PSUCIE ZABAWY CZY INSTRUKCJA OBSŁUGI
Jest taka historia o chłopcu, którego zapytano,
jak sobie wyobraża Boga.
„Z tego, co widzę - odparł chłopiec - Bóg to
ktoś taki,
kto się wiecznie podkrada, żeby przyłapać
ludzi na dobrej zabawie,
a potem stara się im przeszkodzić".
Obawiam się, że takie właśnie wyobrażenie wywołuje u wielu słowo
„moralność": moralność to coś natrętnego, co próbuje ci zepsuć zabawę.
Tymczasem zasady moralne to w istocie instrukcja obsługi maszyny ludzkiej.
Każda ma zapobiec takim czy innym awariom nadwerężeniom czy tarciom w jej
funkcjonowaniu. Właśnie dlatego zasady moralne robią z początku wrażenie, jakby
nieustannie sprzeciwiały się naszym naturalnym skłonnościom. Kiedy poznajesz
zasady obsługi jakiejkolwiek maszyny, instruktor przez cały czas powtarza:
„Nie, tak nie rób" - bo oczywiście jest mnóstwo rzeczy z pozoru
właściwych, które wydają się naturalnym podejściem do maszyny, choć w
rzeczywistości są błędne.
Zasady czy ideały
Zamiast o zasadach moralnych, niektórzy ludzie wolą mówić o
moralnych „ideałach" czy też o moralnym „idealizmie", zamiast o
moralnym posłuszeństwie. Cóż, to oczywiście szczera prawda, że moralna
doskonałość jest „ideałem" w tym znaczeniu, że pozostaje dla nas
nieosiągalna. W tym sensie każda doskonałość jest dla nas, ludzi,
„idealna" - nikt nie może zostać idealnym kierowcą czy tenisistą, tak samo
jak nikt nie umie rysować linii idealnie prostych. Ale istnieje jeszcze inne
znaczenie według którego byłoby rzeczą bardzo mylącą nazywać moralną
doskonałość „ideałem". Gdy ktoś nazywa jakąś kobietę „idealną" albo
uznaje za idealny jakiś dom, statek czy ogród, to (jeśli tylko ma trochę oleju
w głowie) nie chce przez to powiedzieć, że każdy powinien uznać ten sam ideał.
W takich rzeczach mamy prawo różnić się gustem, czyli mieć różne ideały. Byłoby
jednak rzeczą niebezpieczną określać kogoś, kto stara się przestrzegać prawa
moralnego, jako „osobę o szczytnych ideałach" – to mogłoby sugerować, że
moralna doskonałość jest kwestią jego prywatnego gustu, a my, pozostali, wcale
nie musimy jego gustów podzielać. Byłby to katastrofalny błąd. Być może,
doskonałe postępowanie jest równie nieosiągalne jak doskonałe zmienianie biegów
w samochodzie - jednak jest to niezbędny ideał, zadany wszystkim ludziom z
samej natury naszej ludzkiej maszyny, tak samo jak doskonała zmiana biegów to
ideał zadany kierowcom z samej natury samochodu. Jeszcze większe
niebezpieczeństwo czai się w nazywaniu samego siebie „osobą o szczytnych
ideałach" dlatego, że starasz się nie kłamać wcale (zamiast tylko
sporadycznie), albo nigdy nie popełniać cudzołóstwa (zamiast popełniać je
rzadko), albo nie znęcać się nad słabszymi (zamiast znęcać się umiarkowanie).
Taka postawa mogłaby z ciebie zrobić kołtuna przekonanego o własnej wyjątkowości,
któremu należy się rzekomo uznanie za „idealizm”. Tymczasem równie dobrze można
się spodziewać uznania za to, że przy każdym dodawaniu staramy się wyliczyć
właściwą sumę. Rzecz jasna, że doskonała arytmetyka to pewnego rodzaju
„ideał" - z pewnością w swoich kalkulacjach popełniasz nieraz błędy.
Jednak nie ma nic nadzwyczajnego w tym, że przy kolejnych działaniach w
równaniu starasz się liczyć dokładnie. Byłoby idiotyzmem nie starać się - każdy
błąd sprawi później nowe problemy. Tak samo nowe kłopoty sprawi każda moralna porażka
- zapewne innym ludziom, a z pewnością tobie samemu. Łatwiej przyjdzie nam
pamiętać o tym fakcie, jeśli będziemy mówili o zasadach i posłuszeństwie, a nie
„ideałach" czy „idealizmie".
Konwój statków
Pójdźmy krok dalej. Maszyna ludzka może się zepsuć dwojako. Jeden
rodzaj awarii zdarza się, gdy drogi jednostek rozchodzą się lub zderzają w taki
sposób, że ludzie wyrządzają sobie nawzajem szkodę - na przykład przez kłamstwa
czy fizyczną przemoc. Drugi zachodzi, gdy coś psuje się wewnątrz człowieka, kiedy jego
różne elementy (różne władze umysłowe, pragnienia itd.) podążają w
sprzecznych kierunkach lub przeszkadzają sobie wzajemnie. Można to jasno
przedstawić, jeśli wyobrazimy sobie ludzi jako konwój statków płynących w
określonej formacji. Podróż może się powieść wyłącznie wtedy, gdy (po pierwsze)
statki nie pozderzają się ze sobą nawzajem, oraz (po drugie) każdy z nich jest
zdolny do żeglugi, a jego silniki działają sprawnie. Jedno właściwie zależy tu
od drugiego. Jeżeli statki będą sobą ciągle kolidowały, szybko okażą się
niezdolne do żeglugi. Z drugiej strony, jeżeli popsują się w nich stery, nie
uniknie się kolizji. Wyobraźmy też sobie ludzkość jako orkiestrę grającą
określoną melodię. Dla właściwego efektu potrzebne są dwie rzeczy.
Instrument każdego muzyka musi być nastrojony, ale także musi wchodzić w
odpowiedniej chwili, aby złączyć się z innymi.
Trzy elementy moralności
Ale nie wzięliśmy pod uwagę jeszcze jednej rzeczy. Nie zadaliśmy
sobie pytania, dokąd zmierza flota, czy też jaki utwór gra orkiestra.
Instrumenty mogą być nastrojone, mogą wchodzić w odpowiednich momentach, a
mimo to występ nie powiedzie się, jeśli muzykom zapłacono za przygrywanie do
tańca, a tymczasem grają wyłącznie marsze pogrzebowe. Podobnie, choćby flota
płynęła w najlepszym porządku, jej podróż skończy się niepowodzeniem, jeśli
zmierzała do Nowego Jorku, a dotarła do Kalkuty.
Moralność dotyczy więc trzech rzeczy. Po pierwsze,
uczciwości i harmonii pomiędzy ludźmi. Po drugie, uporządkowania czy też
zharmonizowania wnętrza pojedynczej osoby. Po trzecie, powszechnego celu życia
ludzkiego w ogóle, celu, dla którego człowiek został stworzony - jakim kursem
powinna iść flota, jaką melodię przygotował dla orkiestry dyrygent.
Okłamywanie samych siebie
Może zauważyłeś, że ludzie współcześni prawie zawsze myślą o
pierwszej z tych trzech rzeczy, a zapominają o dwóch pozostałych. Kiedy ktoś
pisze w gazecie, że dążymy do
chrześcijańskich standardów moralnych, zwykle chce przez to powiedzieć,
że dążymy do dobrego, uczciwego współżycia między narodami, klasami społecznymi
czy jednostkami - myśli więc tylko o pierwszym z trzech elementów. Kiedy ktoś
mówi o swoim zamiarze, że „to nie może być złe, bo nikomu przez to nie dzieje
się krzywda”, myśli tylko o pierwszym z trzech elementów. Jego zdaniem to bez
znaczenia, jaki jest statek, jeśli tylko uniknie kolizji z innym. To zresztą
naturalne, że myślenie o moralności zaczyna się od pierwszego elementu, czyli dziedziny stosunków społecznych.
Skutki błędnej moralności w tej sferze są bowiem oczywiste i dają się nam się
we znaki w codziennym życiu: wojna, bieda, korupcja, kłamstwa czy partactwo.
Poza tym, dopóki pozostajemy przy pierwszym z trzech elementów, różnice zdań na
temat moralności są niewielkie. Prawie wszystkie ludy w historii godziły się (w
teorii), że ludzie powinni być wobec siebie uczciwi, życzliwi i pomocni.
Niemniej jednak, choć wszystko to stanowi naturalny punkt wyjścia do rozważań o
moralności - gdybyśmy na tym mieli poprzestać, równie dobrze moglibyśmy naszych
rozważań nie zaczynać. Dopóki nie przejdziemy do drugiego z wymienionych trzech
elementów - uporządkowania wnętrza pojedynczego człowieka – jedynie okłamujemy
samych siebie.
Moralność jednostki
Jaki może być pożytek z komendy, żeby statki unikały kolizji,
jeśli wydamy ją spróchniałym łajbom, które właściwie płyną, dokąd chcą? Po co
spisywać zasady postępowania społecznego, jeśli wiemy, że zarozumialstwo,
chciwość, pieniactwo i tchórzostwo nie pozwolą nam ich przestrzegać? Wcale nie
twierdzę, że nie powinniśmy dążyć - i to usilnie - do doskonalenia naszego
społeczeństwa czy systemu gospodarczego. Chcę natomiast powiedzieć, że
wszelkie rozważania na ten temat pozostaną czystymi mrzonkami, o ile nie zdamy
sobie sprawy, że tylko dzielność i bezinteresowność każdego człowieka z osobna może zapewnić właściwe funkcjonowanie każdemu
dobrze pomyślanemu systemowi. Dosyć łatwo byłoby wykorzenić jakąś konkretną
odmianę korupcji czy ucisku obecną w systemie dziś istniejącym – jednak dopóki
istnieją ludzie skorumpowani i brutalni, zawsze wrócą oni do starych gierek w
nowym systemie. Nie da się ludzi uczynić dobrymi na mocy ustawy - a bez dobrych
ludzi nie ma dobrego społeczeństwa. Dlatego musimy również myśleć o drugim
elemencie - o moralności samej jednostki.
Wpływ światopoglądu
Jednak wydaje mi się, że i na tym stwierdzeniu nie możemy
poprzestać. Docieramy do punktu, w którym różne przekonania na temat
wszechświata prowadzą do różnych form postępowania. Na pierwszy rzut oka
najrozsądniej byłoby się w to nie wdawać i pozostać przy tych dwóch elementach
moralności, co do których zgadzają się wszyscy rozsądni ludzie. Ale czy
możemy tak uczynić? Należy pamiętać, że religia mieści w sobie szereg
stwierdzeń na temat faktów. Stwierdzenia te mogą być słuszne albo nie. Jeśli są
słuszne, ludzką flotą należałoby sterować w pewien określony sposób. Jeśli są
niesłuszne, trzeba przyjąć zupełnie inny kurs. Dla przykładu wróćmy do
wcześniej wspomnianej osoby, według której rzecz nie może być zła, jeśli
nie wiąże się z krzywdą innych. Osoba ta w pełni zdaje sobie sprawę, że nie
wolno uszkadzać innych statków idących w konwoju, ale zarazem uważa, że to, co
zrobi z własnym statkiem, jest jej prywatną sprawą. Jednak w takiej sytuacji
chyba istotne jest, czy ów statek należy do tej osoby, czy też jest cudzą
własnością? To chyba wielka różnica, czy jestem niejako właścicielem swojego
umysłu i ciała, czy tylko lokatorem, który ponosi odpowiedzialność wobec
prawdziwego właściciela? Jeśli zostałem przez kogoś stworzony dla jego własnych
celów, oznacza to dla mnie wiele obowiązków, których jako właściciel po prostu
bym nie miał.
Nieśmiertelność a moralność
Kolejna rzecz: chrześcijaństwo twierdzi, że
każdy człowiek będzie żył wiecznie, co musi być albo prawdą, albo
fałszem. Otóż jest wiele rzeczy, którymi nie warto zaprzątać sobie
głowy, jeśli mam żyć tylko siedemdziesiąt lat - którym jednak
należałoby się dobrze przyjrzeć, jeśli mam żyć na wieki. Być może moja
zazdrość albo zapalczywość wzmaga się stopniowo - tak stopniowo,
że jej przyrost na przestrzeni siedemdziesięciu lat okaże się
zupełnie nieznaczny. Za to może się okazać prawdziwym piekłem za milion
lat - a jeśli chrześcijaństwo nie jest w błędzie, być może piekło to w
rzeczywistości precyzyjne, techniczne określenie stanu, w którym mogę
się wówczas znaleźć. Nieśmiertelność przesądza też o różnicy, która odnosi się do totalitaryzmu i
demokracji. Jeśli jednostki żyją zaledwie siedemdziesiąt lat, to państwo (czy
naród lub cywilizacja), które może trwać i tysiąc lat, jest ważniejsze od
jednostki. Ale jeśli chrześcijaństwo ma słuszność, wówczas jednostka okazuje
się nieporównanie ważniejsza, ponieważ jest wieczna i wobec niej tysiącletnie państwa czy cywilizacje to jedynie chwila.
Różnice w podejściu
Wydaje się zatem, że w rozważaniach na temat moralności nie możemy
pominąć żadnego z jej trzech elementów: relacji międzyludzkich, ludzkiego
wnętrza oraz relacji pomiędzy człowiekiem a siłą, która go stworzyła. Wszyscy
możemy współpracować w odniesieniu do pierwszego. Wraz z drugim elementem
pojawia się niezgoda, która staje się
już poważna przy trzecim. Właśnie zajmując się ostatnim z tych trzech
elementów, natkniemy się na główne różnice pomiędzy moralnością chrześcijańską
a niechrześcijańską. W pozostałej części tej książki przyjmę chrześcijański
punkt widzenia, patrząc na nasze położenie tak, jakby chrześcijaństwo było
nauką prawdziwą. ■
Fragment z: C.S. Lewis, Chrześcijaństwo po
prostu [rozdział: Trzy elementy moralności], Wydawnictwo
Media Rodzina, Poznań 2002. Tłum. z ang. Piotr Szymczak, tytuł oryginału Mere
Christianity. Wykorzystano za pozwoleniem. Tytuł fragmentu i śródtytuły
pochodzą od redakcji.
Copyright
© Słowo
i Życie 2003
|
|
|