Słowo i Życie - numer 3/2003


Adam Szumorek

Jan Chrzciciel

-
CZŁOWIEK SUKCESU?

            Minęło sporo czasu od tamtych wydarzeń, a ja ciągle pamiętam ten pogrzeb. Pogrzeb Bożego sługi. Wierzył, że był powołany przez Boga i miał misję do wypełnienia. Był przekonany, że jego zwiastowanie popchnie ludzi do zmiany. Ci, co go słuchali, też tak myśleli. Ale do czasu. Niewielu przyszło, by go pożegnać. Może dlatego, że tak źle skończył? Ostatnie miesiące życia spędził w więzieniu. Zginął jak pospolity przestępca - ścięty z rozkazu Heroda.

Nazywał się Jan, powszechnie zwany był Chrzcicielem. Znałem go dobrze. Przez jakiś czas byłem jednym z jego uczniów. Przepraszam, powinienem się też przedstawić. Nazywam się Andrzej, jestem bratem Szymona Piotra. Byłem jednym z tych, którzy przez długi czas podążali za Janem i słuchali jego kazań, by w końcu go opuścić i pójść za Kimś innym.

Jak to się stało, że Jan i ja spotkaliśmy się? Któregoś dnia usłyszałem pogłoski, że w okolicy pojawił się nowy wędrowny nauczyciel–prorok. Nie było to nic dziwnego, gdyż wielu ich przewijało się przez nasze tereny. Jednak wiadomości, jakie do mnie docierały, wzbudziły moją ciekawość. Ludzie mówili, że to ktoś niezwykły, może nawet prorok. Inni twierdzili, że to Eliasz powrócił, jak zapowiedział prorok Malachiasz, by przygotować drogę dla Mesjasza. Byli też tacy, co zastanawiali się, czy ten Jan nie jest przypadkiem Mesjaszem, długo oczekiwanym Wyzwolicielem... 

Oczywiście, nie brakowało też sceptyków. Jan był dość nietypowym kaznodzieją. Jego ubiór odbiegał od przyjętych kanonów. Prawdę mówiąc, on nigdy nie wiedział, jak się ubrać. Nosił ubranie ze skóry wielbłąda, co nadawało mu nieco dzikiego wyglądu. Miał też dość oryginalną dietę. Jadał szarańczę i miód leśny. Niektórzy uważali, że musi być jakimś szaleńcem, a może nawet jest opętany.

Któż mógłby się połapać w tym natłoku różnych opinii? Postanowiłem więc sam wszystko sprawdzić. Poszedłem nad Jordan, gdzie Jan właśnie wygłaszał jedno ze swoich kazań. Posłuchałem chwilę. Wiele można by mówić o tym, ale z pewnością nie był to przykład mowy, szanującej uczucia słuchaczy. Jan grzmiał: Plemię żmijowe, któż was ostrzegł przed przyszłym gniewem? Siekiera jest już przyłożona do korzenia drzewa... Chyba nikt nie chciałby usłyszeć czegoś takiego pod swoim adresem.

Ale mówił też: Oto głos wołającego na pustyni: Gotujcie drogę Pańską i prostujcie ścieżki Jego. Brzmiało to jak wypełnienie proroctwa. Głosił, że przybliżyło się Królestwo Boże, wzywał ludzi do wyznawania swoich grzechów. A tych, którzy to zrobili, chrzcił w Jordanie.

            Wszyscy w okolicy byli poruszeni jego pojawieniem się. Czyżby nadchodził Mesjasz? Czy wypędzi Rzymian i przyniesie wolność? Czy Królestwo Izraela zostanie odnowione? Każdego dnia przychodziły tłumy i z uwagą słuchały jego słów. Wkrótce stał się bardzo popularny. Głosił z przekonaniem, a ludzie słuchali z uwagą. Jan i tłum, nierozłączni.

Muszę wyznać, że również byłem pod wrażeniem. Nie miałem wątpliwości, że to człowiek posłany przez Boga, by zwiastować Słowo Boże. Że ma szczególną misję do spełnienia. Mój podziw dla niego wzrósł, kiedy poznałem historię jego narodzenia. Jan pochodził z rodziny kapłańskiej. Jego ojciec Zachariasz miał widzenie: Przyszedł do niego anioł i powiedział, że jego syn już w łonie matki zostanie napełniony Duchem Świętym, a z jego narodzenia wielu będzie miało radość i wesele. Zwróci serca ojców ku synom i synów ku swoim ojcom. Będzie wielki przed Panem i wielu nawróci do Pana. Będzie prorokiem takim jak Eliasz – prorokiem Najwyższego. Nie wiem, co o tym wszystkim myślicie, ale przypuszczam, że ja chciałbym usłyszeć takie proroctwo na temat przyszłości swojego dziecka.

Wyglądało na to, że zanim Jan się urodził, Bóg już miał dla niego plan, powołał go do służby i przygotował dla niego świetlaną przyszłość. Będąc synem kapłana, mógł zostać kapłanem, a to zapewniało szacunek, wpływy i dobre kontakty. Ale on miał inny pomysł na życie. Ku rozpaczy sąsiadów i znajomych, uparł się, że będzie kaznodzieją. Na nic się zdały rozmowy i przekonywanie, by znalazł sobie lepsze zajęcie, kontynuował rodzinną tradycję. Imponowało mi, że tak głęboko wierzył w to Boże powołanie, że zrezygnował z kariery. Służył Bogu nie w świątyni w Jerozolimie, ale gdzieś na pustyni.

Był też odważny, nawet bardzo. Herod żył w jawnym cudzołóstwie z żoną swego brata Filipa, a Jan nie zawahał się go publicznie napiętnować. To było ryzykowne, ale on wierzył, że tak trzeba, by przygotować drogę. Ciągle mówił też o Kimś większym, kto właśnie nadchodzi. O Kimś tak zacnym, że on nie jest godzien nawet rzemyka u Jego sandałów rozwiązać...

Pewnego razu  pojawił się w okolicy jakiś nowy, nikomu nieznany nauczyciel. Przyszedł do Jana i chciał być ochrzczony. Jan musiał być poruszony tym spotkaniem, bo na jego widok zawołał: Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata. Potem ochrzcił go w Jordanie. Zachowywał się tak, jakby był przekonany, że to jest obiecany Mesjasz. Później dowiedziałem się, że był to Jezus.

Następnego dnia znowu Go spotkaliśmy. Tym razem Jan odwrócił się do mnie i znowu powiedział: Oto Baranek Boży. Nie miałem pojęcia, co to może znaczyć. Ale zaintrygowało mnie to i postanowiłem lepiej poznać Jezusa. Jego nauczanie wywarło na mnie takie wrażenie, że zostałem Jego uczniem.

Tak więc, już nigdy nie wróciłem do Jana. Zresztą nie byłem jedyny. Zrobili tak też inni jego uczniowie. Zostawili Jana i dołączyli do grona naśladowców Jezusa. Od czasu pojawienia się Jezusa tłumy też opuściły Jana i zaczęły podążać za nowym nauczycielem. Teraz woleli słuchać kogoś innego. Jan stracił swą popularność, wręcz poniósł klęskę.

Niedługo potem usłyszałem, że Herod miał go dość i wtrącił go do więzienia. Wówczas Jan jakby się załamał, zwątpił w swoje powołanie i sens swojej misji. Któregoś razu przysłał swoich uczniów do Jezusa z pytaniem: Czy ty jesteś Mesjaszem? Czy mamy czekać na innego? Nie dziwię mu się. Miał prawo mieć wątpliwości. Zapowiadał przyjście Wyzwoliciela, a teraz sam siedział w więzieniu. Mówił o Tym, który zwycięży zło, a oto niemoralny Herod jest górą, a on – bogobojny Jan - bezradny w więzieniu. Nic dziwnego, że zadawał sobie takie pytania. Podejrzewam, że długo się nad tym zastanawiał. 

               Wkrótce dotarła do nas wieść, która była kolejnym potwierdzeniem,  że  służba Jana była jedną, wielką pomyłką. Herod skazał go na śmierć i Jan Chrzciciel został ścięty w więzieniu. Nie jest to chlubny koniec życia dla Bożego sługi. Potem był pogrzeb. Wielu ludzi mówiło: Biedny Jan, wierzył, że Bóg go powołał, a tak skończył. Tyle niespełnionych nadziei. Miał być prorokiem, takim jak Eliasz, a nie uczynił nawet żadnego cudu. Miał zwrócić serca ojców ku dzieciom i odwrotnie, a tymczasem zwrócił przeciwko sobie gniew Heroda. Miał być wielki przed Panem, a skończył jak kryminalista. Totalna klęska...

            Słuchałem tego, co ludzie mówili, i już miałem przytaknąć: Tak, biedny Jan... Nagle jednak uświadomiłem sobie coś, nad czymś wcześniej się nie zastanawiałem. Nagle zrozumiałem, że gdyby nie Jan, ja nie spotkałbym Jezusa. Nie zostałbym Jego uczniem. Nie miałbym okazji usłyszeć i uwierzyć, że jest Bożym Barankiem, Zbawicielem świata. Nie znałbym radości przebaczenia grzechów. Nie wiedziałbym, jak to jest cieszyć się pewnością zbawienia. Przegapiłbym moje spotkanie z Mesjaszem. Może on rzeczywiście był Bożym posłańcem? Może to Bóg tak zaplanował, że jego życie zaczęło się na pustyni, a skończyło w lochu, było krótkim błyskiem, oświetlającym nadchodzącego Mesjasza? Może właśnie takie było jego jedyne zadanie? Nie znałem odpowiedzi na swoje pytania, ale wiedziałem jedno: Bóg posłużył się nim, by przyprowadzić mnie do Jezusa. Czy tylko mnie? ■

(Oprac. N.H. na podstawie wprowadzenia do wykładu na Dorocznej Konferencji KZCh w Zakościelu w czerwcu 2003 r.)


Copyright © Słowo i Życie 2003
Słowo i  Życie - strona główna