numer 4/2002 Copyright
© Słowo
i Życie 2002 Myślę o Świętach - Coraz częściej myślę o świętach – stwierdziła na początku listopada
moja chora na raka kuzynka. „No pewnie – pomyślałam - ja też. Ciekawe, która
z nas bardziej się ich boi”. Kiedyś moja córka wyszła smutna z przedszkola: - Wiesz - mówiła
po drodze – Święty Mikołaj zapomniał o Piotrku. Ale dlaczego, przecież on
był grzeczny? Pamiętam błyszczące radością jej oczy, kiedy następnego dnia opowiadała,
co Piotrek dostał: - Wiesz, Mikołaj rzeczywiście się spóźnił, ale nie powinien
był tego robić Piotrkowi, bo on jest grzeczny – mówiła podekscytowana. Gdyby
przyjrzała się dokładniej, prezent Piotrka okazałby się dobrze jej znany.
Pamiętam też swoją samotność, strach przed wspomnieniami. Był taki
grudzień, gdy nie mieliśmy pieniędzy, a jeszcze na dodatek trzeba było zapłacić
jakąś pokaźną sumę w urzędzie. Nie, nie chodziło o wycieczkę lub inną atrakcję,
ale o zwykłe codzienne bytowanie. Z wielką nadzieją wykonałam sporo telefonów.
Wszyscy reagowali podobnie: „Coś ty, w grudniu? Przecież to gorący miesiąc,
trzeba kupić prezenty!” Oczywiście, wiedziałam, że zbliżają się święta. Gdzieś
głęboko miałam nadzieję, że może wcześniej będzie koniec świata. Myśl o świętach
bardziej mnie przerażała niż cieszyła. Dzieci dużo wcześniej poinformowałam,
że na prezenty nie mogą liczyć. Na szczęście w moim domu był to czas, gdy
nikt już nie wierzył w Świętego Mikołaja. Mimo to, było mi ciężko myśleć
o świętach. Jednak Pan Bóg się nigdy nie spóźnia. Ktoś, kogo wcale nie prosiłam
o pomoc, przygotował prezenty moim dzieciom. Za pożyczone pieniądze (w końcu
usłyszałam: ”Czemu nie mówiłaś, oczywiście, że mogę ci pożyczyć”) zrobiłam
skromne obiady, nasza sąsiadka przyniosła torcik. Dziękuję za tamte święta.
Moje dzieci po latach, dowiedziawszy się o moich tarapatach, były zdziwione.
Im tamten grudzień wydawał się wspaniały. Dla mnie było to ważne doświadczenie.
Pamiętam też inne święta, kiedy tuż przed wigilią przyszedł do naszego
domu mały rumuński chłopiec. Gotowałam coś, piekłam. Pamiętam jego rozpromienione
oczy, kiedy siedział w kuchni i jadł. U nas było ciepło i przytulnie, a On
był daleko od swojego domu. Spotykamy się w niedzielę w kaplicy – serdeczne uśmiechy, miłe słowa.
Wszyscy wyglądają na szczęśliwych. Kogo wspierać? O pomoc mogą poprosić?
Może prosili, ale nikt nie reagował. Jak ich znaleźć? Ja poznaję po oczach.
Są smutne. Oni - nawet, gdy śmieją się głośno - oczy mają smutne. Mówię do
swojej córki: Daj takiej osobie to, co masz najcenniejszego - swój czas.
Idź na spacer, porozmawiaj, zaproś na obiad... D.W. |