numer 3/2002
Copyright
© Słowo
i Życie 2002
BÓG INTEGRALNOŚCI ŻYCIA
"...ten lud zbliża się do mnie swoimi ustami i czci mnie swoimi wargami,
a jego serce jest daleko ode mnie,
tak że ich bojaźń przede mną jest wyuczonym przepisem ludzkim..."
(Iz 29,13)
Mimo iż nasz naród szczyci się tysiącletnią tradycją chrześcijańską, a 90
proc. jego obywateli deklaruje się jako chrześcijanie, nietrudno zauważyć
w życiu codziennym, że chrześcijaństwo sprowadzane jest głównie do tradycji,
a nie do świadomego samookreślenia. Większość Polaków nie widzi jednak żadnej
sprzeczności w braku integralności pomiędzy religijnością a stylem życia.
Religijność, jako zbiór praktyk uspokajających sumienie, może stawać
się główną przeszkodą w prawdziwej, wewnętrznej przemianie. Rytuały, gdy są
powtarzane bez głębszej refleksji, uspokajają sumienie, poprawiają samopoczucie,
dają wrażenie zadośćuczynienia i uczciwości. Nie mają jednak zastosowania
w życiu na co dzień, w przeniesieniu zasad wiary do postępowania, w kategoriach
moralności i etyki.
Skąd bierze się to rozdwojenie duszy? We wszystkich kulturach i w
różnych epokach obserwowano zjawisko rozbieżności między wyznawanymi treściami
i ich zastosowaniem. Już w czasach starotestamentowych istniał ten problem,
który sprawiał, że lud izraelski był określany jako naród, który czci Boga
ustami, a sercem jest daleki od Niego. Dlatego jedynym rozwiązaniem stała
się konieczność przemiany, transformacji wewnętrznej, otrzymanie nowego serca
i nowego umysłu, nowych motywów i nowego, innego sposobu myślenia. Tylko taka
przemiana w radykalny sposób mogła odmienić styl życia ludzi, ich rodzin,
wspólnot.
Każde kolejne pokolenie z otwartością przyjmuje tylko te wartości,
które sprawdzają się w zastosowaniu. Otwiera się na perswazję ze strony tych,
których życie jest potwierdzeniem deklarowanych przekonań. W tym miejscu warto
pokreślić, że nie ma skuteczniejszej kuźni postaw i poligonu charakterów niż
dom rodzinny, w którym rozpoczyna się proces wdrażania w życie tego, w co
wierzymy. Dom wypełniony bezwarunkową miłością, akceptacją i ciągłym przebaczaniem,
poczucie przynależenia kształtuje nie tylko tożsamość, ale chroni przed zdryfowaniem
do subkultur, które mogą być alternatywą dla poczucia osamotnienia, odrzucenia
czy braku poczucia wartości. Zatem, jeśli w całym społeczeństwie mają nastąpić
przemiany, wpierw muszą one być widoczne w jednostkach i w rodzinach - najmniejszych
wspólnotach.
Coraz częściej mamy do czynienia z brakiem fundamentu moralnego,
relatywizmem wszelkich norm, zasad i etyką sytuacyjną. Wydaje się, że kolejne
próby zmian moralnej formacji narodu uderzają w próżnię.
W tym poczuciu bezsilności nowej otuchy dodaje pewna wspaniała obietnica
Boga odnośnie duchowej i moralnej przemiany każdego narodu, która brzmi następująco:
"Jeśli ukorzy się mój lud, nad którym zostało wezwane moje imię, i będą
błagać, i będą szukać mego oblicza, a odwrócą się od swoich złych dróg, Ja
z nieba wysłucham i przebaczę im grzechy, a kraj ich ocalę" (2 Krn 7,14 -
BT).
Bóg oczekuje pokory, modlitwy, wstawiennictwa i żywego, osobistego
kontaktu z tymi, którzy powołują się na Jego Imię. I nie kto inny ma odwrócić
się od swoich złych dróg, jak właśnie ludzie wierzący w Boga!!! Dopiero wówczas
obietnica dotycząca wysłuchania modlitwy wstawienniczej za kraj i jego uleczenie
zostanie spełniona.
Upamiętanie, upokorzenie, przebywanie z Bogiem, szukanie i wypełnianie
Jego woli, zrywanie ze stylem życia, który nie przynosi Bogu chwały, są odpowiedzialnością
ludzi wierzących w Boga. Nie są to oczekiwania Boga wobec ludzi niewierzących,
tych którzy Go nie znają. Dla nich On nie jest najwyższą wartością i największym
autorytetem. Fragment ten mówi o ludziach deklarujących się jako ci, którzy
mają Boga w sercu. Od nich Bóg oczekuje, że odwrócą się od swoich złych dróg.
Postawa ludzi świadomie wierzących, jak sól wspomniana w Ewangelii
Mateusza, chroni przed zepsuciem moralnym. Jak światło wskazuje nową drogę,
rozświetla nowe sposoby rozwiązywania problemów. Ta właśnie świadomość powinna
łączyć wszystkich ludzi wierzących w Jezusa Chrystusa, bez względu na tradycję
i przynależność. Wtedy możemy oczekiwać spełnienia modlitwy Chrystusa: "Oby
się tak zespolili w jedno, aby świat poznał, żeś Ty mnie posłał i żeś ich
umiłował tak, jak Mnie umiłowałeś" (J 17,23 - BT).
Czyżby miała ona pozostać jedyną, nie wysłuchaną modlitwą Chrystusa
i to z powodu naszego nieposłuszeństwa? Zarówno brak jedności wyznawców Chrystusa,
jak i nieprzestrzeganie Jego przykazań, są największą przeszkodą, by Bóg mógł
się posłużyć swoimi wyznawcami w duchowej odnowie narodu.
HENRYK WIEJA
Fragment z: H. Wieja, Bóg, którego potrzebujemy, Wydawnictwo Koinonia,
Ustroń 2002.
Copyright © Słowo i Życie 2002
|