numer 4/2002
Copyright
© Słowo
i Życie 2002
Dla dzieci w Ciechanowie
Zaczęło się 12 lat temu. Uczestniczyłam w akcji „Biblia pod namiotem”.
Gdy pojawialiśmy się w którymś z miast, jako pierwsze zawsze witały nas szczerze
zaciekawione dzieci. Zapytałam wówczas pastora, dlaczego dla nich nie ma
spotkań pod namiotem. Usłyszałam odpowiedź: „Dobry pomysł. Zrób je”. Nie
miałam doświadczenia ani wykształcenia pedagogicznego. Ale miałam miłość
do dzieci i chęć głoszenia im Dobrej Nowiny, a to było silniejsze niż moje
braki. Na pewno popełniałam wiele błędów, ale pragnęłam, aby te dzieci spoza
zboru miały możliwość poznać Pana Jezusa, pokochać Go i żyć dla Niego. Nie
miałam zbyt dużo materiałów pomocniczych, talentu plastycznego ani wokalnego.
Ale wokół byli ludzie chętni do pomocy. Był to czas siania do małych serduszek.
Pamiętam te uśmiechnięte „bączki” i modlę się, aby i w wieku dorosłym mogły
ufać Bogu, żyć w Jego obecności i miłości.
Początki
Zimą 1995 r. ponownie zamieszkałam w Ciechanowie. Powróciłam tu z mężem Przemkiem
i dwuletnią córeczką Elżbietką. Zaproponowałam, aby w ferie świąteczne zorganizować
w zborze kilkudniowy Klub Biblijny. Zaangażowało się w to kilka osób. Rozdawaliśmy
w okolicy zaproszenia, na których była też informacja dla rodziców: kim jesteśmy,
co chcemy robić dla ich pociech i że oni również są mile widziani na spotkaniach.
Odpowiedziało około 70 dzieci. Przygotowaliśmy konkursy, gry, historie biblijne,
piosenki, robótki plastyczne, niespodzianki i poczęstunek. Wszystko sfinansowaliśmy
z funduszu zborowego.
Rodzice dzieci, które chciały uczestniczyć w kolejnych spotkaniach
tego typu, wyrażali na to zgodę i zostawiali nam swoje adresy. Raz w miesiącu
osobiście chodziliśmy do ich domów i zapraszaliśmy na Dziecięcy Klub Biblijny.
Niektóre dzieci rezygnowały, inne przyprowadzały kolegów i koleżanki. Gdy
spotykałam ich na ulicy, okazywały radość i pytały: „Ciociu, kiedy będzie
klubik?”. Raz w miesiącu było dla nich za mało. Podczas wakacji i ferii spotykaliśmy
się więc przez parę dni. W 1996 r. po raz pierwszy wspólnie z pastorem Tytusem
Pikalskim zorganizowaliśmy obóz w Gdyni: 10 dzieci z Ciechanowa i 10 z Płocka.
Pamiętam, jak trudno było zgromadzić fundusze i materiały. Doświadczyliśmy
wtedy Bożej wierności i precyzji w odpowiedzi na modlitwy wielu ludzi. W
dzień wyjazdu miałam zgromadzone dokładnie tyle, ile było potrzeba: pieniądze,
żywność, pomoce dydaktyczne.
Niedawno mile zaskoczyła mnie dziewczynka, uczestniczka tamtego
obozu, cytując werset, którego się tam uczyliśmy: „W sercu swoim przechowuję
Słowo Twoje, abym nie zgrzeszył przeciwko Tobie”. To kolejny dowód, że trud
nasz nie jest daremny.
Współpracownicy
Jestem wdzięczna Bogu za współpracowników, których przybywało. Marek Sobotka
jest oddany dzieciom i pomysłowy. Odchodząc na kilka miesięcy urlopu macierzyńskiego,
cieszyłam się, że dzieci nadal będą miały swój Klubik. Na moje ostatnie przed
porodem zajęcia w klubie przyszła jedna z mam ze swoimi 6 pociechami. Miałyśmy
długą i ciekawą rozmowę. Zadawała mnóstwo pytań. Zaprosiłam ją na ewangelizację.
Obie do dziś wspominamy luty ’97 – ona narodziła się na nowo, ja urodziłam
drugą córeczkę. Dziękuję Bogu za całą jej rodzinę. Są prawdziwym błogosławieństwem
dla zboru. Krysia i Janek przestali pić, palić, przeklinać. Dziś budują swoją
rodzinę po Bożemu. Są bardzo gościnni i pomagają w pracy wśród rodzin ubogich,
wielodzietnych i patologicznych. Ich córka zaprzyjaźniła się na naszym obozie
z dziewczynką z domu dziecka. Zapraszali ją do siebie, a dziś, po wielu staraniach,
są rodziną zastępczą dla Marleny i jej młodszego brata Rafałka.
Paczki świąteczne
Przypominają mi się także paczki świąteczne. Utkwił mi w pamięci szczególnie
jeden epizod: mieliśmy przygotowane 100 paczek, a przyszło 124 dzieci. W
czasie, gdy opowiadałam historię bożonarodzeniową, dokupiono produktów i
przepakowano paczki. Starczyło dla wszystkich. To było spore zamieszanie,
ale miło było widzieć radość i wdzięczność w oczach dzieci. Od dwóch lat
otrzymujemy „świąteczne pudełka z niespodzianką” z Samaritan’s Purse. A pamiętając
tamten wieczór, jestem bardzo wdzięczna za tę pomoc.
Bliskie więzi
Z roku na rok poznawaliśmy lepiej całe rodziny, ich domy, problemy. Najczęstszy
problem to alkoholizm i brak zainteresowania dziećmi. Wzrusza mnie radość
dzieci, gdy witam się z każdym z nich po imieniu, rozmawiam o ich smutkach,
sukcesach, przeżyciach. Zwróciłam szczególną uwagę na Czarka: umorusany,
szczery, duże śmiejące się oczy. Pewnego dnia dowiedzieliśmy się, że wraz
z piątką rodzeństwa został zabrany do pogotowia opiekuńczego, gdyż rodzice
pili. Odwiedziliśmy go. Wzrok Czarka wyrażał strach, zagubienie. Płakaliśmy
razem. Jedyne, co mogliśmy dla nich zrobić, to odwiedzanie i zabieranie na
nasze „klubiki”. Teraz to rodzeństwo przebywa w domu dziecka i wciąż oczekuje
na powrót do rodziców. Gdy przyjeżdżają na wolne dni, zawsze przychodzą do
nas - serdecznie się witamy i rozmawiamy. Dla nich i wielu im podobnych chcemy
być świadectwem i zachętą, że wcale nie muszą powielać wzorców swoich rodziców
czy dziadków, ale mogą żyć w wolności, przebaczeniu i radości, płynących
z Boga.
Spotkania rodzinne
Następnym pomysłem były okazjonalne spotkania rodzinne, a potem regularne
spotkania matek. Zaczęło się od zbiórki w zborze odzieży dla potrzebujących.
Potem zaczęliśmy organizować praktyczne spotkania: gotowanie, robienie sałatek
i deserów, zawsze w przyjaznej, miłej atmosferze. Kobiety ze zboru dzielą
się świadectwami nawrócenia, uzdrowienia, doświadczania Bożej pomocy. Wskazujemy
na Boże Słowo - skarbnicę mądrości i wskazówek do codziennego życia.
Chciałabym już teraz widzieć przemiany w ich życiu, ale Bóg dla
każdego ma swój najlepszy czas. To, co możemy robić, to okazywać im miłość,
zainteresowanie, pomoc, głosić Ewangelię, a Pan może to ożywić. Moim marzeniem
jest, aby całe rodziny: ojcowie, matki i dzieci poznawały Boga, a Boże Królestwo
było w ich domach.
Współpraca z Urzędem Miasta
Jesienią 2000 r. dowiedzieliśmy się, że w Ciechanowie powstają świetlice
socjoterapeutyczne dla dzieci, finansowane przez Urząd Miasta w ramach profilaktyki.
Powiedziano nam, że jeśli prowadzimy taką pracę, możemy złożyć program. Nigdy
nie ukrywaliśmy, że jesteśmy chrześcijanami i w naszej działalności opieramy
się na biblijnych zasadach. Opisaliśmy dotychczasowe spotkania, osiągnięcia,
plany na najbliższy rok i czekaliśmy na odpowiedź. Na początku lutego 2001
zadzwoniono z Urzędu Miasta, informując, że programy będą rozpatrywane następnego
dnia, a w naszym brakuje wielu dokumentów i nie ma osoby z ukończonym kursem
socjoterapii. Przez te parę miesięcy nikt nas o tym nie poinformował, a w
ciągu jednego dnia nie byliśmy w stanie tego uzupełnić. Modliłam się i poszłam
na rozmowę.
Pełnomocnik ds. profilaktyki, czyli osoba odpowiedzialna za wszystkie
świetlice w Ciechanowie, przyznał rację, że niedopatrzenie było po stronie
Urzędu i wyznaczył trzy tygodnie na uzupełnienie dokumentów. To zajście przypomniało
mi, jak Bóg użył Estery, aby ratować swój lud. Teraz użył mojej koleżanki,
która objęła to stanowisko właśnie z początkiem lutego - dokładnie wtedy,
gdy potrzebowaliśmy pomocy...
Pozostał problem socjoterapeuty. Szukaliśmy takiej osoby po zborach
w Polsce, a okazało się, że nasza ciechanowska siostra Hania Orłowska, psycholog
z zawodu, ma ukończony taki kurs i chętnie wsparła naszą pracę. Komisja z
Urzędu Miasta wizytowała nasze spotkania i przeprowadziła ankietę wśród dzieci.
Dzieci, które miały ocenić Klubik w skali 1-6, stawiały maksymalne noty (niektóre
dawały nawet 10 lub 12 punktów!).
Tak oto rozpoczęła się oficjalna współpraca z Urzędem Miasta. Otrzymaliśmy
dofinansowanie na dożywianie, materiały pomocnicze i troszkę na obóz letni.
To było dla nas bardzo pomocne.
Obozy letnie
Obozy letnie to szczególny czas, gdy przez 10 dni jesteśmy razem 24 godziny
na dobę. Bardzo się zżywamy i poznajemy wzajemnie. Dzieci otwierają się,
modlą, chętnie uczestniczą w zajęciach. W 2000 r. byliśmy w Wiśle. Pamiętam,
jak wzruszony naszą służbą gospodarz obniżył opłatę za pobyt o 900 zł. Dzięki
temu mogliśmy dzieciom zafundować letnie zjazdy saneczkowe, przejażdżkę dyliżansem
i duże pyszne lody. Na zakończenie dzieci płakały i nie chciały wracać do
domu.
Kolejny obóz, dla 80 osób, zorganizowaliśmy w Lidzbarku Welskim.
Szczególnie utkwił mi w pamięci ostatni wieczór nad jeziorem, przy ognisku,
w świetle przepięknych sztucznych ogni. Wspominaliśmy, śpiewaliśmy, modliliśmy
się.
W roku 2002 obozy odbyły się w Marylinie k/Poznania i Górznie k/Brodnicy,
oddzielnie dla gimnazjum i podstawówki. Rozdzielenie wiekowe to był dobry
pomysł. Mogliśmy przygotować lepszy program. Gimnazjaliści byli bardzo dumni,
że mają swój własny obóz. Dzieci młodsze korzystały z ośrodka, o którym nawet
nam się nie śniło: malowniczo położony, komfortowy (pokoje 2-4-osobowe z
łazienkami) pensjonat Wilga sprawił, że czuliśmy się jak w pałacu – takiego
określenia użyła jedna z dziewcząt. Atmosferę rodzinną pomogło nam też stworzyć
pewne starsze małżeństwo z Ameryki. Uczyli dzieci angielskiego i byli dla
nich „dziadkami”.
Chrześcijańskie Stowarzyszenie Dobroczynności
Kolejnym etapem naszej służby było założenie Chrześcijańskiego Stowarzyszenia
Dobroczynności. Zainspirowani zostaliśmy w Anglii podczas konferencji misji
miejskich, pomagających w szerokim zakresie biednym, bezdomnym, uzależnionym,
samotnym matkom, dzieciom. Naszą pracę z dziećmi, a też dokarmianie w zborze
ubogich zobaczyliśmy jako początek czegoś większego, co może mieć szerszy
wymiar: głoszenie Ewangelii poprzez praktyczną pomoc, okazywanie miłości.
Świetlica, jako jedna z gałęzi służby Stowarzyszenia rozpoczęła się, a my
czekaliśmy jeszcze pół roku na zarejestrowanie w sądzie.
Klubik codziennie
Pamiętam modlitwę dziewczynki na Klubiku, abyśmy spotykali się codziennie.
Ja nie widziałam takiej możliwości, tym bardziej, że pomieszczenia zborowe
w ciągu tygodnia wykorzystuje Szkoła Angielskiego. Ale Pan wysłuchał tę
modlitwę i dał nam możliwość wynajęcia pustego od dwóch lat lokalu i to na
osiedlu, gdzie mieszkają dzieci z naszego klubiku. Zaadoptowaliśmy go i odmalowali
na kolorowo. Od różnych firm dostaliśmy meble, wykładziny, wyposażenie łazienek,
firanki. Część pomocy i gier zakupiliśmy, a część dostaliśmy od osób prywatnych.
W styczniu 2002 roku oficjalnie otworzyliśmy świetlicę dla dzieci
„Klubik” przy ul. Wyzwolenia 20. Zajęcia odbywają się od poniedziałku do
piątku w godz. 15:30-18:30. Zapisanych jest 65 dzieci, które podzieliliśmy
na grupy wiekowe. Gimnazjaliści spotykają się w poniedziałki, klasy V-VI
we wtorki, III-IV we czwartki, I-II w środy. Natomiast każdy piątek miesiąca
jest inny: pierwszy - zajęcia z rzeźby prowadzone przez małżeństwo plastyków,
drugi - zajęcia plastyczne, trzeci – język niemiecki i angielski, natomiast
ostatniego piątku świętujemy urodziny dzieci z danego miesiąca.
Cieszę się, że w naszym zborze znalazło się wiele osób do współpracy.
Marek i ja w międzyczasie ukończyliśmy kurs socjoterapeutyczny i wraz z Hanią
jesteśmy odpowiedzialni za świetlicę – na umowę zlecenie zatrudnia nas Urząd
Miasta. Pozostali pracownicy to dziewiątka wolontariuszy z Kościoła.
Kościół i wolontariusze
Dziękuję Bogu za naszych zborowników, którzy ochotnie wspierają naszą służbę.
Przede wszystkim modlitewnie, ale też w sposób praktyczny. Na przykład,
wspólnie pieczemy ciasta i sprzedajemy je po nabożeństwie do kawy i herbaty.
Gdy zbliżają się święta, sprzedajemy kartki, przygotowane przez osoby obdarzone
talentem plastycznym. Udało nam się zgromadzić różne rzeczy na loterię, którą
przeprowadziliśmy w mieście. Dochody z tych przedsięwzięć przeznaczane są
na obozy. Również zgromadziliśmy zabawki na prezenty i do świetlicy. Cudownie
jest mieć taką rodzinę!
Dostaliśmy wiele odzieży, literatury chrześcijańskiej, Nowe Testamenty.
Poszczególne rodziny i osoby w potrzebie będą objęte regularną opieką konkretnych
osób ze zboru. Umożliwi to lepsze rozeznanie potrzeb, a przede wszystkim
złożenie świadectwa o Panu Jezusie Chrystusie. Chcemy być konkretni w niesieniu
pomocy. Podczas ostatnich wakacji przyjechała do nas zaprzyjaźniona grupa
chrześcijan z Birmingham i wspólnie wyremontowaliśmy mieszkania samotnym
matkom, zakupiliśmy łóżko wielodzietnej rodzinie, kupiliśmy inhalatory dla
dzieci chorych na astmę.
Łzy wdzięczności
Przypominam sobie nieporadne początki służby wśród dzieci. Teraz widzę tylu
wspaniałych ludzi, zaangażowanych w tę służbę. Kolorowe, przestronne pomieszczenia
„Klubiku”, szafy po brzegi wypełnione grami edukacyjnymi i towarzyskimi,
pomocami plastycznymi, zabawki, stół pingpongowy. A wszystko dla licznej
gromadki dzieci pomagających sobie, radosnych, otwartych. Do tego kontakty
z całymi rodzinami, obozy, spotkania w zborze. Uświadamiam to sobie, a moje
serce przepełnia radość i łzy wdzięczności cisną się do oczu, bo widzę w
tym Boże dzieło. I przypomina mi się przypowieść Pan Jezusa o talentach...
Panie Boże, tylko Ty możesz tak wyreżyserować naszą służbę, abyśmy
okazując miłosierdzie byli jednocześnie posłańcami, niosącymi dobrą wieść
o zbawieniu tym, którzy czasem przez społeczeństwo pozostawieni są gdzieś
na marginesie. Dopomóż nam, Ojcze, mądrze wykorzystywać możliwości, które
nam dajesz.
MAŁGORZATA BARTCZAK
Copyright
© Słowo
i Życie 2002
|