Czasopismo Słowo i Życie - strona główna
numer zima 2000

Pamiętny rok 1986

Myśląc o tym, jak wiele Bóg dla mnie uczynił, zastanawiam się często, które z Bożych działań w moim życiu są najistotniejsze. Ale jedno jest pewne - bez Niego i Jego pomocy moje życie nie miałoby sensu.
Przytoczę tylko kilka ważnych dla mnie wydarzeń. Zacznę od pamiętnego roku 1986. Byłem żonaty, miałem córkę, nowe własne z wielkim trudem umeblowane mieszkanie i puste kieszenie, tytuł inżyniera technologa przemysłu spożywczego oraz perspektywę pracy w milicji. Wydawało mi się, że mój wyuczony zawód nie dawał żadnych szans ani rozwoju, ani przetrwania. Uważałem, że wszystkie lukratywne stanowiska są obsadzone przez Żydów. Czułem się osaczony przez tę nację i winiłem ich za moje niepowodzenia życiowe. Mówiąc krótko - nienawidziłem Żydów.

A jak było z moją wiarą? Jako katolik chodziłem w niedzielę do kościoła, obchodziłem święta. Ale czułem się autsajderem, nie spodziewałem się żadnej pomocy w trudnościach. Wtedy dowiedziałem się, że są jacyś ludzie, którzy się spotykają, modlą się wspólnie. A na te spotkania chodzą z takimi grubymi czarnymi księgami. Ktoś mi powiedział, że oni sobie nawzajem pomagają i że są szczęśliwi. Pomyślałem sobie, że gdybym  mógł takich ludzi spotkać i poznać, to chciałbym z nimi być. Moje pragnienie bycia szczęśliwym wołało do Boga jak płacz dziecka, nikt jednak nie potrafił otrzeć moich wielkich łez, bo i cierpiałem po cichu. Sam też nie wiedziałem, jak mam sobie poradzić.

Dziś już nie wiem, czy to była Boża odpowiedź na moje wołanie, czy też  na modlitwę tego, który mnie ewangelizował. Był piękny słoneczny wrześniowy dzień 1986 roku. Parę osób czekało na swoje dzieci przed salą katechetyczną, wśród nich byłem i ja. Siedzieliśmy na ławkach na podwórku. Lekcja religii dopiero się zaczęła, gdy podszedł do mnie nieznajomy wielki mężczyzna w okularach i bez ogródek zapytał:
- Czy chce pan porozmawiać o Chrystusie?
- Tak - odpowiedziałem natychmiast.
Rozmawialiśmy, a potem on jeszcze wielokrotnie przychodził ze swoją żoną do naszego domu, by wytrwale tłumaczyć i zachęcać. Po pewnym czasie powiedziałem Chrystusowi: Tak, Panie, wejdź  w moje życie i prowadź mnie. Nie było błyskawic, gromów ani nic nadzwyczajnego, a jednak moje życie zaczęło się zmieniać najpierw od wewnątrz, a potem i na zewnątrz. Bóg zaczął mnie przesadzać do Swojego właściwego ogrodu. Zacząłem uczęszczać na cotygodniowe spotkania z Biblią, poznawałem chrześcijan, uczyłem się "chodzić z Panem" - miałem już swoją wspólnotę. I wtedy Żydzi przestali mi przeszkadzać.

W niedługim czasie zostałem kierownikiem dużego, jak na tamte czasy, sklepu. Nowiutki, wielki pawilon, 45 osób załogi. Zważywszy, że w tym czasie były kartki na żywność, byłem kimś naprawdę ważnym. Ale moje kontakty ze wspólnotą zaczęły się rwać.  W lutym '87 przyszedł ów człowiek, który dzielił się ze mną Ewangelią (często robił zakupy od tzw. zaplecza) i powiedział:
- Masz złą pracę. Od "skowronka" do "żabki" w sklepie, nadużywasz alkoholu, dużo palisz, rodzina poza pieniędzmi nic z ciebie nie ma, bo i w niedzielę często pracujesz. To nie jest życie chrześcijanina.
- Przyjacielu, czy wiesz, jak duże jest saldo finansowe tego sklepu? Remanent trwałby parę dni. Pozostawienie tego, na dzień dzisiejszy, nie jest możliwe. Poza tym, jesteś dziwny, przecież to jest korzystne i dla Ciebie, kupujesz od zaplecza i nie musisz stać w kolejce, wybieram ci najlepsze kąski i to z dokładką, bo przecież kartki nie wystarczają - odpowiedziałem.
- Ale czy chciałbyś zmienić coś w swoim życiu, pracę no i...
- Tak, ale to jest teraz niemożliwe. Może kiedyś... 
- A modliłeś się o to, prosiłeś Boga?
- Nie.
- Więc poproś Jezusa.
Wieczorem modliłem się, bardzo krótko: Panie Jezu, jeżeli wszedłeś w moje życie to proszę, pomóż mi uporządkować najpierw pracę, bo wiem, że nie żyję właściwie. Amen.

Parę dni później o godzinie 2:30 w nocy, ktoś głośno i natarczywie pukał do drzwi. Otworzyłem. Przede mną stał milicjant:
- Czy pan jest kierownikiem sklepu przy ulicy...
- Tak.
- Niech się pan ubiera. Miał pan włamanie, pojedzie pan z nami.
Gdy dojechaliśmy, zobaczyłem wybitą witrynę, ktoś robił zdjęcia, rozgardiasz...
- Czy może pan określić, co zginęło?
- Nie. Trzeba zrobić remanent pokradzieżowy... i zdawczo-odbiorczy - dodałem szybko. Czułem samozadowolenie z podjętej decyzji. 

Moja przełożona była bardzo zdziwiona, gdy dowiedziała się o mojej decyzji odejścia ze sklepu i z partii. Uważała, że głupio robię. Rezygnowałem przecież w ciemno, nie mając żadnej perspektywy objęcia nowej posady, a do tego odejście z partii...

Po raz pierwszy zrozumiałem, że Bóg dał mi wolną wolę, miałem możliwość wyboru. Mogłem zostać, ale wtedy Bóg mógłby sądzić, że zażartowałem sobie z Niego w modlitwie. Mogłem odejść ze sklepu i tym samym powiedzieć Bogu, że jestem konsekwentny wobec wypowiedzianej do Niego prośby. To drugie było trudniejsze, zawierało element niepewności. Ale wybrałem odejście ze sklepu. A potem wypadki potoczyły się bardzo szybko. Już w sierpniu '87 wyprodukowałem w pewnym zakładzie chałwę. Pozwoliło mi to później zostać prezesem tamtej spółdzielni. Ale to byłaby już następna historia...

Jest jeszcze drugie wydarzenie, zasługujące na szczególną uwagę i wspomnienie. W roku 1993, przed śmiercią mojego ojca, dowiedziałem się, że pochodzę z Żydów. Moja mama i babcia były Żydówkami. Byłem zaszokowany i miałem mnóstwo pytań: Dlaczego tak późno mi o tym powiedziano? Dlaczego jestem katolikiem i czy tym samym nie jestem zdrajcą? Czy moje życie potoczyłoby się zupełnie inaczej, gdybym wiedział o tym wcześniej? Kim jestem  wobec tych, nowych dla mnie, faktów?
Pozostawiłem te pytania. Zdałem natomiast sobie sprawę z tego, czego oczekuje ode mnie Bóg: "Dokonajcie więc obrzezania waszego serca, nie bądźcie ludem o twardym karku" (VMojż.10,16) oraz "Pan, Bóg twój, dokona obrzezania twego serca i serca twych potomków, żebyś miłował Pana Boga swego, z całego serca swego i całej duszy swojej, po to, abyś żył" (V Mojż. 30,6). Podjąłem więc intensywne prace w Kościele katolickim w celu głoszenia Dobrej Nowiny o zbawieniu w Jezusie Chrystusie - przecież On był ŻYDEM. Moje kontakty z Żydami zaowocowały po prawie trzech latach poszukiwań. W 1996 r. po raz pierwszy uczestniczyłem w święcie Paschy. Zacząłem uczęszczać na spotkania szabasowe. Po pewnym czasie stwierdziłem, że mój tydzień kręci się wokół piątkowego wieczoru i sobotniego święta, i wszystko jest podporządkowane największemu z żydowskich świąt - Szabatowi.

W tym czasie zasadniczym zmianom uległy nasze relacje w rodzinie. Szabat jest świętem rodzinnym, więc uczestniczenie w nim było ogromną korzyścią dla nas. Z czasem na spotkaniach szabasowych zaczęło nas przybywać. Na początku było nas ośmioro, w roku następnym już sześćdziesięcioro, a ludzi stale przybywało. Byliśmy w pewnym stopniu wszyscy  do siebie podobni. Łączyły nas chociażby wojenne losy rodzin i podobieństwo sytuacji życiowych. Nasze rodziny były represjonowane i niszczone, a my ukryci przed złem pod zasłonami tak przedziwnymi i różnorakimi, że tych opowiadań starczy nam jeszcze na długo. Każdy był ciekaw losów drugiego, pytał: a jak to z tobą było? Łączy też nas jeszcze sprawa bardzo prozaiczna  - podobieństwo fizyczne. Syn pewnego Żyda pochodzenia egipskiego jest tak podobny do mojego syna, że prawie wszystkie starsze osoby ich mylą i zamiennie używają ich imion. Bóg pozwolił nam się spotkać, zaakceptować i pokochać siebie nawzajem, pomimo różnic wiekowych, kulturowych i wyznaniowych. Uważam to za cud, bo przecież powszechnie wiadomo, że "jeżeli spotyka się trzech Żydów to zazwyczaj są cztery różne zdania". My, Żydzi, można by rzec, jesteśmy jednomyślni, no może poza paroma... ale o tym sza!

Dzisiaj, po tych burzliwych latach pełnych wielu doświadczeń, jestem wdzięczny Bogu i ludziom, którzy siali, abym ja mógł się urodzić na nowo, i tym, którzy podlewali, abym ja mógł rosnąć. Dziś świadczę, że Jezus Chrystus zmartwychwstał, żyje, jest prawdą, drogą i życiem, obiecanym MESJASZEM. A każdy, kto uwierzy i da się ochrzcić, będzie zbawiony. W grudniu 2000 r. zostałem ochrzczony, ponieważ i ja chcę być zbawiony, i to nie gdzieś, kiedyś, ale tu i teraz. Radość moja była tym większa, że w tym samym dniu chrzest przyjęła moja żona i mój syn, urodzony w... pamiętnym roku 1986.

WAWRZYNIEC ART

  Copyright © Słowo i Życie 2000  
Słowo i Życie nr 4/2000