Czasopismo Słowo i Życie - strona główna
numer lato 2000

 
BÓG MNIE DOGONIŁ

Obecnie chyba niczego więcej nie potrzebuję do szczęścia. Zostałam obdarzona tak hojnie, że nawet przestałam zastanawiać się, czy na to zasługuję, bo wiem, iż żadną miarą nie. Jestem żoną ukochanego człowieka, szczęśliwą mamą dwójeczki udanych dzieci w wieku szkolnym. Mam też pracę, która oprócz pieniędzy daje mi wiele satysfakcji. Ale najważniejsze wydarzyło się w zeszłym roku. Jeśli chcesz wiedzieć, co to takiego, a przy okazji nieco bardziej poznać moją historię, czytaj dalej...

Urodziłam się i wychowałam w katolickiej rodzinie. Bardzo tradycyjnej rodzinie, gdzie codziennie śpiewało się godzinki, odmawiało różaniec, w niedziele wczesnym rankiem chodziło się do kościoła, pościło się w piątki i robiło wiele innych rzeczy, których sens niedo końca umiano mi wyjaśnić. Boża łaska sprawiła, że codzienne popołudniowe bieganie do kościoła z Babcią za rączkę (w czasie gdy inne dzieci bawiły się w najlepsze) czy wyśpiewywanie odpowiedzi w godzinkach o szóstej rano nie zrobiły ze mnie zdeklarowanej ateistki. Przeciwnie, chciałam dowiedzieć się, co za tym wszystkim się kryje, słuchałam uważnie czytań a podczas którejś choroby (w dzieciństwie jeszcze!) sięgnęłam po Pismo Święte. Trochę z przekory to prawda, bo na drzwiach kościoła zobaczyłam obwieszczenie o Świadkach Jehowy nieomal zakazujące rozmów z nimi, bo "katolicy nie mają tak dobrej znajomości Biblii, więc nie będą wiedzieli, gdzie Świadkowie nią manipulują". Ambicja podsunęła mi obraz siebie samej, rozmawiającej właśnie z tymi ludźmi i "zaginającej" ich w imię Jedynej Prawdziwej Religii. Ale 10-letnie dziecko, pozostawione sam na sam z Biblią, usiłujące czytać ją po kolei, niewiele może zdziałać. Pomocy ze strony rodziny się nie doczekałam, zrezygnowałam gdzieś w okolicy II Księgi Mojżeszowej. Potem Babcia zabrała Biblię, bo "nie wszystko tam było dla dzieci". 

W wieku lat dwunastu zmieniłam szkołę i miejsce zamieszkania. Miałam kolegę - Świadka Jehowy. Odżyły myśli o dawnym "współzawodnictwie", ale znów na krótko. Jednak Bóg nadal na rożne sposoby wzbudzał mój wewnętrzny niepokój. Nie wiem dlaczego, ale wybrałam sobie dość nietypową szkołę średnią: liceum prowadzone przez zakonnice. Tam nie zmuszano nas do niczego, ale "wypadało" uczestniczyć w różańcach czy nabożeństwach majowych. Szkole zawdzięczam jedno: nocne czuwania z udziałem mądrych księży, gdzie znów budził się mój niepokój, mój głód Boga. Obchodziliśmy bardzo nastrojowo i podniośle okres Bożego Narodzenia i Wielkiej Nocy. Były kilkudniowe rekolekcje, wycieczki do sanktuariów, religia w szkole (wówczas coś niezwykłego), teatr szkolny, grający pobożne sztuki. Co roku obchodziliśmy też inne święta, na przykład andrzejki: z laniem wosku, rożnego typu przepowiedniami co do przyszłości i... wróżeniem z ręki, wykonywanym osobiście przez siostrę dyrektor - robiła to zresztą całkiem nieźle i udatnie. Nikt nawet nie zająknął się na temat tego, co Pismo Święte mówi o takich praktykach.

Nikt też nie powiedział mi, kim tak naprawdę powinien być w moim życiu Jezus Chrystus. Ani w szkole, ani na oazie (dziwne!?), ani w innych związanych z religią miejscach. Byłam bardzo zaangażowana w rożnego typu ruchy młodzieżowe związane z Kościołem, myślałam, że w ten sposób "odpracuj" moje grzechy, biegałam do spowiedzi, szczególnie do moich ulubionych księży, którzy psychologicznie potrafili wszystko wytłumaczyć, wybielić mnie w moich własnych oczach. Tym razem chodziłam do kościoła z własnej woli, uczestniczyłam w spotkaniach, przygotowywałam teksty na różaniec czy Drogę krzyżową. Myślałam, że to wystarczy, że jeszcze kilka dobrych uczynków... Ale wszystko robiłam ze strachem, z niepewnością i w ogóle z nieświadomością, po co to robię. Potem przyszło "olśnienie": Przecież Bóg jest Miłością, a ja jestem w miarę porządna, więc raczej nie powinnam pójść do piekła... I zaczęłam coraz bardziej sobie folgować. 

Sielanka skończyła się jak nożem uciął, gdy poszłam na studia i zderzyłam się z rzeczywistością "normalnych" ludzi, która bardzo szybko mnie wciągnęła. Skoro można się wyspowiadać i już... Nie miałam w sobie tyle siły, by przeciwstawić się złu. Rezultaty przyszły szybko. Kilka następnych lat było już ciągłą walką o chociaż resztki godności i człowieczeństwa, walką o normalne dzieciństwo moich dzieci. Uważałam, że nie mam czasu na rzeczy takie jak religia, że moje sumienie jest zbyt czarne, by pójść do spowiedzi, że przecież nie mogę obiecać pewnych rzeczy. Oszukiwałam siebie i wszystkich wokół, a jednak w środku wciąż tliło się to, co Duch zapalił przed laty. Chciałam uciec w cokolwiek innego i jakoś tak "napatoczyła się" astrologia. Zawsze interesowałam się rożnymi takimi sprawami a nikt mi przecież nie mówił, że to złe czy niebezpieczne. Weszłam w środowisko ludzi zajmujących się okultyzmem, rożnymi formami wróżenia, przepowiadania, zjawiskami nadnaturalnymi. Takie rzeczy jak karty tarota, horoskop czy energia kryształów nie miały dla mnie tajemnic. Nie mogły zresztą mieć, skoro robiłam o tym strony WWW na moim własnym serwisie ezoterycznym. Ale niepokój pozostał. I

kiedy nie znalazłam w kartach ani w gwiazdach wytłumaczenia śmierci mojej maleńkiej córeczki, w rozpaczy, przypomniałam sobie słowa z księgi Joba: "Pan dał, Pan wziął, niech będzie imię Pańskie błogosławione". To chyba uratowało mnie od szaleństwa, dało względny spokój. Znalazłam w sobie siłę, by naprawdę uporządkować życie, a raczej była mi ona dana, chociaż jeszcze do niedawna nie byłam zupełnie tego świadoma. Wszystko zaczęło się po kolei układać - zmiana miejsca zamieszkania, nowa szansa dla dzieci i dla mnie w postaci najpierw mężczyzny (obecnie mojego męża) a potem coraz większego niepokoju, który doprowadził nas do zboru Chrześcijan Baptystów i w konsekwencji do Niego - do Jezusa. I nagle okazało się, że to, czego szukałam całe życie, było takie proste i tak blisko. Że nie muszę już miotać się w niepewności, bo Ktoś wziął na siebie wszystkie moje grzechy i nieprawości. Ktoś umarł, żebym ja mogła żyć. Zaufałam Jezusowi, a On obdarzył mnie spokojem, oczyścił moją duszę a teraz działa we mnie, pomagając walczyć z moją zbuntowaną naturą. Mam nowe życie, odnowioną rodzinę i potrafię już modlić się o tych, którzy mnie skrzywdzili. Bóg pokazał mi, co w moim życiu było naprawdę złe, i staram się to zmieniać. Nie potrzebuję już wróżb, przepowiedni ani amuletów na szczęście. Wiem też, że żadne obrzędy nie są w stanie zastąpić oddania się Jezusowi. I wiem, że to oddanie przemienia człowieka. Ta decyzja dała mi wolność - tę prawdziwa wolność dziecka Bożego, którą przy pomocy mojego Pana staram się wykorzystywać jak najlepiej.

Od mojego nawrócenia Jezus, poprzez swojego Ducha, działa we mnie, w nas (w mojej rodzinie) codziennie. Byłam świadkiem cudu, jakim jest nawrócenie kogoś bliskiego. Mój mąż Grzegorz zaufał Jezusowi kilka miesięcy po mnie, mimo, że na początku sceptycznie a czasem wręcz wrogo odnosił się do mojej nowej postawy. Bóg tak to �załatwił�, że nie musiałam mieć wątpliwości, czy wiążąc się z osobą niewierzącą, poślubiałam kogoś, kto był już wtedy Jego. Dnia 29.11.1999 roku potwierdziłam swoją wiarę przez chrzest i stałam się członkiem I Zboru Chrześcijan Baptystów w Gdańsku (mój mąż uczynił to 5 maja 2000). A jeszcze wcześniej Pan w cudowny sposób odpowiadał na modlitwy w sprawach przyziemnych, materialnych, dając nam (mnie i mężowi) pracę. Ta historia jest zresztą bardzo ciekawa, dotyczy bowiem nie tylko nas, ale również siostry z naszej grupy domowej. Wszyscy mieliśmy za sobą bardzo długi okres poszukiwania pracy (bezskutecznego, mimo w sumie dobrych kwalifikacji). Grupa zaczęła się modlić w tej intencji. Do dzisiaj nie wiem, jak to się stało, ale w ciągu niespełna miesiąca wszyscy znaleźliśmy zatrudnienie. I to takie, które nie tylko jest źródłem utrzymania, ale daje też wiele satysfakcji. 

Takich działań Pana w moim życiu jest bardzo wiele. Widzę jak zmienia się mój stosunek do ludzi, do własnych dzieci, jak świadomość przebaczenia odmieniła już moje życie. Wiem, że większości tych wszystkich rzeczy nie odkryłabym sama, że sama nie potrafiłabym przebaczać, panować nad sobą (szczególnie nad językiem), że poza moim zasięgiem byłaby na przykład walka z lenistwem.

Teraz staram się przekazywać tę Radosną Nowinę moim przyjaciołom. Pan porusza mnie szczególnie do wykorzystywania w tym celu nowoczesnych środków przekazu, takich jak na przykład Internet. Realizuję to między innymi przez mój własny serwis WWW (teraz już nie astrologiczny) oraz poprzez serwis poświęcony religiom, opracowywany przeze mnie na zlecenie jednej z firm internetowych. Proszę wszystkich o modlitwę, bym potrafiła jak najlepiej rozpoznawać Boże prowadzenie i być Jemu posłuszna.

Joanna Gacka


Joanna przysłała do nas e-mail z zapytaniem, czy informacje o naszym Kościele może umieścić w "Panoramie religii" (http://religie.pf.pl). Potem zaprosiła nas na stronę swojego zboru. Tam przeczytaliśmy m.in. jej świadectwo. A gdy zapytaliśmy, czy możemy je zamieścić w "Słowie i Życiu", dostaliśmy też adres jej prywatnej strony.

Zajrzeliśmy również na jej poprzednio astrologiczną stronę. Tam być może najmocniej uderza radykalna zmiana, a właściwie nowe życie Joanny. A oto co można tam m.in. przeczytać:

"Niezależnie od tego, czy zaglądasz tu po raz pierwszy, czy jesteś stałym bywalcem moich stron, możesz czuć się zawiedziony, gdyż nie znajdziesz już na nich żadnych horoskopów, wróżb ani przepowiedni. Niniejszy serwis zmienił swój charakter, tak jak zmieniło się moje życie. Dlatego zapraszam Cię do zaglądania tutaj, mimo że znajdziesz coś zupełnie innego niż to, czego szukasz. Postaram się bowiem wykazać niebezpieczeństwa, tkwiące w magicznych i okultystycznych praktykach. Przede wszystkim jednak chcę powiedzieć Ci, co sprawiło, że nastąpiła we mnie taka właśnie zmiana. Co, a raczej Kto.

"Niech nie znajdzie się u ciebie taki, który przeprowadza swego syna czy swoją córkę przez ogień, ani wróżbita, ani wieszczbiarz, ani guślarz, ani czarodziej, ani zaklinacz, ani wywoływacz duchów, ani znachor, ani wzywający zmarłych; gdyż obrzydliwością dla Pana jest każdy, kto to czyni" (V Moj. 18,10-12).

To, że Bóg istnieje wiedziałam od tak dawna - jak sięgam pamięcią. Wychowana w rodzinie katolickiej a później w katolickiej szkole, miałam jakiś Jego obraz - taki jaki posiada przeciętny człowiek w Polsce. Jednocześnie bardzo wcześnie zaczęłam się interesować "sprawami nadnaturalnymi": astrologią, technikami wróżbiarskimi, magią... Nie widziałam w tym niczego sprzecznego z moją wiarą, nawet potrafiłam wymyślać różne związki między jednym a drugim. Moje zainteresowania były coraz silniejsze i oscylowały w kierunku "zawodowym". Okazało się, że mam dość spore uzdolnienia w tym kierunku a znajomości z ludźmi, zajmującymi się właśnie takimi sprawami już bardzo zawodowo, pomagały mi w rozwijaniu i uzupełnianiu wiedzy. Ci, którzy byli wcześniej na tych stronach, wiedzą, że część jej została tu właśnie umieszczona. Tak się to wszystko toczyło coraz lepiej, horoskopy się sprawdzały a mnie nie przeszkadzało to, że przed każdą decyzją patrzyłam na znak, w jakim znajduje się Księżyc, czy że bez osobistego talizmanu i pierścienia Atlantów czułam się jak nieubrana. A wszystkie takie praktyki nie przeszkadzały mi uważać się za chrześcijankę... do momentu w którym podjęłam decyzję o zostaniu chrześcijanką. Bo chrześcijaninem człowiek ani się nie rodzi, ani nie staje przez żadne obrzędy czy przez chodzenie do jakiegokolwiek kościoła, ani nawet przez spełnianie dobrych uczynków... To decyzja, którą musisz podjąć sam osobiście. To decyzja zaufania i powierzenia swojego życia Bogu w osobie Jezusa Chrystusa. To zobaczenie w jasnym świetle Jego ofiary krzyżowej jako wystarczającej zapłaty za grzechy i przyjęcie go za swojego Pana i Zbawcę. Ja właśnie to zrobiłam... Jezus Chrystus wszedł w moje życie zmieniając je zupełnie, dając mi zbawienie i ogromną radość. I teraz nie mogę już służyć dwóm panom, bo Słowo Boże zawarte w Biblii wyraźnie mówi, że to, co dotychczas robiłam, nie ma nic wspólnego z Bogiem, a raczej jest próbą wejścia w Jego kompetencje (właśnie tak wyglądał bunt Szatana). Usiłowałam sobie wytłumaczyć, że to nie tak, ale Bóg mówi o tym bardzo jednoznacznie w wielu miejscach Pisma Świętego, nazywając to grzechem i obrzydliwością. Dlatego teraz nie chcę już oszukiwać samej siebie i chociaż w kilku miejscach w sieci możecie jeszcze znaleźć sporządzane przeze mnie horoskopy (skutek umów zawartych wcześniej), tutaj na pewno nie zrobię już nic, co nie byłoby zgodne z Bożą wolą i moim sumieniem. Postaram się też w przyszłości pokazać niebezpieczeństwa wynikające z takich praktyk. Poniżej znajdziesz kilka miejsc, w których możesz przeczytać świadectwa innych ludzi, którzy również spotkali w swoim życiu Zmartwychwstałego i dla których Jezus Chrystus stał się Drogą, Prawdą i Życiem. Z czasem pojawią się tutaj również informacje o poszczególnych działach okultyzmu i niebezpieczeństwach z nimi związanych. Jeśli już teraz masz jakieś pytania, po prostu do mnie napisz (e-mail: jgacka@obywatel.pl). I jeszcze coś: Nie należę do żadnej sekty ani niczego takiego..." (red.)
 

Copyright © Słowo i Życie 2000
Słowo i Życie nr lato 2000