Nina i Bronisław Hury
75-lecie Zboru w Muratynie
Muratyn - niewielka wieś w
województwie lubelskim w okolicach Hrubieszowa. Ziemia tu bardzo urodzajna,
klimat łagodny. Okolica nie narażona na klęski żywiołowe, bo w pobliżu nie ma
nawet większej rzeki, a i do gór, i do morza daleko. Wymarzone miejsce dla
ludzi pragnących w spokoju żyć i pracować. Tak się jednak porobiło w naszym
kraju ostatnimi czasy, że nawet w tak obficie obdarzonym przez Boga zakątku
żyje się trudno. Nie widać tu powszechnych w ostatnich latach w naszym kraju
zmian. Pola pocięte gęstą siatką miedz, stare domy i strzechy, stadka kaczek,
indyki, gdzieniegdzie krowy i... samochody. Ma się wrażenie, że czas się tu
zatrzymał. Perspektywy na poprawę bytu i ciekawe życie są tu mizerne, więc wieś
się wyludnia, starzeje, zamiera.
Ale nie zawsze tak było. W
latach dwudziestych wieś tętniła życiem. Muratyn był znany w okolicy ze
zgromadzeń ewangelicznej wspólnoty. W pobliskiej rzece Huczwie odbywały się
chrzty, niekiedy nawet 30 osób. Pierwszą osobą, która głosiła tam Ewangelię, była nieznana dziś z nazwiska Marynia, która
w roku 1920 powróciła z głębi Rosji, gdzie została wywieziona na początku I
wojny światowej i tam zetknęła się z Ewangelią. W jej domu odbywały się
pierwsze zgromadzenia przy Biblii. Żarliwe świadectwo Maryni zaowocowało
nawracaniem się do Boga sąsiadów. Wśród nich był Stefan Muzyka, który został
pierwszym pastorem powstałego na przełomie 1927 i 1928 roku zboru. W 1933 roku
został ordynowany na pastora Szymon Sacała, który pełnił tę służbę do swojej śmierci
18 lipca 1985 roku. Jego syn Anatol, przez lata wspomagający ojca w służbie
Bogu, przejął prowadzenie zboru. W roku 1987 został ordynowany na pastora.
Zbór w Muratynie jest aktualnie
najstarszą społecznością w Kościele Zborów Chrystusowych. 14 września 2003 roku
świętował 75-lecie swojego istnienia w połączeniu z dorocznym Świętem
Dziękczynienia, tu zwanym raczej Świętem Żniw. Dziś jest to w zasadzie stacja
misyjna, zaledwie kilka starszych osób. Wciąż jednak systematycznie się zgromadzają, utrzymują kaplicę i
rokrocznie bardzo uroczyście obchodzą Święto Dziękczynienia, które gromadzi
razem również inne ewangeliczne społeczności z okolicznych miejscowości. Tak
było i tym razem. Na Jubileusz 75-lecia i Święto Dziękczynienia w Muratynie
przybyli goście z bliska i daleka. Zjechały z różnych stron kraju dzieci i
wnuki nielicznych już członków tej społeczności. Przyjechały busy z
okolicznych bratnich zborów z Tomaszowa
Lubelskiego, Zamościa i Hrubieszowa. Bardzo miłym akcentem była obecność i
usługa zespołu młodzieżowego z Kościoła Ewangelicznych Chrześcijan w Zamościu.
Przybył pastor Aleksander
Żegunia – koordynator Regionu Wschodniego KZCh. Przyjechali i nieliczni już
współpracownicy i przyjaciele pionierów służby misyjnej w tej okolicy: Mikołaj
Kobus z małżonką oraz Aleksy Lewczuk – współorganizator tej uroczystości. Obecny był również
naczelny Prezbiter naszego Kościoła pastor W. Andrzej Bajeński. To była jego
pierwsza wizyta w Muratynie, ale nazwisko Bajeński jest tam dobrze znane. Jego
dziadek – Paweł Bajeński – po wybraniu
go przez okręgowy zjazd Kościoła Chrystusowego na przewodniczącego okręgu 6
zborów na Lubelszczyźnie, przeprowadził się w 1941 roku do Hrubieszowa, by
usługiwać okolicznym zborom. Do dziś żywe są wspomnienia z okresu jego
działalności w tym trudnym powojennym okresie. Wśród gości była też córka Pawła
Bajeńskiego – siostra Danuta Ryżyk, która akompaniowała do śpiewu.
Kaplica nie mogła pomieścić
wszystkich z około 120 uczestników. Niektórzy musieli pozostać na zewnątrz.
Atmosferze wdzięczności Bogu za tegoroczne plony i 75 lat Jego błogosławieństw
sprzyjała piękna pogoda kończącego się lata.
Rozpoczynając uroczystość Pastor
Anatol Sacała przywołał historię, liczne Boże błogosławieństwa, a także ciężkie
doświadczenia, zwłaszcza okresu powojennego. Przypomniał przywódców miejscowej
społeczności: Aleksego Muzykę, Szymona Sacałę i Franciszka Mamczura. Wspominał
także tych, którzy wspomagali ten zbór, służąc Słowem Bożym i radą: Pawła
Bajeńskiego, Jerzego i Konstantego Sacewiczów, Bolesława Winnika, Mikołaja Korniluka,
Aleksandra Kircuna z Kościoła Baptystów, a także Józefa Wróbla
(prezbitera okręgowego za czasów ZKE), Mikołaja Kobusa, Jerzego Bajeńskiego,
Konstantego Jakoniuka, Alicję i Aleksego Lewczuków, Henryka Rother-Sacewicza...
W jego wspomnieniach przewijały
się wielkie nabożeństwa, ewangelizacje i chrzty, ale także pogróżki, napady,
pobicia, aresztowania. Przypomniał, jak kiedyś członkowie jednej z band
grozili, że podczas chrztu zepchną wszystkich do wody, by się utopili. Wierzący
nie ulękli się. I rzeczywiście, bandyci zjawili się nad rzeką. Głoszone z
powagą i w mocy Ducha Świętego Boże
Słowo powściągnęło ich zapędy. Uroczystość odbyła się bez przeszkód, ale
wieczorem zjawili się w domu Sacałów, żądając widzenia z księdzem. Chodziło o
Pawła Bajeńskiego, który spał już gdzieś na strychu. Gdy zjawił się, dowódca
wyjął z kabury pistolet i przystawiwszy mu go do głowy powiedział: „Będziesz
powtarzać za mną, że rozwiązujesz ten związek”. Zaspany Paweł Bajeński
odpowiedział spokojnie: ”Ja tego związku nie zawiązywałem i nie mogę go
rozwiązać. To sprawa między Bogiem i człowiekiem”. Rozwścieczony dowódca klął i
wyzywał. Wrzeszczał, że wybije wszystkich. „Kto zwycięży, my czy czerwoni?” –
zapytał ochłonąwszy nieco. Gdy w odpowiedzi usłyszał: „Pewnie, że my”,
udobruchany uścisnął „księdzu” rękę, po czym zasiedli do jeszcze rozstawionych
po uroczystości chrztu stołów, najedli się miodu i ogórków i odeszli. Niestety,
nie zawsze kończyło się tak pomyślnie. Kiedyś na wpół żywego Szymona Sacałę przyniósł
do domu Aleksy Muzyka. Żona i dzieci były przekonani, że już nie żyje. Był
ciężko pobity za to, że nie chciał wydać młodego Ukraińca, powracającego z
Niemiec, którego wierzący rodzice już wyjechali na wschód... Dziś czasem
zapominamy, że wiara często idzie w parze z prześladowaniem i cierpieniem, a
również zagrożeniem życia.
Wspólnie dziękowaliśmy Bogu za
minione lata i tegoroczne plony. Śpiewaliśmy i słuchaliśmy zespołu ze zboru
Kościoła Ewangelicznych Chrześcijan w Zamościu. Słowem Bożym usłużyli pastorzy
Aleksander Żegunia i W. Andrzej Bajeński.
A na koniec, tradycyjnie jak co
roku w Muratynie, wspólny posiłek. Sprawne rozstawienie i nakrycie stołów,
każdy mógł gdzieś usiąść i zjeść posiłek. Zastanawialiśmy się, jak tak
nieliczna grupka wierzących była w stanie podołać zorganizowaniu tej
uroczystości...
To było dziękczynienie Bogu za
dowody Jego łaski w przeszłości i obfitości plonów dziś. Piękna uroczystość w
miejscu dawniej tętniącym życiem, świadectwo minionej świetności. Dziś cała
wieś jakby się skurczyła, zmalała. Ponad 100-osobowy dawniej zbór dziś liczy
zaledwie parę osób. Gdzieś wewnątrz nurtowały nas pytania: Czy to już całe Boże
błogosławieństwo dla Muratyna i okolicy? Czy ludzie nadal będą stąd uciekać, a
Kościół zamierać? Czy jest możliwe odrodzenie się Kościoła w tej miejscowości?
Niemożliwe? Nierealne? A może jednak? Pan Bóg niejednokrotnie zadziwiał ludzi,
odpowiadając na modlitwy w nieoczekiwany sposób...■
Copyright
© Słowo
i Życie 2003