Słowo i Życie - numer 3/2003


C. Wayne Murphy

Wyjść z łodzi

Chciałbym zaprosić was na spacer. Biblia zawiera opisy wielu wypraw, wędrówek, spacerów. Pierwszy z nich to Boże przechadzanie się po ogrodzie Eden. Ale w większości przypadków dotyczy to konkretnych ludzi. Abraham – na Boże wezwanie - udał się ze swoim synem Izaakiem na bardzo trudną wyprawę na górę Moria. Była też wyzwoleńcza przeprawa przez Morze Czerwone, którą prowadził Mojżesz. I było też  frustrujące wędrowanie przez 40 lat po pustyni. Triumfalny pochód Jozuego wokół murów Jerycha. Uczniowie mieli niesamowitą przygodę w drodze do Emaus. I była też droga pełna smutku, samotności, cierpienia - Via Dolorosa. Ale w mojej pamięci najbardziej utkwił niesamowity spacer Piotra - jego wyjście z łodzi i chodzenie po wodzie.

Historia Piotra chodzącego po wodzie pociągała mnie przez wiele lat. To jeden z najlepszych przykładów doskonałego uczniostwa. Przeczytajmy, jak relacjonuje to ewangelista Mateusz: „A o czwartej straży nocnej przyszedł do nich, idąc po morzu. Uczniowie zaś, widząc go idącego po morzu, zatrwożyli się i mówili, że to zjawa, i ze strachu krzyknęli. Ale Jezus zaraz do nich powiedział: Ufajcie, Ja jestem, nie bójcie się! A Piotr, odpowiadając mu, rzekł: Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie. A On rzekł: Przyjdź. I Piotr, wyszedłszy z łodzi, szedł po wodzie i przyszedł do Jezusa. A widząc wichurę, zląkł się i, gdy zaczął tonąć, zawołał, mówiąc: Panie, ratuj mnie. A Jezus zaraz wyciągnął rękę, uchwycił go i rzekł mu: O małowierny, czemu zwątpiłeś? A gdy weszli do łodzi, wiatr ustał” (Mt 14,25-32).


Chodzenie po wodzie wymaga Bożej obecności


Znamy dobrze tę historię. Piotr i inni uczniowie wsiedli do łodzi na Morzu Galilejskim. Dla czterech z uczniów nie było to nic nowego – oni byli z zawodu rybakami. Ale tym razem powstał sztorm. I nie była to jakaś mała burza, morze było bardzo wzburzone, a uczniowie z największym wysiłkiem zapobiegali  wywróceniu się łodzi. Pewnie życzyliby sobie, żeby mieć większą i lepszą łódź. I jestem pewien, że o trzeciej nad ranem ich największym życzeniem było znaleźć się w końcu na brzegu. Byli w łodzi bez Pana Jezusa, bo On chciał być w tym czasie sam.


Nagle uczniowie zauważyli cień idący po wodzie. I dla nich było oczywiste, że to postać ludzka. Pomyślmy o tym przez chwilę: Są bardzo zmęczeni i zestresowani. Tego,  który mógłby im pomóc, nie ma z nimi. Jezus nie miał łodzi. Ale to właśnie On zbliżał się do nich. Ale uczniowie Go nie rozpoznali. Byli przekonani, że to zjawa. Byli przerażeni. Krzyczeli ze strachu.


Zastanawiam się, jak to możliwe, że oni nie wiedzieli, że to Jezus. Któż inny mógł iść po wodzie? Potrzeba wiary, by zobaczyć, że Jezus jest z nami. Kiedy jesteśmy na morzu, kiedy fale zniechęcenia i smutku nami miotają, często nie zauważamy, że Jezus zbliża się do nas. Przychodzi wtedy, kiedy najmniej się Go spodziewamy. Nawet jeśli jest to trzecia w nocy i jesteśmy w centrum sztormu. Jeśli nie wypatrujemy Jezusa, możemy Go przegapić.

Dwunastu uczniów w łodzi podczas szalejącego sztormu. Całkowicie zagubieni i przerażeni. Ale jeden z nich, Piotr, robi rzecz niesamowitą: „Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie”. Myślę, że Jezus się uśmiechnął w tym momencie: „No, wreszcie jeden z nich zrozumiał, o co tu chodzi”. Piotr nie był pewien, że to Jezus, miał jednak wystarczająco wiary, by wyjść z łodzi. I tak oto stał się pierwszym człowiekiem, obok Jezusa, który chodził po wodzie. Chodzenie po wodzie wymaga Bożej obecności.

Najpierw musisz wyjść z łodzi

Wróćmy do tej historii. Zamknijmy na chwilę oczy i wyobraźmy sobie, że tam jesteśmy. Sztorm tak silny, że nawet doświadczeni rybacy są wystraszeni. Ogromne fale i silny wiatr. Ciemność nocy i żadnej nadziei na pomoc. Paraliżujący strach, a Piotr chce wyjść z łodzi...

Wyobraź sobie, że jesteś na miejscu Piotra. Przestraszony do szpiku kości masz jakieś tam pojęcie o tym, co może uczynić Jezus. Ale On teraz zaprasza, abyś wybrał się w największą podróż swojego życia. Co wybrałbyś: łódź czy wodę? Muszę wyznać, że wiem, co ja bym wybrał. Nigdy nie lubiłem za bardzo wody. Wolałbym już wspinać się po górach. W łodzi człowiek choć odrobinę jest bezpieczny. A poza tym ten silny wiatr, te wysokie fale. Przecież jest sztorm. Łódź daje chociaż znikomą szansę na przeżycie. Wyjść z niej to prawie pewna śmierć. Ale jeśli teraz nie wyjdziesz z tej łodzi, nigdy już nie będziesz chodzić po wodzie!

Ktoś powiedział, że łódź w zatoce jest bezpieczna, ale nie po to są łodzie. Możemy  bezpiecznie pozostawać w łodzi, ale nie do tego Bóg nas powołał. Chcesz chodzić po wodzie? No to wyjdź z łodzi.

Jako chrześcijanie potrzebujemy w tym życiu czegoś więcej niż przesiadywania w łodzi, czegoś więcej niż tylko omijania błędów. Marzymy, by chodzić po wodzie. Coś nas  przynagla, by zostawić wygodę własnego domu.

Zadajmy więc sobie pytanie, czym jest nasza łódź? Jest nią wszystko, co daje nam poczucie bezpieczeństwa i wygody poza Bogiem. Wszystko, co kusi, żeby temu zaufać, zwłaszcza kiedy w życiu pojawiają się burze. Nasza łódź to wszystkie rzeczy, które sprawiają, że czujemy się tak wygodnie, że nie chcemy tego zostawić. Wszystko, co powstrzymuje nas od przyłączenia się do Jezusa i przeżycia największej przygody swojego życia.

Co jest naszą łodzią? Odpowiedzi udzielą nasze własne strachy i obawy. Co napawa nas strachem, zwłaszcza kiedy wyobrazimy sobie, że mielibyśmy to zostawić i wyruszyć gdzieś z wiarą. Może tą łodzią jest sukces? Dla pewnego bogatego młodzieńca, o którym czytamy w Biblii, to było bogactwo. Jezus powiedział mu, żeby wyszedł z tej „łodzi”, sprzedał wszystko i pieniądze rozdał biednym, a potem poszedł za Nim. Ale on postanowił, że tego nie zrobi, bo miał bardzo ładną „łódkę”, wspaniały „jacht”. To dawało mu ogromne poczucie bezpieczeństwa. Być może wyjście z naszej łodzi będzie rzeczą najtrudniejszą w życiu, ale - jeśli chcemy chodzić po wodzie - musimy wyjść z łodzi.

Ale wróćmy do Piotra. Oto wychodzi z łodzi. Uczniowie przyglądają się mu uważnie. On zawsze był w gorącej wodzie kąpany. Skory do mówienia już nie raz palnął coś nieopatrznie. Czy rzeczywiście to zrobi? A Piotr naprawdę opuszcza łódź i idzie do Jezusa. Chodzi po wodzie. Naprawdę mu się to udaje. Zwykły człowiek idzie po wodzie. Co za widok: Jezus i Piotr idący po wodzie!

Wyobrażacie sobie radość Piotra? Wyobrażacie sobie jego uczucia? I nagle... Tonie! Coś się stało. Spojrzał na wiatr. Strach. Przerażenie. Woła do Jezusa. I jest uratowany...

A jak bywa w naszym życiu?  Rozpoczynamy nową pracę. Podejmujemy nowe wyzwanie. Chcemy służyć Bogu w nowy sposób. Jesteśmy pełni wiary i zapału. Widzimy tylko niebieściutkie niebo. A potem twarda rzeczywistość, opozycja, nieoczekiwane przeszkody. Widzimy wichurę, uświadamiamy sobie, że jest burza, i nie wychodzimy z naszej łodzi. W łodzi jest bezpieczniej, ale ryzyka i tak nie unikniemy. Towarzysze Piotra, choć pozostali w łodzi, też byli w zagrożeniu, choć nigdy nie doznali, co to znaczy stąpać po wodzie.


Chodzenie po wodzie zmienia nasze życie


Teraz dochodzimy do tej części historii, która nam się nie podoba. Trzeba bowiem dokonywać wyboru. Bo codziennie trzeba wychodzić z tej łodzi trochę dalej. Uczniowie byli w łodzi, musieli stawić czoła sztormowi. Zobaczyli kogoś, kto szedł po wodzie. To był Jezus. Usłyszeli Jego głos: „Nie bójcie się”. Na prośbę Piotra Jezus kazał mu przyjść do Siebie po wodzie. Piotr wyszedł z łodzi i po prostu szedł. Ale zobaczył wichurę i przestraszył się. Czy to był ostatni raz, kiedy Piotr doświadczył w swoim życiu strachu? Nie. Strach nigdy nie odchodzi. Zawsze, kiedy chcemy wzrastać w Jezusie, trzeba też stawić czoło nowym wyzwaniom, zdobywać nowe terytoria. I za każdym razem, kiedy podejmujemy ten krok, będziemy się bać, choć być może czego innego.

Strach i wzrost idą w parze. To „sprzedaż wiązana”, jeden pakiet. Decyzja by wzrastać, zawsze zawiera w sobie również dylemat: podjąć ryzyko czy wybrać wygodę? Z natury jesteśmy wygodniccy. Lubimy czuć się wygodnie. Bywa, że ludzie przychodzą do Kościoła tylko po to, by się zrelaksować. Ludzie chcą, żeby w Kościele było im wygodnie. Chcą wygody dla swojej duchowości. Nie chcą żadnego wyzwania ani ryzyka, które towarzyszą naśladowaniu Jezusa.

Jezus jednak szuka takich, którzy chcą wyjść z łodzi. Kiedy już raz wyjdziemy z łodzi,  następnym razem będzie nam łatwiej. Nie oznacza to, że nie będzie lęku, ale nauczymy się z nim żyć. Będziemy świadomi, że strach nas nie zniszczy. Z drugiej zaś strony, każda decyzja o niewychodzeniu z łodzi oznacza, że następnym razem będzie jeszcze trudniej z niej wyjść.


Sukces czy porażka?


Czy Piotr zawiódł? Oczywiście. Można przyjąć, że był nieudacznikiem. Jego wiara nie była wystarczająco silna. Jego wątpliwości były zbyt wielkie. Za bardzo koncentrował się na falach i wichurze... Ale tych jedenastu, którzy pozostali w łodzi, było większymi nieudacznikami. Oni zawiedli na całej linii. Rzecz w tym, że ich niewiara została niezauważona. Ich nikt nie skrytykował. A czynu Piotra nie można było nie zauważyć i poddać ocenie.

A co z nami? Pozostajemy w łodzi? Siedzimy sobie wygodnie i przyglądamy się, jak ktoś wychodzi odważnie i podejmuje wyzwanie? Zbór w Kołobrzegu przyczynił się do umocnienia i wzrostu wielu innych zborów w tym regionie. Ja myślę, że dziesięć lat temu Henryk Wasilewski na pewno wyszedł ze swojej łodzi, kiedy wyruszył do Białogardu. Jan Matulewicz opuścił swą łódź i poszedł do Złotowa. Ale wciąż jest miejsce dla wielu innych. Kto teraz wyjdzie ze swojej łodzi? Trzeba założyć jeszcze wiele zborów. Nie tylko w tym regionie, ale w całym kraju. To może się zdarzyć tylko wtedy, gdy wierzący wyjdą ze swoich łodzi.

Doświadczenie chodzenia po wodzie było dla Piotra nie do zapomnienia. Doznał w sposób nadzwyczajny więzi z Jezusem i Jego mocy. Tylko Piotr znał to uczucie, kiedy Jezus prowadził go po wodzie. Jedenastu pozostałych uczniów nigdy tego nie przeżyło. Nie mogli tego doznać, bo nie wyszli z łodzi. Największą porażką nie jest to, że utoniemy. Największa porażka to nigdy nie wyjść ze swojej łodzi. Piotr zaczął tonąć, ale gdy tylko zawołał, Jezus tam był, wyciągnął rękę i uchwycił go.  Powiedział też, na czym polega problem: „O małowierny, czemu zwątpiłeś?” (Mt 14,31). To, czy Piotr szedł po wodzie, czy tonął, zależało od tego, czy patrzył na Jezusa.

Jezus nadal szuka tych, którzy gotowi są wyjść z łodzi. Jest wiele dobrych powodów, dla których powinniśmy to zrobić. A najważniejszym z nich jest to, że tam jest Jezus. Piotr dlatego wyszedł z łodzi, bo chciał pójść do Niego. Postąpił tak, bo bardziej niż kiedykolwiek przedtem uświadomił sobie, że swoje życie może złożyć całkowicie w rękach Jezusa. Jego czyn pomógł też innym uczniom zrozumieć, kim jest Jezus. Zobaczyli, jak ucisza fale, i uwielbili Go.

A co z nami?

Kiedy ostatnio wyszliśmy ze swojej łodzi? Być może był taki czas, kiedy regularnie chodziliśmy po wodzie. Kiedy nasze serce było podobne do serca Piotra. Takie okresy w naszym życiu, kiedy byliśmy gotowi zaryzykować wszystko, żeby tylko pójść z Jezusem, nawet jeśli to oznaczało odrzucenie i cierpienie. Pomimo ryzyka, że może się nam nie udać. Czasem być może tonęliśmy, byliśmy pobici. Żyliśmy jakby na krawędzi wiary. A teraz może już od dawna nie wychodzimy ze swojej łodzi. Tak dobrze zadomowiliśmy się w naszej wygodnej łodzi. Być może nasze krzesło było wymoszczone jeszcze przed nami. Zrobiło się nam tak wygodnie...

Jeżeli za następne 25 lat ten Kościół będzie miał jeszcze jakieś znaczenie dla Pana, to tylko dlatego, że znajdą się ludzie, którzy będą wychodzić z łodzi, poza swoją strefę bezpieczeństwa. I Jezus nadal szuka takich.

Jeżeli wyjdziemy z łodzi, staną się dwie rzeczy. Po pierwsze, może się nam nie udać. Ale Jezus tam będzie, żeby nas podnieść. Nigdy nie będziemy przeżywać porażki sami. Poznamy, że On jest święty i ma moc wybawiać. Po drugie, raz na jakiś czas będziemy jednak chodzić po wodzie. A tam właśnie jest Jezus.

Kazanie wygłoszone podczas jubileuszu 25-lecia Kościoła Chrystusowego w Kołobrzegu, 15 czerwca 2003 r. Oprac. N.H.

Copyright © Słowo i Życie 2003

Słowo i  Życie - strona główna