Nina Hury
Moja „karoseria”
wciąż się sypie
- Właśnie zaliczyłam 137 złamanie –
stwierdziła Bogusia w sobotę 8 listopada 2003 roku. Siedziała w swoim
elektrycznym wózku, próbowała wykonać zwyczajny ruch, nagle poczuła ból i
usłyszała, jak trzasnęła kość w okolicy łopatki. Żartuje, że pewnie
kwalifikowałaby się do Księgi Guinessa. I to w dwóch kategoriach: złamań kości
i liczby operacji. Ma ich bowiem za sobą już 15. A lat ma... też 15.
Bogusia cierpi na rzadką chorobę genetyczną –
wrodzoną łamliwość kości i to najgorszą jej odmianę. - Mój organizm nie
przyswaja wapnia i czegoś tam jeszcze – mówi Bogusia. Wystarczy niefortunne
machnięcie ręką albo kichnięcie, a następuje złamanie ręki lub obojczyka.
Kości, a właściwie to, co po nich zostało, łamią się też czasem podczas jazdy
po wyboistej jezdni albo w trakcie wkładania lub wyjmowania jej z wózka.
Urodziła się w grudniu 1988
roku. Była czwartym dzieckiem w rodzinie. Badania USG były wtedy rzadkością.
Poród odbył się więc normalnie, a lekarz złapał dziewczynkę za nogi i dał
klapsa. Bogusia była już połamana w łonie mamy, a teraz doznała kolejnych
poważnych obrażeń. Lekarze bali się, że noworodek umrze. Gdy oznajmili to
matce, musieli ją reanimować. Wezwano ojca i pozwolono mu zobaczyć córeczkę, po
czym włożono ją do inkubatora. Nie dawano jej żadnych szans na przeżycie. Nie
bardzo wiedziano, co jej dolega. Mówiono i o wodogłowiu, i o niedorozwoju mózgu. Głowa była bez
okostnej – przelewająca się kulka. Obolałe oczy o niebieskich białkach. Matka
słyszała, jak córeczce pękały chrząsteczki...
Zapytano rodziców, czy w ogóle
chcą ją brać do domu, bo ona nie ma żadnych szans, pożyje najdłużej trzy
miesiące. Oburzony ojciec nie mógł uwierzyć, że lekarz może sugerować coś
takiego: „To nasze dziecko. Zabieramy ją. A jeśli ma umierać, to otoczona
miłością w domu”. Rodzice sami szukali lekarza, który by ją złożył. Bogusia
krzyczała cały czas i siniała z bólu. - Pierwszy rok w ogóle nie spałam.
Bogusia ciągle krzyczała. Leżała na stole, a ja karmiłam ją zgięta w pałąk.
Podnosiłam ją na deseczce... – wspomina Elżbieta, mama Bogusi.
Piękne imię
- Miałam szczęście. Moi rodzice głęboko wierzyli
i zabrali mnie do domu mimo sugestii lekarzy. Tata zawsze powtarza, że Pan Bóg
lubi beznadziejne przypadki i kocha tych, którzy Mu ufają. Lekarze nie dawali
mi więcej niż trzy miesiące życia, a moi Rodzice modlili się i dziękowali za
mnie Bogu. Wtedy Tatuś nadał mi imię Bogumiła Wiktoria, ponieważ wierzy, że Bóg
jest zwycięzcą i kocha zwyciężać na przekór wszelkim przeciwnościom. Sam fakt,
że Tatuś nadał mi takie imię, ma dla mnie ogromne znaczenie. Dzisiaj mam 15 lat
i każdy dzień w moim życiu jest Bożym zwycięstwem. Po pierwsze, wciąż żyję i
kocham życie, mimo że moja „karoseria”, to znaczy moje niedoskonałe ciało,
wciąż się sypie. Jednakże mój duch ma się dobrze. Mam kochających Rodziców,
bardzo troskliwą Mamę i czworo rodzeństwa – mówi 15-letnia dziś Bogusia.
Największa radość
Bogusia bardzo długo korzystała
ze zwykłych wózków dziecięcych. Na początku lat dziewięćdziesiątych nie można
było zdobyć wózka inwalidzkiego dla dzieci. Gdy w 1995 roku, dzięki Joni &
Friends, dostała w Chrześcijańskiej Społeczności w Warszawie swój pierwszy
wózek inwalidzki, jej radość nie miała granic. – Z salonu do kuchni jechałam
pół godziny, obracając koło moją małą rączką, ale chyba nic nigdy bardziej mnie
nie cieszyło. Do dziś pamiętam, jak bardzo się wtedy cieszyłam. Po raz pierwszy
w życiu poruszałam się samodzielnie. Powolutku jak ślimak, ale sama! –
wspomina.
– To, że mogła sama podjechać do
kuchennej szuflady i pogrzebać sobie w niej, było dla niej wielką frajdą –
dodaje mama.
Teraz Bogusia korzysta z wózka
elektrycznego. Jego zakup był możliwy dzięki dofinansowaniu z Państwowego
Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych (PFRON) oraz życzliwych ludzi z
Chrześcijańskiej Społeczności.
Zaprzyjaźnić się z bólem
Każde ze złamań to wielki ból, leki przeciwbólowe, uciskające
bandaże... Zdarza się, że w drodze do lekarza, Bogusia łamie sobie nogę, gdy
samochód podskakuje na wybojach. Od trzeciego roku życia jeździ na operacje do
Krakowa, a właściwie do Prokocimia, gdzie znajduje się polsko-amerykański
szpital dla dzieci. Ma za sobą piętnaście operacji.
Im jestem starsza, tym
bardziej każdą przeżywam. Boję się, że mogę już nie obudzić się z narkozy. Po
przebudzeniu wszystko mnie boli. Jest mi naprawdę niedobrze. Za każdym razem
jeździ ze mną Mama, ponieważ boję się, gdy dotykają mnie obce osoby.
Przyznaję, że moim największym przeciwnikiem jest
ból. Często daje mi się we znaki.
Czasami jestem zmuszona po prostu zaprzyjaźnić się z nim. Najgorsze są długie,
bezsenne noce. Wtedy rozmawiam z Bogiem, ze sobą i z moim przeciwnikiem. Wtedy
stanowimy jakby jedno. A ja staczam kolejny bój. Trzymam się i nie poddaję.
Nie lubię złamań i ich bólu, ale gdyby nie one,
nie mogłabym cieszyć się z chwil, gdy wszystko mija. Wtedy chce mi się śpiewać,
krzyczeć z radości i kochać wszystkich dookoła. Czuję się wspaniale. Znowu chce
mi się żyć. Świat jest wtedy cudowny. Wtedy piszę, wysyłam e-maile, puszczam
SMS-y i ściskam mocno mój telefon komórkowy. I czekam. Czekam na odgłosy
dochodzące ze świata – pisała w
artykułach do Informatora Warszawskiego Hospicjum dla Dzieci. Miała w nim stałą
rubrykę. Była objęta opieką Hospicjum przez trzy lata. Niestety, ze względów
formalnych została wyłączona z tej opieki.
Dwa razy do roku Bogusia udaje się na 3-4 tygodnie
na rehabilitację do Centrum Zdrowia Dziecka w podwarszawskim Międzylesiu.
Nadzieja
Dotychczas nie było leku na wrodzoną łamliwość
kości. Ale jest iskierka nadziei. Pojawił się lek nowej generacji, podawany w
USA dzieciom chorym na raka kości. Na razie jest tylko testowany. Bogusia nie
zgodziła się od razu na jego przyjmowanie. Ale gdy okazało się, że dzieci,
którym go podawano, stały się silniejsze i trochę urosły, postanowiła poddać się
terapii. W międzyczasie pojawiła się kolejna jego wersja. Bogusia jako pierwsza
w Polsce, a druga na świecie, dostała ten lek. Jest po drugiej jego dawce, a
efekty napawają nadzieją. Uścisk jej prawej dłoni był zerowy, teraz wynosi 2
kg. A ponadto w ciągu 3 miesięcy urosła o 3 cm. Cieszy się, że zdecydowała się
na ten lek. Trzeba było poddać się specjalistycznym testom, spędzić trzy dni w
szpitalu po trwającym pół godziny dożylnym podaniu leku, odcierpieć skutki
uboczne (temperatura 40 stopni, wymioty, bóle brzucha), ale było warto.
Bogusia jest optymistką: W moim życiu ciągle
dzieje się coś niezwykłego. Jestem zaskakiwana nie tylko przez nieoczekiwane
złamania ręki, nogi czy też obojczyka. Mam silną wolę życia, bo życie jest
bardzo ciekawe. Ciągle odkrywam je na nowo...
Czy ja się skarżę na własny los? Nigdy o tym tak
nie myślałam. Codziennie, gdy się budzę, dziękuję Bogu za nowy dzień. Wierzę,
że w moim życiu dzieje się wola Nieba. To nic dziwnego, że moje ciało czasami się buntuje. Nie lubi
bólu. Ja zresztą też. Jednak wierzę, że dobry Bóg, który kocha wszystkich
ludzi, mnie kocha w sposób szczególny. Dlaczego? Sama zadaję sobie to pytanie.
Intuicja mi podpowiada, że ma do mnie duże zaufanie, pakując mnie w taką
„karoserię”...
Wiersze
Bogusia dużo pisze. Jej artykuły pojawiły się w
kilku gazetach. Pisze też piękne wiersze. Dwukrotnie zdobyła pierwsze miejsce w
konkursie recytatorskim własnej twórczości literackiej, organizowanym przez
Miejski Ośrodek Kultury w Podkowie Leśnej. Ostatnio Polish American Poets Academy (PAPA) z New Jersey - klub poetów
polskich i amerykańskich polskiego pochodzenia zaprosił Bogusię jako Honorowego
Członka Klubu wraz ze wszelkimi przywilejami.
Wszystko
zaczęło się od próby napisania listu do Pana Boga. Długo zastanawiałam się od
czego zacząć. Poskarżyć się, poprosić o coś czy podziękować? Pomyślałam sobie,
że tak często stękam i wzdycham, że tego pojękiwania wystarczy w Niebie na całą
wieczność. Nie będę się skarżyć. A może poprosić? Nie, to chyba zbyteczne. Bóg
zna doskonale moje potrzeby nie od dzisiaj. On troszczy się o mnie każdego
dnia, a nawet czasami robi mi miłe
niespodzianki. A więc zostało tylko podziękować. I wtedy przypomniałam sobie,
że przecież moje imię brzmi Bogumiła Wiktoria. To imię do czegoś zobowiązuje.
Dlaczego Bóg nie miałby użyć mnie do czegoś pożytecznego? Jeśli użył osła, by
przemówił do Balaama, wielką rybę, by połknęła Jonasza, a krukom kazał
przynosić jedzenie Elizeuszowi, to dlaczego nie może użyć małej dziewczynki na
wózku inwalidzkim?
Wtedy napisałam wiersz pod tytułem : „List do
Pana Boga”. Chciałam powiedzieć Bogu, że żyję na przekór wszystkim i że moje
życie, tak jak moje imię, jest zwycięstwem nad chorobą, bólem i przeciwnościami
losu. I dziękuję Mu za to, bo On zawsze zwycięża. Bogu miłe jest zwycięstwo,
czyli wiktoria, a Wiktoria to przecież ja – relacjonuje Bogusia. „List do
Pana Boga” był już kilkakrotnie publikowany.
A jednak życie jest piękne
Dostaliśmy od Bogusi kopie jej artykułów. Wybraliśmy
kilka fragmentów:
...Zdaję
sobie sprawę z ograniczeń jakie nałożyła na mnie choroba. Nie mogę chodzić.
Chociaż latać też nie potrafię. Zamiast skrzydeł musi wystarczyć mi wózek
elektryczny (...) Rano mamusia mnie ubiera, a tata przenosi z łóżka do wózka.
Wtedy chwytam za drążek napędu wózka i pędzę przed siebie. Po chwili jestem w
kuchni, oczekując śniadania. Niestety, znowu zależę od domowników. I tak cały
dzień. Czasami myślę, że mają mnie dosyć. Potem przychodzą nauczycielki,
ponieważ mam lekcje indywidualne w domu. Całe szczęście, że mogę pisać i
trzymać w rękach książkę. Ciągle jednak potrzebuję pomocy bliskich. Wtedy wołam
ich i czekam. A głosik mam dosyć mocny. Tylko cierpliwości nie zawsze
wystarcza. Szczególnie wtedy, gdy pęcherz jest dwa razy większy niż być
powinien. I tak cały dzień. Na koniec myciu-piciu i znowu ląduję w łóżku,
słysząc jak bardzo jestem ciężka. A jednak życie jest piękne...
...Kocham ludzi. Kocham moich rodziców i
rodzeństwo, dzięki którym nie jestem sama. Kocham moich przyjaciół,
wolontariuszy, koleżanki i kolegów... Ja muszę wykorzystać każdą chwilę. Więc
jestem gotowa w każdej chwili odwzajemnić najmniejszy gest, każdy uśmiech i
życzliwe słowo. Wtedy wiem, że moje życie ma sens...
...Liczę na to, że nie zanudziłam was
jeszcze. I chociaż mam dopiero 15 lat,
to wierzcie mi, że mam swoje problemy. Mam też swoje przemyślenia, bo dużo leżę
i dużo myślę. Tata twierdzi, że za dużo czasu spędzam z dorosłymi i że jeszcze
wiele pytań przede mną. No cóż, muszę poznawać świat szybciej niż moi
rówieśnicy, bo nie wiem, czy moje kolejne złamanie, nie będzie ostatnim...
...Potrafię
cieszyć się drobnymi sprawami i radością innych. Kocham swoje rodzeństwo, a oni
starają się pomóc mi w mojej codzienności. Jak każdy człowiek mam swoje
marzenia. Chciałabym zwiedzić świat, który znam tylko z telewizji, a
szczególnie Disneyland...
Złota rybka
Marzenie o
Disneylandzie spełniło się. Prawie jak w bajce: wprawdzie nie dzięki złotej
rybce, tylko Fundacji Mam Marzenie, i nie trzy życzenia, ale jedno. 27
listopada 2003 r. Bogusia z „całą bandą”, czyli z rodzicami i czworgiem
rodzeństwa, leci najpierw do Nowego Jorku (jeden dzień na zwiedzanie), a potem
na Florydę do Orlando. Siedem dni na Disneyland. Wejście na wszystkie atrakcje
poza kolejnością. Koszty pokrywa Fundacja.
Fundacja Mam
Marzenie powstała w Polsce w tym roku. Jest odpowiednikiem amerykańskiej
organizacji Make a Wish, powstałej w roku 1980. Jej misją jest spełnianie
marzeń dzieci, cierpiących na choroby zagrażające ich życiu. Chodzi o to, by
dziecko i jego rodzina mogła doznać czegoś pozytywnego i niezwykłego, na krótki
moment zapomnieć o chorobie. Bogusia jest pierwszym polskim dzieckiem, wybranym
przez Fundację, którego marzenie będzie spełnione. Miała do wyboru cztery
kategorie: chcę być, chcę mieć, chcę spotkać, chcę pojechać. Swoje
marzenia wyraziła wierszem: jako dziecko nieduże, co kocha bliskich i śni
podróże, chciała wyruszyć „calutką bandą” i trochę czasu spędzić
w Orlando...
Boże
Narodzenie i nadzieja
Jeden z artykułów Bogusi ma tytuł „Dlaczego kocham
Boże Narodzenie”. Pisze w nim m.in.: Urodziłam się w niezwykłych czasach. Do
niedawna nie miałabym szans na przeżycie, a ja jednak żyję. I w wieku 15 lat
wiem o świecie więcej niż Krzysztof Kolumb, kiedy odkrywał Amerykę. Telewizja,
radio, Internet, telefony komórkowe przybliżają wszystko i wszystkich. Naprawdę
żyję w niezwykłych czasach. Na moich oczach zmienia się tak wiele. A
jednak jedno nie zmieniło się od
wieków, a jest nim święto Bożego Narodzenia. Bo jest taki jeden dzień w roku, dzień
szczególny, jedyny w swoim rodzaju. Kocham ten dzień nie tylko za jego
świąteczną atmosferę, prezenty pod choinką i całą rodzinę przy stole. Kocham
ten dzień ze względu na to, że 2000 lat temu pojawiła się na niebie szczególna
gwiazda, która doprowadziła trzech mędrców ze wschodu do małej stajenki gdzieś
w Betlejem. Wtedy narodził się Jezus Chrystus, Syn Boży. Dzięki Niemu zmienił
się cały świat. Mój mały światek też byłby pusty, gdyby nie On. Dlatego kocham
święta Bożego Narodzenia. W tym dniu na nowo rodzi się nadzieja na lepszą
przyszłość...
Jezus jest moim niezawodnym przyjacielem. Dzięki
Niemu żyję i odnajduję nadzieję na przyszłość. Swoją przyszłość złożyłam w Boże ręce. Wierzę, że Bóg jest w stanie
dokonać cudu i uzdrowić moje ciało w jednej chwili. Postanowiłam Mu zaufać
niezależnie od tego, czy mnie uzdrowi, czy też nie. Oczywiście marzę o tym,
żeby biegać jak inne dzieci. Często mam piękne sny, w których jestem zdrowa,
chodzę, a nawet latam jak ptak...
Bogusia jest bardzo towarzyska. Lubi przebywać wśród
ludzi. Chętnie rozmawia, dyskutuje... i podaje herbatę! Z wózka, na pozór
dziecięcego, spogląda mądra, dojrzała i radosna twarz. Bogumiła Wiktoria - to
imię bardzo do niej pasuje. ■
Copyright
© Słowo
i Życie 2003