wyjazd misyjny
do Sandomierza. Jezus rozmawia ze mną poprzez Pismo Święte i modlitwę. I w
końcu, gdyby nie Jezus, nigdy nie miałabym okazji napisać tego świadectwa mojej
wiary.I
choć nie jest łatwo, bo wróg szatan czyha jak lew, by mnie pożreć w godzinach
słabości, to wiem, że zawsze mogę się skryć - jak mała dziewczynka - u nóg
mojego wspaniałego Ojca. Mogłabym bez końca opowiadać, jak wspaniale Jezus już
mnie obdarował i co jeszcze dla mnie ma...■
Imię i nazwisko autorki znane redakcji.
Copyright
© Słowo
i Życie 2004